Zdębiałam. Pomyślałam, że może to jakaś pomyłka albo głupi żart…
No co noc mi się to śni – żaliłam się mojej przyjaciółce Oli.
Siedziałyśmy u mnie i piłyśmy wino. Był weekend, a ja nie chciałam spędzić go samotnie. Sam na sam z moimi myślami. Były niejasne i poplątane jak kłębowisko węży. Z jednej strony pałałam chęcią zemsty, z drugiej chciałam wybaczyć. Miotałam się między nienawiścią a miłością.
– Sk… – mruknęłam pod nosem. – Jak on mógł mi to zrobić? Znowu…
Gdy dowiedziałam się, że mój mąż mnie zdradza, było to dla mnie jak grom z jasnego nieba. Byłam pewna, że jesteśmy zgodnym, udanym małżeństwem. Wyszłam za Marka trzy lata temu, a znaliśmy się od pięciu. To sporo, dlatego uważałam, że wiem o nim niemal wszystko, że znam go tak dobrze jak samą siebie. A skoro ja bym go nigdy nie zdradziła, sądziłam, że on czuje i myśli tak samo. O kobieca naiwności…
– Zdradził, to zdradził – podsumowała filozoficznie Ola. – Czasu nie cofniecie. Teraz zastanów się, co zamierzasz z tym fantem zrobić – poradziła.
No właśnie… Sama nie wiedziałam, co zrobić, jak dalej egzystować. Na razie nie wyobrażałam sobie dalszego życia z Markiem pod jednym dachem. Dlatego wyprowadziłam się do mieszkania po babci. Na szczęście nie zdążyliśmy go wynająć, na co Marek bardzo nalegał.
– Po co ma stać puste? Czyste marnotrawstwo. Wynajmijmy je, wpadnie dodatkowy grosz – przypomniałam sobie, jak mnie namawiał i aż zadrżałam ze wściekłości. – Na pewno chciał podnająć moje mieszkanie tej swojej zdzirze!
Ola pokręciła z politowaniem głową.
– Marzena, obudźże się wreszcie…– mruknęła. – Wszędzie widzisz kochankę Marka. To chore…
Miała rację. Czasem odnosiłam wrażenie, że ta dziewucha mnie śledzi. Chodzi tymi samymi ulicami, co ja, robi zakupy w tych samych sklepach, spogląda na mnie z okładek gazet i ekranu telewizora. Przed oczami wciąż miałam ten jej bezczelny uśmiech, z którym pewnego czwartkowego popołudnia stanęła w drzwiach naszego mieszkania.
Słysząc dzwonek do drzwi, otworzyłam bez zastanowienia. Marek co prawda był jeszcze w pracy, tego dnia miał wrócić później, ale pomyślałam, że zrobił mi niespodziankę i wrócił wcześniej. Na korytarzu ujrzałam młodą, szczupłą blondynkę.
– Wreszcie – mruknęła i zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów. – No tak...
Zabrzmiało jakoś pogardliwie.
– O co chodzi? – spytałam. Skoro ona odpuściła sobie grzeczności, ja też nie zamierzałam się z nią miło witać.
– Chodzi o to, żebyś dała Markowi rozwód. Wasze małżeństwo istnieje tylko na papierze, a ja jestem w ciąży. Urodzę mu dziecko, którego ty nie chciałaś mu dać.
Skończyła bombardowanie i stała, uśmiechając się. Jeśli tym bezczelnym, chamskim zachowaniem pokrywała niepewność, to robiła to wyśmienicie. Zamurowało mnie. W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakaś pomyłka albo głupi żart. Na papierze? Co za absurd. I przecież to Marek nie chciał dzieci! To musiało być jakieś nieporozumienie.
– Że co? – wydukałam.
Blondynka powtórzyła. Wariatka. Teraz uznałam, że mam do czynienia z osobą niespełna rozumu. Im szybciej się jej pozbędę, tym lepiej, pomyślałam.
– Tak, jasne, rozwód, rozumiem, do widzenia – zaczęłam zamykać drzwi.
Jednak blond lala w ostatniej chwili je przytrzymała.
– Czyli dasz mu rozwód, tak?
– Pewnie, pewnie. Proszę zabrać rękę.
Zamknęłam drzwi na zamek i przez chwilę nasłuchiwałam. Odetchnęłam z ulgą, kiedy po kilku sekundach usłyszałam oddalający się stukot obcasów. Zanim wzięłam się za robienie obiadu, zadzwoniłam do Marka. Może zna tę wariatkę? Nie odbierał. Pewnie jest zajęty, biedaczek, pomyślałam.
Oddzwonił po dwóch godzinach.
– Cześć, kochanie, właśnie zrobiłam twoją ulubioną pomidorową – poinformowałam go radośnie.
– Słuchaj, głupio wyszło... – zaczął bez związku i wtedy poczułam dziwny chłód oraz pierwsze ukłucie niepokoju. Odłożyłam łyżkę, którą mieszałam zupę, i wyłączyłam palnik. – Nie chciałem, żebyś dowiedziała się w ten sposób… – kolana zaczęły mi drżeć. Musiałam usiąść. – Iza powiedziała, że zgodziłaś się na rozwód. To naprawdę wspaniałomyślnie z twojej strony. Dziękuję.
Czy on mi właśnie podziękował?!
– Myślałam, że to… jakiś głupi żart – wydusiłam przez ściśnięte gardło.
– Jaki żart? Kto robi takie żarty? Chciałem powiedzieć ci już dawno, ale… no wiesz, nie było okazji…
– Nie było okazji?! – odzyskałam pełną moc głosu, słysząc, co bredzi. – Kto robi takie żarty? A kto robi takie rzeczy? Nie miałeś okazji ani odwagi, by przyznać się do romansu, więc nasłałeś na mnie swoją kochankę w ciąży? To jest dopiero dowcip stulecia! – darłam się do telefonu.
– W ten sposób nie będziemy rozmawiać – odparł chłodno i rozłączył się.
Nie, no nie wierzę, pomyślałam. Mimo wszystko wciąż nie docierało do mnie, co się stało. Dopiero wieczorem, gdy Marek wrócił do domu i zaczął pakować walizkę, straciłam panowanie nad sobą.
Pakując się jak na wakacje, tłumaczył, że Iza jest w ciąży i powinnam zrozumieć, że nie może jej teraz zostawić, ponieważ jest odpowiedzialnym mężczyzną, a ja sobie jakoś poradzę. Płakałam, histeryzowałam, krzyczałam, posunęłam się nawet do tego, by go błagać.
– Proszę, nie poniżaj się – rzucił obojętnym tonem, po czym wyszedł.
Zadzwoniłam do Oli. Przyjechała natychmiast i wspierała mnie przez pierwsze tygodnie. Próbowałam się pozbierać do kupy, poradzić sobie i gdy już jako tako przypominałam siebie, w drzwiach mieszkania ponownie stanął Marek z tą samą walizką, z którą się wyprowadził.
– Zmieniłem zdanie – oznajmił, nie precyzując, czego dotyczyło. – Mogę wejść? – zapytał i nie czekając na zgodę, bez ceregieli wpakował do środka.
Czy zaraził się bezczelnością i bezwstydem od swojej panienki?
– Po coś przylazł? – burknęłam.
– Myślę, że powinniśmy dać sobie drugą szansę – popatrzył mi prosto w oczy, więc wiedziałam, że w jego oczach nie ma cienia skruchy. Żałował, ale tak jak się żałuje głupiej decyzji. – Popełniłem błąd, chcę go naprawić – rzucił.
Właśnie tak. Popełnił błąd, zdarza się. Miesięczny eksperyment nie wypalił. Przeprośmy się, ponieważ w przypadku rozstania to nigdy nie jest wina tylko jednej ze stron, po czym przejdźmy nad tym do porządku dziennego. I gdyby powiedział mi to dwa, trzy tygodnie wcześniej, pewnie przyjęłabym go z otwartymi ramionami. Pewnie nawet bym go przeprosiła.
– Co z dzieckiem? – zapytałam.
Dopiero wtedy nieco się zmieszał.
– Nie było żadnego dziecka – odparł.– Iza przyznała, że wymyśliła to, żebyś zgodziła się na rozwód.
– Ile się znaliście? – drążyłam, sama nie wiem czemu.
– Nieważne. Liczy się, czy mi wybaczysz. Marzenko, wybaczysz, prawda? – przytulił mnie mocno. – Jeśli chcesz, możemy mieć dziecko, możemy zaraz zacząć się o nie starać, wiem, że mnie kochasz, ja ciebie też, to było tylko jakieś zaćmienie… – mówił jak nakręcony, obejmował mnie, głaskał, całował, a ja stałam jak kołek. Choć nie chciałam, żeby mnie dotykał tymi samymi rękoma, którymi dotykał ją, tymi samymi ustami, którymi całował tamtą.
Wreszcie się odsunęłam. Z poczuciem obrzydzenia
Nie umiałam powiedzieć Markowi, żeby się wynosił i nigdy nie wracał. Nie umiałam też jasno powiedzieć, żeby został. Moje milczenie potraktował jak zgodę na powrót. Panowało między nami coś w rodzaju rozejmu. A może ciszy przed burzą? Niby życie toczyło się tak jak wcześniej. Oboje chodziliśmy do pracy, ja automatycznie gotowałam wspólne posiłki, on wynosił śmieci i czasem mył naczynia, razem sprzątaliśmy. Jednak nie umiałam przemóc się do bliskości czy czułości. Nie potrafiłam zapomnieć ani wybaczyć. Coraz gorzej się czułam w naszym mieszkaniu. Razem z nim.
Dlatego pewnego dnia po prostu spakowałam część swoich rzeczy i wyprowadziłam się do mieszkania po babci. Markowi powiedziałam, że potrzebuję czasu, żeby sobie to wszystko przemyśleć. A teraz siedziałam z Olą i piłyśmy wino.
– Co zamierzasz? – powtórzyła zasadnicze pytanie moja przyjaciółka.
– Nie mam pojęcia! – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– Na pewno nie wiesz? No to inaczej. Tylko powiedz pierwsze, co ci przyjedzie do głowy. Nie myśl, nie rozważaj, tylko od razu powiedz. Uwaga. Trzy, dwa, jeden… Chcesz być z Markiem?
– Nie – odparłam i zasłoniłam usta.
– No to jesteśmy krok do przodu.
– Boję się tego kroku. I nie rozumiem. Przecież go kocham, chyba, więc dlaczego nie chcę już z nim być?
– Bo cię zdradził – podsunęła Ola. – I odszedł… A potem wrócił, jakby nic się nie stało i liczy, że mu wybaczysz.
– To co, jak też go zdradzę, będziemy kwita? Zemszczę się i poczuję ulgę?
– Nie sądzę, kochanie – Ola dolała nam wina. – Kogoś sensownego na gwizdnięcie nie znajdziesz. A seks z przygodnie poznanym facetem, poza ewentualną chwilową przyjemnością, da ci głównie kaca moralnego.
– To co mam zrobić, skoro jesteś taka mądra? – warknęłam na przyjaciółkę. – W nocy męczy mnie ten durny sen o rozstajach, a jak wstaję, dalej nie wiem, ani co zrobić, ani co czuję, czy jeszcze go kocham, czy to tylko moja urażona duma. Mam już dość! Dość! Chcę być znowu szczęśliwa! – rozpłakałam się bezradnie.
Ola pogłaskała mnie po głowie jak dziecko. Albo psa.
– Umiałabyś zaufać Markowi? – znowu zadała bazowe pytanie.
– Nie! – chlipnęłam bez wahania.
Tego byłam pewna. Nie umiałabym mu już zaufać. Nie po tym, co mi zrobił. A raczej z uwagi na styl, w jakim to zrobił, i jak potem wrócił.
– Nie! – powtórzyłam z mocą. – Ale chcę, żeby cierpiał.
– Zemsta najlepiej smakuje na zimno… – odparła przyjaciółka, wodząc palcem po brzeżku kieliszka. – Zdecyduj się, czy wracasz do Marka i naprawiacie wasze małżeństwo, czy odchodzisz na dobre i zaczynasz układać swoje życie od nowa. Jesteś młoda, masz pracę, nie macie dzieci – wyliczała. – Nie musisz brać pod uwagę nikogo poza własną osobą, twoimi uczuciami i pragnieniami. To w gruncie rzeczy komfortowa sytuacja, lecz tylko ty możesz sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcesz być dalej żoną Marka.
Westchnęłam ciężko.
– Nie wiem, ale chyba nie.
– Tu nie ma miejsca na wahanie. Na żadne może. To ważna decyzja.
– A co z zemstą? – mruknęłam. – Może nie jestem zła i wredna, ale chcę się na nim odegrać – powiedziałam.
– Nie sądzisz, że twoje szczęście bez niego będzie najlepszą zemstą?
– Jakich ty się książek naczytałaś? A może do jakiejś sekty należysz, gdzie naprawdę wybacza się wrogom i nadstawia drugi policzek?
– Kpij sobie, kpij… To lepsze niż gdybyś użalała się nad sobą. I zastanów się.
Ola poszła do domu, a ja leżałam w łóżku i biłam się z myślami. Lekko nie było, ale tamtej nocy podjęłam ostateczną decyzję. Nie wyobrażałam sobie dalszego życia z Markiem ani powrotu do wspólnego mieszkania i kiszenia się w dusznej atmosferze. Gdyby szczerze przeprosił, gdybym widziała, że żałuje, że jest mu przykro i wstyd, że wie, jak bardzo mnie zranił… Ale nie widziałam tego. I nigdy tak właściwie mnie nie przeprosił.
Zadzwoniłam do niego kilka dni po rozmowie z Olą.
– Byłam u prawnika – poinformowałam go. – Przygotuje pozew rozwodowy, z orzeczeniem twojej winy, bo to ty rozwaliłeś nasze małżeństwo, na co znajdę świadków, oraz pozew o podział majątku, bo gdybyś zapomniał, zainwestowałam w to mieszkanie sporo swoich oszczędności. Zamierzam rozpocząć nowe życie, sama, wolna od ciebie i złych wspomnień.
Byłam konkretna, chłodna i nieugięta. Marek protestował, próbował skłonić mnie do zmiany zdania, prosił, straszył, groził, potem znowu błagał i mocno poniewczasie przepraszał.
– Proszę, nie poniżaj się – z satysfakcją go zacytowałam.
Wtedy się poddał. Przez kolejne noce nic mi się nie śniło. A przynajmniej nie pamiętałam swoich snów. Do nocy, w której znowu biegłam drogą wysadzaną wierzbami. Dotarłam do rozstajów i bez wahania skręciłam w prawo. W szeroką aleję, zieloną i ukwieconą jak łąka, po prostu piękną. Biegłam lekko, bez wysiłku, szczęśliwa. Nie widziałam, co mnie czeka, czy spotkam kogoś dobrego, czy znowu pokocham, ale miałam nadzieję, że będzie lepiej, niż było. I to mi wystarczało. Obudziłam się wypoczęta. Wreszcie!
Czytaj także:
„Kochanka narzeczonego oznajmiła mi, że jest z nim w ciąży i spotykają się od lat. Uratował mnie przystojny sąsiad”
„Zerwał ze mną i kilka dni później oświadczył się innej. Dał jej pierścionek z rubinem, który ukradł mojej mamie”
„Moje przyjaciółki gadają tylko o wnukach. Mam dosyć wiecznego trajkotania o słodkich dziubaskach”