„Mąż mojej sąsiadki przepuścił całą wypłatę w jeden dzień. Biedaczka nie ma czym dzieci wykarmić, a ten bałwan baluje”

Mąż wyliczał mi pieniądze fot. Adobe Stock, Kaspars Grinvalds
„Zaproponowałam pożyczkę, ale ona podziękowała. Tłumaczyła, że nie mogłaby mi oddać tych pieniędzy, bo zarabiają z mężem tak mało, że ledwo wiążą koniec z końcem i nie ma z czego odłożyć. W domu trójka dzieci, a mąż, rzeczywiście, średnio rozgarnięty. Przejęłam się kobieciną, więc wróciłam przytłoczona jej problemami i smutna”.
/ 19.02.2023 15:15
Mąż wyliczał mi pieniądze fot. Adobe Stock, Kaspars Grinvalds

Mój mąż jest magazynierem. Ale tylko z zawodu, bo z zamiłowania jest iluzjonistą. Jeśli ma wolną chwilę, to siada i uczy się nowych trików albo ćwiczy te już w miarę opanowane. Słowem, czaruje! Robi to od lat, właściwie to jego hobby od dziecka. Niestety, jest to też powód do żartów dla całej rodziny. Wielu facetom, lecz też i niektórym kobietom, wydaje się to niepoważne. Śmieją się z niego, że dorosły mężczyzna wydaje pieniądze na gadżety do czarowania, że zajmuje się bzdurami… A mnie to wcale nie przeszkadza. Nic w tym złego, że ma hobby, że czymś się zajmuje.

Lepsza magia niż siedzenie przed telewizorem

No i dzieci mają straszną frajdę. Jak tylko go poproszą, to zazwyczaj rozbawia je jakimiś drobnymi sztuczkami. A to wyciągnie z talii kartę, którą wcześniej zapamiętały, a to „wyjmie” im zza ucha jakieś monety, a to sprawi, że sztućce znikają ze stołu na oczach biesiadników. Raz jednak w życiu Kazik użył swoich umiejętności w poważnej sprawie. Zachował się jak bohater z bajek, które ogląda nasz siedmioletni syn. Mąż swoją magią uratował sąsiadów, a ja rozpowiedziałam o tym całej rodzinie i wszyscy zaczęli szanować jego hobby.

Któregoś dnia spotkałam panią Marysię przy stoisku z pieczywem. Już od pierwszego spojrzenia wiedziałam, że coś jest nie tak.

– Doberek, jak leci? – zagadnęłam.

– A tak sobie, pani Aniu, tak sobie – odparła. – A właściwie to kiepsko.

– Jak to? Taki mamy ładny piątek, a pani w złym nastroju?

– Ech, pani łatwo się cieszyć z piątku i z weekendu z rodziną, bo pani ma męża porządnego. A ten mój… Szkoda gadać, tylko w kłopoty ciągle nas pakuje… – sąsiadka wyglądała na naprawdę zmartwioną, aż oczy zaszkliły się jej od łez.

– Ale co się stało? – zapytałam. – Nie chcę być wścibska, z troski pytam.

– To żadna tajemnica. Mój mąż przegrał całą swoją wypłatę. Dzisiaj jest dopiero czwarty, a ja mam tylko parę gorszy, które zostały z mojej pensji po zapłaceniu rachunków.

– Jak to? W co przegrał? – nie mogłam w to uwierzyć. – W karty?

– Nie, gdzie tam. Żeby jeszcze z kolegami poszedł grać w pokera, jak za młodu, to może bym zrozumiała. Ale nie, on tutaj na placu w te kubki przegrał. Z tymi, jak to na nich mówią… z kubkarzami – na twarzy sąsiadki żałość pomieszała się ze złością. – Szlag by ich trafił, oszustów jednych. I tego barana, mojego starego! Durny taki, nie wiedział, że oni oszukują. Nie wyniuchał, że to przekręt. To nawet ja wiem, a on… Ech, szkoda gadać, pani Aniu, to wstyd.

– O jakich kubkarzach pani mówi?

– Nie wie pani? To takie cwaniaki… Mają trzy kubki i pod jeden chowają piłeczkę. Potem szast-prast, szurają, przesuwają… Kto znajdzie piłeczkę, to wygrywa. Nie kojarzy pani?

Przecież to jakaś przedwojenna gra – przypomniałam sobie.

– Może i tak, ale dla oszusta każdy sposób na zarobek dobry. I na omotanie naiwniaków! – widać było, że sąsiad ma u żony wielki minus.

