Już przed ślubem wiedziałam, że praca jest dla Wiktora priorytetem. Wtedy jednak wydawało mi się to zaletą. Dość szybko okazało się jednak, że to, co w moich myślach wyglądało tak idealnie, w rzeczywistości już takie nie było. Dopóki byliśmy tylko we dwoje dawałam radę go zrozumieć, chociaż i tak z upływem czasu wymagało to ode mnie coraz większych pokładów tolerancji. Wiktor właściwie całe życie podporządkowywał pracy. Ileż to razy umawiała się ze mną, że gdzieś wyjdziemy, do kina albo do znajomych, i nic z tego nie wychodziło.
– Idź sama kochanie, ja się trochę spóźnię – informował mnie.
Najgorzej było, kiedy takie spóźnienie przeciągało się, impreza się kończyła, a Wiktor nie pojawiał się w ogóle. Następnego dnia dowiadywałam się, że musiał np. dokończyć projekt.
Zawsze było coś ważniejszego ode mnie
Wiedziałam, że jego praca w ogromnej korporacji wymaga dużego wysiłku i poświęcenia. I przynosi wymierne profity, jak zawsze podkreślał. Kiedy zarzucałam mu, że przestałam się dla niego liczyć, słyszałam, że przecież on pracuje też dla mnie i musi zarabiać, bo mamy duży kredyt do spłacenia. Owszem, mieliśmy kredyt, ale przecież ja też pracowałam, też zarabiałam. Dalibyśmy sobie radę bez tych jego wiecznych nadgodzin, pracy w soboty, czy wyjazdów w delegacje. Moja mama patrzyła podejrzliwie, kiedy pojawiałam się na niedzielnym obiedzie sama i oznajmiałam, że Wiktor musiał na momencik skoczyć do biura.
– W niedzielę? – krzywiła się, a ja wbrew sobie usprawiedliwiałam męża.
– Uważaj – nie wytrzymała w końcu moja młodsza siostra. – Jak on tak ciągle siedzi w pracy, to może ma tam jakąś babę.
– Miśka! – oburzyła się mama. Widocznie nie posądzała zięcia o romans w pracy.
– No co? – Michalina potrząsnęła szopą rudych włosów. – Facet to tylko facet.
– Obie nie macie pojęcia, jak wygląda praca w korporacji – mruknęłam.
Nie chciałam prowadzić z rodziną dyskusji na temat moralności mojego męża. Sama absolutnie nie posądzałam go o romans, ani w pracy, ani poza pracą. Wiedziałam, że ciężko pracuje. Czasem przynosił ze sobą pracę do domu i długo w noc siedział przed komputerem.
– Wiktor, chcesz się wykończyć? – złościłam się wtedy na niego.
– Odpocznę w trumnie – mówił, chociaż wiedział, że mnie takie żarty nie śmieszą.
Kiedy zaszłam w ciążę, wymogłam na nim dwa tygodnie urlopu, chociaż bardzo się buntował.
– Ja teraz zamiast brać urlop, powinienem jeszcze więcej pracować – udowadniał mi. – Dziecko to są duże wydatki.
– Dziecko potrzebuje przede wszystkim zdrowych i wypoczętych rodziców – zdenerwowałam się.
Wtedy po raz pierwszy tak bardzo się wściekłam
Wyjechaliśmy nad morze. Przez pierwszy tydzień wszystko było jeszcze w porządku, chociaż telefon Wiktora często dzwonił i wieczorami mąż prowadził długie rozmowy ze współpracownikami. W następnym tygodniu sytuacja się zmieniła. Wiktor wyciągnął z torby komputer i stwierdził, że musi popracować nad nowym projektem, bo chłopcy sami nie dadzą sobie rady. Próbowałam z nim dyskutować, ale dowiedziałam się tylko, że tak naprawdę to powinien wsiąść w samochód i wracać do Warszawy.
– Możesz sobie jechać! – wrzasnęłam.
– Nie zostawię cię samej – odpowiedział spokojnie. – Dam radę pracować stąd.
Od tej pory jednak sama chodziłam na plażę. Wiktor spędzał czas w pokoju wpatrzony w ekran laptopa. Wieczorami szliśmy na kolację i na krótki spacer, a potem on wracał do pracy, a ja kładłam się do łóżka. Zaczęłam tęsknić za powrotem do domu i normalną codziennością.
– Kiedy mały się urodzi – zapowiedziałam mężowi – musisz trochę zwolnić, kochanie, więcej przebywać w domu z nami.
– Dobrze myszko – obiecał, ale natychmiast jakby się ocknął. – O czym ty mówisz? Chyba zdajesz sobie sprawę, że małe dziecko to większe potrzeby i wydatki.
Wtedy po raz pierwszy aż tak bardzo się wściekłam. Wrzeszczałam, że dla niego tylko pieniądze się liczą i własne ambicje, że ja już nic nie znaczę, że satysfakcję sprawia mu tylko praca, że najchętniej zamieszkałby w swoim biurze. Sama już nie wiem, co krzyczałam. Nagle zdałam sobie sprawę, że Wiktor patrzy na mnie w z dziwnym wyrazem twarzy, jakby kompletnie nic nie rozumiał.
– Ty naprawdę tak myślisz? – zapytał.
– A jak mam myśleć? Przecież ty pracę stawiasz ponad wszystko.
Wtedy usłyszałam, że przesadzam, że on pracuje dla nas i z myślą o nas. Po to, by zapewnić nam wszystkim lepsze i bardziej komfortowe życie.
– Czasem wolałabym, żebyś zamiast zapewniać nam ten cały komfort, trochę po prostu ze mną pobył – wtrąciłam się w jego monolog.
– Dobrze, jeśli tak bardzo sobie tego życzysz, postaram się mniej pracować. Ograniczę nadgodziny, by więcej być w domu – obiecał, ale jakoś tak bez entuzjazmu.
Miał taki głos, jakbym wymogła na nim obietnicę, która jest wielkim poświęceniem. Po narodzinach naszego synka Wiktor rzeczywiście wziął dwa tygodnie urlopu i spędził je z nami w domu. Nawet nie wydzwaniał do biura ani nie spędzał popołudnia przed laptopem.
Sumiennie zajmował się Maciusiem i mną
Niestety, dwa tygodnie minęły i wszystko natychmiast wróciło do stanu wyjściowego. Już pierwszego dnia po urlopie przyjechał z pracy późnym wieczorem, a co gorsze, zapomniał kompletnie o zakupach, które obiecał zrobić.
– Przepraszam, kochanie – tłumaczył się – zapomniałem. Nawet nie masz pojęcia, ile pracy dzisiaj miałem. Trzeba było nadrabiać dwutygodniowe zaległości.
– Zachowujesz się, jakbyś był jedynym pracownikiem w firmie – warknęłam.
– Jedynym na pewno nie – roześmiał się mój mąż – ale na pewno ważnym. I po co te nerwy? Mogłaś przecież zadzwonić do Miśki, wpadłaby do ciebie, zrobiła zakupy albo została z małym.
Ze złością trzasnęłam drzwiami od łazienki. Dla niego wszystko było takie proste – moja siostra miała zastępować go w obowiązkach względem rodziny! Od tego dnia wróciła do naszego życia codzienność. Z tą małą różnicą, że teraz tylko Wiktor wychodził do pracy, a ja zostawałam w domu z dzieckiem. I całe dnie byłam sama, bo mój małżonek wracał bardzo późno. W soboty właściwie też pracował, bo zawsze około południa okazywało się, że koniecznie musi skoczyć na chwileczkę do biura. Ta chwileczka często trwała do wieczora.
Dobrze, że w niedzielę firma była zamknięta, bo gdyby było inaczej, obecność Wiktora z pewnością byłaby tam niezbędna. To, że zostawał w niedzielę w domu, nie znaczyło oczywiście, że nie pracował. Często już rano zasiadał przed ekranem laptopa i nie ruszał się stamtąd do wieczora.
– Wiktor, idziemy dzisiaj do rodziców na obiad – przypominałam mu czasem kilka razy. – Kończ już.
– Ja naprawdę nie dam rady – odpowiadał mi w końcu. – Muszę na jutro skończyć to sprawozdanie.
– Nic się nie stanie, jak oderwiesz się na dwie, trzy godziny – przekonywałam go.
– Nie dam rady. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile jeszcze mam przy tym pracy. Jedź dzisiaj sama. Pomogę ci znieść małego do samochodu.
– Dam sobie radę! – denerwowałam się.
Najczęściej jechałam sama, wściekła i ze łzami w oczach. Rodzice przyglądali mi się z coraz większą troską, a Miśka komentowała po swojemu.
– Ten mój szwagier to powinien zapisać się na terapię. Jest uzależniony od pracy.
Było mi przykro słuchać tego rodzaju komentarzy, ale w duchu zastanawiałam się, czy przypadkiem Michalina nie ma racji. A nawet nie tylko zastanawiałam, ja właściwie myślałam tak samo jak siostra! Tylko że kompletnie nie miałam pojęcia, co mam z tym zrobić. Żadne tłumaczenia ani prośby nie przynosiły efektów.
Wiktor nie widział swojego problemu
Gorzej, on zaczynał problem widzieć we mnie. Im więcej, im częściej próbowałam z nim rozmawiać, tym bardziej się denerwował. Zarzucał mi, że się czepiam, że jestem niewdzięczna, że nie doceniam jego starań. On przecież pracuje dla nas, zapewnia nam komfort spokojnego, beztroskiego życia. Ja nie muszę wracać do pracy, Maciek nie musi iść do żłobka. Moje tłumaczenia, że zamiast kupować najdroższe pieluchy lepiej by zrobił, gdyby się z Maciusiem po prostu zwyczajnie pobawił, w ogóle do niego nie trafiały. Jak i żadne inne zresztą.
W końcu doszłam do wniosku, że mój mąż zwyczajnie nie potrafi bawić się ze swoim synem. Kiedy pewnej soboty po burzliwej dyskusji zostawiłam Maciusia z ojcem i wyszłam do fryzjera, już po godzinie Wiktor dzwonił i rozpaczliwie domagał się mojego natychmiastowego powrotu.
– Przykro mi bardzo, ale nie mogę, mam farbę na włosach – oznajmiłam mu.
Po powrocie zastałam w kuchni teściową gotującą rosół i zajmującą się wnukiem, a swojego męża jak zwykle w gabinecie, pochylonego nad klawiaturą. Już miałam wybuchnąć złością, która się we mnie gotowała, kiedy pierwsza odezwała się teściowa.
– Ja nie chcę się wtrącać, kochana, ale chyba nie powinnaś zostawiać Wiktora samego z dzieckiem.
– A niby dlaczego? – aż zamrugałam ze zdziwienia. – Przecież to jego syn.
– Ale on jest taki zapracowany… – westchnęła teściowa z ogromnym współczuciem, skierowanym oczywiście do mojego męża, nie do mnie. – I jeszcze ma zajmować się dzieckiem?
– A nie uważa mama, ze dobrze by mu zrobiło, gdyby przestał się wgapiać w komputer, tylko pobawił z małym klockami? Może przypomniałby sobie, że ma żonę i dziecko – nakręcałam się, a teściowa patrzyła na mnie z coraz większym zdziwieniem.
– Ależ Małgosiu! – aż podniosła głos z oburzenia, chociaż nigdy właściwie tego nie robiła.
Moja teściowa była osobą bardzo spokojną i wyciszoną, nie zdarzało jej się krzyczeć, ani tracić panowania nad sobą.
– Przecież on dla was tak ciężko pracuje, z myślą o rodzinie poświęca swoje zdrowie.
– O nie! – przerwałam jej wpół słowa. – Wiktor jest zakochany w swojej pracy. On się wcale nie poświęca, on po prostu nie potrafi nie pracować.
– Co tu się dzieje? – usłyszałam nagle głos swojego męża.
Stał w drzwiach kuchni i patrzył na nas ze zdumieniem
– Kłócicie się? O co?
– O ciebie – warknęłam.
– Ależ nie, wcale się nie kłócimy – zaprotestowała w tym samym momencie teściowa.
