Kiedy straciłam pracę, bo firma, w której byłam sekretarką, upadła, kompletnie się załamałam. Wiedziałam, że jako czterdziestolatka mam małe szanse na rynku pracy, a to że nie skończyłam studiów ani specjalistycznych kursów dodatkowo mnie pogrążało.
„Gdybym zamiast kursu malowania paznokci i brafittingu zrobiła na przykład z księgowości, spałabym teraz spokojnie” – plułam sobie w brodę.
Nigdy nie myślałam, że przyjdzie mi szukać pracy
Szkolenia, na które chodziłam, robiłam dla przyjemności. Kurs manicure, żeby samej sobie robić paznokcie, a brafittingu, żeby dowiedzieć się, jaki biustonosz jest dla mnie odpowiedni, bo standardowe 75 C, które zawsze wciskano mi w sklepie, wydawało mi się jakieś nie dla mnie. Jedyną osobą, która patrzyła na to wszystko z optymizmem, był mój mąż Krzysiek. Na szczęście, jako górnik zarabiał na tyle dobrze, że był w stanie utrzymać naszą trzyosobową rodzinę.
– Na pewno wkrótce coś znajdziesz – pocieszał mnie.
Jakoś nie wierzyłam jego słowom. Wiele moich koleżanek, w wieku takim jak mój, rozglądało się za pracą. Wysyłały swoje CV do różnych firm i czasem nawet chodziły na rozmowy kwalifikacyjne, ale niestety żadnej nie udało się nigdzie zaczepić.
– A gdybyś otworzyła sklepik z bielizną? – wymyślił Krzysiek pewnego dnia.
– Może byłby to jakiś pomysł, znam się przecież na tym. Mogłabym sprzedawać staniki, a przy okazji pomagać kobietom dobrać odpowiedni rozmiar biustonosza, bo to nie takie proste, jak się niektórym wydaje – powiedziałam ucieszona, ale już po chwili mina mi zrzedła. – Tylko skąd wziąć pieniądze na wynajem pomieszczenia i towar – dodałam.
– Mieliśmy kupić samochód, ale możemy przecież odłożyć to na później. Nasz fiacik jeszcze pojeździ, a teraz najważniejsze, żeby zorganizować ci jakieś miejsce pracy – powiedział Krzysiek.
To był dla mnie kolejny dowód na to, że mój mąż musi mnie bardzo kochać. No bo który mężczyzna zrezygnowałby dla żony z zakupu nowego auta. Wiedziałam, że Krzysiek bardzo chciał mieć volvo i długo na nie oszczędzał, ale miał rację – teraz najważniejsze było, żebym zaczęła zarabiać. Jeśli interes ruszy z kopyta, na co w głębi duszy liczyłam, samochód możemy mieć tylko kilka miesięcy później, niż planowaliśmy. Sklep z dobrą bielizną mógł być strzałem w dziesiątkę, bowiem dotąd w najbliższej okolicy nie było takiego miejsca, gdzie można by kupić ładną, stylową bieliznę. Co prawda tanie staniki sprzedawali na pobliskim targu, ale ktoś, kto szukał czegoś w lepszym gatunku, musiał wybrać się aż do centrum miasta. Byłam zdania, że mały sklepik z dużym wyborem rozmiarów i fasonów na obrzeżach, gdzie pełno jest bloków i domków jednorodzinnych, to świetny pomysł. Wszystkie formalności związane z założeniem firmy poszły nam nadzwyczaj sprawnie. Szybko też znaleźliśmy lokal w atrakcyjnym punkcie naszej dzielnicy.
Wystarczyło odświeżyć ściany
Razem z Krzysiem zakasaliśmy rękawy i przez weekend pomalowaliśmy je na piękny brzoskwiniowy kolor. Na parapetach ustawiłam przyniesione z domu kwitnące właśnie storczyki, w oknach powiesiłam białe rolety i od razu zrobiło się przytulnie. Podobał mi się mój mały sklepik, który nazwałam od swojego imienia „Karina”. Postanowiłam zająć się sprzedażą bielizny naszych rodzimych producentów, bo byłam zdania, że pod względem fasonów, materiałów i staranności wykonania śmiało mogą konkurować z wyrobami zagranicznymi, a cena jest atrakcyjniejsza. Jednak dla wielu klientek okazała się i tak zbyt wysoka.
– Drogo – kręciły nosem, kiedy przychodziło im za stanik dać sto złotych.
Nie mogłam jednak sprzedawać taniej, bo i tak miałam niezbyt wysoką marżę. Przez pierwszych parę tygodni udało mi się sprzedać zaledwie kilka sztuk bielizny. Byłam załamana. Nie dość, że interes mi nie szedł, to jeszcze miałam świadomość, że jeżeli karta lada dzień się nie odwróci, nigdy nie odzyskam pieniędzy, które włożyłam w tę firmę, a które miały zostać przeznaczone na zakup nowego auta.
„Żegnaj volvo! – będziemy musieli powiedzieć” – pomyślałam z goryczą.
W dodatku zostanie nam do spłaty niemały kredyt! Nawet nie wyobrażałam sobie, jak ja wtedy spojrzę w oczy mojemu mężowi, który tak marzył o nowym samochodzie.
„To będzie bardzo trudny moment” – byłam pełna złych przeczuć.
– Minę masz jakoś niewyraźną – zagaił Krzysiek, kiedy podałam obiad.
Faktycznie, nie było mi do śmiechu
Musiałam w końcu odważyć się na poważną rozmowę z mężem o firmowych finansach. Chciałam się kogoś poradzić, bo zupełnie nie wiedziałam, co dalej robić. Czekać jeszcze jakiś czas, bo może wszystko się odmieni, czy zamykać interes, póki nie jest za późno?
– Pomagam w doborze rozmiaru i kobiety to doceniają – próbowałam opisać mu sytuację. – Przyjeżdżają nawet z okolicznych miast, żebym dobrała im dobry stanik, ale potem dokonują zakupów przez internet, bo tam jest taniej.
Kiedy tak wyjaśniałam mu to, na czym, poza sprzedażą bielizny, polega moja praca, wpadłam na pewien pomysł!
– Dam sobie jeszcze kwartał! – krzyknęłam zadowolona.
Mina Krzyśka mówiła, że teraz już zupełnie nic z tego nie rozumiał. Dlatego usiadłam i spokojnie mu wyjaśniłam:
– Każdej klientce, która u mnie dokona zakupu, zaoferuję zwężanie obwodu stanika, kiedy to tylko będzie potrzebne.
Krzysiek nadal nie miał pojęcia, o co mi chodzi. Dałam więc spokój. Minę miał taką, jaką ja miałabym, gdyby wtajemniczał mnie w budowę silnika. Wstałam więc, uśmiechnęłam się do niego czule, pocałowałam w policzek i poszłam zrobić dla nas obojga dobrą kawę. Czułam, że pomysł, który wpadł mi do głowy, był strzałem w dziesiątkę. Wiadomo, bielizna niszczy się podczas noszenia. I nie ma znaczenia, czy jest tańsza czy droższa. W biustonoszach szybko rozciąga się obwód, co powoduje, że stanik kiedyś ścisłe przylegający pod biustem, staje się po pewnym czasie za luźny. W pewnym momencie nie pomaga nawet zapinanie na najciaśniejszą z haftek. Wiem to doskonale, bo sama nieraz musiałam wyciągać z pawlacza maszynę do szycia, żeby sobie z tym poradzić. Teraz będę zwężała obwody staników swoim klientkom!
Nie każda przecież potrafi szyć
Okazało się, że przeczucie mnie nie myliło! Kobiety były zachwycone. A ja powoli zwiększałam obroty. Gdyby nie ten krok, nie wiem, czy nie musiałabym zamykać mojego sklepiku. A tak, nie zarabiam może kokosów, ale wychodzę na swoje. Jestem dumna, że stworzyłam dla siebie miejsce pracy. I nie dałam się przeciwnościom, którym musi stawić czoła każdy początkujący we własnym biznesie.
– Zawsze jest jakieś wyjście z trudnej sytuacji – mówię koleżankom i namawiam je, aby też spróbowały sił w samodzielnej działalności.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”