Pochodzę z małej wsi niedaleko Nowego Targu. W naszej okolicy praktycznie z każdego domu ktoś wyemigrował za ocean, żeby tyrać na obczyźnie i przesyłać do domu forsę, którą zarobi w pocie czoła. Dlatego nikogo nie zdziwiło, gdy mój kuzyn, który mieszka w USA, dał znać, że załatwił robotę dla mojego starszego brata. Parę miesięcy po tej wiadomości żegnałam się z Antkiem na warszawskim lotnisku.
– Nie łam się, siostra. Prędzej czy później sprowadzę cię do siebie – przyrzekł mi wtedy.
Trzy lata później mój niedawno poślubiony małżonek udał się do niego za ocean. Antek i Paweł byli ze sobą w dobrych relacjach. Gdy okazało się, że mąż ma problem ze znalezieniem zatrudnienia w ojczyźnie, a ja spodziewałam się dziecka, otrzymaliśmy wiadomość od brata z zagranicy. „Słyszałem, że jesteś świetnym stolarzem i mam dla ciebie robotę. Dostałem zapewnienie od mojego przełożonego, że cię zatrudni” – takie słowa skierował do Pawła w liście.
No to kupiliśmy bilety lotnicze do Chicago. Mój mąż wstrzymał się z wyjazdem tylko do czasu, aż urodzę. Potem wziął na ręce nowonarodzonego synka, przytulił, a już po dwóch dniach wyleciał.
Myślałam, że z specjalnie zabrał naszego syna
Początkowo planował zatrzymać się u mojego brata, odłożyć trochę grosza i poszukać dla mnie jakiegoś zajęcia. Nawet jako sprzątaczka bym się odnalazła, jednak… Nie dostałam pozwolenia na wyjazd z dzieckiem. „W żadnym wypadku nie zostawię mojego syna w kraju!” – zdecydowałam.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że moja mama otoczyłaby wnuczka najlepszą opieką, jednak miałam również świadomość, że umarłabym z tęsknoty, gdybym miała polecieć sama. Tamte czasy cechowała niepewność, a przeloty samolotami kosztowały majątek. Na dodatek planowałam pracować nie do końca nielegalnie. Wyjazd wiązałby się z zerwaniem więzi z małym na długi okres. W głębi duszy pomyślałam: „Nie urodziłam go przecież po to, by teraz zostawić samego! Pieniądze to nie wszystko, nie dadzą mu tego, co może dać matka”.
Mogłam się domyślić, że tak skasuję nasze małżeństwo. No bo jaki zdrowy i rześki mężczyzna, niespecjalnie przywiązany do bliskich, świeżo upieczonej małżonki oraz dzieciaka, którego oglądał parę godzin, zdoła się oprzeć różnym pokusom? Cóż, mojemu Pawłowi to się nie udało.
Byłam jednak totalnie zaskoczona, gdy dostałam wiadomość z wnioskiem o rozwód po dwuletniej rozłące. Zaledwie miesiąc temu otrzymałam od niego cudną sukienkę na moje urodziny, a w liście napisał, że za mną tęskni i wciąż mnie kocha! Jakim cudem mógł aż tak kłamać? Nie byłam mentalnie gotowa na taki cios. W tamtych czasach nie było jeszcze Messengera ani Skype’a. Korespondencja szła wieki, a rozmowy telefoniczne kosztowały majątek. Mimo wszystko zadzwoniłam do Pawła, bo chciałam usłyszeć wprost od niego, o co mu właściwie chodzi. Podobno już nie mieszkał z moim bratem, bo wyprowadził się do jakiegoś swojego lokum.
Najpierw w słuchawce usłyszałam nieznany, kobiecy głos. Wtedy zdałam sobie sprawę, że mam konkurentkę. Okazało się, że Paweł zamieszkał u niej! Co gorsza, mój brat doskonale zdawał sobie z tego sprawę od samego początku. Przez długi czas nie mogłam mu wybaczyć, że nie pisnął ani słówka o poczynaniach mojego męża, które działy się tuż pod jego nosem. Powinien był go upilnować, przemówić mu do rozsądku! No i przede wszystkim poinformować mnie o planach małżonka. On jednak nie zrobił zupełnie nic...
– Gdybym tylko dowiedziała się wcześniej, co się szykuje, można by temu wszystkiemu jakoś zapobiec! – szlochałam.
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że byłam w błędzie. To nie było zadanie mojego brata, żeby pilnował mojego męża. Poza tym, nawet gdyby powiedział mi prawdę, niczego by to nie zmieniło. I tak nie wsiadłabym w samolot do USA, żeby ratować nasze małżeństwo. Dla mnie najważniejszy był synek. Dominik skończył cztery lata, gdy sąd wydał wyrok rozwodowy. Wbrew moim obawom, mój były nie zapomniał o dziecku. Systematycznie wysyłał Dominikowi upominki i pieniądze. Pisywał do niego długie listy. Ich relacja jeszcze bardziej się zacieśniła, gdy rozpowszechnił się internet.
Będąc studentem pierwszego roku, Dominik zdecydował się odwiedzić tatę i... został tam na dłużej.
– Mamo, tutaj mam dużo lepsze perspektywy! – powiedział mi podekscytowany, dzwoniąc z USA. – Ojciec znalazł mi pracę i zadeklarował, że opłaci moją naukę. To dla mnie sama korzyść, bez żadnych strat.
Czułam się oszukana
Mój były odebrał mi wszystko, co było dla mnie cenne. Zabrał mi jedynego syna. Poczułam, jak na nowo rozgorzała we mnie wściekłość do tego faceta. Po raz kolejny sprawił mi ból, tym razem zabierając Dominika. Tyle się napracowałam, wychowując go, z nadzieją, że gdy się zestarzeję, będę miała w nim oparcie. Czasami pogardzałam Pawłem, myśląc, że jest nieświadomy, co stracił, zostawiając nas samych. Wiedziałam, że z tą babą, z którą się związał, nie dorobił się potomstwa, jedynie opiekują się jej córką z poprzedniego związku. A teraz ni stąd ni zowąd przygarnął Dominika, nawet mnie o zgodę nie zapytał!
Kiedy wykrzyczałam mu to wszystko podczas rozmowy telefonicznej, to on stwierdził, że przecież nasz syn jest już dorosły i sam może podejmować decyzje. Akurat, jasne! Byłam przekonana w stu procentach, że Paweł to wszystko z góry zaplanował. Ściągnął do siebie naszego syna i naobiecywał mu nie wiadomo czego. Po prostu postanowił mi zabrać moje dziecko!
Kiedyś przyszło mi do głowy, żeby polecieć za ocean i prosto w oczy powiedzieć eksmałżonkowi, co mi leży na wątrobie, a następnie przemocą zaciągnąć Dominika do samolotu. Zdawałam sobie jednak sprawę, że to zupełnie niemożliwe. Mój były miał słuszność przynajmniej w jednym aspekcie – nasz syn był już pełnoletni i sam mógł podejmować decyzje. On natomiast już zdecydował, że chce żyć na obczyźnie, z dala od swojej matki.
Pocieszałam się w duchu
Jednak po roku tęsknota za synem wzięła górę i postanowiłam odwiedzić go w Stanach. Zatrzymałam się u brata, który potwierdził wszystkie informacje, które usłyszałam wcześniej od Pawła i Dominika – syn studiuje na renomowanej uczelni, dobrze sobie radzi w pracy i ma świetne perspektywy na przyszłość. Zresztą gdy go zobaczyłam, promieniał szczęściem. Pobyt w Ameryce sprawił, że wydoroślał i zmężniał, było widać, że odnalazł się w nowym środowisku i zdobył grono przyjaciół. Dotarło do mnie, że zmuszanie go do powrotu do kraju byłoby wielkim błędem. Pomyślałam sobie: „On nie będzie już szczęśliwy w Polsce. Spędziłby tu resztę swoich dni ze świadomością, że bezpowrotnie zaprzepaścił wiele wspaniałych możliwości”.
Po powrocie do ojczyzny byłam samotna i kolejny raz cierpiałam z powodu złamanego serca. Ameryka znowu odebrała mi bliskiego, najukochańszego człowieka. Byłam rozbita emocjonalnie, nie miałam pojęcia co dalej robić, przecież dotychczas całe moje życie koncentrowało się na Dominiku. Jak teraz zapełnić tę ogromną lukę, która powstała?
Jednak z biegiem czasu można było dostrzec, że rany się zabliźniają. Nagle zdałam sobie sprawę, że mam całe mnóstwo spraw do załatwienia. Nareszcie mogłam poświęcić czas samej sobie oraz przyjaciółkom, których pociechy również opuściły już rodzinne gniazda. Córki i synowie niektórych z nich, podobnie jak mój Dominik, postanowili wyjechać za granicę, inni z kolei wyprowadzili się tylko do nowego mieszkania albo innego miasta, ale i tak nie spędzali już tyle czasu ze swoimi mamami co kiedyś. W związku z tym stworzyłyśmy zgraną ekipę dziarskich, samotnych koleżanek. Zbliżałam się do pięćdziesiątki, ale czułam, że przede mną jeszcze sporo ciekawych doświadczeń.
Choć od tamtej pory upłynęło sporo czasu, mój syn zdążył ukończyć amerykańską uczelnię i znalazł zatrudnienie w sektorze finansowym, gdzie piął się po szczeblach kariery. Nigdy nie spodziewałabym się, że Dominik będzie pracował w samym sercu Nowego Jorku. Kiedy wyobrażałam go sobie w jednym z tych imponujących wieżowców, moje serce rozpierała duma. Pomyślałam wtedy, że życie potrafi być całkiem znośne.
Wypadek sprawił, że moje życie straciło sens
Pewnego dnia przytrafiło mi się coś okropnego. Szłam sobie spokojnie, aż tu nagle moja noga pojechała na lodzie pokrywającym chodnik i trzasnęłam o ziemię z całej siły. Ludzie w takich sytuacjach często kończą ze złamaną ręką albo nogą, ale ja miałam wyjątkowego pecha… uszkodziłam sobie grzbiet. I to w strasznie pechowy sposób. Leżałam potem w szpitalnym łóżku i usłyszałam od lekarzy, że być może do końca życia będę jeździć na wózku. Myślałam, że sobie ze mnie żartują, ale oni mówili całkiem serio…
Już po raz trzeci w swoim życiu zwątpiłam w opiekę boską. Czemu Stwórca dopuszcza do wszystkich nieszczęść, jakie mnie spotkały? Zostałam sama i w dodatku tak poszkodowana. Dały mi się we znaki wszystkie problemy komunikacyjne, których dotąd nie znałam jako zdrowa osoba.
Gdy Dominik dowiedział się o tym, co mi się przytrafiło, w mgnieniu oka wskoczył w samolot do Polski, choć mógł zostać jedynie na dwa tygodnie. Tyle wolnego udało mu się wyrwać. Próbował mnie przekonywać, żebym poleciała z nim za ocean, ale dałam mu jasno do zrozumienia, że za stara jestem na takie przeprowadzki.
– I co ja tam będę robić sama jak palec przez całe dnie, czekając aż wrócisz do domu i jeszcze zawadzając ci pod nogami? – spytałam retorycznie.
Powrócił do Nowego Jorku przybity. Przesyłał mi stamtąd fundusze, dzięki czemu nie musiałam się obawiać, że będę żyła za głodową rentę. Jednak oprócz tego nic nie układało się po mojej myśli. Zwyczajnie straciłam sens życia. Zastanawiałam się jak nie stanowić już obciążenia dla Dominika i nie być zmuszoną spoglądać w lustro na tę nieznajomą, którą się stałam.
Kto by się spodziewał takiego zakończenia tej historii...
Nagle zadzwonił do mnie mój były małżonek. Bez owijania w bawełnę oznajmił, że jego obecna partnerka prowadzi biznes, w którym zatrudnia Polki do sprzątania i przydałaby się jej zaufana osoba do pomocy w prowadzeniu biura.
– Nie potrzebujesz perfekcyjnie władać angielskim, bo pracownice pochodzą z naszego kraju – zachęcał. – Liczy się podejście do ludzi, a ty w tym zawsze byłaś świetna!
„Skąd możesz mieć o tym pojęcie, skoro od ponad dwóch dekad nie jesteśmy razem?” – przemknęło mi przez myśl. Na głos jednak odparłam, że nie potrzebuję jego łaski.
Paweł jednak się nie poddał. Wraz z Dominikiem oraz moim bratem nieustannie starali się mnie namówić.
– Dlaczego miałabyś tkwić w Polsce? Od kiedy rodzice odeszli, nie masz tam nikogo bliskiego, cała rodzina jest przecież w Ameryce! – przekonywał Antek.
Ostatecznie zwyciężył jednak inny powód – mój syn zdecydował się na ślub! Wtedy uświadomiłam sobie, że nie będę miała okazji spędzać czasu z wnukami! To przeważyło szalę!
W końcu podjęłam decyzję o wyjeździe z Polski na stałe, mając już 54 lata na karku. Chciałam ostatecznie zamknąć ten rozdział, więc poprosiłam brata, który specjalnie przyleciał z zagranicy, żeby ogarnął za mnie papierkową robotę. Zdecydowałam, że najlepiej będzie sprzedać rodzinny dom, który odziedziczyliśmy po rodzicach. W ten sposób odetnę się od przeszłości i przestanę rozpamiętywać to, co zostawiam w ojczyźnie. Tak jest chyba najlepiej, nie oglądać się za siebie.
Zanim spotkałam się z Pawłem i jego nową żoną, targały mną mieszane uczucia. W końcu ta kobieta kiedyś zabrała mi męża sprzed nosa. Jednak Anna, również rdzenna góralka, okazała się naprawdę sympatyczną kobietą. Stanowczo zarządzała interesem i trzymała Pawła pod pantoflem, a mnie od razu przyjęła z otwartymi ramionami. Tak naprawdę musiałam sama przed sobą przyznać, że żadna z nas nie ponosi pełnej odpowiedzialności za to, co się wydarzyło dawno temu. Po prostu tak wyszło, że Paweł wyjechał za granicę do pracy, ja nie chciałam mu towarzyszyć, więc znalazł sobie inną kobietę do pary.
Odkąd zatrudniłam się u Anny, sprawy układają się wprost rewelacyjne. Mam poczucie, że robię coś ważnego, a wokół siebie mam samych życzliwych ludzi. Nigdy bym nie przypuszczała, że pobyt w Stanach, któremu byłam tak przeciwna, okaże się strzałem w dziesiątkę. Tu odnalazłam swoje miejsce na ziemi i czuję się jak u siebie.
Joanna, 54 lata
Czytaj także:
„Koleżanki twierdziły, że po 50-tce powinnam już tylko czerstwieć. A ja mam całkiem inne plany na starość”
„Po śmierci żony próbowałem znaleźć miłość, ale dzieci stanęły mi na drodze. Nie chcą, bym zdradził ich matkę”
„Nie mogłam doczekać się wnuków, więc przycisnęłam córkę do ściany. Żałuję, bo sama ukręciłam na siebie bat"