Nie mieć niczego własnego w wieku 45 lat to po prostu totalna porażka. Tak patrzyłam na swoje dotychczasowe życie i, niestety, nic nie mogło poprawić mojego samopoczucia.
„Jestem chyba całkiem beznadziejna!” – myślałam.
Jak mogłam tak długo trwać w tym toksycznym związku małżeńskim? Mój mąż jest znerwicowany, dokuczliwy, wiecznie niezadowolony ze wszystkiego. A zwłaszcza ze mnie. W dodatku na granicy alkoholizmu. Teściowa, z którą mieszkaliśmy, jest kobietą apodyktyczną, agresywną, broniącą w każdej sytuacji swojego syna. Nie było szansy na żadną dyskusję, bo teściowa miała argument nie do obalenia:
– Jak ci się nie podoba, to się wyprowadź! – kończyła rozmowę, pewna swojej majątkowej przewagi nade mną.
Mieszkanie było, niestety, jej własnością
Ja mieszkałam u niej... Mąż nawet nie chciał myśleć o kredycie – mieliśmy gdzie mieszkać, a mamusia dbała o wszystkie jego wygody. Aż w końcu podjęłam decyzję i wyprowadziłam się. Koleżanka dała mi adres swojej kuzynki, która mieszkała sama w trzypokojowym mieszkaniu. Jej córka wyjechała do Anglii i tam założyła rodzinę. Wieczorem byłam już zakwaterowana u pani Ewy. Złożyłam też pozew rozwodowy, po konsultacji z synem, który w Krakowie kończył studia i mieszkał tam razem z narzeczoną. Nie miał nic przeciwko temu, nawet dziwił się, że tak długo zwlekałam.
Zamieszkałam na obrzeżach Warszawy, w bloku z lat sześćdziesiątych. Tuż obok, za niewielkim parkiem, rozpościerało się osiedle domów jednorodzinnych. Niektóre były troskliwie wyremontowane, inne zaniedbane, z odpadającym tynkiem, zarośnięte chwastami i krzakami. Nigdy nie mieszkałam w domu, ale zawsze marzyłam o własnym ogródku... Lubiłam patrzeć na te ogródki. Jednak jeden z nich, totalnie opuszczony, budził moją irytację. Duża, przedwojenna willa o pięknej architekturze również wyglądała na zaniedbaną, jakby od wielu lat nikt tu nie mieszkał. Brudne okna z szarymi firankami były stale zamknięte. Stare drzwi z ozdobnym, mosiężnym zamkiem obłaziły z farby olejnej. A pokruszonych schodów chyba nikt nie używał od lat. Rósł przy nich stary krzak bzu, obsypany mnóstwem liliowych kwiatów. Drugie wejście prowadziło po dwóch schodkach do obszernego pomieszczenia, nad którym na tablicy widniał napis „Tapicer. Renowacja starych mebli”.
Gdy spytałam o ten dom panią Ewę, odpowiedziała:
– To świetny fachowiec. Całe osiedle korzysta z jego usług, bo też innego tapicera nie ma w pobliżu. Ale straszny z niego mruk. Dobrze, że mi pani o nim wspomniała. Trzeba by było dać do zrobienia to krzesło, które stoi w przedpokoju. Materiał niech pani wybierze według własnego gustu.
Włożyłam siedzisko do dużej reklamówki i poszłam do tapicera.
Drzwi były otwarte
W środku obszernej pracowni stało kilka mebli do renowacji. Przy dużym stole siedział smutny mężczyzna koło pięćdziesiątki. Obrzucił mnie ponurym wzrokiem i dalej dłubał dłutem w drewnie.
– Dzień dobry. Chciałabym zostawić do zrobienia siedzenie do krzesła. Rama jest dobra, tylko gąbka się kruszy i materiał trzeba zmienić.
Wstał i bez słowa podał mi gruby plik próbek materiałów pokryciowych.
„Rzeczywiście mruk” – pomyślałam.
Wybrałam odpowiedni materiał i podsunęłam tapicerowi pod nos.
– Ten chyba będzie odpowiedni – powiedziałam.
– Jak pani uważa.
– A może ten? Który by mi pan radził? – próbowałam go trochę rozkręcić.
Spojrzał na mnie niechętnie.
– Co ja pani będę radził. To pani krzesło, a nie moje.
Niby racja, ale to potwierdziło opinię pani Ewy. Tapicer to mruk. Uzgodniłam termin odbioru i wyszłam z pracowni. Przy furtce odwróciłam się i spojrzałam jeszcze raz na dom. Te piękne kwiaty! Nikt nie będzie ich zrywał, właściciel pewnie nawet nie spojrzy w ich kierunku. Wróciłam do pracowni i stanęłam w progu.
– Proszę pana, mam wielką prośbę…
– O co chodzi?!
– Przy schodach rosną takie piękne lilie. Mogłabym urwać kilka?
Tapicera chyba zamurowało. Patrzył na mnie uważnie i po chwili skinął głową.
– Dziękuję. Mieszkam w bloku i nigdy nie miałam swoich kwiatów – powiedziałam, jakby na usprawiedliwienie.
Podeszłam do krzaka i urwałam kilka gałązek.
Pani Ewa nie mogła wyjść z podziwu
– Że też pani miała odwagę, pani Aniu – mówiła, kręcąc głową. – On nikomu nie pozwala się wtrącać do swoich spraw. Słyszałam, że kilka razy pogonił chętnych na wynajęcie pokoi. Mieszka sam w takim wielkim domu, ale nikogo nie chce u siebie. Zdziwaczał całkiem.
– Dlaczego on mieszka sam? – spytałam zaintrygowana.
– Tak dokładnie to nikt chyba nie wie. Słyszałam, że żona wyjechała do Ameryki i tam została. Ale niektórzy mówią, że on ją zamordował i zakopał w ogródku – dodała tajemniczym szeptem. – I dlatego ten ogródek jest taki zarośnięty.
Parsknęłam śmiechem. Czego to ludzie nie wymyślą! Dwa dni później przyszłam odebrać siedzisko. Tapicer spojrzał na mnie i bez słowa sięgnął na półkę.
– Chce pani urwać jeszcze kilka lilii? – spytał, chowając pieniądze do kasetki w szufladzie.
Coś takiego! I kto to mówi!
– A mogłabym tym razem bukiecik niezapominajek? – spytałam niewinnie.
– Niezapominajki? A gdzie one rosną? – zdziwił się.
„Odbierać takim ogródki i zakwaterować w blokowisku!”, pomyślałam.
– Pod krzakami czarnego bzu, obok forsycji – powiedziałam spokojnie.
– Być może. Nie wiem, skąd się tam wzięły. To może nożyczkami…
– Dobry pomysł! – uśmiechnęłam się.
Zrywając kwiaty, podrapałam ramię o zwisające, uschnięte gałęzie forsycji.
– Tę forsycję trzeba by było wyciąć – poradziłam, oddając nożyczki.
– Mnie nie przeszkadza – uciął krótko, zabierając się do swojego zajęcia.
Zrobiło mi się smutno i nawet nie wiedziałam, czy mi jest żal zaniedbanego ogródka, czy tego człowieka.
Następnego dnia czekała mnie przykra nowina
Pani Ewa kręciła się po kuchni trochę bez celu, wreszcie westchnęła, usiadła przy stole i wypaliła wprost:
– Musi się pani wyprowadzić, pani Aniu! Córka wraca z Anglii. Z mężem i wnukiem. Zięć stracił pracę. Przejedli oszczędności i muszą wracać.
– Kiedy? – spytałam tylko.
– Za trzy dni.
Znowu porażka. Dlaczego nic mi się nie udaje?! Mieszkałam u pani Ewy tylko dwa miesiące, a tu znowu przeprowadzka! Następnego dnia każdą wolną chwilę w pracy poświęciłam na szukanie adresów pokojów na wynajem. Samodzielne mieszkania, niestety, były dla mnie za drogie. Oprócz czynszu trzeba było przecież opłacać media. Po południu poszłam obejrzeć pokoje w trzech miejscach, ale na żaden nie mogłam się zdecydować. Wracałam zmęczona, już po godzinie ósmej, drogą obok parku. I nagle, na widok posesji tapicera, wpadłam na szalony pomysł! A co tam, spróbuję!
Zadzwoniłam do furtki. Z otwartej pracowni wyjrzał tapicer i patrzył na mnie jakby z niedowierzaniem. Potem podszedł do furtki, stuknął palcem w wiszący tam szyld i spytał bez ceremonii:
– Co tu jest napisane?
– Oj, wiem, czynne do szóstej! Ale ja mam sprawę.
– Jakie jeszcze kwiatki rosną na moim ogrodku?
– Nie chodzi mi o kwiatki. Wpuści mnie pan, czy będziemy tak rozmawiać przez tę kratę?
Wyjął z kieszeni kluczyk, otworzył furtkę i zrobił ręką nieokreślony ruch, coś jakby mnie zapraszał do środka. Przeszłam przez podwórko i weszłam do pracowni. Przysiadłam na krześle i poczekałam, aż on usiądzie.
– Do jutra muszę się wyprowadzić z pokoju, który wynajmowałam w bloku tu na osiedlu. Wraca córka właścicielki.
– A co to ma wspólnego ze mną? – przerwał mi, trochę zdziwiony.
– Pomyślałam, że mogłabym u pana wynająć jeden z tych pustych pokoi na górze. Może tylko na kilka dni, aż sobie znajdę coś odpowiedniego.
– Nie ma mowy! Nie wynajmuję pokoi! – odparł oburzony.
– Ale ja nie chcę wynająć! Chcę, żeby mnie pan przetrzymał przez ten czas. Nie mogę przecież mieszkać na ulicy!
Pod wpływem emocji ostatnich dwóch dni puściły mi nerwy i łzy popłynęły strumieniem.
Rozmawialiśmy do późnej nocy
Opowiedziałam mu całą swoją historię, a on odwzajemnił się opowieścią o żonie, która wyjechała z córką na wakacje do swojej rodziny na Florydę i tam obie zginęły w wypadku samochodowym. Następnego dnia wieczorem pan Jurek – bo tak miał na imię tapicer – przewiózł moje rzeczy do swojego domu. Po tygodniu porządków Jurek, całując moje dłonie prosił, żebym nie szukała żadnego pokoju, tylko została u niego, dokąd będę chciała.
Po 15 latach wziął pierwszy urlop, czyli zamknął pracownię. Cykliniarz wyszorował nam piękne, dębowe posadzki, a Jurek pomalował wnętrza. Ja zajęłam się ogródkiem. I pomyśleć tylko, że gdybym przeszła obojętnie obok samotnego mężczyzny, który pod maską oschłości ma w sobie tyle ciepłych uczuć, może już zawsze mieszkałabym w wynajętych pokojach! A teraz mam nie tylko wspaniałego mężczyznę, ale i piękny ogródek, o który wspólnie dbamy.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”