Miłość jest ślepa, prawda? Tak się mówi. W moim przypadku tak właśnie było. I jeszcze chwila, a skończyłoby się tragedią. Już nie znałam tego człowieka, w którego zmienił się mój mąż. Wyzwolił we mnie to, co najgorsze – mój strach.
Mój plan nie wyszedł
Znaliśmy się już trzy lata, kiedy zaszłam w ciążę. Planowaliśmy to. W końcu od prawie roku nie zabezpieczałam się w żaden sposób. Nasza córka urodziła się, kiedy powinnam pisać pracę magisterską. Odłożyłam to na rok, bo nie dałam rady pogodzić nauki z opieką nad noworodkiem i ogarnianiem domu. Żałowałam, bo tyle lat pracowałam na to, żeby zdobyć upragniony tytuł magistra historii, ale czasem trzeba grać takimi kartami, jakie się dostało.
W trakcie urlopu macierzyńskiego zastanawiałam się, co dalej. Mała pójdzie do żłobka czy do babci? Moja mama była chętna, żeby zaopiekować się wnusią.
– Ja się nią zajmę – obiecywała – a ty wreszcie napiszesz tę swoją zaległą pracę magisterską.
Fakt, któremu zaprzeczyć trudno. Mogłabym poświęcić kilka tygodni na intensywne pisanie i siedzenie nad książkami, wiedząc, że mała ma najlepszą opiekę na świecie. Tyle że życie znowu rozdało karty inaczej, niżbym chciała. Moja mama zmarła. Udar był tak rozległy, że nie udało się jej uratować. I co teraz?
– A co ma być? – mąż wzruszył ramionami. – Przecież nie musisz szukać pracy. Jakoś dajemy sobie radę, zostań w domu, zajmiesz się wszystkim, będziesz mieć czas na pisanie pracy, może potrwa to dłużej, ale kiedyś skończysz…
Zostałam więc w domu. Zajmowałam się domem, dzieckiem, a kiedy córka zasypiała, próbowałam siadać do książek. Próbowałam, bo mała wolała wisieć mi u piersi. Inaczej płakała. Co za pech, że trafił mi się taki wymagający egzemplarz. Spoglądałam tęsknie w stronę książek i cierpliwie czekałam, aż Julka podrośnie i zacznie spać trochę więcej.
Znowu los na spółkę z córcią pokazali mi język. Moje szczęście domagało się ciągłego zainteresowania z mojej strony, czy się bawiło, czy gaworzyło, czy jadło – brak reakcji skutkował buntowniczym rykiem. Więc interesowałam się i ćwierkałam wraz z nią. Do tego robienie zakupów, gotowanie, sprzątanie, pranie, prasowanie… Lista obowiązków nie miała końca. Nic dziwnego, że chudłam jak na superdiecie, a koleżanki zazdrościły mi szybkiego powrotu do figury sprzed ciąży. Nie wiedziały jednak, jaką ilością pracy i stresu jest to okupione.
Rozliczał mnie z każdej złotówki
Kiedy mała podrosła na tyle, że mogliśmy ją oddać do żłobka, dla odmiany mój mąż zaprotestował. A po co, a dlaczego, a czy nam jest źle? On zarabia dobrze, stać nas na to, żebym została w domu jeszcze trochę, a tak ciągle będziemy na zwolnieniach, bo Julcia jak nic zacznie chorować. Dorośnie do przedszkola, to wtedy poszukam pracy…
Zgodziłam się. Nie było sensu iść do pracy i wydawać połowy wypłaty na żłobek, a drugiej na lekarstwa i wizyty u lekarzy. Zwłaszcza że przeglądając oferty pracy w okolicy, nie zauważyłam niczego ciekawego dla osób ze średnim wykształceniem, a wyższe ciągle było w sferze moich marzeń.
Niestety, od tamtej pory mąż zaczął się zachowywać jak szef. Określał się jako właściciel firmy „Dom”, mnie nazywał menedżerem. Tyle że menedżer miał w swoich obowiązkach zarówno pracę papierkowo-rachunkową, jak i mycie toalety. A mój szef coraz częściej i skrupulatniej rozliczał mnie z zadań. I narzekał. Że zupa trzeci dzień ta sama. Że pranie nieposkładane. Że dziecko jeszcze nie umie mówić albo czytać. I tak w kółko.
Któregoś dnia Sławek usiadł wieczorem przed laptopem i powiedział, że musimy poważnie porozmawiać. Przeanalizował nasze wydatki i stwierdził, że za dużo wydaję. Co prawda nie znalazł w wydatkach sklepów z ubraniami, kosmetyczek, fryzjerów i tak dalej, ale to chyba przesada wydawać tyle w sklepie spożywczym. Na co ja tyle pieniędzy przepuszczam?
Kazał mi odtąd przedstawiać paragony do analizy. Siedziałam nad nimi sama, zastanawiając się, czy przypadkiem mój mąż nie ma racji. Na pewno gdzieś da się poszukać oszczędności, przecież gdzieś mogę kupować taniej. Owszem, mogłam, ale znów naraziłam się na niezadowolenie Sławka.
– Co to za gówno?! – ryknął, kiedy podałam do stołu obiad, który nie składał się z tego, co lubił, czyli mięsa.
Tłumaczenie go nie zadowoliło. On po pracy nie będzie żarł pierogów z serem!
Znęcał się nade mną
Kiedy nie udawało mi się zmieścić w wyznaczonej kwocie, zabierał mi „kieszonkowe”, które wynosiło sto złotych na miesiąc. Tyle dostawałam, żeby kupić sobie ubranie, kosmetyki, buty, lekarstwa… Jeśli nie miałam zapasu leków na alergię, to chodziłam z zapuchniętymi oczami i siąkając nosem przez cały kolejny miesiąc.
Więc uznałam, że dość tego starania się i czekania. Julka pójdzie do żłobka, ja znajdę pracę i zaocznie skończę studia. Za tę bezczelność uderzył mnie. Sławek, już nie mój szef, lecz domowy tyran, właśnie opracował nowy plan, według którego miałam zostać w domu i robić za darmową służącą. Jeśli ośmielę podskakiwać, skończą się „przyjemności”.
Bałam się. Bo już nie znałam człowieka, w którego zmienił się mój mąż. Im bardziej mną dyrygował, im bardziej mu ustępowałam, tym mocniej pochłaniało go poczucie władzy nade mną. Ludzie mogą żyć, nie wiedząc, co się w nich kryje, póki nie natrafią na osobę lub sytuację, która obnaży w nich ofiarę albo obudzi śpiącego demona. Niestety, my natrafiliśmy na siebie nawzajem i wyzwoliliśmy w sobie to, co najgorsze: jego okrucieństwo i mój strach.
Bałam się nie tylko bicia. Straciłam całą wiarę w siebie. No bo co sobą reprezentowałam? Bez wykształcenia, pracy, z małym dzieckiem. Nic. Bez grosza oszczędności, bez mieszkania i rodziców, do których mogłabym uciec… Żyłam więc według scenariusza, jaki pisał mój mąż. Ciągle wskazywał mi błędy i uczył na nich prawidłowych zachowań. Po takiej nauce często musiałam nakładać grubszy makijaż. Nie mogłam patrzeć na siebie w lustrze.
Był najgorszym tyranem
Nie tak wychowywali mnie rodzice, nie tego uczyła mnie matka. A jednak pozwalałam mu na wszystko. Na ciosy zadawane pięścią, na wydzielanie jedzenia, na które niby nie zasłużyłam, na ignorowanie mojej choroby, bo przestałam brać leki, na które nie było mnie stać.
I tu przesadził. Któregoś dnia moja alergia na pyłki przybrała na sile. Byłam na spacerze z Julką, gdy zaczęłam się dusić. Ktoś wezwał karetkę. Może bym zaprotestowała, ale nie wiedziałam, co się dzieje, przed oczami robiło mi się ciemno, walczyłam o każdy oddech. Ratownicy szybko mi pomogli, podając jakiś zastrzyk. A potem zawieźli do szpitala, żeby wykonać badania. No i wydało się. Zafrasowany lekarz usiadł naprzeciwko mnie.
– Ma pani znaczącą niedowagę. I siniaki. Dlaczego nie miała pani przy sobie żadnych leków, skoro wie pani o swojej alergii? Przecież to najgorszy dla pani czas. Co się dzieje w pani życiu, że doprowadziła się pani do takiego stanu?
Rozpłakałam się, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie musiałam nic mówić. Lekarz westchnął i potarł czoło.
Wyciągnęli do mnie pomocną dłoń
Dwie godziny później przyjechała do mnie kobieta z fundacji zajmującej się ofiarami przemocy domowej. Wytłumaczyła mi, co może dla mnie zrobić. Zaznaczyła jednak, że to ja ostatecznie muszę podjąć decyzję. Ona może jedynie podać mi pomocną dłoń. Złapałam się tej dłoni.
Pojechała ze mną do domu i trzymała moją córkę na rękach, gdy ja się pakowałam. Zabrała mnie do mieszkania interwencyjnego, gdzie trafiały takie osoby jak ja. Była przy mnie i trzymała za rękę, gdy dzwoniłam do Sławka i oznajmiałam, że chcę rozwodu. Przytulała mnie, gdy płakałam po tym, co od niego usłyszałam.
– Ktoś, kto się nad tobą znęcał, nie odbierze ci dziecka. Bez szans – zapewniała mnie.
Uchwyciłam się tej obietnicy, bo tylko córkę miałam na świecie, tylko ona trzymała mnie przy życiu.
Stanęłam na nogach. Mam wrażenie, że tamte dni to zły sen, z którego się obudziłam. Każdego dnia dziękuję losowi za dobrych ludzi, których postawił na mojej drodze. Znalazłam pracę i miejsce w żłobku dla Julki. Rozwiodłam się dość szybko i z orzeczeniem winy byłego męża, dzięki czemu wywalczyłam alimenty. Dzięki nim mogłam opłacić nianię w weekendy, kiedy ja uczestniczyłam w zajęciach.
Gdy zostanę panią magister, poszukam lepszej pracy. Uniezależnię się całkowicie od byłego męża, który przez ostatni rok nawet raz nie chciał spotkać się ze swoją córką. Jego strata, mój zysk. Wcale nie chcę go oglądać.
Czytaj także:
„Czułam, że Jerzy coś ukrywa, ale siostra miała klapki na oczach. Po roku małżeństwa wyznała, że drań się nad nią znęcał”
„Mąż znęcał się nade mną psychicznie. Rodzice uznali rozwód za fanaberię i moją życiową porażkę”
„Doniosłam na policję, że mąż się nade mną znęca. W ramach zemsty porwał naszą córkę i powiedział jej, że już jej nie chcę”