Pocieszałam ją jeszcze przez chwilę

Lecz trudno mi było znaleźć odpowiednie słowa. No bo jak pocieszać kobietę, która nie ma co do garnka włożyć? Zaproponowałam pożyczkę, ale ona podziękowała. Tłumaczyła, że nie mogłaby mi oddać tych pieniędzy, bo zarabiają z mężem tak mało, że ledwo wiążą koniec z końcem, i nie ma z czego odłożyć. Żal mi jej się zrobiło… W domu trójka dzieci, a mąż, rzeczywiście, średnio rozgarnięty. Od razu było to po nim widać. Przejęłam się kobieciną, więc jak z domu wyszłam wesoła, tak wróciłam przytłoczona jej problemami i smutna. Mąż od razu to zauważył i zapytał, co się stało. No więc opowiedziałam mu wszystko. Myślałam, że razem z Kaziem sobie na tę niesprawiedliwość popsioczymy i na tym się sprawa skończy. Ale on jak tylko usłyszał o grze, to się bardzo podekscytował. Zaraz wstał, poleciał do komputera i długo w nim grzebał. Zerknęłam mu przez ramię i zobaczyłam, że szuka informacji o tych trzech kubkach. Nie przejmowałam się, bo myślałam, że go ta sztuczka tak hobbystycznie zainteresowała. Jak tylko skończył przeszukiwać internet, to wstał, włożył kurtkę, rzucił, że musi podskoczyć do sklepu, i wyszedł. Minął kwadrans, potem pół godziny, a jak już godzina od wyjścia Kazia stuknęła na zegarze, to do niego zadzwoniłam. Odebrał, a ja usłyszałam w słuchawce gwar ludzi na bazarze.

– Misiu-czarusiu, a co ty robisz na placu? – spytałam z zaczepną ciekawością, bo już wiedziałam, że coś ten mój mężulek kombinuje.

Siedzę na ławeczce – powiedział.

– Jak to siedzisz? I co poza tym?

– A patrzę.

– A na co?

– Na tych kubkarzy…

Przyznam, że ciut się zdenerwowałam, bo przecież ci kubkarze to były jakieś typy spod ciemnej gwiazdy. Kazałam więc zaraz mężowi wracać do domu. A on, jak to on, powiedział, że za chwilkę będzie, a potem i tak siedział na tej ławce jeszcze drugą godzinę i patrzył, jak grają. A po co patrzył? O to zapytałam go zaraz, jak wrócił, bo przyniósł ze sobą też białe plastikowe kubeczki i małą piłeczkę. Jeszcze mi nerwy nie opadły, więc zaraz na niego naskoczyłam, że co on sobie wyobraża, że podgląda jakichś naciągaczy, przestępców. No i po co? Szczerze powiedziawszy, bałam się, że sam zechciał tak zacząć zarabiać, bo skoro sąsiad na jednym posiedzeniu przegrał wypłatę, to pewnie jest na tym szwindlu niezły zarobek. Ale Kazik mnie uspokoił, że wcale nie ma takich zamiarów. Zarzekał się, że chodzi mu tylko o wykorzystanie ich metod we własnej pasji.

No a ja, głupia, uwierzyłam

Dopiero po kilku dniach dowiedziałam się, że chodziło o coś zupełnie innego. I to nie od Kazia prawdę usłyszałam, a od tej sąsiadki, co jej męża z kasy oskubali. Spotkałam ją na klatce. Jak mnie tylko zobaczyła, to rozpromieniła się na całego. Też się uśmiechnęłam, a ona wtedy rzuciła mi się w objęcia i dawaj dziękować, poklepywać, ściskać, całować. Na początku myślałam, że kobiecina zwariowała od tych wszystkich zmartwień. Kiedy jednak między wylewnymi czułościami zaczęła mówić coś o „wspaniałym Kaziku”, o kubkarzach, ocaleniu, o bohaterze i o magii, to zaraz zrozumiałam, że mój kochany zrobił coś, czym mi się nie pochwalił. Nie zdradziłam się przed sąsiadką, nie chciałam, żeby się dowiedziała, że mój mąż robi coś w tajemnicy przede mną. Uprzejmie przyjęłam podziękowania, też ją uściskałam i zaraz poleciałam do domu wypytywać Kazia magika, o co chodzi. A on… On się tylko tajemniczo uśmiechnął, kazał mi usiąść w kuchni, zaparzył kawę i opowiedział wszystko, co sobie w sekrecie przede mną zaplanował i zrobił.

Otóż dwa dni po tym, jak kupił kubki i piłeczkę, poszedł na plac. Ale tym razem już nie siedzieć, nie oglądać, a grać. Stanął przy naciągaczach i udawał, że pierwszy raz w życiu widzi taką rozgrywkę. Dobrze jednak wiedział, że serwują mu przedstawienie. Że dziewczyna, która dopiero co wygrała dwieście złotych, jest podstawiona, że tak właśnie działają.

Kula gra, kula wygrywa. Raz, dwa, trzy, piłkę wybierz ty! – krzyczał prowadzący grę osiłek i machał kubkami z piłeczkami, a Kazio stał sobie z boczku i udawał naiwnego, zaciekawionego przechodnia. – Gramy, gramy, wygrywamy. Każdy dzisiaj zagrać może, każdy szczęściu dopomoże… Ma pan ochotę? Proszę, proszę, gramy! – zachęcali go.

– Ale na początek tylko dwadzieścia złotych – uśmiechnął się mąż.

