„Mąż mówi, że teściowa ma wiele wspólnego z komarami. Dużo w tym racji. Ona też z satysfakcją wbija mi złośliwie szpile”

szczęśliwa kobieta fot. iStock, kupicoo
„Właściwie fakt, że na moim kwietnym balonie zagnieździły się pszczoły, powinnam potraktować jak komplement – widać im się spodobała atmosfera i otoczenie. A ja co? Wygnać chcę? Gości? Wstyd i hańba”.
/ 03.07.2023 11:15
szczęśliwa kobieta fot. iStock, kupicoo

Gdy tylko robiło się ciepło, spędzałam dużo czasu na balkonie. Zawsze marzyłam o domku z ogródkiem, ale jak się nie ma, co się lubi… musi ci wystarczyć stosunkowo duża loggia. Była moją namiastką ogrodu. Sadziłam tam kwiaty i pnącza, nawet małe drzewka owocowe, tworząc coś w rodzaju altany. Wystawiałam stoliczek i krzesełka, gdy robiło się ładnie, i zasiadałam w wolnych chwilach – z kubkiem kawy, książką i ciastkami.

Mąż oprócz podpórek na rośliny pnące zamontował mi też półki, na których postawiłam latarenki i mniejsze doniczki. W sezonie balkon „kwitł”, a ja napawałam się zapachami, kolorami i błogim relaksem.

Jedyną niedogodnością były przylatujące pod wieczór komary. Siedziałam sobie na krzesełku, popijałam herbatę, przeglądałam kolorowe czasopismo, a obok słyszałam denerwujące bzyczenie. Ponoć mięta i rozmaryn miały pomóc – bo na odstraszający zapach pelargonii te przeklęty owady się wyraźnie uodporniły – ale nie pomagały.

– Wszystko idzie do przodu, postęp, technologia, to i komarzyska się dostosowały – burczałam. – Zmutowały, bestie.

– Nowa wersja obcego – żartował Jacek.

– Powieszę ci komarzycę, może coś da.

Powiesił i przez jakiś czas był spokój

Gdy nastał czas zarazy, balkon nas uratował, stając się nie tylko namiastką ogrodu, ale także łąki, lasu, świata zewnętrznego. Dlatego zdenerwowałam się, gdy w pewien poniedziałek – po weekendzie, podczas którego wybyliśmy do syna i synowej (już bez przesady z tą izolacją) – coś zabzyczało mi nad głową. Wycofałam się prędko z balkonu.

– Jacek! Te wstrętne komary znowu latają. A przecież chyba na nie za wcześnie!
Mąż podszedł i razem patrzyliśmy przez oszklone drzwi.

– Hm… to chyba nie komary. Patrz tam, na ścianę po lewej – wskazał palcem. – Nad stolikiem.

Spojrzałam i zobaczyłam pasiastego owada wchodzącego do niewielkiej dziury.

– Pszczoła? – zdziwiłam się.

– Albo osa. O, przyleciała następna.

Jak niby mamy je odróżnić? Przez ponad kwadrans obserwowaliśmy wchodzące i wychodzące z dziury owady.

– Może mają tam gniazdo? – zasugerowałam.

– Ale coś ich mało – odparł mąż. – Gniazda chyba są większe.

Żadne z nas nie znało się na zwyczajach pszczół ani os, postanowiliśmy więc znaleźć informacje na ich temat w necie.

– Są pszczoły miodne i dzikie – czytał Jacek. – Ale w sumie niewiele różnią się między sobą i są pod ochroną.

– A niby jak mamy je rozróżnić? – zapytałam.

– Te dzikie są mniejsze od miodnych.

Spojrzałam na niego jak na wariata

Skąd niby miałam wiedzieć, jakiego rozmiaru jest pszczoła miodna, i na tej podstawie oceniać, czy to, co lata po moim balkonie, jest dzikie czy nie.

– Z linijką za nimi ganiać nie będę – mruknęłam.

– A osy są do nich podobne, ale szczuplejsze – mąż czytał resztę artykułu. – I sporo dłuższe. Pszczoła robotnica ma około dwunastu, piętnastu milimetrów, gdy tymczasem osa osiąga długość nawet do dwudziestu pięciu milimetrów.

– Czyli jednak linijka…

– Pszczoły w porównaniu z osami są też bardziej krępe, mocniej owłosione i ciemniejsze…

Zamilkł na dłuższą chwilę, a potem zaczął się śmiać.

– Co cię tak bawi?

– Bo są nawet memy o pszczołach i osach.

– Co ty powiesz… fascynujące…

Nie zwrócił uwagi na moje kpiny.

– No więc pszczoła jest mięciutka, słodka, dobra i puchata. A osa jest chuda, wredna i do niczego niepotrzebna. A szerszeń to osa na sterydach. Albo: pszczoła jest jak ukochana żona, miód dla duszy, a osa jest jak teściowa, po prostu szkodnik. To samo piszą o komarach, haha....

– Bardzo śmieszne. Nie sądziłam, że masz coś do mojej mamy. – powiedziałam z przekąsem, wspominając wszystkie sprzeczki z moją "ukochaną teściową".

Aż wzdrygnęłam się na samą myśl o jej imieniu. Żarty żartami, ale teściowa to potrafi daą popalić. Doskonale pamiętam, jak dekorowałam mój balkon, moja ostoję, a ta jędza musiała wszędzie wetknąć swoje trzy grosze. To za brzydkie, to niemrawe, to by zrobiła lepiej. Tylko czekała, żeby wbić mi złośliwą szpileczkę. Zupełnie jak te całe osy. Komary z resztą też. 

Nagle przypomniałam sobie o mężu, który stoi obok przygląda mi się z miną, która wskazuje na to, że chyba czyta mi w myślach i wie, że szkaluję jego matkę. Wróciłam do tematu. 

– To wyczytaj, jak wyprowadzić tych niechcianych, bzyczących i żądlących lokatorów z naszego balkonu. Nieważne, pszczoły czy osy.

– Ale pszczoła po użądleniu umiera, bo zostawia żądło w ofierze, a osa ukłuje i leci dalej do następnej ofiary. Mówiłem ci, że wredna małpa.

– I co, będziemy testować na sobie ich użądlenia? – udzielił mi się czarny humor męża. – Jak żądło zostanie, to mamy pszczoły, a jak nie zostanie, to osy?

– A nie masz przypadkiem uczulenia na jad? – zaniepokoił się Jacek.

– Mam, ale na meszki. Na osy ani pszczoły nie miałam, a w każdym razie dawno mnie żadna nie dziabnęła, więc nie wiem. Może już mam. Dlatego wolę nie sprawdzać.

Mój mąż się zadumał

– Problem w tym, że pszczoły są pod ochroną, nie wolno ich zabijać…

– A czy ja każę ci je zabijać? – obruszyłam się. – Muchy nie zabiję, a co dopiero pszczołę.

– W normalnych warunkach można by kogoś wezwać, kto by pozbył się za nas kłopotu, ale w czas pandemii bzyczący problem wzbudzi co najwyżej politowanie i rady typu: to nie wychodźcie na balkon – stwierdził.

– Świetnie! – prychnęłam.

Mój mąż zamilkł i obserwował nieproszonych lokatorów.

– Hm… nie ma ich tam dużo, zaledwie kilka spaceruje, wchodzi do tej dziury i z niej wychodzi.

– Może dopiero się wprowadzają i testują lokal? – zastanowiłam się.

Jacek wzruszył ramionami. Od obserwacji pasiastych owadów oderwał nas dzwonek do drzwi. Przywieźli zamówioną pizzę, którą zjedliśmy w pokoju zamiast, jak planowaliśmy, na balkonie.

– Choć jeśli to osy, to wyczytałem, że połaszą się na mięso. Może…

– Nie mam zamiaru dzielić się moją pizzą z tym czymś, co łazi i lata za oknem! Wystarczy, że zaanektowało mi balkon!

Już spokojnie, kochanie. Zjemy, wyśpimy się i jutro się tym zajmiemy.
Kolejnego dnia od rana znowu prowadziliśmy obserwację.

– Wydaje mi się, że jest ich więcej – zauważyłam w południe. – Wczoraj wieczorem było ich jakby mniej.

– Yhym…. ruch jak na autostradzie. I chyba siadają na twoich kwiatach.

– Czyli że co? Zbierają pyłek i zapylają? Że niby pszczoły? Że jakaś nielegalna wyrójka, ucieczka z ula z nadprogramową, młodą królową czy coś? I nie możemy się ich pozbyć, bo są pod ochroną? – denerwowałam się. – Ale ja ich tu nie chcę! Wiem, że są pożyteczne, słyszałam, że bez pszczół świat zginie, ale czy muszę ratować glob i ludzkość kosztem mojego jedynego miejsca do relaksu? Nie da się ich jakoś wyprosić, odstraszyć?

Wysłałam go po spray na owady

Jacek westchnął ciężko, zasiadł do laptopa i zanurkował w odmętach sieci. Niestety, większość porad dotyczyła tego, jak domowymi (lub sklepowymi) sposobami pozbyć się niewielkich gniazd samemu. Czy to os, czy pszczół. Bo szerszeni sugerowali nie tykać. Na nie to najlepiej straż pożarną albo wyspecjalizowane firmy nasłać.

– Jadę do sklepu po jakiś magiczny środek – powiedział Jacek.

Nie powstrzymałam go, ale… im dłużej go nie było – pewnie szukał czynnego sklepu ze stosownymi środkami owadobójczymi – tym gorzej się czułam, jak potencjalna morderczyni, a przynajmniej jak ktoś mocno niegościnny. Każdy sobie radzi, jak może i umie, pszczoły też. My wkraczamy w ich świat, one wkraczają w nasz. Właściwie fakt, że na moim kwietnym balonie zagnieździły się pszczoły, powinnam potraktować jak komplement – widać im się spodobała atmosfera i otoczenie. A ja co?

Wygnać chcę? Gości? Wstyd i hańba

Kiedy Jacek wrócił – z zabójczym lub odstraszającym środkiem, jak podejrzewałam, który trzymał za plecami – zaczęłam mu wyjaśniać, że zmieniłam zdanie, że jakoś musimy się nauczyć koegzystować z naszymi pasiastymi lokatorami.

– Legalnie czy nie, nie mam serca ich ubić, wytruć, wygonić na mróz i poniewierkę. To nie uchodzi. Jak nie będziemy wobec siebie agresywni, to one nas nie pożądlą, a my nie będziemy ich wyrzucać. Na miód nie liczę, ale jak mi zapylą kwiaty, też będę zadowolona. Więc sorry, że jeździłeś i szukałeś na próżno, ale...

– Kochanie… – mąż wyciągnął przed siebie ręce, w których trzymał coś, co wyglądało jak płaski, dziwny mikrodomek, z kilkoma piętrami i małymi pokoiczkami.

– Co to jest?

– Domek dla owadów. Zobaczyłem go i nie mogłem się powstrzymać. Po pierwsze, jest śliczny. Po drugie, uznałem, że to znak. Spray też mam, ale…

– Okej, będzie na komary. Za to na dla naszych pszczół balkonowych koncepcja domku dużo bardziej mi się podoba. Oby im też przypadł do gustu.

I tak od chęci pozbycia się pasiastych intruzów przeszłam do martwienia się, czy naszym pszczelim gościom spodoba się domek, który Jacek dla nich kupił. Bo jak im się spodoba, to może w następnym roku do niego wrócą. Hm, wrócą? Czyli że wcześniej się wyniosą? Dokąd? A właściwie jak długo żyją pszczoły, co się z nimi dzieje na jesień? Cholerka, muszę się dokształcić, skoro zostałam balkonowym bartnikiem amatorem.

Czytaj także:
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”
„Moja teściowa to bezguście. Wcisnęła wnukowi prezent jak z bazaru. Nie sądziłam, że ten okropny bohomaz uratuje mu życie”
„Moja teściowa do wszystkiego się wtrąca. Wybrała nam meble i pościel, ale przegięła z wyprawkę dla mojego dziecka"

Redakcja poleca

REKLAMA