„Mąż był tyranem i skąpiradłem, gdy umarł, odetchnęłam. Nie wierzyłam, że taki kopciuch jak ja spotka jeszcze księcia”

zakochana para fot. Adobe Stock, goodluz
„– Posłuchaj – tłumaczył. – Jadłem tysiąc potraw z różnych talerzy. Te dania były pyszne, wykwintne, egzotyczne, pieprzne, korzenne, słodkie i świeże… Ty mi przypominasz pierogi z jagodami u mojej babci, w letniej kuchni pobielonej wapnem. Tego zapachu, smaku, radości i bezpieczeństwa nie znalazłem już nigdy i nigdzie. Aż do spotkania z tobą”.
/ 16.06.2022 14:15
zakochana para fot. Adobe Stock, goodluz

– Trzeci raz jadę w to samo miejsce – moja sąsiadka mościła się na samolotowym fotelu jak kura na jajach. – Ale mam w tym swój cel… Opowiem pani po drodze – obiecała.

Była kobietą pod sześćdziesiątkę, jednak wyglądała super! Umalowana, uczesana, w modnych ciuchach… Czułam się przy niej jak uboga krewna. Zwykły kopciuszek.

Moje córki załatwiły mi pobyt w Hiszpanii, za wszystko zapłaciły i prawie siłą zawlokły na lotnisko. To miał być prezent za całoroczną opiekę nad wnukami. Błagałam, żeby dały spokój.

– Pojadę na działkę do ciotki Zosi – tłumaczyłam. – Podobno obrodziły maliny. Narobię wam soku, konfitur… Po co wyrzucać kasę na fanaberie?

Nie posłuchały, więc teraz siedziałam w samolocie, modląc się, żeby nie było katastrofy. Mało się słyszy o różnych wypadkach?!

Od sześciu lat jestem wdową. Z mężem przeżyłam prawie trzydzieści lat w smutnej, szarej codzienności. Był tyranem i skąpiradłem. O zmarłych nie powinno się źle mówić, ale kiedy odszedł, postanowiłam, że dosyć! Nikt mnie nie namówi na następnego chłopa… Wolę być sama! Za granicą byłam tylko raz, jeszcze wtedy, kiedy istniała Jugosławia. Znajomi namówili nas na handel. Jestem nieśmiała, więc wciskanie ludziom jakichś towarów na bazarze i targowanie się to był dla mnie horror…

Ponoć wszystkie do niego wzdychały

Elegancka pani nadawała jak radio, a ja nie mogłam jej wyłączyć. Przymykałam oczy na znak, że drzemię, ale mnie lekceważyła. Opowiadała o jakimś Polaku, u którego zatrzymują się wycieczki. To właściciel niedużego, lecz uroczego pensjonatu w Blanes, na Costa Brava.

– Zobaczy pani – zachwycała się. – Wygodnie, elegancko, ale przytulnie… A gospodarz jak z filmu! Ja się zakochałam przy pierwszym pobycie. Od tej pory zbieram pieniądze, żeby tam co jakiś czas pojechać.

– On się też w pani zakochał? – zapytałam automatycznie.

– Niestety – westchnęła. – Do niego przyjeżdża po kilkanaście adoratorek z całego świata i każda na coś liczy…

– W jakim jest wieku?

– Naszym – rzuciła, a mnie ukłuło pod sercem, bo ona była na pewno sporo starsza.

Pomyślałam, że pewnie wyglądam jak półtora nieszczęścia, bo nawet do fryzjera nie poszłam przed wyjazdem, żeby ufarbować odrosty, podciąć włosy.

Katalonia wydała mi się, jak jej flaga: złota i czerwona… Ma wszystko: morze, rzekę Ebro, niziny, wyżyny, góry i plaże. Cudowne zabytki, wspaniałą bazę turystyczną, zachwycające ogrody botaniczne, długie trasy spacerowe… Jest rajem na ziemi! Pensjonat, w którym się zatrzymaliśmy, rzeczywiście był nieduży, ale czyściutki i urządzony super. Dostałam dwuosobowy pokój, oczywiście z panią Gabrielą. Od razu wpadła w szał przygotowań, bo właściciel miał zwyczaj witać gości na pierwszej kolacji.

– Muszę świetnie wyglądać! – mówiła. – Może tym razem wpadnę mu w oko? A pani w co się ubiera, pani Alu?

Miałam parę bawełnianych bluzek, dwie spódnice, spodnie, szlafrok i to wszystko.

Ja jestem poza konkurencją, nie muszę się stroić.

Mimo wszystko tak mnie nastawiła, że z ciekawością czekałam na pojawienie się właściciela. Nie rozczarowałam się. Był bardzo przystojny, siwowłosy, podobny do mojego ukochanego aktora Gregory’ego Pecka. Nie tak wysoki jak tamten, ale też męski, z pięknymi rysami, czarnymi brwiami i zniewalającym uśmiechem. Z każdą minutą jadalnia jak balon wypełniała się marzeniami wczasowiczek, bo nie tylko Gabriela robiła do gospodarza  maślane oczy.

Miał na imię Jakub, był wdowcem. Jego syn mieszkał w Ameryce. On przyjechał do Hiszpanii w latach siedemdziesiątych na saksy. Został na stałe… Muszę się przyznać, że do tej pory żaden mężczyzna nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Nawet mi się przyśnił w gorącym, głupim śnie, jakiego nie miałam od wielu lat. Przestałam się dziwić mojej współlokatorce.

Zupełnie jakbyśmy się znali od lat

Dni mijały szybko. Z żalem myślałam, że niedługo wszystko się skończy i wrócę do szarej codzienności. Wieczorami lubiłam siedzieć na jednym z małych balkoników i marzyć, że wszystko jeszcze możliwe… Kiedyś usłyszałam znajomy śpiew ptaka.

– Wilga? – wyrwało mi się. – Niemożliwe! Skąd tu wilga?

– A jednak… – usłyszałam ciepły, męski głos. – Wilga zwana w Polsce Zofijką, bo przylatuje w maju, akurat na imieniny Zofii.

Nie zauważyłam, że od pewnego czasu towarzyszył mi pan Jakub. Stał w cieniu winorośli obrastającej balkon i przyglądał mi się z uśmiechem.

– U moich rodziców na wsi były wilgi – mówił dalej. – Wie pani, jak ona wygląda?

– Pewnie! Jest cudnie kolorowa: żółta, niebieska, szara, czarna, do tego ma czerwone tęczówki i czarne okulary. Tylko trudno jej się przyjrzeć z bliska, bo kryje się wśród gałęzi. Ale uwielbia wiśnie, więc czasami można ją zauważyć. Czereśnie też lubi…

– I gwiżdże na deszcz.

W tym momencie oboje jednocześnie zawołaliśmy: „Zofija, fija…”, a potem roześmieliśmy się. Popatrzyliśmy na siebie z sympatią, a jeszcze później zaczęliśmy gadać, jakbyśmy się znali od lat. Okazało się, że spędzałam wakacje blisko wsi, z której on pochodził, więc mieliśmy co wspominać. Nawet na rydze chodziliśmy w te same miejsca! Zwierzyłam się, że to moja właściwie pierwsza zagraniczna podróż, bo na co dzień nie stać mnie na takie luksusy.

– Podoba się pani tutaj?

– Bardzo! Tu jest jak w bajce; słońce, kolorowo, tajemniczo… Szkoda, że nigdy więcej już nie przyjadę. Dlatego chcę się napatrzeć i jak najwięcej skorzystać.

– W takim razie biorę panią pod swoje skrzydła – powiedział Jakub. – Pokażę wszystko, co jest warte obejrzenia. Dla mnie to też radość towarzyszyć rodaczce. W dodatku ładnej i miłej…

Czy mogłam wiedzieć, że właśnie zaczyna się miłość mojego życia? Gdyby mi ktoś miesiąc temu powiedział, że się zakocham jak nastolatka, wyśmiałabym go!

Wilga gwiżdże na miłość...

– Ale z pani chytruska! – dopiekała mi pani Gabriela. – Niby taka szara myszka, ryba bez ikry, a tu – proszę… Cała wycieczka o was trąbi! Ale chyba nie liczy pani na nic poważnego?

– Nie liczę, chociaż nie rozumiem, dlaczego mnie pani tak nisko ocenia – rzuciłam sucho.

– No bo z czym do ludzi?! Tu bywały eleganckie, wykształcone i zamożne kobiety, niektóre z wybitną urodą. Nic nie wskórały, więc pani by się udało? Kim pani jest z zawodu?

– Kucharką, praczką, sprzątaczką, księgową, gosposią… Mam średnią szkołę. Pracowałam w kasie na kolei, ale zlikwidowali dworzec i zostałam na lodzie. Próbuję jakoś dociągnąć do emerytury, łatwo nie jest.

– Tym bardziej nie ma pani szans! – parsknęła. – A tak w ogóle, to ja myślę, że on jest gejem! Inaczej by się wcześniej zainteresował jakąś atrakcyjną babką.

Nie był gejem. Przekonałam się o tym podczas spaceru wzdłuż plaży. Takiej miłości i rozkoszy nie doznałam nigdy; nie myślałam, że to w ogóle możliwe!

– Nie wyjeżdżaj – powiedział cicho. – Jesteś wyjątkowa…

Chciało mi się płakać, bo niby czemu wyjątkowa? Zwykła babka w mocno średnim wieku jestem. Ale jeszcze nikt tak czule i ładnie do mnie nie mówił. Nie wiedziałam, jak się zachować…

– Posłuchaj – tłumaczył. – Jadłem tysiąc potraw z różnych talerzy. Nie złość się, że cię tak porównuję, ale chcę, żebyś zrozumiała. Te dania były pyszne, wykwintne, egzotyczne, pieprzne, korzenne, słodkie i świeże…

– Wiem, że taka nie jestem!

– Nie jesteś. Ty mi przypominasz pierogi z jagodami u mojej babci, w letniej kuchni pobielonej wapnem. Brzęczały pszczoły, na lekkim cieście topił się cukier i śmietana. Zlizywałem fioletowy sok z fajansowego talerza, babcia gładziła mnie po ramieniu i mówiła: „Jedz, smyku, rośnij zdrowo…”. Tego zapachu, smaku, radości i bezpieczeństwa nie znalazłem już nigdy i nigdzie. Aż do spotkania z tobą…

Wtedy się rozbeczałam. To było tak, jakbym film oglądała najpiękniejszy. Nie chciałam, żeby się skończył!

– Ta wilga mi ciebie wynalazła. Wtedy też śpiewała w liściach starego orzecha, a babcia mówiła: „Idzie na deszcz, ale niech popada, będą grzyby!”.

Obejmował mnie i prosił:

– Zostań ze mną. Nie wyjeżdżaj. Jesteśmy wolni, sam los nas do siebie prowadził…

Jednak wyjechałam.

– Jak będziesz chciał, to mnie znajdziesz – powiedziałam. – Ja cię kocham, ale muszę uwierzyć, że czujesz to samo!

Modliłam się, żeby o mnie nie zapomniał… I wczoraj dostałam wiadomość, że przyjeżdża. Siedziałam właśnie w parku i słuchałam śpiewu wilgi. Wtedy przyszedł SMS: Będę pojutrze. Ja też Cię kocham!

A mówią, że wilga gwiżdże na deszcz… Okazuje się, że czasem też na miłość!

Czytaj także:
„Rzuciłem całe swoje życie dla ukochanej z innego miasta. Zostałem bez mieszkania i bez pracy, straciłem wszystko”
„Przez 50 lat siostra kładła łapy na tym, co moje. Jest bogatsza, ale i tak pożycza pieniądze, a potem ich nie oddaje”
„Mąż to człowiek z klasą - przedstawił mi kochankę podczas eleganckiej kolacji. Ja klasy nie mam, pogoniłam ich w diabły”

Redakcja poleca

REKLAMA