– No to zaczynamy. Raz przegramy, raz wygramy, raz nie mamy, raz oddamy. Tu nie, tu nie, tam bach! – osiłek zatrzymał kubki, a Kazik bez wahania wskazał jeden z nich.

– No pięknie, jest! Pan szanowny wygrywa dwadzieścia złotych – uśmiechał się fałszywie prowadzący grę cwaniak. – Widzi pan, mógł pan zagrać o więcej, a nie tylko dwadzieścia złotych. Może jeszcze raz, ale za wyższą stawkę?

– Za sto może być? – zapytał mąż.

– Jasne, proszę bardzo, kładziemy stówkę na stoliczku, a kule idą ruch. No, piękna stówka! Ciekawe, czy wróci do szanownego pana? I dalej kręcimy… Raz, dwa, trzy… kubeczek wiruje, kulek dwóch brakuje. Ciach, mach, kulka bach! – plótł durnowate wierszyki prowadzący i mieszał kubkami, tymczasem Kazio przypatrywał im się uważnie.

Jak w końcu kazali mu wybierać, to wiedział, że tym razem ma przegrać. Zdawał sobie sprawę, że kulki nie ma pod żadnym z kubków, bo sprytny oszust w czasie ich przetasowywania szybko zabrał ją do ręki. Wskazał kubek, a cwaniak uśmiechnął się jeszcze fałszywiej niż poprzednio, podniósł pusty kubek i zgarnął stówkę. Mąż udawał, że się zdenerwował, że już chce odejść od stolika, ale wtedy dwaj oszuści dawaj go nagabywać, żeby grał dalej. W końcu ten prowadzący grę powiedział, że mają specjalną promocję dla takich poczciwych graczy jak mój mąż, i zaproponował, że za wygraną płacą podwójną stawkę. Czyli jak da stówę i wygra, to oddadzą mu dwieście złotych. Kazik udawał, że się boi, że się waha, ale jednocześnie pokazywał, że bardzo go ta promocja kusi. W końcu sięgnął po portfel i położył na stoliku pięćset złotych.

Prowadzący zdębiał. Naganiacze oniemieli

Jeszcze bardziej zdziwiło ich żądanie męża, bo kazał sobie obok tych pieniędzy położyć ich tysiąc – na wypadek, gdyby wskazał właściwy kubek. Chwilę się wahali, ale położyli. Mieli chrapkę na pięć stów męża. Byli pewni, że je zgarną. No i zaczęła się gra.

– Kula gra, kula wygrywa. Raz, dwa, trzy, piłkę wybierz ty! – krzyczał prowadzący, a mąż udawał, że wierzy, że pod jednym z nich jest jeszcze piłka.

W końcu kubki zatrzymały się. Kazik stał nad nimi i długo się zastanawiał. Najpierw dotknął jednego, ale zabrał szybko rękę, potem musnął drugi, potarł czoło. A za chwilę, niby niechcący, strącił ręką część banknotów z kupki leżącej na stole. Jeden z podstawionych widzów podniósł je i położył z powrotem. I mimo tego, że prowadzący cały czas patrzył na Kazika, to jemu wystarczyła ta chwila dekoncentracji, żeby wygrać. Żeby podłożyć swoją, taką samą jak ich piłkę pod kubek.

– Tu! – wskazał, a prowadzący grę osiłek uśmiechnął się triumfalnie.

Sięgnął do kubka, podniósł i mina mu zrzedła. Leżała tam kulka.

– A co to do kur…? – zaklął i szybko położył łapę tam, gdzie na stoliku leżały przed chwilą pieniądze.

Ale już ich nie było. Nikt nawet nie zauważył, jak zniknęły. Jak mój czarodziej je zgarnął.

– Co jest? Oddawaj kasę, oszuście!

– Dlaczego oszuście? Przecież pokazałem, gdzie jest jedyna kulka? Pod pozostałymi kubkami jej nie ma. Sprawdźcie sobie.

– Ty… – siłacz ruszył na męża, ale wtedy wokół zrobiło się poruszenie.

Chyba już wszyscy pracujący na placu mieli dość tych oszustw i gdy tylko nadarzyła się okazja, postanowili przeciwstawić się krętaczom. Jeden po drugim zaczęli zbiegać się sklepikarze i domagać sprawiedliwości. Kazik tylko stał i się uśmiechał. W końcu oszuści musieli uznać swoją przegraną i wynieść się z placu. W kolejnych dniach okazało się, że wynieśli się od nas już na stałe. Kazimierz, jak tylko wrócił do domu, to od razu zaniósł pieniądze z wygranej naszej sąsiadce. Nie była to co prawda cała wypłata jej naiwnego męża, ale kwota, która na pewno pomogła załatać budżet domowy. Kazik dostał od pani Marysi w podzięce pyszny jabłecznik. Mój czaruś jest teraz bohaterem rodziny. Nikt już się z jego hobby nie śmieje. Ale tylko ja wiem, jak tę kulkę pod pusty kubek włożył. Nie mogę tego jednak zdradzić, bo to tajemnica magika i jego asystentki. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA