„Mąż nie chce przyznać dzieciom, że nie był dobrym ojcem. Woli obwiniać byłą żonę o to, że nastawiła je przeciwko niemu”

Sąsiad zniszczył mi życie fot. Adobe Stock, stephm2506
„– Nawet nie, raczej wydawała się… znużona? Powiedziała mu, że jest dużym chłopcem i powinien wziąć odpowiedzialność za jej zmarnowane dzieciństwo, za awantury, zamiast szukać winy w innych, bo to żałosne. Popatrzył na mnie i rozłączył się, mówiąc Basi, że ktoś puka do drzwi. W ogóle nie rozmawialiśmy, poszedł do łóżka, a rano nie było tematu”.
/ 23.12.2022 22:00
Sąsiad zniszczył mi życie fot. Adobe Stock, stephm2506

Czułam, że gdy tylko zaczną się wakacje, nasze kółko czytelnicze padnie… Wiadomo, każdy wyjeżdża albo sam ma gości, ewentualnie jak Maria spod trójki urabia ręce na działce. Odkąd zainaugurowała sezon ogrodniczy, przysypia na każdym spotkaniu! Nie spodziewałam się jednak, że zawiedzie Anda, matka założycielka. I to z powodu faceta?! A zarzekała się, że po rozczarowaniu w Manchesterze wystarczą jej papierowe romanse.

– Oby tym razem trafiła lepiej – powiedziała sąsiadka, która ofiarowała się podrzucić mnie do pracy, gdy autko znów odmówiło współpracy. – Chociaż czy można poznać kogoś wartościowego przez internet?

Bridget Jones poznała – przywołałam naszą ostatnią lekturę, myśląc o nowym akumulatorze.

– Taaa – Jolanta przewróciła oczami. – Nieodpowiedzialnego małolata!

– Małolat może być – zdecydowałam. – Anda jest przecież taka młodziutka. Należy jej się trochę radości, nie może spędzić życia ze starymi babami! Byle tylko klub całkiem nie upadł.

Udało nam się zorganizować ledwo trzy spotkania, a poznałam więcej osób z bloku niż przez cały rok, odkąd tam mieszkam. Nie to, żebym wszystkie pokochała wielką miłością, ale po raz pierwszy czułam, że to może być dobre miejsce, aby spędzić starość, gdy w końcu zdecyduję się przejść na emeryturę. I miałam wreszcie kontakt z młodością, nie tylko profesjonalny… Pukanie do gabinetu nastąpiło dokładnie w momencie, gdy wskazówka ściennego zegara pokazała południe. Doprawdy, sporo się można dowiedzieć o ludziach, zanim jeszcze się ich zobaczy.

Starsza pani?

Aż zajrzałam w notatki, by się upewnić, że skleroza nie zaczęła już kąsać. Ale nie, miałam zapisane na dziś małżeństwo.

– Mąż nie mógł przyjść – wyjaśniła, uprzedzając pytania. – Czy to coś zmienia?

Wyjaśniłam, że to zależy od niej. Jeżeli tylko sądzi, że mogę pomóc, jestem do jej dyspozycji. Gdy usiadła, mogłam w pełni docenić, jak bardzo jest elegancka. No, Agato, pomyślałam, przyjrzyj się, jak wygląda dama, którą nigdy nie będziesz w tych sztruksowych porciętach i z fryzurą kojarzącą się z wymiędloną pościelą.

– Mam osiemdziesiąt lat, sporo przeżyłam, ale nigdy nie przypuszczałam, że znajdę się w takim miejscu i takiej sytuacji. Nie wiem, od czego zacząć – powiedziała starsza pani, gdy już kilka razy obróciła obrączkę na palcu i wygładziła spódnicę na kolanach.

– Najlepiej od początku – uśmiechnęłam się do niej.

– Tak – zgodziła się. – Tak będzie sensownie. Jerzego poznałam, gdy już pogodziłam się z myślą, że zawsze będę sama. I nie chodzi o to, że wytrwale szukałam, raczej czułam, że wystarczą mi syn, praca, hobby i przyjaciele. Ktoś, kto się raz sparzył, nie jest specjalnie wyrywny do kontynuowania doświadczeń… Chyba. Ja nie byłam.

– Rozumiem – powiedziałam, bo naprawdę rozumiałam.

Nie sparzyłam się co prawda, lecz zostałam wdową, ale doskonale wiedziałam, o czym mówi pani Helena: bywa, że sprawy damsko-męskie wydają się nie tyle przereklamowane, ile zagrażające z trudem uzyskanej równowadze.

