Kiedy poznałam Filipa, uwierzyłam, że tak właśnie może być. Woził mnie dobrym samochodem, zapraszał do eleganckich restauracji, przynosił kwiaty. Mówił, że jego żona będzie żyć jak księżniczka i nigdy niczego jej nie zabraknie. Był czuły, opiekuńczy, dobry. Gdy po pół roku znajomości poprosił mnie o rękę, natychmiast powiedziałam: tak. Na wieść o tym rodzice nie byli, delikatnie mówiąc, zachwyceni.
– Dziecko, to szaleństwo, za krótko się znacie! – krzyczała mama.
– Zastanów się! Ludzie mówią, że to damski bokser – wtórował jej tata.
Nie słuchałam
– Filip to najlepszy facet pod słońcem – odpowiadałam za każdym razem.
Byłam gotowa wyjść za niego nawet jutro. Choćby po to, by udowodnić, że mój ukochany jest cudownym człowiekiem, takim, jak ja go widziałam. Zaczęło się wspaniale. Dzięki pomocy najbliższych udało nam się kupić mieszkanie w naszym rodzinnym mieście. Filip planował stworzenie dobrze prosperującej firmy. Obiecywał, że szybko się wzbogacimy i świat stanie przed nami otworem. Zamiast tego runął. Przynajmniej dla mnie. Koszmar zaczął się pół roku po ślubie. Mąż zaczął się zmieniać. Coraz częściej dawał mi do zrozumienia, że jestem jego własnością. Miałam siedzieć cicho i być posłuszna. To przez nerwy i ciągły stres – tłumaczyłam sobie. Filipowi nie wychodziły wielkie interesy i całą złość wyładowywał na mnie. Bił, poniżał, wyzywał od najgorszych. Nikomu o tym nie mówiłam, nawet rodzicom. Chyba wstydziłam się przyznać, że mieli rację. A może miałam nadzieję, że jak w końcu mu się powiedzie, to jeszcze uda się uratować nasz związek? Rok później urodziła się nasza córeczka Joasia. Byłam taka szczęśliwa! Miałam nadzieję, że dumny tatuś zmieni swoje zachowanie i okaże wreszcie miłość i dziecku, i mnie. Nic z tego. Mąż w ogóle nie interesował się małą. Nie chciał nauczyć się jej przewijać, nie kąpał, nawet nie przytulał. Gdy płakała w nocy, dostawał szału.
– No rusz się i zrób coś z tą gówniarą! Muszę się wyspać – wrzeszczał.
Zachowywał się tak, jakby córeczka mu przeszkadzała, była kulą u nogi. Mimo wszystko wciąż kochałam Filipa. Chciałam, żeby mu się powiodło i zaczął zarabiać te swoje wielkie pieniądze. Ale w naszym mieście nie było na to szans. Żyło nam się coraz gorzej. Doszło do tego, że przestaliśmy płacić rachunki. Gdy przyszedł facet z elektrowni i wyłączył nam prąd, mąż nie wytrzymał. Zdecydował, że przeprowadzamy się do Warszawy. Choć bałam się życia w wielkim mieście, wierzyłam, że w stolicy spełni swoje marzenia i rozwinie skrzydła. Sprzedaliśmy wszystko, co mieliśmy, i kupiliśmy mieszkanko na Grochowie.
Na początku było ciężko
Filip nie potrafił odnaleźć się w nowym miejscu, nie bardzo wiedział, co ma robić. Potem jednak coś zaczęło się zmieniać na lepsze. Zdecydował przypadek. Któregoś razu usłyszałam w sklepie, jak jakaś kobieta opowiadała koleżance, że na pobliskim bazarze można kupić firmowe ubrania. Co prawda były używane, ale w świetnym stanie. Ludzie się o nie zabijali, więc najlepiej wybrać się tam we wtorek rano, kiedy jest nowa dostawa. Opowiedziałam o tym wszystkim mężowi.
– Słuchaj, może to jest pomysł na biznes? – zapytałam.
– Może i jest… Lumpeksów co prawda w okolicy nie brakuje, ale na wieszakach wiszą same szmaty. Jak będziemy mieć naprawdę dobry towar, odniesiemy sukces – ucieszył się.
Byłam taka szczęśliwa. Łudziłam się, że wszystko co najgorsze mamy już za sobą i teraz będzie już tylko lepiej. Filip założył firmę i zajęliśmy się handlem używaną odzieżą. Na naszym bazarowym stoisku pojawiły się ubrania z metkami znanych firm. Kupowaliśmy je za grosze od pewnej fundacji w Niemczech. Jeździliśmy tam dwa, trzy razy w miesiącu. Joasia podróżowała z nami. Szło nam świetnie. Po roku z bazaru przenieśliśmy się do własnego sklepu, zatrudniliśmy nawet ekspedientkę. Pracowałam naprawdę ciężko. W domu i dla firmy. Myślałam, że mąż to zauważy, że chociaż raz usłyszę od niego jakieś dobre słowo. Nic z tego. Robił się coraz gorszy. Wszystko, co zarobiliśmy, gdzieś tam chował. Musiałam błagać go o pieniądze na jedzenie dla dziecka i dla siebie. Dostawałam grosze. Czasem nie miałam za co ugotować obiadu. Za to on niczego sobie nie odmawiał. Pamiętam, jak poprosiłam go, by zrobił mnie wspólnikiem firmy lub zatrudnił na etat. Miałabym wtedy swoje pieniądze… Dostał szału.
– Chyba się z głupim na rozum pozamieniałaś! – wrzasnął.
– Ale dlaczego? Przecież…
– Zamknij ryj! Masz zapieprzać i o nic nie pytać! Zwłaszcza o kasę! – darł się, bijąc mnie gdzie popadnie.
Uwielbiał się nade mną znęcać
Patrzeć, jak kulę się ze strachu, próbuję osłonić się przed wymierzanymi razami. Nie raz płakałam i prosiłam, żeby się opamiętał, żeby chociaż nie bił mnie przy dziecku. Bo mała jest przerażona. Tylko się zaśmiał.
– No i czego ryczysz? Tatuś jak zwykle rozmawia z mamusią. To normalne – zwrócił się do córeczki.
Czułam, że jeśli od niego nie odejdę, stanie się coś złego. Ale odkładałam decyzję. Aż do tamtego dnia. To było wiosną, ubiegłego roku. Kilka dni wcześniej zapisałam się, w tajemnicy przed Filipem na kurs księgowości. Miałam nadzieję, że gdy go skończę, zajmę się finansami firmy. Ale mąż szybciutko wybił mi to z głowy. Dosłownie. Przewrócił mnie i skopał. Byłam pewna, że tym razem nie przeżyję. Zebrałam się w sobie i ze wszystkich sił zaczęłam wołać o pomoc. Ktoś z sąsiadów wezwał policję. Przyjechali. Zapytali, czy zamierzam złożyć doniesienie.
– Trzymaj mordę na kłódkę – warknął Filip, w ogóle nie przejmując się obecnością policjantów.
Był pewny, że się przestraszę i jak zwykle wszystko ujdzie mu na sucho.
– Tak, złożę doniesienie – wydusiłam.
Mąż chciał podskoczyć do mnie z łapami, ale policjanci go skuli.
– Zobaczysz, będziesz tego żałować, suko. Do końca życia – wysyczał, gdy go wyprowadzali.
Bałam się jego gróźb, ale nie zmieniłam zdania. Wiedziałam, że w końcu muszę się wyrwać z tego zaklętego kręgu. Pojechałam więc z córeczką na komendę i złożyłam zeznania. A potem wsiadłam do najbliższego autobusu i wróciłam do rodzinnego miasta. Do głowy mi nie przyszło, by wrócić choćby po ubrania. Cieszyłam się, że wreszcie zebrałam się na odwagę i sprzeciwiłam Filipowi.
Zamieszkałam u rodziców
Mąż nie próbował się ze mną kontaktować, ja też do niego nie dzwoniłam. Chciałam odpocząć, zapomnieć o tym, co mnie spotkało, pozbierać myśli. Wysłałam tylko brata i tatę do naszego mieszkania na Grochowie. Chciałam, żeby zabrali trochę ubrań i ulubionych zabawek Joasi. Tęskniła zwłaszcza, za wielkim, brązowym misiem. Niestety… Gdy wrócili, okazało się, że mieszkanie było zamknięte na głucho, a zamki wymienione.
– Szukaliśmy Filipa w sklepie, ale tam też go nie było. Sprzedawczyni powiedziała, że pojechał do Niemiec po towar – opowiadał tata.
– Nie mamy nawet się w co ubrać…
– Nie martw się, kupimy nowe rzeczy. Najważniejsze, że obie jesteście już bezpieczne – przytulił mnie.
Wkrótce miałam się przekonać, że to tylko pobożne życzenia. Zbliżały się piąte urodziny córeczki. Ni z tego, ni z owego zadzwonił Filip. Zapytał, czy może zobaczyć się z córką i wręczyć jej prezent. Na początku powiedziałam twardo: nie! Obawiałam się, że mała przypomni sobie, jak tata mnie bił, poniżał. I znowu będzie płakała. Ale Filip nalegał.
– Błagam cię, przecież to również moja córka. Bardzo za nią tęsknię – prawie płakał w słuchawkę.
– Naprawdę? – udałam zdziwienie. – Wcześniej miałam wrażenie, że Asia ci przeszkadza – burknęłam.
– To kłamstwo! – zaprzeczył. – Po waszym odejściu dużo myślałem o swoim zachowaniu…
– Naprawdę? Coś takiego! I do jakich wniosków doszedłeś?
– Że byłem strasznym sukinsynem, nie radziłem sobie z agresją. Ale to się zmieni. Przysięgam! Za kilka dni rozpoczynam terapię… – oznajmił.
– I tak do ciebie nie wrócę!
– Wiem, ale chociaż pozwól mi spotkać się z Joasią… – jęknął.
Zgodziłam się, by przyjechał.
– To chyba nie jest najlepszy pomysł. Boję się, że jak twój ojciec i brat mnie zobaczą, to zostanie ze mnie krwawa miazga – przyznał.
– Jest taka możliwość.
– No właśnie. Może więc wpadniesz z małą jutro rano do moich rodziców? Właśnie do nich jadę. Zostanie z nami przez cały dzień, a wieczorem ci ją odstawię – zaproponował.
Przystałam na to
Naiwnie uwierzyłam, że jest szczery i naprawdę tęskni za dzieckiem. Następnego dnia zawiozłam córeczkę do teściów. Filip był dla mnie bardzo miły. Dziękował, że zgodziłam się na spotkanie, przepraszał za swoje wcześniejsze zachowanie. I obiecał, że Joasia wróci do domu o dwudziestej.
– Tylko nie później. Chcę, żeby poszła normalnie spać – powiedziałam.
– Masz moje słowo – podniósł do góry dwa palce.
Nic nie wskazywało na to, że szykuje jakiś numer. Nadszedł wieczór, a córeczka nie wracała. Nie podejrzewałam niczego złego. Pomyślałam, że wszyscy świetnie się bawią i po prostu nie zauważyli, która jest godzina. Około dziesiątej zadzwoniłam do męża. Komórka była wyłączona. Ogarnęły mnie złe przeczucia. Natychmiast pojechałam do teściów. Drzwi otworzył ojciec.
– Chcę zabrać Joasię – powiedziałam.
– U nas jej nie ma… – wzruszył ramionami i zaczął zamykać drzwi.
– Jak to nie ma?! – chciałam wejść do środka, ale zagrodził mi drzwi.
– Jak mówię, że nie ma, to nie ma.
– To gdzie jest?
– Nie mam pojęcia. Filip gdzieś ją zabrał. Od razu po twoim wyjściu.
– Cooo?! – nie wierzyłam.
– No tak. I kazał ci to dać – odparł i wręczył mi kartkę.
Przeczytałam i nogi się pode mną ugięły. Mąż informował mnie, że zabiera córkę na jakiś czas do siebie.
– Gdzie ją zabrał? Mów natychmiast! – wrzasnęłam, gdy już ochłonęłam.
– Nie wiem i nie chcę wiedzieć – warknął i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Waliłam w nie jak oszalała, błagałam, żeby mi otworzył i powiedział, gdzie jest moje dziecko.
W ogóle nie zareagował
Jakimś cudem dotarłam do domu i opowiedziałam o wszystkim rodzicom. Byli zszokowani. Mama płakała i pomstowała na Filipa, ojciec odgrażał się, że jak go dorwie, to mu nogi z dupy powyrywa, a potem wsiadł w samochód i pojechał do teściów.
– Rozmawiałeś z nimi – dopadłam do niego, gdy tylko wrócił.
– Rozmawiałem – skinął głową.
– I co? – dopytywałam gorączkowo.
– Zarzekają się, że o niczym nie wiedzą. Ale ja im nie wierzę. Na pewno pomogli temu sukinsynowi – odparł zdenerwowany.
W nocy nie zmrużyłam oka nawet na sekundę. Co pięć minut próbowałam połączyć się z Filipem. Ale jego komórka wciąż była wyłączona. Wreszcie gdzieś około drugiej odebrał.
– Gdzie jest moje dziecko? – wrzasnęłam do słuchawki.
– Ze mną. Mówiłem ci, suko, że będziesz żałować, że doniosłaś na mnie policji. Nigdy już nie zobaczysz naszego dziecka – wysyczał i się rozłączył.
Kiedy zadzwoniłam ponownie, usłyszałam już tylko komunikat, że abonent jest niedostępny. Byłam zrozpaczona. Nie potrafiłam zebrać myśli. Teraz już nie miałam złudzeń, że Filip jest gotowy na wszystko. Nie, nie obawiałam się, że zrobi krzywdę Joasi. Byłam pewna, że gdzieś z nią wyjedzie i ukryje się. Byle tylko sprawić mi ból. Właśnie na tym mu zależało, a nie na córeczce. Nie zamierzałam się poddawać. Z samego rana pojechałam z tatą na policję. Byłam przekonana, że natychmiast rozpoczną poszukiwania i córeczką szczęśliwie wróci do domu.
Srodze się zawiodłam
Policjant nie miał dla mnie dobrych wiadomości.
– Przykro mi, ale nie możemy podjąć żadnych działań – powiedział.
– Ale jak to? Dlaczego? – dopytywałam się cała roztrzęsiona.
– Pani mąż nie ma ograniczonej władzy rodzicielskiej – usłyszałam. – A to oznacza, że może opiekować się dzieckiem, dokładnie tak samo jak pani… – wyjaśnił.
– Ale on mi ją wykradł! Podstępem!
– Wszystko rozumiem, ale takie jest prawo – funkcjonariusz rozłożył ręce.
– To co mam zrobić? – jęknęłam.
– Niech pani idzie do sądu. Jak sędzia uzna, że dziecko powinno mieszkać z panią, będzie podstawa do poszukiwań małej i odebrania jej ojcu, nawet siłą. Ale w tej chwili nic nie możemy zrobić. Mamy związane ręce…
Po wyjściu z komisariatu natychmiast pojechaliśmy z tatą do kancelarii adwokackiej. Mecenas spokojnie mnie wysłuchał i obiecał, że zajmie się sprawą. Uprzedził jednak, że to wszystko potrwa, bo w sądach są kolejki.
– Panie mecenasie, a nie można tego jakoś przyśpieszyć? To przecież wyjątkowa sytuacja – naciskałam.
– Zobaczę, co się da zrobić. Proszę przyjść do mnie za jakieś dwa dni. Może będę miał dla pani dobre wiadomości – uśmiechnął się.
Dwa dni później stawiliśmy się z tatą w kancelarii. Adwokat miał niestety niewesołą minę. Okazało się, że sprawa się komplikuje.
– Pani mąż oskarżył panią o znęcanie się nad dzieckiem. Właśnie złożył zawiadomienie do prokuratury – poinformował adwokat.
– Ale to przecież kompletna bzdura… – nie wierzyłam własnym uszom. – To on jest katem, a nie ja! – aż popłakałam się ze zdenerwowania.
– Wierzę, ale takie jest prawo – odparł. – Ja oczywiście się tym zajmę – obiecał – ale… Prokuratura musi wszystko zbadać, przesłuchać świadków. Potem odbędzie się sprawa w sądzie. To wszystko będzie trwało…
– Długo?
– Tak, długo – potwierdził. – Miesiące, rok, może nawet dłużej.
– To niemożliwe. Przecież dziecko nie będzie mnie już nawet pamiętać – rozpłakałam się.
– I naprawdę nic nie można zrobić? – wtrącił się mój tata.
– Jest jedno wyjście. Ale… – adwokat zawiesił znacząco głos.
– Proszę mówić!
– Powiem, ale nieoficjalnie. W razie czego wszystkiego się wyprę.
– Niech pan wreszcie mówi – tata aż poczerwieniał z nerwów.
– Możecie państwo porwać dziecko. Dokładnie tak samo, jak zrobił to pan Filip. Tylko… – znowu zamilkł.
– Tak, tak, nikomu ani słowa. Niech pan nadal zajmuje się naszą sprawą. A my się już z córką pożegnamy. Mamy coś pilnego do załatwienia – mrugnął okiem.
Poczułam ulgę
Znałam tatę i wiedziałam, że nie odpuści, dopóki Joasia znowu nie będzie z nami. Po powrocie do domu natychmiast zwołaliśmy rodzinną naradę. Przyszli wszyscy najbliżsi. Kuzyni, kuzynki. Gdy usłyszeli, w czym rzecz, natychmiast poradzili nam, żebyśmy wynajęli biuro detektywistyczne. Bo sami nie znajdziemy Filipa i Joasi. Pomysł wydawał się rozsądny, więc następnego dnia pojechałam z tatą do Warszawy i po raz kolejny opowiedziałam o całej sprawie tym razem detektywowi.
– Załatwimy to raz dwa. Obiecuję pani – uśmiechnął się.
– Naprawdę? – ucieszyłam się
– Oczywiście, jest tylko jeden warunek. Kiedy namierzymy miejsce pobytu córeczki, będzie pani musiała z nami po nią pojechać. To konieczne, żeby wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Da pani radę? To może być niebezpieczne. Nie wiadomo, jak się zachowa pani mąż…
– Jestem gotowa. W stu procentach! – zapewniłam.
Byłam zdecydowana polecieć na Księżyc, byle odzyskać dziecko. Kilka dni później zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałam głos detektywa, który miał ustalić, gdzie Filip ukrył Joasię.
– Wiemy już, gdzie jest pani córka. Proszę jak najszybciej przyjechać do Warszawy – powiedział.
Wybiegliśmy z tatą z domu tak, jak staliśmy. Po niespełna dwóch godzinach byliśmy w stolicy. Potem wszystko potoczyło się jak w filmie. Wsiadłam do furgonetki zaparkowanej przed siedzibą agencji detektywistycznej. Siedziało w niej trzech potężnie zbudowanych mężczyzn. Mieli na twarzach kominiarki. Okazało się, że mąż od kilku godzin przebywa z córeczką w naszym mieszkaniu na Grochowie. Podjechaliśmy pod blok, weszliśmy na górę.
Mąż, nieświadomy zagrożenia, otworzył drzwi
Faceci w kominiarkach wpadli pierwsi i rzucili go na podłogę. Był przerażony. Błagał, by go nie zabijali, że odda wszystko, co ma.
– Nikt nie chce twoich pieniędzy. Zabieram tylko moje dziecko – powiedziałam, wchodząc do mieszkania i nie czekając na jego reakcję, wpadłam do pokoju małej.
Joasia spała. Owinęłam ją w kocyk i zbiegłam na dół. Obudziła się dopiero w samochodzie.
– Mama, to ty? A tata mówił, że mnie już nie chcesz – przetarła oczka.
– To nieprawda, kochanie, mama bardzo cię kocha – odparłam, mocno ją przytulając.
Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak szczęśliwa. Od tamtego dnia minął prawie rok. Mieszkam z Joasią u dalekiej kuzynki. Uznałam, że dopóki nie rozwiodę się i nie uzyskam prawa opieki nad córką, tak będzie najlepiej. Filip nie ma pojęcia o istnieniu Kamili, więc nawet gdyby mocno się postarał, to i tak nas nie odnajdzie. Często rozmawiam z rodzicami. Tata mówi, że Filip na początku szalał. Latał po prokuraturach, by zgłosić zaginięcie dziecka. Ale odprawili go z kwitkiem. Usłyszał, że wszystko jest zgodne z prawem, bo nie mam ograniczonej władzy rodzicielskiej.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”