Jestem w kropce. Mąż wpadł na genialny pomysł, aby jego rodzice zamieszkali z nami. Jestem temu absolutnie przeciwna, ale nie wiem, jak z nim porozmawiać na ten temat. Z jednej strony nie chcę zranić jego uczuć, a z drugiej nie wyobrażam sobie funkcjonowania pod jednym dachem z ludźmi, którzy od samego początku byli przeciwni naszemu małżeństwu.
Nigdy mnie nie lubili
Teściowie są słabowitymi osobami w podeszłym wieku. Ich stan zdrowia stale się pogarsza – mają coraz więcej problemów z wykonywaniem najzwyklejszych, codziennych czynności. Jacek jest jedynakiem, a to, co się z nimi dzieje, bardzo leży mu na sercu. Nie dziwię się – w końcu to jego rodzice. Mają co prawda zapewnioną opiekę przez siedem dni w tygodniu, niemniej nie ma ona całodobowego charakteru. Mąż zastanawia się, jak mógłby ulżyć matce i ojcu w cierpieniu. Myślał, myślał, aż wreszcie wymyślił.
– Weźmiemy ich do siebie – oznajmił któregoś dnia.
Mina od razu mi zrzedła i głęboko westchnęłam. Moja reakcja nie przypadła mu do gustu. Nie mam zielonego pojęcia, czego się spodziewał. Zarówno teściowa, jak i teść, od samego początku okazywali mi niechęć. Nie stronili od krytycznych uwag na mój temat. Uważali, że nie jestem godna ich syna, bo nie pochodzę z zamożnej rodziny i nie mam wyższego wykształcenia.
Kiedy po raz pierwszy zaszłam w ciążę, usłyszałam, że chcę złapać Jacka na dziecko – nie miało dla nich kompletnego znaczenia to, że byliśmy wtedy 3 lata po ślubie. Ze ślubem zresztą też był cyrk, bo przecież nie podobało się im to, co sobie w związku z tym wymyśliliśmy. Z wielu rzeczy zrezygnowaliśmy dla świętego spokoju, chociaż ja wcale nie czułam się komfortowo z tymi „kompromisami”.
Małżeństwem jesteśmy już od 15. lat. Przez ten czas teściowie robili, co mogli, aby uprzykrzyć mi życie. Ani razu nie usłyszałam od nich niczego miłego, traktowali mnie z góry. Nie znosiłam ich i Jacek doskonale o tym wiedział, bo te słowa niejednokrotnie padały z mych ust. A teraz mieliby się do nas wprowadzić, bo nie ma kto się nimi zająć? Chyba po moim trupie – już prędzej to ja się wyniosę, niż będę znosić ich obecność.
Mam wokół nich skakać?
– Jak ty to w ogóle widzisz? – zapytałam męża, gdy kwestia ewentualnej przeprowadzki jego rodziców do naszego domu ponownie wypłynęła.
Właściwie od pewnego czasu był to zdecydowanie numer jeden, jeśli chodzi o tematy rozmów. Nieustannie do tego wracaliśmy i nie byliśmy w stanie wypracować rozwiązania, które okazałoby się dobre dla wszystkich. Zdawał sobie sprawę z tego, co sądzę o jego planie i miał świadomość, iż nie ustąpię ani na krok.
– Słuchaj, jakoś to ogarniemy – Jacek starał się gorączkowo wymyślić naprędce coś sensownego, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
Nie muszę być jasnowidzką, żeby przewidzieć, jakby się to potoczyło. Główny ciężar opieki nad teściami spadłby rzecz jasna na mnie. Znając Jacka, wyjechałby z kolejną błyskotliwą propozycją w stylu: „może przejdziesz na pół etatu?”. Jeżeli taka koncepcja chociaż przez sekundę przemknęła mu przez myśl, to śmiem twierdzić, że mój mąż oszalał.
– Ciekawe tylko jak – ironizowałam. – Przypominam ci, że mamy trójkę dzieci i oboje zasuwamy na etatach, bo potrzebujemy sporo pieniędzy, żeby to wszystko miało ręce i nogi.
– Jezu – sapnął – ty jak zwykle patrzysz na świat w czarnych barwach.
– O nie, mój drogi – zaprzeczyłam – ja w przeciwieństwie do ciebie jestem realistką.
– Po prostu ich nie lubisz – zwykł tak mawiać, kiedy nie miał żadnych argumentów.
– Jakbyś zapomniał, to z wzajemnością – fuknęłam. – A ty tylko udajesz, że się nic nie dzieje, jak mnie obrażają.
Nie odezwał się już ani słowem. Jacek nigdy nie potrafił się postawić swoim rodzicom. Wolał siedzieć cichutko niczym myszka pod miotłą, niż powiedzieć coś, co mogłoby się im nie spodobać. Wciąż nie umiał odciąć pępowiny, pomimo że jego matka i ojciec byli strasznie toksycznymi ludźmi. Może i powinnam im współczuć, ale nie potrafiłam wykrzesać z siebie takiego uczucia wobec kogoś, kto nieustannie mnie poniżał. Nie życzyłam im wcale, aby konali w męczarniach, ale nie miałam też najmniejszego zamiaru cierpieć razem z nimi. Przykro mi, że zdrowie się im sypało, ale nie chciałam ponosić za to odpowiedzialności. Niby zresztą z jakiej racji? Zamieniliby nasze życie w piekło – co do tego nie miałam ani grama wątpliwości.
Na dom opieki nie chciał się zgodzić
Teściowie tymczasem wywierali na Jacku coraz większą presję. On naturalnie nie dostrzegał, że jest to jawna manipulacja mająca na celu wymusić na nim określone zachowania i nie dało mu się tego wytłumaczyć. Czyżby oczekiwali, że wyrzuci z domu znienawidzoną przez nich synową? Albo panicznie bali się samotności, albo podobała się im perspektywa posiadania darmowej służby. Nie widziałam siebie w roli ich kucharki, praczki, sprzątaczki i pielęgniarki. Wystarczająco dużo nerwów mi napsuli. Zgadywałam, że mojemu mężowi nie jest łatwo w tej sytuacji, ale nie mógł dłużej zachowywać się jak dzieciak, który boi się mamusi. Nie było opcji, żebym odpuściła, ponieważ dla mnie w tym momencie najważniejsza była moja rodzina.
W naszym kraju pokutuje dziwne przekonanie, że oddanie rodziców do domu opieki jest totalną katastrofą i przejawem bezduszności. Nie byłam zatem zaskoczona reakcją Jacka, kiedy poprosiłam go, aby wziął to pod uwagę.
– Masz mnie za jakiegoś zwyrodnialca, który dla wygody pozbędzie się własnych rodziców? – przyglądał mi się z niedowierzaniem.
– Jeśli tu chodzi o czyjąś wygodę, to na pewno nie o moją czy twoją – starałam się panować nad emocjami, co w zaistniałych okolicznościach było nie lada wyzwaniem.
Ostatnio ciągle się kłóciliśmy. Byle błahostka urastała do rangi niebotycznego konfliktu. Miałam już tego serdecznie dość. Obawiałam się, że nasze małżeństwo nie wyjdzie z tego konfliktu obronną ręką.
– Serio, ja ciebie nie kumam – na jego twarzy malowała się złość.
– Logicznie pomyśl, tam non stop będą mieli profesjonalną opiekę medyczną, co i w ich przypadku ma największe znaczenie – tłumaczyłam spokojnie. – Dostaną wszystko, czego potrzebują, a poza tym to nie zakład zamknięty, więc można ich odwiedzać.
Jacek aż gotował się w środku. Przed wybuchem powstrzymywało go chyba to, że nie dawałam się wyprowadzić z równowagi.
– Takich ośrodków jest sporo – kontynuowałam – a oni nie mają niskich emerytur i stać ich na prywatną placówkę.
– Przytułek to przytułek – skwitował Jacek.
– Nie opowiadaj głupot. Takie miejsca nie są żadnymi przytułkami. Mam w pracy koleżankę, której mama jest w takiej placówce. Jak chcesz, zaproszę ja na kawę i pogadacie – zaproponowałam.
– Rób, jak chcesz – machnął ręką.
Kułam żelazo, póki gorące. Powiedziałam Aśce, jaką mam sytuację, a ona bez problemu zgodziła się do nas przyjść. Miałam nadzieję, że kiedy Jacek posłucha o tym od kogoś obcego, to odzyska rozsądek i spojrzy na sprawę z zupełnie innej perspektywy. Mój mąż to mądry człowiek i głęboko wierzę w to, że przestanie upierać się przy czymś, co w praktyce nie ma najmniejszych szans zdać egzaminu.
Czytaj także:
„Przyjaciele wpadli w kłopoty finansowe, więc odkupiłam ich dom za grosze. Oskarżają mnie, że żeruję na ich nieszczęściu”
„Gdy teściowa trafiła do szpitala, teść był zrozpaczony. Bardzo chciałam go pocieszyć, więc wylądowałam z nim w łóżku”
„Mój mąż to duże dziecko bawiące się zabawkami. Nie zna umiaru i się zatraca, więc po świętach muszę dać mu szlaban”