I wtedy spotkałam Jerzego – kontynuowała. – Był jak pies, którego ktoś porzucił przy autostradzie. Garnął się do ludzi, ale cały czas łypał, czy ktoś nie trzyma kamienia za plecami. Było po nim widać to rozdarcie; co zrobił dwa kroki do przodu, to rozglądał się za drogą ucieczki. Zawsze lubiłam psy – pokiwała głową – ale z powodu alergii syna nie mogłam sobie pozwolić na taki luksus. Co ja plotę? – otrząsnęła się. – Przepraszam, nie wiem, skąd mi się wzięły te durne porównania. Akurat wtedy czytałam „Małego księcia” – kontynuowała. – Robiliśmy porządki w bibliotece, zużyty egzemplarz szedł na makulaturę i zgarnęłam go ze sterty, by mieć lekturę na podróż do sanatorium. I kiedy w Dusznikach poznałam Jerzego, zapytałam siebie: Heleno, „decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez” – czy jesteś na to gotowa? Odpowiedziałam po chwili zastanowienia, że napłakałam się już dość, po co mi to? Nie przypuszczałam, że to ja jestem lisem, a on Małym Księciem, który siadał każdego dnia bliżej i bliżej… I kiedy przyszła pora powrotu, nie byłam w stanie znieść myśli, że go obok nie będzie.

Trzeba przyznać, że umiała opowiadać

Cóż się dziwić, bibliotekarka! Ale chyba się zorientowała, że ją poniosło, bo dokonała dużego skrótu, podsumowując, że po dwóch miesiącach Jerzy przeprowadził się do niej. Przez chwilę nawet byłam rozczarowana, że zepsuła nastrój… Dość tego, Agato, przywróciłam się w myśli do porządku.

Dość tego, Heleno, powiedziałam sobie wreszcie – ciągnęła pani Helena. – Jak już razem mieszkamy i jest dobrze, to bierzemy ślub. Adrian, mój syn, nie będzie wysłuchiwał od kolegów w liceum, że jego matka to rozwódka, która w dodatku żyje z chłopem na kocią łapę. Nie wyobraża sobie pani… – uśmiechnęła się do swoich wspomnień. – Jerzy nie mógł uwierzyć, że ktoś go chce. Wciąż tak naprawdę żył na walizkach i spodziewał się, że pokażę mu drzwi, gdy tylko zorientuję się, że jest nic niewart. Myślałam, że to ja fatalnie wyszłam za mąż, ale mój eksmąż był aniołem w porównaniu z jego byłą żoną. Jerzy ożenił się bardzo młodo, a po dwudziestu latach był wrakiem człowieka płacącym alimenty na jedno dziecko własne, a drugie cudze. Powiedział mi kiedyś, że gdyby nie zobowiązania, uciekłby dawno. Miał się za nieudacznika i degenerata.

– Dlaczego degenerata? – zapytałam czujnie.

– Bo pił. Ale przy mnie przestał. Uznałam, że po prostu uciekał w alkohol.

– A dlaczego nieudacznika? – udałam, że to nie zawodowa czujność, lecz ciekawość podsunęła mi poprzednie pytanie.

– Ona chciała więcej – wzruszyła ramionami. – Zawsze ponoć tak było. Zresztą, gdy się pobraliśmy, natychmiast wniosła o podwyżkę alimentów. Na młodsze dziecko, bo córka założyła w międzyczasie własną rodzinę.

– Pani syn był wtedy nastolatkiem? – upewniłam się. – Układało się między nimi?

Jerzy się nie wtrącał. Po pierwsze, dziecko było moje, po drugie, był przeświadczony, że brakuje mu kompetencji. Tyle razy słyszał, że jest beznadziejnym ojcem – wyjaśniła. – Teraz Adrian ma własną rodzinę, przyjeżdżają do nas na wszystkie święta, więc chyba się lubią, prawda?

– A dzieci męża? Jerzego?

Obróciła obrączkę kilkukrotnie na palcu, wygładziła spódnicę…

Czułam, że docieramy do sedna

W końcu nikt nie przychodzi do terapeuty dlatego, że jego życie to nieustająca sielanka.

Robiłam wszystko, by nie stracił z nimi kontaktu – pociągnęła wreszcie. – Przypominałam o urodzinach, imieninach, wszystkich okazjach, gdy Jerzy mógł znów zaistnieć w ich życiu. Z dystansu lat mogę powiedzieć, że udało się połowicznie – z córką ma kontakt, ale chłopak za długo był pod wpływem matki. Wie pani? – spojrzała na mnie z zaskoczeniem w oczach. – Dziwnie jest skonstatować, że Basia jest w tej chwili starsza niż my, kiedy się pobraliśmy… Tyle lat. Ale nigdy nie żałowałam. Nigdy.

Pomyślałam, że to powtórzenie może świadczyć o wątpliwościach, ale nie skomentowałam.

– Zawsze powtarzałam Jerzemu, by budował kontakty z dziećmi od nowa. Nie rozpatrywał przeszłości, nie tłumaczył się… Tak, by zobaczyły, że to po prostu dobry człowiek. Mężczyzna, który radzi sobie w życiu i potrafi być podporą dla innych. Całe lata było dobrze między nim a córką – westchnęła. – Parę razy się spotkali, ale głównie dzwonili i gadali godzinami. A teraz, sama nie wiem, może to kwestia starości i chorób…

– Coś się zmieniło, prawda?

– Zaczął w tych rozmowach wspominać byłą żonę – pokręciła głową. – Obwiniać ją, że ukrywała przed nim fakty, problemy dzieci, ich plany… Ciągle powtarzał, że przez matkę nic nie wiedział, że go odsuwała. Naciskał przy tym, żądał zrozumienia i współczucia. Nie, nie dopytuję – wyjaśniła, widząc moja minę. – On już słabo słyszy, zawsze rozmawia w trybie głośnomówiącym, na ogół przy mnie, w salonie. Czułam, że to się źle skończy, i właśnie dlatego umówiłam nas na spotkanie w poradni. Potrzebowałam kogoś, kto mu wyjaśni, że zyskał wystarczająco dużo i teraz może tylko wszystko zepsuć.

– Ale wizyta wypadła za późno, prawda?

– Tak. W czasie kolejnej rozmowy, gdy znów zaczął, że o czymś nie wiedział, córka prychnęła, że nigdy nie wiedział, bo go to po prostu nie obchodziło, w odróżnieniu od wódki i kolegów.

– Wyprowadził ją z równowagi?

– Nawet nie, raczej wydawała się… znużona? Powiedziała mu, że jest dużym chłopcem i powinien wziąć odpowiedzialność za jej zmarnowane dzieciństwo, za awantury, zamiast szukać winy w innych, bo to żałosne. Popatrzył wtedy na mnie i rozłączył się, mówiąc Basi, że ktoś puka do drzwi. W ogóle nie rozmawialiśmy, poszedł do łóżka, a rano nie było tematu.

– Czego pani oczekuje ode mnie, gdy już to, co najgorsze, właściwie się stało?

A nie, najgorsze było dziś rano. Basia zadzwoniła, pewnie by złożyć mu życzenia urodzinowe, a Jerzy poprosił, bym odebrała. Był przy tym taki jak kiedyś, wzruszający i psi, i pewnie bym się zgodziła, gdyby nie…

– Gdyby nie co?

– Coś w jego oczach, czego wcześniej nie widziałam. Powiedziałam, że mam wizytę, ubrałam się i przyszłam tutaj. Myślałam, że po radę, czy mogę jakoś naprawić sytuację, ale gdy tak siedziałam i opowiadałam o naszym małżeństwie, nagle zobaczyłam je jakby z lotu ptaka… Rzadko się z kimś tak rozmawia, a i myśli się raczej w odcinkach niż całościowo. I pytam, czy ja tego człowieka w ogóle znam? Kim był, zanim się spotkaliśmy? Może ja go wymyśliłam, a on się dostosował do moich wyobrażeń, by uwić sobie wygodne gniazdko?

Przygarbiła się, jakby to odkrycie dodało jej lat

– A dostosował się? – zapytałam. – Był mężczyzną pani marzeń?

Zastanowiła się chwilę i odpowiedziała twierdząco. Zawsze, powiedziała, zawsze był kochający i opiekuńczy, a na tym zależało jej najbardziej. Spytałam, ile lat są razem.

– We wrześniu będzie czterdzieści. Czy da się tyle udawać?

– Ja bym nie mogła – uśmiechnęłam się. – Może troszkę, dla multimilionera. Chociaż wątpię, życie mamy jedno.

Może ja się za bardzo angażowałam? – zastanowiła się.

– Robiła pani to, co wydawało się słuszne. Podważanie tego donikąd nie prowadzi.

– Nie chcę odbierać za niego telefonów – stwierdziła.

– Nawet nie wypada w dobie komórek – podsunęłam jej wymówkę. – Nie musi też pani być obecna podczas rozmów męża z córką. Fizycy kwantowi twierdzą, że obecność obserwatora wpływa na wynik doświadczenia.

– Mówi się, że nie da się uciec przed przeszłością – powiedziała. – Że ona zawsze się upomni o swoje.

– To jego przeszłość, nie ma nic wspólnego z waszym wspólnym życiem – przypomniałam. – Maksimum dwadzieścia lat wobec czterdziestu, które zna pani z autopsji, a nie opowiadań.

Posiedziała chwilkę, potem podziękowała, choć obie wiedziałyśmy, że nie miałam w tej sesji za dużego udziału. Czasami wystarczy ktoś, kto słucha, a umysł, zmuszony do wysiłku, sam porządkuje dane. Kiedy wyszła, pomyślałam o Andzie i jej internetowej sympatii. Sąsiadka powątpiewa, czy można poznać kogoś wartościowego przez portal randkowy. Tymczasem, jak widać, czy człowiek spotyka drugiego w sieci czy w realu, zawsze grozi mu to, że przeoczy sygnały, a nawet fakty, próbując dopasować go za wszelką cenę do ideału, który nosi w sercu.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA