„Mąż mądrzył się, że ogarnie dom lepiej niż ja. Już pierwszego dnia zgubił córkę, dostał mandat i nakarmił dzieci syfem”

Zatroskany mężczyzna fot. Adobe Stock, jandruk
„– Trzy tygodnie w domu! Odetchnę, przejrzę materiały do pracy… Widzę, że się starasz, jednak uważam, że można lepiej zarządzać domem. Nareszcie wszystko będzie chodziło jak w zegarku! Koniec z bałaganiarstwem, marudzeniem i późnym chodzeniem spać – paplał. Ten pajac chyba uważał, że opieka nad dziećmi jest jak wakacje”.
/ 08.02.2023 19:15
Zatroskany mężczyzna fot. Adobe Stock, jandruk

– Mamo, on mnie kopie pod stołem!!! – krzyk Adasia mógłby obudzić umarłego, ale mój niesamowicie spokojny małżonek nawet nie drgnął.

Wyraźnie nie miał zamiaru posłużyć się ojcowskim autorytetem. Z zasady nigdy nie wtrącał się w wieczne spory między naszymi synami. To ja byłam od połajanek, tłumaczenia i w ogóle od wychowywania dzieci. A także gotowania, prania, prasowania i dbania o to, by wszystkim było wygodnie.

– Krzysiu, nie zaczepiaj brata i nie baw się widelcem, jedz śniadanie – to mówiąc, przełożyłam półtoraroczną Olę na drugie ramię.

„Wygodniej będzie posadzić ją na kolanach” – zdecydowałam wreszcie.

Właśnie siadałam do stołu z moim słodkim ciężarem, gdy drogę zagrodziła mi wyciągnięta ku mnie mężowska ręka z pustą filiżanką.

– Aniu, dopóki stoisz, nalej mi, proszę, jeszcze odrobinę tej pysznej kawy.

Poprawiłam obsuwającą się Olę, zabrałam Krzysiowi widelec, który najwyraźniej przemienił się w broń zaczepną skierowaną przeciwko bratu, i odebrałam z dłoni Macieja filiżankę. Podając mu kawę, wzięłam głęboki oddech i spytałam:

Czy ty nie widzisz, ile mam na głowie? Mógłbyś mnie czasem wesprzeć, chłopcy potrzebują ojca.

– Dziewczynki też – odparł wesoło Maciej, uśmiechając się do Oli ponad stołem.

– A o co chodzi? – zainteresował się. – Coś się stało?

Spojrzałam z niedowierzaniem

Jak mam mu wytłumaczyć, że powinien uczestniczyć w domowym życiu? Kiedyś wierzyłam, że w naszym małżeństwie będziemy partnerami na dobre i na złe. Poznaliśmy się na otrzęsinach pierwszego roku psychologii. Oboje wybraliśmy ten kierunek świadomie i po głębokim namyśle. Fascynowała nas psychika człowieka, złożoność zachowań i problemów. Maciej zaraz po studiach zaczął pracować w Centrum Pomocy Rodzinie i teraz był cenionym terapeutą. Pomagał rodzicom porozumieć się ze zbuntowanymi nastolatkami, prowadził mediacje zwaśnionych małżeństw, uratował niejeden związek przed rozpadem. A ja? Zaraz po studiach zaszłam w ciążę, urodził się Krzyś. Uzgodniliśmy z Maciejem, że zostanę w domu, aż synek pójdzie do przedszkola. Tak było lepiej dla dziecka, no i taniej – opiekunka kosztowałaby majątek.

Rok później na świat zawitał Adaś. Zawsze marzyliśmy o dużej rodzinie, więc zdecydowaliśmy się na jeszcze jedno dziecko, no i urodziłam wymarzoną córeczkę. Oczywiście o pracy nie mogło być mowy, przynajmniej dopóki dzieci nie podrosną. Mój dyplom pokrywał się kurzem wraz z zawodowymi ambicjami. Rozumiałam, że jestem potrzebna w domu, jednak było mi trochę przykro, że nie mogę rozwinąć skrzydeł.

„Jeszcze tylko rok – powtarzałam sobie. – Krzyś pójdzie do szkoły, młodszy do przedszkola, Olą zajmie się babcia, która właśnie wtedy przejdzie na emeryturę, a ja poszukam pracy”.

Tymczasem kariera Macieja rozwijała się olśniewająco. Zaczął dobrze zarabiać, więc stać nas było na ładne mieszkanie, fakt, że na kredyt. Tylko coraz rzadziej bywał w domu, a jak już był, nie poświęcał nam zbyt dużo uwagi. Czasem miałam wrażenie, że mieszkam z sublokatorem. Miłym, uważnym, uprzejmym sublokatorem. Obcym człowiekiem. Nasze „partnerskie” małżeństwo wyglądało tak, że ja zajmowałam się domem i dziećmi, a Maciej zarabiał na rodzinę, coraz szybciej oddalając się od nas. Nawet kiedy był w domu, dzieci ze wszystkim przychodziły do mnie. Kochały ojca, jednak nie umiały z nim rozmawiać, a już na pewno nie uważały go za czułego opiekuna, który pocieszy czy zawiąże oporne sznurowadło.

Od tego była mama

Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy – w końcu jestem dyplomowanym psychologiem. Mój mąż nigdy nie nawiązał bliskiego kontaktu z dziećmi, bo nigdy się nimi nie zajmował. Nie nauczyli się siebie nawzajem. I co teraz? Wiedziałam, że pretensje i wyrzuty niewiele pomogą. Maciej będzie się czuł niezrozumiany. Przecież ciężko pracuje, zarabia, nie zaniedbuje rodziny! A ja siedzę(!) w domu, wszystko się samo robi, dzieci niepostrzeżenie rosną, więc o co chodzi? Postanowiłam pokazać mężowi, jak dużo traci, zaniedbując rodzinne życie. To przecież nie tylko obowiązki, ale także ciepło i czułość, jakich nie znajdzie gdzie indziej. Zabawne powiedzonka dzieci, przedszkolne przedstawienia, mecze piłkarskie naszych synów. To wszystko jest tylko teraz, szybko przeminie, maluchy podrosną i zapomną, że na słodycze mówiły, nie wiadomo dlaczego, „dziobdzioby”. A Macieja ominie ten cudowny rodzinny czas. Nie pozwolę na to!

– To jak? – mąż wpatrywał się we mnie z serdecznym zainteresowaniem. – Mogę ci w czymś pomóc?

– Tak – zdecydowanie podniosłam głowę. – Chciałabym, żebyś mnie zastąpił. Przez trzy tygodnie.

– Nie rozumiem. Co w tym czasie będziesz robiła? Chcesz wyjechać? Może źle się czujesz, coś przede mną ukrywasz? – zdenerwował się.

– Wiem, że jest możliwość odbycia stażu w Instytucie Psychologii. Co prawda, bezpłatnego, ale od czegoś trzeba zacząć. Chciałabym wrócić do zawodu. Teraz mam okazję, a co potem – zobaczymy.

– A co z dziećmi?

– No właśnie. Mógłbyś wziąć urlop i posiedzieć w domu. Zamieńmy się na krótko rolami.

– A wiesz, że to chyba dobry pomysł! – zapalił się Maciej. – Potrzebuję odpoczynku… Ha! Trzy tygodnie w domu! Odetchnę, przejrzę materiały do pracy doktorskiej, no i wszystko tu zorganizuję. Widzę, że się starasz, jednak uważam, że można lepiej zarządzać domem. Zobaczysz, nareszcie wszystko będzie chodziło jak w zegarku! Koniec z bałaganiarstwem, marudzeniem i późnym chodzeniem spać. Tatuś o wszystko zadba! A jak już wrócisz z tej swojej pracy, będzie na ciebie czekała dobra kolacja i stęskniony mąż.

Ucieszyłam się, że Maciej nie odmówił mojej prośbie

Miałam co prawda sporo wątpliwości, czy da sobie radę, ale co tam. Najwyższa pora, żeby wprowadził w życie rady, jakich udziela źle funkcjonującym rodzinom. Nie ma to jak praktyka! Pobiegłam do komputera i szybko wysłałam aplikację na staż. Po kilku dniach już wiedziałam – zostałam przyjęta. Tego dnia śniadanie jedliśmy we względnym spokoju. Dzieci nie wojowały ze sobą. Wpatrywały się we mnie wielkimi oczami. Mama wychodziła z domu, zostawał tatuś. Ola wykrzywiła buzię w podkówkę. Zanosiło się na wielki płacz.

– Kiedy wrócisz? – wyszeptał Adaś.

– Mama wróci, zanim się obejrzycie, a my miło spędzimy dzień – oznajmił pewnym tonem mąż. – Odbiorę was z przedszkola, a potem, razem z Olą, pójdziemy sobie na lody.

– Hurra! – chłopcy przenieśli uwagę na ojca. – Będzie fajnie!

Ja też byłam zadowolona. Jak dotąd, Maciej świetnie dawał sobie radę. Mogłam spokojnie pójść do instytutu. Pierwszy dzień stażu nie był zbyt wyczerpujący. Właśnie przeglądałam ostatnie badania, kiedy moja komórka zawibrowała.

– Gdzie są skarpetki Oli?! – spytał Maciej bez wstępów. – Już musimy wychodzić po Krzysia.

– W komodzie. Jak ci idzie?

– Wszystko w porządku – odparł stanowczo Maciej i rozłączył się.

Postanowiłam w to uwierzyć i nie denerwować się. Zdusiłam wątpliwości co do sytuacji w domu, na nowo pogrążając się w analizie ostatnich badań.

„Będzie dobrze! Musi być” – upewniałam samą siebie.

I rzeczywiście było, choć może nie tak, jakbym chciała. Po powrocie zastałam sielankę. Moja rodzina, zadowolona jak rzadko kiedy, jadła późny obiad. Dzieci i ich ojciec obsiedli leżące na dywanie pudło z pizzą. Umorusana keczupem Ola baraszkowała między nimi z niedojedzonym kawałkiem smakołyku w ręce. Wszyscy posilali się z apetytem, w idealnej zgodzie. Zamarłam w drzwiach.

Maciej, dlaczego oni to jedzą? Zostawiłam w lodówce rosół i kotlety mielone. Nie podałeś im tego?

– Nie chcieli – odparł krótko. – A ja nie miałem siły się z nimi chandryczyć. Wiem, poszedłem na łatwiznę, ale jutro będzie lepiej… A jak tobie minął pierwszy dzień w pracy?

– Świetnie, słuchaj moja praca to nie problem, martwię się, jak ty sobie dasz radę. Dzieci nie mogą jeść niezdrowego jedzenia, trzeba będzie przygotować jakiś obiad, może ja jeszcze dzisiaj…

– Daj spokój, usiądź. Obiecałem, że wszystkim się zajmę? No, to tak będzie. Jutro ugotuję im moje popisowe spaghetti, nie martw się na zapas.

– Mamo, mamo, tata dostał mandat – Adaś wpadł między nas jak tajfun. – Pod przedszkolem nie wolno parkować – oznajmiło nasze dziecko.

„No tak – pomyślałam – ja nie korzystałam z samochodu, biegając po chłopców do przedszkola. Chyba dzięki temu było taniej”.

Dziś było fajnie – dołączył się starszy syn. – Poszliśmy do parku i tatuś urządził nam zawody w biegu na setkę. Wszyscy biegaliśmy, tata też!

– Wszyscy? – roześmiałam się z niedowierzaniem. – Oleńka też?

– Ona nie biegała – odparł Krzyś. – Bo na początku się nam gdzieś zgubiła, ale tata ją szybko znalazł i potem biegał z nią na barana.

Spojrzałam przerażona na męża

– Jak to? Zgubiła się?

– Odwróciłem się dosłownie na chwilę, odszedłem od niej kilka kroków, żeby pokazać chłopcom, gdzie będzie meta. I wtedy to się stało. Ola zamiast czekać tam, gdzie jej kazałem, po prostu sobie poszła. Co ja przeżyłem! Na szczęście odnalazłem ją całkiem niedaleko.

– Mógł ją ktoś porwać!

– Wszystko się dobrze skończyło – zdecydowanie rzekł Maciej. – Teraz już wiem, że dziecka nie można spuścić z oczu ani na chwilę.

Czy to nie jest oczywiste?

– Okazało się, że nie. Wiele rzeczy nie jest dla mnie oczywistych. Zrozumiałem, że muszę się dużo nauczyć. Nie jest łatwo cię zastąpić – przyznał nieoczekiwanie. – Jak ty sobie z tym wszystkim radzisz? Przecież to zajęcie na cały etat!

– Na trzy etaty – zaśmiałam się, wskazując nasze dzieci – Więc… jak będzie dalej? – spytałam niepewnie. – Chcesz, żebym zrezygnowała ze stażu?

W żadnym wypadku! – Maciej uniósł dłoń. – Umówiliśmy się przecież na trzytygodniową zamianę. 

Byłam pełna wątpliwości, jednak mój mąż koniecznie chciał zostać w domu z dziećmi.  Wieczorem, po kąpieli, nadeszła pora układania naszych pociech do snu. Już wybierałam książeczkę do wieczornego czytania, gdy usłyszałam zbiorowy okrzyk: „Tata, chodź!”.

To było coś nowego

Tata, nie mama! Wręczyłam Maciejowi książeczkę i wskazałam mu drzwi pokoju dziecięcego. Już po chwili dobiegło mnie czytanie „na głosy” i wybuchy dziecięcego śmiechu. Maciej miał ogromny talent aktorski! Postanowiłam wykorzystać wolną chwilę, żeby zadzwonić do przyjaciółki, z którą nigdy nie miałam czasu spokojnie pogadać. Pół godzinki minęło jak z bicza strzelił. Nawet nie zauważyłam, że w mieszkaniu zrobiło się cicho. Zajrzałam do dzieci.

Wszystkie nasze maluchy oraz Maciej spali mocno, porozkładani w dziwnych pozycjach na jednym niezbyt szerokim łóżku. Uśmiechnęłam się. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Tak właśnie wyobrażałam sobie naszą rodzinę. Razem na dobre i na złe. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA