To była najtrudniejsza i najbardziej dramatyczna decyzja w moim życiu. Ale w końcu ją podjęłam. Odeszłam od męża-kata. Ale jeśli myślałam, że to koniec mojej udręki, to się grubo pomyliłam...
Z sali sądowej wyszłam załamana. Nawet nie miałam siły odpowiadać na drwiące uśmiechy swojego męża, który wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że tak łatwo z nim nie wygram. Miałam już tego dość. Tak naprawdę, gdyby chodziło tylko o mnie, to pewnie machnęłabym ręką na wszystko, poddałabym się. Ale przecież jest moja córka!
Ją muszę przed nim obronić
Miałam zamiar od razu wracać do domu, ale ta rozprawa tak mnie wykończyła, że postanowiłam się najpierw napić kawy w sądowej kawiarence. Postawiłam na stoliku filiżankę, talerzyk z ciastkiem i wyciągnęłam komórkę. Siadając, wystukałam numer swojego prawnika.
– Witam, pani Elu, i co tam? – zapytał. – Mam nadzieję, że już po wszystkim?
– Niestety nie – powiedziałam z goryczą w głosie. – Będzie kolejna rozprawa. Obrońca stwierdził, że nie mogę udowodnić, że mąż mnie bił, bo nie ma świadków.
– A niech to... – pan Marek zmełł przekleństwo w ustach. – No tak, obawiałem się, że ten bałwan wykorzysta tę lukę.
– Jaką lukę? Nic pan nie mówił – miałam do niego pretensje.
– Nie mówiłem, bo normalny człowiek tego nie wykorzystuje – pan Marek był wyraźnie zły na swojego sądowego przeciwnika. – Wie pani, istota przemocy domowej polega na tym, że ma miejsce w domu i nikt, poza ofiarą i katem, w niej nie uczestniczy. Ale nasze prawo opiera się na zeznaniach świadków. Nie ma paragrafu ani poprawki, że ta sytuacja nie dotyczy przemocy domowej. Wiem, że raz już zdarzył się proceder wykorzystania tego w sądzie. No i teraz mamy drugi raz.
– Nie rozumiem – przyznałam.
– Chodzi o to, że nie ma świadków – powiedział mój prawnik, wzdychając głęboko. – A zatem to pani słowo przeciw słowu męża. Niestety, nie ma pani obdukcji, która potwierdziłaby przemoc.
– Nie mam, bo zawsze tak mnie stłukł, że nie miałam siły iść do lekarza, ani odwagi pokazać się ludziom – przypomniałam mu. – A jak już poszłam po kilku dniach, to lekarz zawsze mówił, że nie wie, czy to efekt pobicia, czy np. upadku.
– Wiem, wiem, nie mam przecież do pani pretensji – uspokajał mnie prawnik. – Ale faktem jest, że nie mamy dowodów. Przewód oparty na domniemaniu – a prawnik pani męża to osoba doświadczona.
– Wiem – przyznałam gorzko.
– Aha – mąż jeszcze wystąpił o przyznanie mu opieki nad Zuzią i wyznaczenie dni spotkań. Nie wiem, co robić. Nie dam mu córki! Nawet na chwilę nie zostawię jej z nim samej. Oni nie mają prawa pozwolić, by ten oprawca zajmował się dzieckiem.
– Niestety, mają – pan Marek nie owijał w bawełnę. – Oczywiście, nie pozwolimy na to. Wyznaczyli termin rozprawy?
– Nie, bo wpłynęły nowe wnioski i oni wyślą zawiadomienie, jeżeli dobrze zrozumiałam. Ale nie mam pojęcia, co robić.
– Zastanowię się. Przejrzę jeszcze raz papiery, na pewno coś wymyślę – starał się mnie pocieszyć. rozłączyłam się i westchnęłam.
Byłam rozczarowana
Miałam nadzieję, że to się wreszcie skończy, że odbiorę mężowi prawa rodzicielskie, uzyskam rozwód oraz sądowy zakaz zbliżania się męża do mnie i do córki. Niestety Roman miał wystarczająco dużo pieniędzy, żeby zatrudnić jednego z najlepszych prawników.
I broni się przed moim oskarżeniami ze wszystkich sił. Już bym nawet darowała sobie uzyskanie rozwodu z winy męża, ale jeżeli tego nie wywalczę – nie uzyskam również zakazu zbliżania się. A na tym zależy mi najbardziej. Bo dobrze wiem, że jeżeli nie odbiorą mu praw rodzicielskich, to on prędzej czy później znajdzie sposób, żeby skrzywdzić i mnie, i moje dziecko.
Katował mnie od wielu lat. Wcale nie po pijaku
Wręcz przeciwnie – zawsze wtedy był trzeźwy i mam wrażenie, że robił to z wyrachowaniem. Pretekstem mogło być cokolwiek – zazwyczaj wcale nie moje zachowanie, tylko jakieś jego niepowodzenie w pracy albo na polu towarzyskim.
Widziałam, kiedy jestem w niebezpieczeństwie. Wracał do domu z jakąś taką zaciętą miną. Kamienna twarz, lodowate spojrzenie, całe ciało wyprostowane. Kiedyś próbowałam wychodzić, gdy wracał w takim nastroju, zanim zaczął mnie tłuc, ale było jeszcze gorzej.
Dopadał mnie, zanim zdążyłam włożyć buty. Od razu uderzał mnie pięścią w twarz, a potem ciągnął za włosy do pokoju. I tam okładał mnie systematycznie, bez emocji. Jak kat.
Kiedyś, na początku, zapukał do nas sąsiad zaniepokojony moimi krzykami
Romek zamknął mnie wówczas w łazience, a sąsiadowi coś tam powiedział, nawet nie wiem co. Potem, żebym nie krzyczała, zaklejał mi usta taśmą. Krępował mnie też sznurami. Dziś żałuję, że nie odeszłam od niego zaraz po pierwszym razie.
Byłam głupia – dałam się nabrać na jego przeprosiny. Podarował mi kwiaty, wisiorek, klęczał przede mną i niemal płakał z żalu i wstydu. Tłumaczył, że nie wie, co go napadło, że to się nie powtórzy. Leczył moje sińce, całował guza na czole. To samo było po drugim razie, po trzecim.
Co mnie przy nim trzymało? Miłość? Chyba tak, wtedy go jeszcze kochałam. Pieniądze? Na pewno też – po dziadkach odziedziczył piękne mieszkanie, sam zarabiał krocie. Niczego nam nie brakowało. No i ciągle tłumaczyłam sobie, że to przecież nic takiego.
Jesteśmy ponad rok po ślubie, a on uderzył mnie trzy razy. Zdarzyło się, ale to przypadek...
A potem zaszłam w ciążę. W tym czasie raz tylko podniósł na mnie rękę – uderzył mnie w twarz, gdy powiedziałam, że wolałabym rodzić sama, bez niego, że to zbyt krępujące dla mnie. Ale nie katował mnie wtedy i pomyślałam, że teraz, jak będzie dziecko, to wszystko się zmieni.
Byłam naiwna – jak pewnie większość maltretowanych kobiet. Ale rozumiem je. Trudno jest odejść od męża i ojca dziecka, jeżeli jest on jedynym źródłem utrzymania. Poza tym on znęcał się też nade mną psychicznie – nie wierzyłam, że dam sobie radę bez niego, że znajdę pracę, że sama będę szczęśliwa.
Zrobił wszystko, by uzależnić mnie od siebie i całkowicie pozbawić wiary we własne możliwości. No i ten strach – co będzie, jak ucieknę, a on mnie znajdzie? Zabije mnie. A poza tym – co ja zrobię sama, z niemowlakiem? Dokąd pójdę? Kto zajmie się dzieckiem, żebym mogła pracować?
Może gdyby wtedy były koło mnie jakieś koleżanki, to miałabym więcej siły i odwagi, żeby przerwać to pasmo udręki.
Ale Roman zadbał, żebym była sama, zależna tylko od niego
Nie miałam nikogo, kto by mi podpowiedział, że dla takich kobiet jak ja jest pomoc, jest opieka, że są domy, które przygarną mnie i dziecko, prawnicy, którzy pomogą mi wyjść z tego bagna, psychologowie, którzy mnie nauczą żyć od nowa.
Może gdybym to wiedziała, gdybym uwierzyła, że nie jestem skazana na łaskę i niełaskę Romana, to uciekłabym wcześniej. Ale nie zrobiłam tego. Pozwoliłam, żeby mnie katował. To nieprawda, że nie było świadków.
Był jeden – moja córka. Nieraz budziła się w nocy, słysząc, jak przewracam się od ciosów, jak jęczę z bólu. Widziałam ją stojącą w uchylonych drzwiach dziecięcego pokoju, gdy patrzyła przerażona na mnie.
Ja leżałam na podłodze, związana, a on mnie kopał
Patrzyłam w jej oczy, zapłakane i starałam się wzrokiem nakazać jej milczenie. Niestety, Zuzia w którymś momencie nie wytrzymała. Rzuciła się na tatę z krzykiem, prosząc, żeby mnie zostawił, żeby mnie nie bił. Odepchnął ją wówczas mocno, aż się przewróciła.
Widziałam tę nienawiść w jego oczach, gdy odwracał się ode mnie w jej kierunku. Ale nie uderzył jej wtedy. Wtedy nie, później podnosił na nią kilka razy rękę. Nie tak jak na mnie, nie katował, ale groził. I wstyd przyznać, ale nawet to nie zmusiło mnie do ucieczki.
Dopiero, gdy Zuzia kiedyś powiedziała, że boi się taty. Że jak ją odebrał z przedszkola, a ona nie chciała się do niego przytulać to powiedział, że ją zbije tak jak mnie. I że zabierze ją ode mnie. Nie namyślałam się długo. Spakowałam duży plecak i torbę, Zuzia do małego plecaka wzięła tylko kilka zabawek.
Zadzwoniłam do swoich rodziców i zapytałam, czy mogę do nich przyjechać na kilka dni. Mieszkali w innej miejscowości, ponad 100 kilometrów od nas.
Nie wiedzieli, co dzieje się w moim życiu
Nie chciałam ich martwić, ale teraz nie miałam wyjścia. Wiedziałam, że prędzej czy później mój mąż tam przyjedzie, więc musiałam szybko znaleźć jakieś schronienie. No i prawnika. Moi rodzice, gdy im wszystko opowiedziałam, najpierw się popłakali, a potem zaczęli działać.
Wywieźli mnie i Zuzię na kilka dni do jakiejś kuzynki, o której istnieniu nawet ja nie miałam pojęcia. Porozmawiali ze znajomymi i znaleźli prawnika – właśnie pana Marka. Był znakomity. Drogi, ale ode mnie nie wziął wysokiego honorarium.
Co prawda, nie stać mnie było, żeby go wynająć na swojego reprezentanta w sądzie. Ale pisał wszystkie pisma, doradzał. Teraz też mnie nie zostawił. Zadzwonił już następnego dnia.
– Pani Elu, czy zgodziłaby się pani przedstawić świadka? – zapytał.
– Jakiego świadka? – odpowiedziałam pytaniem, chociaż dobrze wiedziałam, kogo on ma na myśli.
– Wiem, że nie chce pani, żeby Zuzia zeznawała – powiedział. – Ale to można załatwić w inny sposób. Wystarczy, że powołamy biegłych psychologów, którzy z nią porozmawiają i wystawią do sądu opinię. Zresztą i tak warto, żeby mała spotkała się ze specjalistą. To, co się stało, na pewno było dla niej traumatycznym przeżyciem, może pozostawić na stałe jakieś ślady w jej psychice.
Wahałam się. Wiem, że miał rację, ale tak bardzo chciałam chronić córkę przed tymi wszystkimi horrorami.
– Nie chcę, żeby do tego wracała – powiedziałam niepewnie.
– I tak będzie, dobrze pani o tym wie – pan Marek mówił do mnie spokojnie, jak do dziecka. – We wspomnieniach. Boi się i sama sobie z tym lękiem nie poradzi.
– Ale to musiałby być jakiś dobry psycholog – zastrzegłam.
– Takiego znajdę – obiecał pan Marek. – To jedyne wyjście, żeby sąd nie przyznał pani mężowi opieki nad dzieckiem. Spotkajmy się jutro, powiem pani co i jak, wypiszemy wnioski.
Złożyłam dwa pisma – do sądu o powołanie biegłych i do fundacji, która zajmuje się takimi dziećmi jak moja córka. Pan Marek powiedział, że mają tam najlepiej przeszkolonych w takich sprawach psychologów.
– Pójdzie jakby dwutorowo – tłumaczył mi. – Sąd wyznaczy biegłych, a psycholodzy z fundacji przede wszystkim zajmą się pani córką. Poza tym opinie specjalistów z tej fundacji też mogą być wykorzystywane w sądzie jako dowód. Na razie czekamy na wyznaczenie terminu badania psychologicznego.
Ale boję się, że możemy mieć kłopot ze stawieniem się w poradni
Ostatnio widziałam męża w miejscowości, gdzie mieszkają moi rodzice. Zamieszkałyśmy z nimi, bo przecież nie stać mnie na wynajmowanie nawet kawalerki, a u kuzynki wiecznie siedzieć nie mogłam.
Zuzia aż krzyknęła na jego widok i schowała się za mną. Widziałam jego wściekłość, gdyby mógł, to pewnie by mnie zabił. Ale byliśmy na środku ruchliwej ulicy, tym razem świadkowie na pewno by się znaleźli. Postanowiłam jednak, że bez względu na wszystko wyprowadzimy się, wyjedziemy.
Najwyżej zamieszkam w jakimś schronisku. Tego dnia od razu zaczęłam przeglądać internet w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca. to wszystko trochę trwało, a czasu, jak się okazało, nie miałyśmy.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie pani z przedszkola. Prosiła, żebym przyjechała, bo Zuzia płacze i nie chce iść z ojcem do domu. Gdy dobiegłam do przedszkola, Romana już nie było.
– Przyszedł po nią tata – wyjaśniła pani. – Co prawda, nie widziałyśmy go do tej pory, ale pokazał dowód i akt urodzenia Zuzi – tłumaczyła. – Jednak ona nie chciała do niego podejść. Schowała się za szafką i strasznie krzyczała. Dlatego postanowiłam do pani zadzwonić. Może o czymś nie wiemy? – zapytała, patrząc mi w oczy.
– Tak, przepraszam – powiedziałam ze skruchą. – Jestem w trakcie rozwodu i staram się o odebranie mężowi praw rodzicielskich. Więc formalnie na razie nie mogę zabronić mu widywania się z Zuzią. Mąż mieszka w innej miejscowości, nie sądziłam, że tu przyjedzie i znajdzie jej przedszkole.
– Wie pani, jeżeli nie ma zakazu, my też nie możemy nie wydać ojcu dziecka – powiedziała. – Ale gdy wiemy, jaka jest sytuacja, to możemy reagować, chociażby do pani zadzwonić.
Pokiwałam głową i otworzyłam ramiona, by przytulić Zuzię, która w tej chwili wypadła z sali na korytarz.
– Mamo, ja nie chcę do taty, ja się boję – krzyczała. – On tu był i chciał mnie zabrać. Ja nie chcę – płakała.
Wyszłam z Zuzią do szatni.
Ubierając ją i uspokajając, pomyślałam, że nie ma wyjścia
Musimy wyjechać natychmiast! Wyszłyśmy z przedszkola. Zuzia trzymała mnie mocno za rękę, jakby bała się, że tata nagle pojawi się i ją zabierze. Ja zresztą też rozglądałam się dookoła przekonana, że gdzieś tu jest, że się czai. Coraz trudniej mi uwierzyć, że ten koszmar kiedyś się skończy...
Czytaj też:
„Gdy urodziłam chorego syna, mąż odszedł do innej. Powiedział, że znalazł taką, która da mu zdrowe dziecko”
„Moich synów wychowywały babcie. Ja nie miałam czasu. Czy nie wystarczy, że ich urodziłam? To i tak bohaterstwo”
„Moja mama uważa, że pijaństwo męża to żaden problem. Jej zdaniem powinnam się cieszyć, że mnie nie bije”