– To jest zadośćuczynienie, prezent od losu – stwierdziła Janka, odstawiła filiżankę na spodeczek. – Długo na to czekałam. Teraz mogę spać spokojnie.
„Faktycznie – pomyślałam. – Kto by się spodziewał! Mąż zabezpieczył ją do końca życia. A że nie było to jego zamiarem…?”.
– Policzę się z nim na tamtym świecie – dorzuciła sąsiadka, zbierając się do wyjścia. – Nie daruję draniowi! Niech nie myśli, że kupił sobie wybaczenie…
Rozumiałam ją dobrze
Janka nieraz żaliła się mojej mamie na swój los. Byli piękną parą, ona i jej mąż Zbyszek. Na tle PRL-owskiej szarości wyróżniali się urodą i modnymi strojami, które pochodziły z „ciuchów” w Rembertowie. Prowadzili bogate życie towarzyskie, znali całą „warszawkę”. Bywali w modnych lokalach, urządzali prywatki z muzyką odtwarzaną z zachodnich płyt i plastikowych pocztówek, które znosili do ich domu znajomi, mający dostęp do takich wspaniałości. Dopiero trudna do utrzymania ciąża wyłączyła Jankę z „bywania”. Potem urodziła się Ala, która w przyszłości miała zostać moją przyjaciółką. Zbyszek ucieszył się z ojcostwa, jak należało: trzy dni balował w SPATiF-ie. Potem, po powrocie ze szpitala, Janka siedziała z dzieckiem w domu, a on żył jak kiedyś. Jego postawa nikogo nie dziwiła: pod koniec lat 60. nikt nie spodziewał się po mężczyźnie, że ten zajmie się pieluchami i będzie wspierał własną żonę. Tylko moja babcia i mama sarkały cicho na uroczego sąsiada. Podsłuchiwałam z zapałem, choć, jak się okazało, nie powinnam, bo rzecz nie była przeznaczona dla uszu dziecka. W grę wchodziły zdrady. Zbyszka widywano z coraz to innymi paniami, a żadna nie była jego żoną. Tego opinia sąsiedzka nie mogła wybaczyć. Mężczyzna miał prawo do rozrywki, ale małżeństwo było nierozerwalne.
– Wystawiłabym mu walizki za drzwi – syczała mama.
– Co ty mówisz? – gorszyła się babcia. – Mężowi trzeba wybaczyć, taka nasza kobieca dola. Ważne, żeby wrócił do domu, a na to, jak słyszałam, się nie zanosi.
Plotkę, że piękny Zbyszek znalazł inną miłość, potwierdziła Janka, zanosząc się szlochem nad cudem zdobytą kawę marago, którą poczęstowała ją mama:
– Co ja teraz zrobię? On chce rozwodu!
– Nie zgadzaj się pod żadnym pozorem – zagrzmiała babcia, pilnująca zupy na ogniu. – On się kiedyś opamięta i wróci.
– Tak, nie daj draniowi rozwodu – sekundowała jej mama, owładnięta zupełnie inną myślą. – Niech mu nie będzie za dobrze!
Nie zostawiły suchej nitki na facecie, który porzucił żonę i dziecko dla łatwego życia.
Nowa miłość Zbyszka nie należała do biedoty
Jej ojciec miał hektary sadów pod Grójcem, zapisanych dla bezpieczeństwa na wszystkich członków rodziny. Władza ludowa nie mogła mu zarzucić kułactwa, a on mocno dzierżył w ręku rodzinny interes. Mąż Janki wprowadził się do domu kochanki, jak stał. Nie zależało mu na odzyskaniu ubrań, bo nowa kobieta zadbała o niego z pełnym oddaniem. Zbyszek miał w sobie coś takiego, co babom odbierało rozum. Jedyne, co mogła zrobić Janka, żeby obrzydzić mu życie, to nie dać rozwodu. Przyszły teść, sadownik, patrzył kosym okiem na warszawskiego bawidamka, i to w dodatku żonatego. Wyłącznie dla córki zrobił ustępstwo i nie poszczuł Zbyszka psami. Nie wiadomo było jednak, jak długo będzie tolerował taką rozwiązłość. Janka była wściekła i rozżalona, ale nadal kochała męża. Gdyby chciał wrócić, przyjęła by go, choćby dlatego, że status samotnej kobiety z dzieckiem – ni to rozwódki, ni to mężatki – był w tamtych czasach odrobinę podejrzany i nie najlepiej świadczył o kobiecie. Dlaczego o niej, skoro była niewinna rozpadu małżeństwa? Bóg raczy wiedzieć.
