„Mąż koleżanki pił i wyżywał się na rodzinie. Trwała przy nim, bo bała się samotności i wierzyła, że kiedyś się zmieni”

kobieta pociesza koleżankę fot. Adobe Stock, nenetus
„Im więcej szczegółów z jej życia poznawałam, tym większe czułam współczucie i złość. Ta cholerna kobieca cierpliwość i wytrzymałość, ta piekielna skłonność do poświęcania się w imię dobra rodziny, ta wiara w kolejne obietnice, w to, że bliski, kiedyś kochany człowiek, ogarnie się, poprawi, zacznie szanować i doceniać to, co ma. Czekaj tatka latka”.
/ 26.08.2022 21:30
kobieta pociesza koleżankę fot. Adobe Stock, nenetus

Kobiety to słabsza płeć. Nie da się zaprzeczyć, że statystycznie rzecz biorąc, jesteśmy mniejsze, drobniejsze i fizycznie słabsze od mężczyzn. Ale czy to im daje przewagę? Może w kopalni i podnoszeniu ciężarów. Nie ukrywam, że trudno sobie bez nich poradzić, że często z wygody czy braku wiary w siebie pozawalamy się panom wyręczać…

Z własnego doświadczenia wiem, że kobiety potrafią być silne i samodzielnie, że choć jojczą i marudzą, jednocześnie wiele zniosą w sytuacjach, w których facet już dawno by się poddał. Nie bez powodu to my rodzimy dzieci. A czemu jest tyle samotnych matek? Bo sądy dyskryminują facetów? Tak, akurat… Bo to matki zostają z dziećmi i zmagają się z losem, podczas gdy ojcowie rejterują.

Uciekają, gdy rzeczywistość za głośno wyje, gdy obowiązki ich przytłaczają, a dorosłe życie nijak nie przystaje do młodzieńczych wyobrażeń. Tymczasem kobieta zaciska zęby, zatyka uszy, spina pośladki i walczy. Jeśli nie o siebie, to o swoje dzieci. Stajemy się samowystarczalne, gdy musimy. Dlatego kobiety rządzą. Bez nich nasz gatunek już dawno by wymarł.

Zaczęłam ją podpytywać o rodzinę

Wymądrzam się, bo wiele doświadczyłam, a jeszcze więcej widziałam. Mam trzydzieści osiem lat i jestem anestezjologiem. Moja praca nie jest łatwa, za to odpowiedzialna i średnio płatna, ale lubię ją i jestem w niej dobra. Jestem też mamą piętnastoletniej Zosi, którą wychowuję sama. Chciałam tego? Nie, ale ojciec Zosi nie pytał mnie o zdanie, gdy nas porzucał. Krzyż mu na drogę. To on stracił coś ważnego, nie do nadrobienia: dzieciństwo córki.

Zima tamtego roku nadeszła wraz z grudniem. Zosia się cieszyła jak przedszkolak, bo już prawie zapomniała, jak śnieg na żywo wygląda. A ja musiałam uważać, by na śliskiej drodze nie zafundować sobie jakiejś stłuczki.

– Pa, skarbie. Będziemy w kontakcie, ale raczej zdążę po ciebie podjechać po lekcjach.

– Yhy – mruknęła i musnęła wargami mój policzek, po czym wysiadła z wozu.

– Tylko nie biegnij! Na SOR-ach gipsu zaczyna brakować! – krzyknęłam za nią.

– Dobra, spoko, mamuś!

W pracy jak to w pracy, choć w moim zawodzie trudno narzekać na rutynę. Miałam w planach szybką kawę, ale nie zdążyłam, bo szykowała się pilna operacja… Gdy późnym popołudniem wróciłam do domu, w kuchni zastałam Zosię – no, niestety, jednak musiała wrócić sama – i jej koleżankę z klasy, Ewelinę. Dziewczyny się zaprzyjaźniły, więc Ewelina była u nas częstym gościem. Zosia natomiast nigdy jej nie odwiedzała.

– Cześć, dziewczyny! Zaraz biorę się za obiad. Co u ciebie, Ewelinko? Jak przygotowania do świąt?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Chyba całe spędzimy w domu…

W jej głosie zabrzmiał ni to smutek, ni żal.

– Rodzina do was przyjeżdża? – sondowałam ostrożnie.

– Nie. Mój tata… Eee… – zawahała się. – Ma problemy zdrowotne.

Zerknęłam na Zosię, która posłała mi ostrzegawcze spojrzenie, więc dalej nie drążyłam.

– Wolicie makaron ze szpinakiem i łososiem czy z kurczakiem i brokułami? – zapytałam, zmieniając temat.

Wyładowywał na nich swoje frustracje

Gdy po obiedzie Ewelina wróciła do domu, postanowiłam porozmawiać z Zosią i dowiedzieć się, co jest nie tak. Pomyślałam, że skoro ojciec jej przyjaciółki choruje, to będę mogła jakoś pomóc – w końcu mam znajomych lekarzy, i to z różnych specjalizacji. Niestety, okazało się, że jedyną osobą, która może realnie pomóc ojcu Eweliny, jest on sam. Bez jego woli podjęcia leczenia, żadna terapia nic nie da. Mężczyzna był alkoholikiem. Na dodatek agresywnym, wyładowywał swoje frustracje na żonie i córce. Oraz na domowych sprzętach. Dziewczyna nie zapraszała nikogo do siebie, bo zwyczajnie się wstydziła.

Zrobiło mi się żal Eweliny i jej mamy. To nie była litość, tylko współczucie, za którym szła chęć realnej pomocy. Nigdy nie miałam nic przeciwko, gdy Ewelina zostawała u nas na obiad czy na noc; czasem odwoziłam ją do domu, gdy zrobiło się już późno; ale teraz uznałam, że to za mało. Pytanie: co mogłam zrobić więcej? Jak? By nie urazić jej dumy, by jej nie spłoszyć? Współuzależnienie to też choroba, którą należy leczyć, tylko że znowu: bez woli samej zainteresowanej nic się nie zdziała.

Kilka dni później odebrałam dziewczynki ze szkoły, obie, i jakby to było coś oczywistego, zawiozłam do nas. Tym razem Ewelina zasiedziała się dłużej niż zwykle. Po dwudziestej zajrzałam do pokoju córki i zaproponowałam:

– Ewelinko, jak będziesz chciała wracać do domu, to powiedz, odwiozę cię. Ciemno już.

– Dziękuję pani, ale nie trzeba. Umówiłam się z mamą, że dziś po mnie przyjdzie, nie chcemy wciąż pani wykorzystywać. Powinna być za jakieś pięć minut.

Pokiwałam głową i w sumie ucieszyłam się, że wreszcie poznam mamę Eweliny.

– Dobry wieczór – powiedziałam kilka minut później, otworzywszy drzwi drobnej brunetce.

Ewelina była bardzo podobna do mamy.

– Dobry wieczór, ja po…

– Tak, wiem, jest pani mamą Ewelinki. A ja jestem Kinga, mama Zosi – wyciągnęłam dłoń, którą kobieta niepewnie uścisnęła. – Zapraszam na herbatę, bo na kawę chyba za późno.

– Marta. Dziękuję, ale trochę się spieszę…

– W porządku, rozumiem – pokiwałam głową. – Ewelinko, Zosiu! – zawołałam.

Po kilku rozmowach zaczęła się otwierać

Nie musiałyśmy długo czekać, by dziewczyny zbiegły na dół i zaczęły się tulić na pożegnanie.

– Nie rozstajecie się na rok – zażartowałam. – Jutro znowu się zobaczycie. Ciebie, Marto, też zapraszam, jak tylko będziesz miała więcej czasu i ochotę na ploteczki. Chętnie poznam bliżej mamę najlepszej przyjaciółki mojej córki.

Kobieta posłała mi wymuszony uśmiech. Po wyrazie jej twarzy widziałam, że raczej nici ze znajomości. A jednak… Gdy kilka dni później Zosia i Ewelina ponownie wróciły razem ze szkoły, Marta przyszła po córkę godzinę wcześniej, by wypić ze mną herbatę. Przedtem zadzwoniła do Eweliny, by ta mnie zapytała, czy to nie problem i czy mam czas. Nawet gdybym nie miała, to bym wygospodarowała. Dla dobra sprawy.

Spotykałyśmy się odtąd niezobowiązująco, choć dość regularnie, a ja czułam się, jakbym oswajała nieufnego kota. Aż wreszcie, powoli, Marta zaczęła się przede mną otwierać. Im więcej szczegółów z jej życia poznawałam, tym większe czułam współczucie i złość zrazem. Ta cholerna kobieca cierpliwość i wytrzymałość, ta piekielna skłonność do poświęcania się w imię dobra rodziny, ta wiara w kolejne obietnice, w to, że bliski, kiedyś kochany człowiek, ogarnie się, poprawi, zacznie szanować i doceniać to, co ma. Czekaj tatka latka.

Wszystko dla dobra dzieci

Wiedziałam, że Marta nie potrzebuje męża, by sobie poradzić. Przeciwnie, będzie jej łatwiej, gdy odetnie się od niego, jak od ciągnącego ją w dół balastu. Wiedziałam też, co ją powstrzymuje. Wstyd przed publicznym praniem brudów, lojalność, obawa przed przyszłością, może samotnością i tym, „co ludzie powiedzą”, może też resztki miłości do męża. Ale jeśli wreszcie spojrzy prawdzie w oczy, zrozumie, że lepiej już było, a teraz, w tym chorym układzie, może być tylko gorzej… Brak działania z jej strony odbijał się na niej, a co gorsza także na Ewelinie.

– Chcesz ją stracić? A może chcesz, by uwierzyła, że taki model rodziny jest dobry? By sama kiedyś utknęła z mężem pijakiem i tyranem?

Nie strasz mnie!

– Nie straszę. Przedstawiam tylko bardzo prawdopodobny scenariusz.

Może bywałam nieco brutalna, ale postawiłam sobie za punkt honoru wyrwanie Marty, a tym samym Eweliny, z matni toksycznego związku i patologicznej rodziny. Chciałam, by wiedziała, że ma we mnie oparcie i zawsze może na mnie liczyć.

Widywałyśmy się więc prawie codziennie i dużo rozmawiałyśmy. Trwało to kilka miesięcy, ale wreszcie się udało! Marta zrobiła pierwszy krok i skontaktowała się z odpowiednią fundacją. Potem wyprowadzka z domu i rozwód. Było ciężko, bo mąż Marty ją nachodził i próbował odzyskać – błaganiami, groźbami, szantażami. Wiem, bo przez pewien czas Marta i Ewelina mieszkały u nas. Ale jak kobieta raz podejmie decyzję, świadomie, z pełnym przekonaniem, nie ma zmiłuj. Dla dobra naszych młodych zmieniamy się w lwice i wtedy lepiej nie wchodzić nam w drogę.

Czytaj także:
„2 lata czekałam na wizytę przyjaciółki, a ona mnie wystawiła. Przygruchała sobie jakiegoś amanta i poszłam w odstawkę”
„Wyrzuciłam córkę z domu, bo wstydziłam się jej nieślubnej ciąży. Dziś próbuję odkupić swoje winy, ale jest już za późno”
„Po śmierci babci odkryłam, że to nie ona urodziła moją mamę. Nie wiem, czy wyznać jej prawdę, to może być dla niej szok”

Redakcja poleca

REKLAMA