Takiego przedstawienia to w tym szpitalu nikt chyba jeszcze nie widział. Mój mąż siedział na łóżku i aż gotował się z wściekłości. Wygrażał mi pięściami i wrzeszczał na cały oddział, że go okradłam. Że jak tylko stąd wyjdzie, wywali mnie z mieszkania, rozwiedzie się ze mną, a na koniec wsadzi mnie za kratki. Albo odwrotnie, zależy, co będzie można załatwić szybciej.
– Pożałujesz, złodziejko, że się w ogóle urodziłaś! Koniec z tobą! Ale najpierw oddasz mi wszystko, co do grosza! Każdą złotówkę ci z gardła wyszarpię, ty suko! – odgrażał się.
Tak poczerwieniał, że pielęgniarka musiała dać mu coś na uspokojenie.
– Niech pani lepiej już sobie stąd idzie. Pacjent musi odpocząć i ochłonąć – powiedziała i mrugnęła do mnie, tłumiąc śmiech.
Wyszłam ze szpitala, bo nie chciałam dalej robić z siebie widowiska. Ja złodziejką? Wzięłam tylko pieniądze, które należały także do mnie. Ciężko na nie zapracowałam przez te wszystkie lata małżeństwa…
Od razu mnie przed nim ostrzegła
Zaczęło się prawie półtora miesiąca temu, w czwartkowe popołudnie. Właśnie wróciłam z zakupów i zabrałam się do smażenia kotletów na obiad, gdy odezwał się telefon. Dzwonił Tadek, kolega męża z pracy.
– Basiu, błagam cię usiądź i się nie denerwuj. Wszystko będzie dobrze… Naprawdę, tylko się nie denerwuj – zaczął niepewnie.
– Matko Boska, mów, o co chodzi! – ponaglałam go, bo kotlety zaczęły się palić.
– No więc Jarek miał… Jarek miał zawał.
– Zawał? – zdziwiłam się.
– No tak. Siedzieliśmy w jego gabinecie i on nagle zbladł. Po chwili osunął się z krzesła na podłogę. Wezwaliśmy pogotowie, karetka zabrała go do szpitala. Powinnaś tam natychmiast pojechać, bo ratownicy mówili, że stan jest bardzo ciężki – powiedział Tadek.
– Do którego szpitala?
– Miejskiego. Jakbyś potrzebowała pomocy, zadzwoń! I koniecznie daj znać, co z Jarkiem. Pamiętaj, że wszyscy w firmie trzymamy za niego kciuki! – zapewnił i się rozłączył.
Usiadłam na krześle i przez kilka minut wpatrywałam się bezmyślnie w schabowe skwierczące na tłuszczu. Zrobiły się zupełnie czarne. Zestawiłam patelnię z gazu i spokojnie poszłam do samochodu. Zapalając silnik, uświadomiłam sobie, że chyba po raz pierwszy od bardzo dawna się nie boję. Bo mojego męża nie będzie na obiedzie. I nie usłyszę pretensji, że znowu przypaliłam kotlety, a zupa była za słona. Poczułam jakąś dziwną ulgę.
Trzydzieści lat… Tak długo jestem już żoną Jarka. Gdy byłam na studiach, Elka, moja przyjaciółka z roku, przedstawiła mi swojego brata. Nie żeby specjalnie – po prostu któregoś razu wpadłyśmy na niego na ulicy. Spodobał mi się. Wydawał się taki poważny, odpowiedzialny. Jego rówieśnicy myśleli głównie o imprezach i panienkach, a on już dokładnie wiedział, co chce osiągnąć w życiu. Zakochałam się w nim jak wariatka. Zaczęliśmy się spotykać. Po roku znajomości poprosił mnie o rękę, a ja się zgodziłam .
Kiedy pokazałam Eli pierścionek zaręczynowy, nawet go nie pochwaliła, tylko ze smutkiem w głosie powiedziała:
– Wiem, że nie powinnam tego mówić, bo to mój brat, ale… Wiesz, Basiu, Jarek wcale nie jest taki cudowny, jak ci się wydaje. To kropka w kropkę nasz ojciec. Apodyktyczny, zimny drań, choć zaradny. Uważaj.
Pamiętam, że słysząc te słowa, potwornie się na nią wtedy wkurzyłam.
– Ależ ty jesteś wredna, Elka, aż trudno pojąć. Jeszcze nie wzięliśmy ślubu, a ty już mieszasz! Nie obchodzą mnie twoje opinie. Ani dziś, ani nigdy! – wypaliłam.
Wzruszyła ramionami.
– Jak chcesz, ja mogę milczeć. Ale pamiętaj, że cię przed nim ostrzegałam – odparła.
Niestety, Ela miała rację. Okazało się, że Jarek rzeczywiście jest tyranem i zamkniętym w sobie, pozbawionym uczuć egoistą. W miarę upływu czasu te cechy się pogłębiły. Na zewnątrz stwarzał pozory miłego faceta. Ludzie myśleli, że jesteśmy dobrym małżeństwem. Ale ja w domu przeżywałam piekło. Przestał traktować mnie jak żonę, kobietę, partnerkę… Stałam się tylko służącą, której daje się co miesiąc określoną sumę pieniędzy. Do rozliczenia. Za to miałam gotować, prać, sprzątać zajmować się dziećmi, nigdzie nie chodzić, tylko czekać grzecznie na jego powrót, i o nic nie pytać.
Żył tak, jak chciał, i robił, co chciał. Wracał do domu o różnych porach, czasem nawet nad ranem. Gdy pytałam, gdzie był, dlaczego nie zadzwonił, bo przecież się denerwowałam, tylko wzruszał ramionami. Albo mówił, że co mnie to obchodzi, że on przecież może robić, co mu się podoba. Dochodziło do kłótni, coraz częściej słyszałam wyzwiska. Krzyczał, że jestem brudasem, leniem, że w domu jest jak w chlewie, a mojego obiadu to nawet świnie by nie tknęły. A przecież gotowałam według najlepszych przepisów, a w mieszkaniu miałam tak czysto, że z podłogi można było jeść.
Nigdy nie podniósł na mnie ręki, ale moje życie i tak stało się koszmarem. Kilka razy zastanawiałam się nawet, czy nie odejść, nie zacząć wszystkiego od nowa, ale… szybko odpędzałam tę myśl. Bałam się, że sobie nie poradzę. Przecież to on miał pieniądze, stanowisko, pozycję. A ja byłam tylko kurą domową. Co prawda, z dyplomem wyższej uczelni, lecz bez żadnego doświadczenia zawodowego. No i były dzieci… Sama nie byłam w stanie zapewnić im takiego wygodnego życia, jakie miały. A potem, gdy już dorosły i wyjechały w świat, uznałam, że jest już za późno na zmiany. Pogodziłam się z losem.
Bez męża byłam jak dziecko
Do szpitala dotarłam po godzinie. Jarek leżał na intensywnej terapii podłączony do jakichś rurek i monitorów. Nie wpuszczono mnie do sali, widziałam go tylko przez szybę. Był blady, prawie przezroczysty. Wyglądał, jakby już nie żył. Od pielęgniarki usłyszałam, że jest po operacji. I że reszty dowiem się od ordynatora.
Lekarz nie miał dla mnie dobrych wieści. Stwierdził, że zrobili, co mogli, ale rokowania są złe, bo serce jest bardzo zniszczone. I jeśli Jarek przeżyje, czeka go jeszcze przynajmniej jedna operacja i wszczepienie rozrusznika. A potem rehabilitacja. Ale na razie chodzi o to, by utrzymać go przy życiu.
– Nie chcę oczywiście niczego przesądzać, jednak powinna pani jak najszybciej zawiadomić rodzinę, przyjaciół. Tak na wszelki wypadek – powiedział na koniec.
Wróciłam do domu i obdzwoniłam znajomych. Skontaktowałam się też oczywiście z synem i córką. Oboje wyjechali na studia do Stanów i tam już zostali. Znaleźli pracę, założyli rodziny. Miałam nadzieję, że wsiądą w najbliższy samolot i przylecą do Polski. Że razem coś postanowimy. Powiedzieli, że przyjadą, ale muszą najpierw pozałatwiać sobie dłuższe urlopy. Bo przecież na dzień, dwa przez pół świata lecieć nie będą. Kiedy im się to uda, nie potrafili powiedzieć… Usłyszałam też, że będziemy w kontakcie, mam się trzymać i nie martwić, bo tata to twardy facet i na pewno z tego wyjdzie.
Zrobiłam sobie herbatę, usiadłam w fotelu i zatopiłam się w niewesołych myślach. Łatwo powiedzieć – „nie martwić się”… Nie bardzo wiedziałam, co robić. Miałam kompletną pustkę w głowie. To Jarek do tej pory decydował o wszystkim, dawał mi pieniądze. Nie miałam nawet swojego konta, karty kredytowej. A w portfelu zostało mi zaledwie 100 złotych z poprzedniej „wypłaty”. Tymczasem zbliżał się koniec miesiąca, za chwilę trzeba będzie zapłacić jakieś rachunki…
Kilka dni spóźnienia to jeszcze nie tragedia, ale co będzie, jak on pozostanie nieprzytomny przez kilka tygodni? Albo umrze? Pogubię się w tych wszystkich papierach, formalnościach, sprawach do załatwienia… Pomyślałam, że bardzo źle pokierowałam swoim życiem, że bez męża jestem jak małe dziecko. Nie mam przyjaciół, nie mam kogo poprosić o pomoc. Zrobiło mi się potwornie smutno. I poczułam wstyd, że jestem tak koszmarnie bezradna.
Ratunek przyszedł niespodziewanie. I to ze strony osoby, po której raczej bym się go nie spodziewała, a mianowicie mojej szwagierki – Eli. Jej jedynej nie powiadomiłam od razu o tym, co się stało. Jakoś wyleciało mi to z głowy…
Gdy wyszłam za Jarka, nasza przyjaźń osłabła. Ona wyjechała do Wrocławia, ja zostałam w Poznaniu. Spotykałyśmy się oczywiście w czasie świąt i rodzinnych uroczystości, czasem rozmawiałyśmy przez telefon, ale, paradoksalnie, nie byłyśmy już tak blisko jak kiedyś. Nie zwierzałam jej się ze swoich problemów, nie opowiadałam o małżeńskich kłopotach.
Byłam pewna, że choć kiedyś ostrzegała mnie przed bratem, zdawała sobie sprawę z jego wad, to mimo wszystko będzie trzymać jego stronę. Albo powie Jarkowi, że się na niego skarżę. A tego bałam się najbardziej. Mąż wyznawał zasadę, że brudy pierze się we własnym domu. A tego, kto ją łamał, czekała kara.
Nie wierzyła, że mogłam tak żyć
Elżbieta sama do mnie zadzwoniła, jeszcze tego samego wieczoru.
– Już wszystko wiem, od ciotki. Jak się czujesz? – zapytała.
– Sama nie wiem… Jestem taka skołowana – odparłam niepewna tego, co mi powie.
– Okej, głowa do góry. Jutro u ciebie będę. Przyda ci się jakaś bratnia dusza do towarzystwa – stwierdziła krótko.
Czekałam na jej przyjazd jak na zbawienie. Ela jest niezależną, samodzielną kobietą. Ma świetną pracę, własne pieniądze. I to ona rządzi w domu, a nie mąż. Pomyślałam, że jak ona mi nie pomoże, to już chyba nikt. Nie oczekiwałam współczucia. Chciałam, żeby ktoś pozwolił mi się wygadać, a potem doradził, co mam zrobić, jakoś mną pokierował. No i… nie wyśmiał.
Elżbieta przyjechała z samego rana. Nie zawiodłam się na niej. Wysłuchała mnie w miarę spokojnie, chociaż widziałam, że czasem miała ochotę na mnie nakrzyczeć. Za to, że pozwalałam się tak poniżać, zdominować facetowi. A kiedy usłyszała, że nawet nie wiem, w którym banku Jarek trzyma pieniądze, złapała się za głowę.
– Jak ty mogłaś w ogóle tak żyć przez tyle lat! – krzyknęła, ale szybko się opanowała. – No dobra, to już nieważne. Teraz musimy dobrać się jakoś do kasy mojego braciszka. Nie możesz przecież żyć powietrzem. Wiesz przynajmniej, gdzie on trzyma swoje dokumenty, umowy? – zapytała.
– O, w tamtej szafce. Ale ona jest zawsze zamknięta – wskazałam na stary sekretarzyk.
– No to się włamiemy! Przecież to nie sejf – wzruszyła ramionami. – Dawaj jakiś śrubokręt albo coś ostrego i cienkiego!
Choć bałam się jak diabli, posłusznie przyniosłam jej narzędzia. Ela pogmerała w zamku i go – trach! – otworzyła.
– Dobra, pierwszą przeszkodę mamy za sobą – ucieszyła się i od razu zabrała się do przeglądania dokumentów, powoli przerzucając teczkę za teczką. Nagle się rozpromieniła.
– Jest dobrze, nawet bardzo dobrze! Już wiem, w którym banku Jarek ma konto. I słuchaj! Z dokumentów wynika, że masz do niego upoważnienie! Wiedziałaś o tym?
– Nie, nic mi nie mówił… A co to oznacza? – zapytałam zdezorientowana.
– To oznacza, że możesz wypłacić z konta wszystkie pieniądze. Jedziemy do banku. Zorientujemy się, ileż to Jaruś ma oszczędności!
Pierwszy raz mam własne konto
Pani w okienku była bardzo miła. Obejrzała mój dowód osobisty i bez najmniejszego problemu udzieliła mi wszystkich informacji. A właściwie to Eli, bo ona zadawała pytania. Okazało się, że mąż ma odłożone prawie 500 tysięcy złotych! Słysząc to, omal nie zemdlałyśmy z wrażenia. Szwagierka szybko ochłonęła.
– W porządku, w takim razie ta pani chciałaby założyć kolejne konto. I przelać na nie 100 tysięcy złotych – powiedziała rzeczowo, wskazując na mnie.
Kwadrans później byłam już właścicielką rachunku osobistego z pokaźną sumą pieniędzy.
– No to już teraz masz za co żyć. Spokojnie mogę wracać do domu. Bo już chyba sobie poradzisz? – uśmiechnęła się Elżbieta.
Szwagierka wyjechała następnego dnia. Wcześniej poszłyśmy jeszcze do Jarka do szpitala. Jego stan nadal był krytyczny.
– Jak będzie już bardzo, bardzo źle, leć do banku i przelej na swoje konto resztę pieniędzy. Nie będziesz musiała czekać na sprawę spadkową i takie tam pierdoły – szepnęła mi do ucha Ela.
– Daj spokój, i tak już narozrabiałam. Jarek mnie zabije, jak się dowie… – jęknęłam.
– Przestań wreszcie się trząść! Ta forsa należy ci się jak psu buda po tym, co z nim przeszłaś. Głowa do góry! Teraz ty jesteś panią sytuacji! – oświadczyła.
Nie chciałam ruszać tych pieniędzy. Naprawdę. Bałam się męża. Pomyślałam, że poczekam, aż się obudzi, albo na przyjazd dzieci. Ale minął dzień, potem drugi i trzeci, a Jarek nadal był w śpiączce. Córka i syn też jakoś nie spieszyli się z przyjazdem. A przecież musiałam coś jeść. No i pielęgniarki czekały na „wdzięczność” za opiekę. Wypłaciłam więc najpierw 300 złotych, później 500. No a potem już poszło…
Zaczęło się od butów. Szłam do szpitala do Jarka i zobaczyłam na wystawie kozaczki swoich marzeń. Kosztowały majątek – prawie 800 złotych! Mój mąż nigdy nie dałby mi na nie pieniędzy… Powiedziałby, że to zbędny wydatek, fanaberia. Już miałam pójść dalej, gdy nagle uświadomiłam sobie, że przecież sama mogę je kupić. Weszłam do sklepu, przymierzyłam. Pasowały idealnie. Zapłaciłam… Dawno nie czułam się tak szczęśliwa!
Wtedy kompletnie oszalałam. Postanowiłam zmienić całą swoją garderobę. Zaczęłam biegać po sklepach jak wariatka. Kupowałam bez opamiętania. Nowe swetry, bluzki, sukienki, spódnice, spodnie, płaszcz zimowy… Poszłam do kosmetyczki, fryzjera. Z zahukanej szarej myszki zmieniłam się w elegancką, coraz pewniejszą siebie kobietę. I ta rola bardzo mi się podobała. Coraz rzadziej zastanawiałam się nad tym, co będzie, jak Jarek wróci do zdrowia. Liczyło się tu i teraz.
Mąż obudził się ze śpiączki po trzech tygodniach. Pielęgniarka zawiadomiła mnie przez telefon. Trzy dni zwlekałam, zanim zdecydowałam się go odwiedzić. Strach wrócił. Gdy wchodziłam do sali, serce biło mi jak oszalałe. Był w całkiem niezłej formie. Odłączyli go już od rurek, kroplówek. Siedział na łóżku i przeglądał jakąś gazetę.
– No, Baśka, wreszcie jesteś! – prychnął na mój widok; a potem zaczął mi się przyglądać. – Jakoś inaczej wyglądasz. Włosy… makijaż… Ciuchy… Ej, skąd ty wzięłaś na to wszystko pieniądze? W totka wygrałaś? – zaśmiał się wrednie.
– Z twojego konta – rzuciłam niby od niechcenia.
– Co ty powiedziałaś? – mrugał oczami z niedowierzaniem.
– Z twojego konta – powtórzyłam wolno, z satysfakcją.
I opowiedziałam mu o tym, co zrobiłyśmy z Elżbietą. Nawet mi nie przerywał. Chyba nie był w stanie. Patrzył tylko na mnie i łapał powietrze jak ryba. Gdy skończyłam, w sali zapanowała kompletna cisza. Inni pacjenci, odwiedzający, pielęgniarki spoglądali to na mnie, to na męża. Jakby czekali na dalszy rozwój wypadków. Wojtek przez chwilę siedział jak skamieniały.
A potem nastąpił wybuch. Zaczął wrzeszczeć, że wsadzi mnie za kratki. I że popamiętam… Od tamtej pory nie byłam w szpitalu, bo Jarek jeszcze nie ochłonął. Wiem to od Eli. Dzwoniła do niego. Próbowała postawić go do pionu. Powiedziała mu, żeby był grzeczny, bo czekają go kolejne operacje i rehabilitacja. Ktoś będzie musiał się nim zająć. A poza mną nie ma nikogo…
– Jeszcze fika, ale spokojnie, nic ci nie zrobi. Musiałby być głupi, żeby teraz z tobą walczyć – uspokajała mnie szwagierka.
Na wszelki wypadek poszłam jednak po poradę do adwokata. Powiedział, że mąż nie może oskarżyć mnie o kradzież. Miałam przecież pełne upoważnienie do konta. Tylko do włamania do sekretarzyka mógłby się ewentualnie przyczepić. Ale to przecież zrobiła szwagierka, a nie ja… Na razie siedzę więc w domu i czekam. Za kilka dni przylatują dzieci. Pewnie pójdziemy razem do szpitala. Nie wiem, co będzie dalej, ale jednego jestem pewna. Nigdy już nie będzie tak, jak było.
Czytaj także:
„Przyjaciółka w tajemnicy podrywała mi męża i podlizywała się moim córkom. Ta żmija chciała zająć moje miejsce w rodzinie”
„Porzuciłam córkę, bo kochanek nie chciał dzieci. Mam piękny dom, nowe auto, podróżuję, ale bardzo tęsknię za dzieckiem"
„Potworna teściowa, śmierć dziecka, a potem jeszcze kochanka… Nasze małżeństwo przeszło zbyt wiele”