– Biedna Janka – powtarzała mama przez następne lata i miała rację.
Samotne macierzyństwo w PRL-u to nie były przelewki. Gdyby nie pomoc rodziny, sąsiadka i jej córeczka nie zdołałaby przetrwać. Zbyszek nie płacił alimentów, bo takie miał zasady. W końcu nie był rozwiedziony… Janka zemściła się na nim tylko raz. Wyszła akurat z biura i postanowiła zajrzeć do Cedetu. Ala potrzebowała krótkich spodni na WF i chociaż jednej letniej sukienki. Ostatnio tak szybko ze wszystkiego wyrastała. Stugębna warszawska plotka głosiła, że mają rzucić odzież z NRD, podobno bardzo atrakcyjną i o niebo ładniejszą niż rodzime wyroby. Nikt nie wiedział, kiedy to będzie, ale cierpliwa kolejka formowała się pod Cedetem co dnia. Zajęła miejsce w ogonku i szamotała się ze starą parasolką, kiedy ich zobaczyła.
– Szli ulicą roześmiani, i tacy wymuskani, jakby wyskoczyli z żurnala… – relacjonowała potem mamie roztrzęsionym głosem. – Ręka sama mi skoczyła.
I między paniami odbyła się regularna bitwa. Zbyszek przezornie się wycofał. Jego kochanka zaliczyła kilka szturchnięć parasolką, po czym ruszyła do boju.
– Wytargałam ją za kudły – mówiła z satysfakcją Janka – i dołożyłabym jeszcze parasolką, ale gdzieś mi się drapak zapodział.
Córka sadownika nie pozostała Jance dłużna
Ale o tym już sąsiadka nie opowiadała. Wzięła odwet za swoje krzywdy, choć chyba powinna dołożyć mężowi, bo to on przysięgał jej wierność, a nie tamta kobieta. Lata ciężkiego życia i walki o przetrwanie wycisnęły na Jance piętno. Urocza dziewczyna w modnej sukience z „ciuchów” przeistoczyła się w zaniedbaną, skłopotaną kobiecinę dokonującą cudów, by mizerna wypłata wystarczyła do pierwszego. Zbyszek prowadził zupełnie inne życie. Kochanka dogadzała mu, jak mogła, a raczej na ile pozwolił jej ojciec, coraz bardziej wściekły na pasożyta, którego światowe fanaberie przyszło mu zaspokajać. Atmosfera w wielorodzinnym domu pod Grójcem stała się nie do zniesienia, więc Zbyszek zaczął marzyć o wyprowadzce. Oprócz krewkiego teścia doskwierała mu wiejska nuda, bo chociaż dysponował nie byle jakim samochodem, dojazdy go mierziły. Tęsknił za towarzystwem ze SPATiF-u i Kameralnej, chciał mieć rozrywkę na wyciągnięcie ręki. Pewnej jesieni gruchnęła wieść, że Zbyszek dopiął swego i zamieszkał z kochanką na Saskiej Kępie.
– Kupiła wielkie mieszkanie, jak tylko jej ojciec oczy zamknął i przepisała je na niego – babcia powtórzyła to, co usłyszała w kolejce pod rzeźnikiem. – W dowód miłości.
– Co za brednie – zirytował się tata.
– To czysta prawda, kobiety wszystko wiedzą – zaprzysięgła się babcia.
Kolejkowy głuchy telefon jak zwykle miał rację. Zbyszek jakimś cudem namówił bogatą kobietę do zabezpieczenia jego przyszłości. Stał się posiadaczem stumetrowego mieszkania w zabytkowej kamienicy.
– Tak od tego zważniał, że nie chciał ze mną rozmawiać o rozwodzie – pewnego dnia u nas w kuchni relacjonowała beznamiętnie Janka.
Już dawno nie odczuwała emocji, miłość do męża przeminęła z wiatrem. Teraz chciała tylko zabezpieczyć córkę.
– Ala dobrze się uczy, powinna iść na studia, a za co, pytam? Po rozwodzie Zbyszek miałby zasądzone alimenty, a tak... – machnęła ręką – szkoda gadać.
– Woli być żonaty niż rozwiedziony, bo wtedy może sobie pozwalać, żadna go nie złapie – zaopiniowała mama – Słyszałam, że ma nową flamę, młodą aktorkę, a tę swoją kochanicę oszukuje. Ona w nim zakochana, to udaje, że o niczym nie wie. A Zbyszek utrzymuje pozory, bo wie, z której strony chleb masłem posmarowany.
– Co ty mówisz? – zainteresowały się obie, babcia i Janka.
– Co one wszystkie w nim widzą? – perorowała mama. – Przystojny, owszem, jest, ale skurczybyk jak rzadko. Interesuje się córką? Nie. Pracuje na swoje utrzymanie? Nie. Tylko zamęt sieje.
– Ano, są tacy mężczyźni, którym nie można się oprzeć – powiedziała marzącym głosem babcia. – Choćbyś płakać miała, i tak za nim polecisz.
– Mamo! – przywołały ją do porządku obie kobiety.
– Wiecie, że mam rację – odrzekła spokojnie babcia.
Wszystkie trzy niepokojąco zamilkły
Jakby stanęły im przed oczyma obrazy, o których wolałyby zapomnieć. Ala jednak skończyła studia, mimo braku wsparcia finansowego od ojca. Poradziły sobie, choć strasznie biednie u nich było.
– Na okrągło cienka zupa, taka albo inna – wspominała te czasy po latach Janka. – Mięso widywałyśmy, jak dobra sąsiadka się z nami podzieliła.
Tą dobrą sąsiadką była mama, która czasem wciskała Jagodzie jakiś ochłap, kłamiąc jak najęta, że dostała za dużo od krewnych ze wsi, a zamrażarka akurat nie działa.
– Ciężki jest los samotnej kobiety, Janka powinna wyjść za mąż – twierdziła mama. – Tylko ten rozwód, a raczej jego brak. Strasznie zamotała sobie życie.
O śmierci Zbyszka żona dowiedziała się z gazety. Lubiła studiować nekrologi, nazywając je kroniką towarzyską Warszawy.
– Coraz więcej znajomych nazwisk – wzdychała. – O! Z tym spotykałam się na basenie Legii, jeszcze przed Zbyszkiem. Pięknie skakał na główkę i miał skuter. A teraz – koniec. Był i nie ma. Z naszej półki biorą – mówiła do mamy.
Nekrolog Zbyszka wywołał sporo zamieszania. Janka chciała pójść na pogrzeb, ale nie wiedziała, jak to przyjmie tamta baba. Ostatecznie na cmentarz poszła tylko Ala. Kto pierwszy odkrył, że piękne mieszkanie męża i ojca na Saskiej Kępie dziedziczą po nim Janka i Ala? Nie wiem. Ale skoro nie było rozwodu, własność Zbyszka powinna przejść na najbliższych krewnych. Po wielu perturbacjach i jednym procesie sądowym, bo córka sadownika walczyła jak lwica, Zbyszek spłacił zza grobu materialne powinności wobec rodziny.
– Finansowo jesteśmy kwita. O wszystko inne zapytam go, jak się spotkamy – lubi powtarzać Janka. – Już mi nie ucieknie.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”