Znamy się ponad piętnaście lat. Nie kłócimy się, nie awanturujemy. Andrzej nie pije, nie bije mnie, dobrze zarabia. Kiedy ponad trzy lata temu straciłam pracę, od razu powiedział, że nas utrzyma, i żebym się niczym nie przejmowała. I rzeczywiście, przez prawie rok tak było. Nie było kokosów, ale też nie biedowaliśmy. A latem nawet udało nam się wyjechać na wczasy za granicę! I Andrzej wcale mnie nie zachęcał do szukania pracy. Wręcz przeciwnie, za każdym razem, kiedy wracałam z jakiejś rozmowy niezbyt zachwycona warunkami, które mi proponowali, tłumaczył:
– Nie idź do byle jakiej roboty. Praca ma dawać satysfakcję, musisz się szanować. Jeśli nie będziesz robić tego, co lubisz, albo w fatalnej atmosferze, to się zamęczysz. Przecież dajemy radę, jesteś ubezpieczona…
Prawdę mówiąc, na początku odpowiadał mi taki układ. Miałam czas dla siebie, dla domu, na spotkania z koleżankami, zakupy i gotowanie, które uwielbiam. Ale ile można siedzieć w domu? Poza tym, kiedy nie pracowałam, to miałam wrażenie, że zwyczajnie marnuję czas. A poza tym czułam, jakbym to nie ja kierowała swoim życiem, jakby los mnie po prostu pchał w różnych kierunkach, a ja tylko biernie się temu poddawałam.
To właśnie było zawsze moim największym problemem. Zawsze miałam kłopot z podejmowaniem decyzji i dokonywaniem wyboru. W najważniejszych momentach mojego życia, po prostu poddawałam się biegowi wydarzeń.
Tak też stało się i kilka lat temu, gdy wychodziłam za mąż. Gdyby nie przypadek, to pewnie nigdy byśmy się nie pobrali. Ale wtedy też straciłam pracę, a w dodatku miesiąc później okazało się, że jestem w ciąży. To znaczy, podejrzewałam, że jestem w ciąży. Jakoś tak zwlekałam ze zrobieniem testów, bo strasznie się bałam. Nie chciałam mieć dzieci, nie czułam instynktu, i ta ewentualna ciąża była ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyłam.
Nic go nie interesuje. Jest po prostu nudny
Andrzej stanął na wysokości zadania. Gdy okazało się, że okres mi się spóźnia, poszedł do Urzędu Stanu Cywilnego i zarezerwował termin ślubu.
– Powinniśmy być rodziną – stwierdził, a ja biernie się temu poddałam.
I nawet, gdy kilka dni później okazało się, że to fałszywy alarm, a ja miałam tylko zaburzenia cyklu spowodowane skokiem hormonów, nie odwołaliśmy ślubu. Andrzej pewnie uważał, że to byłoby niehonorowe z jego strony, a ja… A ja pozwoliłam, żeby świat zdecydował za mnie. Jak zwykle…
Bo tak naprawdę, wcale nie chciałam tego ślubu. Byłam z Andrzejem, nawet mieszkaliśmy razem, ale raczej z przyzwyczajenia i wygody, a nie z miłości. Już wtedy wiedziałam, że niewiele nas łączy. Był i jest wspaniałym, dobrym człowiekiem, czułam się przy nim bezpiecznie, wiedziałam, że mogę na niego liczyć. Ale czy to wystarczy, by stworzyć udany związek? Dla mnie to było za mało. A mimo wszystko nie zdecydowałam się od niego odejść. A kiedy podjął decyzję o ślubie, nie protestowałam…
Koleżanki zazdroszczą mi faceta. Pewnie, z tego co opowiadają, to niektórym wcale się nie dziwę. A to jakiś pije, a to się awanturuje, a to przesiaduje u kolegów na meczu, a to wydaje pół pensji na stary motor, który stoi w garażu i pewnie nigdy nie uda się go uruchomić…
Ja zawsze wiedziałam, gdzie jest mój mąż i kiedy wróci do domu. Alkohol? Owszem, czasem wypijaliśmy po kieliszku wina do obiadu. Bywało, że Andrzej miał ochotę na coś mocniejszego i wtedy zasiadał przed telewizorem ze szklanką whisky. Wypijał może ze dwie szklaneczki przez cały wieczór… Mecze? Lubi, ale ogląda je w domu. Hobby? No właśnie. Mój mąż nie ma hobby i to jest największy problem.
On nie ma żadnych zainteresowań poza oglądaniem meczów. Ja czytam książki, lubię chodzić do teatru, on tego nie znosi. Na wakacje najchętniej pojechałabym w jakieś nieznane miejsca. Mogę szwendać się po lesie albo zwiedzać zabytki czy poznawać nowe kultury. On spędza urlop w hotelach w Egipcie lub Turcji, mocząc tyłek w basenie albo przesiadując w klimatyzowanych wnętrzach. A ja razem z nim… Bo to on rezerwuje wczasy, a ja zawsze biernie poddaję się jego wyborom. Co roku wygląda to tak samo. Pewnego dnia Andrzej przynosi jakieś broszurki do domu i rozkłada je na stole.
– Zobacz, co znalazłem – mówi. – Waham się pomiędzy Tunezją a Cyprem. Spójrz, tu jest superbasen, ale za to w tej ofercie wliczona jest wycieczka jachtem po zatoce. Może jednak ten basen, co myślisz?
Co myślałam? Myślałam, że najchętniej zaszyłabym się w chatce w Bieszczadach. Albo pojechałabym na samodzielną wyprawę na przykład do Maroka czy Meksyku, żeby szwendać się tam, gdzie ja chcę, a nie gdzie prowadzi mnie przewodnik. To myślałam. Ale jak zwykle, tylko kiwałam głową, a Andrzej po dwóch dniach wahania podejmował wreszcie decyzję sam.
– Jednak Cypr – mówił. – Ta oferta jest lepsza. Będzie fajnie.
Jasne, z pewnością…
I tak wygląda całe moje życie
Wiem, że to moja wina. To ja powinnam wziąć się w garść i przejąć inicjatywę. A w każdym razie jakoś zapanować nad tym, co dzieje się wokół mnie. Jakieś półtora roku temu miałam już na tyle dość tej bezczynności i siedzenia w domu, że kiedy koleżanka zaproponowała mi pracę w firmie, w której pracowała, nawet chwili się nie wahałam i przyjęłam propozycję.
– Ale wiesz, pieniądze to tu są marne – ostrzegała mnie przedtem lojalnie. – Tyle że potrzebują ludzi.
– Wszystko mi jedno, naprawdę – byłam rozbrajająco szczera. – Ja po prostu chcę wyjść z domu.
No i wyszłam. Wydawało mi się, że to wielki przełom, że teraz to już będę sama decydować o swoim życiu. A w każdym razie, byłam szczęśliwa, że nie muszę siedzieć zamknięta w czterech ścianach i nudzić się samotnie przy boku męża. Niestety, żaden przełom nie nadszedł.
Najgorsze jest to, że wiem, co powinnam zrobić. Rozwieść się. Wyprowadzić. Nawet mam gdzie. Wystarczy, że wyremontuję kawalerkę po cioci, którą dostałam w spadku. Mieszkać się tam teraz nie da, ale remont to nie koniec świata. Powinnam też poszukać lepszej pracy, która da mi większe pieniądze, no i jakąś satysfakcję.
Ale jak zwykle nie robię nic. Pozwalam, żeby życie toczyło się obok mnie, a ja mu się przyglądam. Chociaż już nieraz przymierzałam się do poważnej rozmowy z Andrzejem. A właściwie to już kilka takich rozmów rozpoczęłam. Pytałam go, czy mu nie przeszkadza, że żyjemy obok siebie, że nie mamy ze sobą wiele wspólnego.
– Ale co ma mi przeszkadzać? – zapytał zdziwiony. – Przecież to normalne, że mamy różne zainteresowania. Trudno, żebyś oglądała ze mną mecze albo żebym ja z tobą plotkował przy kawie z koleżankami, prawda?
Chciałam mu wykrzyczeć, że nieprawda! Bo normalne małżeństwa rozmawiają ze sobą, kłócą się. Są pomiędzy nimi jakieś emocje. A my, co? Co z tego, że on jest wspaniały i daje mi poczucie bezpieczeństwa? A ja biernie poddaję się temu komfortowi. Ale przecież nie na tym powinien polegać związek dwojga ludzi! Chciałabym wrócić do domu, przytulić się do bliskiego mi człowieka, wypłakać, powiedzieć, że mi źle, albo przeciwnie, podzielić się swoją radością z udanego dnia. Ale on tego zupełnie nie rozumie. On mnie nie przytula, raczej poklepuje po ramieniu. Pocieszenie? Jakie pocieszenie? Przecież wszystko jest okej.
Nie doceniam tego, co mam? To nie tak
On nawet nie umie normalnie rozmawiać. Czasem, bardzo rzadko, wychodzimy gdzieś razem z domu. Najczęściej do znajomych, kilka razy w roku do restauracji. Siedzimy wtedy przy stoliku i czekamy na zamówione dania. On studiuje kartę, a ja wsłuchuję się w brzęczenie muchy albo w rozmowy toczące się przy sąsiednim stoliku. Jemy, wracamy do domu. On włącza telewizor, ja biorę do ręki książki. To jest beznadziejne!
Nie umiem tak żyć. Męczy mnie to. Ile dałabym za wieczór z facetem, który mnie rozumie! Któremu nie zależy tylko na tym, żeby zapewnić mi byt, ale i na tym, żebym była zwyczajnie szczęśliwa. Dla niego szczęście to pełny brzuch i święty spokój.
Czasem zastanawiam się, po co ja mu jestem w ogóle potrzebna. Nawet zapytałam go kiedyś o to.
– Przecież cię kocham – nie zrozumiał, o co mi chodzi. – Jesteśmy małżeństwem. A tobie jest źle? Chciałabyś coś zmienić? Też myślałem, żeby zamienić mieszkanie na większe.
No i masz! Ja nie chcę zmieniać żadnego mieszkania, tylko swoje życie! Poczynając od męża. A wiecie co jest najgorsze, pomijając moją bierność i brak zdecydowania? To, że nikt mnie nie rozumie. Koleżanki uważają, że histeryzuję i nie doceniam tego, co mam. A przecież powinnam być wdzięczna losowi za takiego męża. I jak ja mam im wytłumaczyć, że nie mają mi czego zazdrościć? Bo może ich mężowie czasem wypiją za dużo albo zasiedzą się zbyt długo u kolegów, ale za to są. Istnieją! Rozmawiają z nimi! A ja mam w domu kolejny mebel. Tyle że wielofunkcyjny, który zarabia na mnie, siebie i mieszkanie. Brakuje mu za to funkcji wyrażania uczuć i zrozumienia…
Czytaj także:
„Z premedytacją zniszczyłam moje 20-letnie małżeństwo i odeszłam do kochanka. Nie kochałam męża, marzyłam o ciele innego”
„Tydzień po urodzeniu dziecka zrozumiałam, że nie kocham męża. On zagroził mi, że jeśli odejdę to zniszczy mi życie”
„Marzyłam by porzucić nudne życie i uciec z pierwszą miłością. Nigdy nie kochałam męża, był tylko plastrem na złamane serce”