„Mąż odszedł do kochanki, bo jestem >>nijaka<<. Postanowiłam, że zrobię wszystko, by drań z zazdrości zbierał szczękę z podłogi”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Mój małżonek na odchodne wytknął mi, że jestem zaniedbana, nieciekawa, nudna z tymi obiadkami, wypucowanym mieszkaniem, ciastem co niedziela. Odszedł do takiej, która wprawdzie nie gotuje i nie sprząta, za to startuje co roku w maratonach, a jej paznokcie przypominają karminowe lusterka”.
/ 05.12.2022 10:30
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

– Dogadzałaś mu, żyłaś jego z życiem, zapominałaś o sobie – Olga bezlitośnie wyliczała moje błędy. – Nie szanował cię, uważał, że mu się wszystko należy…

– Kochałam go – przerwałam jej. – Kochałam go bardziej niż siebie.

– Wiem, Alinko, chciałaś mu nieba przychylić – objęła mnie. – Ale poświęcenie rzadko bywa doceniane. Zwykle jest wykorzystywane. A ty przytłaczałaś go tą swoją dobrocią.

Rozpacz niczym żałoba trwała rok

Brzmiało okropnie, ale przyjaciółka miała rację, teraz to już wiedziałam, choć wcześniej do mnie nie docierało. Mój małżonek na odchodne wytknął mi, że jestem zaniedbana, nieciekawa, nudna z tymi obiadkami, wypucowanym mieszkaniem, ciastem co niedziela. Odszedł do takiej, która wprawdzie nie gotuje i nie sprząta, za to startuje co roku w maratonach, a jej paznokcie przypominają karminowe lusterka.

Od zaprzeczania po akceptację. Na koniec postanowiłam się zmienić. Odgrzebałam dawno zapomniane pasje, zapisałam się na jogę i kurs angielskiego. Początkowo dlatego, że nie bardzo wiedziałam, co zrobić z nadmiarem wolnego czasu. Później połknęłam bakcyla i z przyjemnością biegałam na zajęcia.

Na angielskim okazało się, że sporo jeszcze pamiętam z lektoratów, więc po semestrze mogłam się przenieść na kurs dla zaawansowanych. Joga wprawdzie szła mi opornie, ale mimo trudności nie poddawałam się i zawzięcie ćwiczyłam kolejne asany. Dzięki dodatkowym zajęciom poszerzył się mój krąg znajomych. Po angielskim wstępowałyśmy do kawiarni na herbatę i ciastko, a po jodze koleżanki ciągnęły mnie na sałatkę. Powoli zbliżałyśmy się do siebie i tak z czasem oprócz uwag o zajęciach wymieniałyśmy się też ploteczkami oraz różnymi praktycznymi radami.

Moja wiedza o sprawach domowych została szybko doceniona. Koleżanki często pytały mnie, jak przygotować uroczysty obiad czy wywabić plamę z garsonki. Moje sposoby były skuteczne, więc dziewczyny mnie chwaliły, szczerze i głośno.

Moje zmiażdżone rozwodem poczucie wartości rosło

Od koleżanek nabywałam umiejętności dbania o urodę i uczyłam się trików makijażowych. Najpierw nieśmiało podglądałam ich zabiegi po ćwiczeniach, potem otwarcie pytałam. Widząc moje zainteresowanie, chętnie dzieliły się doświadczeniami i podsuwały kosmetyki do przetestowania.

To nowe znajome namówiły mnie na wizytę w salonie fryzjerskim. Do tej pory nosiłam półdługie włosy, które z reguły spinałam w kucyk. Nigdzie specjalnie nie bywałam, więc comiesięczne chodzenie do fryzjera wydawało mi się niepotrzebną stratą pieniędzy. Teraz wizażysta skrócił mi włosy o kilka centymetrów, delikatnie je rozjaśnił i na nowo ułożył. Efekt był niesamowity. Sama siebie nie poznałam!

Twarz wydawała się szczuplejsza, szyja dłuższa, a oczy przeogromne. Reszty dokonał subtelny makijaż, który po zajęciach jogi zrobiła mi przyjaciółka. Skorzystałam też na zorganizowanym przez dziewczyny spotkaniu pod hasłem „handel wymienny”, na które każda przyniosła ciuchy, które jej się znudziły albo nie pasowały, oraz kosmetyki, które dostała w nietrafionych prezentach. Sama nie za bardzo miałam co wymieniać, ale udało mi się kupić parę fajnych rzeczy za grosze.

Po kolejnym roku nie przypominałam już siebie sprzed rozwodu. Tamtej zapłakanej, zalęknionej i niewierzącej w siebie kobiety. Teraz byłam otwarta, uśmiechnięta i dużo ładniejsza. Z przyjemnością patrzyłam w lustro i z niejakim zdziwieniem konstatowałam, że od czasu do czasu zawieszają się na mnie przeciągłe męskie spojrzenia. Dodawało mi to motywacji i odwagi do dalszej pracy nad sobą. Na fali tych śmiałych postanowień zapisałam się na podyplomowe studia, a potem na kilka kursów i szkoleń.

Efekty przeszedł moje najśmielsze oczekiwania

W pracy dostałam awans w postaci kierowniczego stanowiska. Dzięki nieźle już opanowanemu angielskiemu brałam udział w rozmowach z zagranicznymi kontrahentami, a nawet parę razy poleciałam na zagraniczne delegacje. Wolne wieczory wypełniałam lekturą ambitniejszych powieści i oglądaniem niszowych filmów. Dzięki temu czułam się swobodnie podczas spotkań integracyjnych i gdy zabierałam głos na temat sztuki filmowej czy literatury, wiedziałam, o czym mówię.

Wszystko to sprawiało, że robiłam wrażenie i wielokrotnie słyszałam z ust kolegów komplementy. Jeden z nich podobał mi się bardziej od innych. Wydawał się wrażliwym i subtelnym mężczyzną. Pocztą pantoflową, która działa w każdym zakładzie pracy, dowiedziałam się, że jest wolny tak jak ja, ale nieśmiały. Współpracowniczki zachęcały mnie do wykonania pierwszego kroku.

Było widać, że chłop jest mną zainteresowany, często zerkał w moją stronę, ale z powodu tej chłopięcej nieśmiałości pewnie sam nigdy nie wychyli się poza normalne, koleżeńskie kontakty. Któregoś dnia zebrałam się w końcu na odwagę i pierwsza zaproponowałam wyjście po pracy.

– Janusz, nie wybrałbyś się dzisiaj ze mną na wystawę do Muzeum Narodowego? – zapytałam.
Zaczerwienił się i spuścił wzrok.

– Ja? Z tobą?

– Nie gryzę – zażartowałam. – Mogę dać ci gwarancję, że wrócisz cały i zdrowy – zapewniłam.
Spłoszył się jeszcze bardziej.

– Kiedy widzisz, ja… ja myślę, że… – zaciął się i zaczął bawić się kluczykami od samochodu.
– Że co? – zniecierpliwiłam się, ponieważ poczułam się jak natręt.

Nie wiedziałam – śmiać się czy płakać?

Janusz wziął głęboki oddech jakby miał zanurkować.

– Myślę, że jesteś dla mnie za dobra! – wypalił, a mnie zatkało.

On też zamilkł na dłuższą chwilę, jakby wystraszony własną szczerością, a potem wytłumaczył.

– Jesteś ładna, zgrabna i taka mądra. Normalnie gwiazda. A ja co? Zwykły, szary człowieczek – zrobił w tył zwrot i tyle go widziałam.

Nagle okazało się, że znów jestem „za dobra”, acz w zupełnie innym znaczeniu. Efekt jednak pozostał ten sam. I męża, i Janusza zniechęcałam i przytłaczałam tym, jaka byłam.

Obaj uciekli, bo byłam dla nich „za dobra”. Czy się załamałam? Nie! Pomyślałam, że gdzieś tam musi być facet na tyle pewny siebie i bystry, żeby się na mnie poznać i mnie docenić. Innego nie chcę. A jak go nie spotkam, to trudno. Miłość jest ważna, ale nie na tyle, bym poświęciła dla niej samą siebie.

Czytaj także:
„Mój facet to duże dziecko. Po powrocie z pracy zamiast odpoczywać ogarniam chałupę, a królewicz gra sobie na kompie”
„Córka nie chce mi przedstawić swojego chłopaka, bo poprzednich odstraszyłam krytyką. Co poradzę, skoro byli nieodpowiedni?”
„Syn lokalnego krezusa przejechał moją córkę na pasach. Policja rozłożyła ręce, więc sam postanowiłem dać mu nauczkę”

Redakcja poleca

REKLAMA