– Nie kłócimy się, tylko głośno wymieniamy poglądy – zgodziłam się natychmiast. – Na twój temat – dodałam.
– Dlaczego na mój temat?
– Później ci wyjaśnię. Musimy poważnie porozmawiać. W końcu do tego dojrzałam.
Teściowa natychmiast zrozumiała, że nie chcę się kłócić ani rozmawiać z mężem w jej obecności. Wyłączyła ugotowany już rosół i zaczęła się zbierać.
– Przepraszam – powiedziałam jej przy wyjściu. – Niech się mama nie gniewa. Ja bardzo kocham Wiktora, ale nie dam rady z nim żyć, jeśli nadal wszystko będzie podporządkowane jego pracy.
Teściowa miała przestraszony wyraz twarzy, ale nie powiedziała ani słowa. Wiktor resztę dnia spędził jak zwykle przed komputerem. Dopiero wieczorem, kiedy położyłam spać Maćka, zdecydowanym ruchem zamknęłam mu laptop.
– Co ty robisz?! – zdenerwował się.
– Mówiłam ci, że musimy porozmawiać.
Nie zwracałam uwagi na jego protesty i przekonywanie mnie, że w tej chwili on naprawdę nie ma czasu na pogaduszki.
– To nie mają być pogaduszki, tylko poważna rozmowa – zapewniłam.
Już nie miałam ochoty prosić, przekonywać, tłumaczyć. Czara goryczy się przelała, miałam dość. Skoro mój mąż nie potrafi przez trzy godziny zająć się własnym synem i wzywa na pomoc mamusię, bo on musi pracować, to naprawdę sytuacja jest chora. Jeśli nie może poświęcić dziecku nawet kilku godzin w tygodniu, to tak dłużej być nie może. Ja tego nie wytrzymam. Nie zastanawiając się długo, po prostu postawiłam Wiktorowi ultimatum. Musi zgłosić się na jakąś terapię, musi zdać sobie sprawę, że jest pracoholikiem, że jest od swojej pracy uzależniony, czy jak to się tam nazywa. W każdym razie to jego zakochanie w pracy jest chorobą, którą w jakiś sposób trzeba leczyć.
– Oszalałaś? Wysyłasz mnie do psychiatry? – Wiktor najwyraźniej nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
– Nie wiem, czy do psychiatry. Może do psychologa wystarczy. Ja chcę cię ratować Wiktor, chcę ratować nasze małżeństwo i naszą rodzinę. A naprawdę nie widzę innego sposobu. Nie może być dłużej tak jak jest, ja nie dam rady.
– To jest szantaż – wykrztusił mój mąż.
– Tak – zgodziłam się spokojnie. – To jest szantaż. I albo zrobisz to, co mówię, albo ja – zająknęłam się lekko, wcale nie było mi łatwo to powiedzieć – albo ja się z tobą rozwiodę – dokończyłam, chociaż głos mi się lekko załamał.
Wiktor długo milczał, nawet na mnie nie patrzył. Siedział ze wzrokiem utkwionym w zamknięty laptop.
– Dasz mi dwa dni na zastanowienie się? – zapytał wreszcie.
– Tu nie ma się nad czym zastanawiać! – zaprotestowałam natychmiast. – Godzisz się i podejmujemy działania albo…
– Jakie działania?
– Szukamy psychologa, psychiatry, jakiegoś lekarza od takich spraw – wyjaśniłam. – Zakładamy, że na początek przynajmniej trzy razy w tygodniu wracasz wcześniej z pracy i poświęcasz popołudnie rodzinie. Zajmujemy się czymś wszyscy razem. Nie wiem, idziemy na spacer, gotujemy albo układamy klocki z Maćkiem. No i chodzisz na terapię. Sam nie dasz rady – dodałam natychmiast, bo Wiktor już otwierał usta, żeby się odezwać.
Nie pozwoliłam sobie przerwać. Byłam przekonana, że albo zmuszę go do zmiany stylu życia, albo moja rodzina rozsypie się w pył.
– Dobrze – usłyszałam w końcu cichą zgodę męża. – Powiedz mi tylko, czy naprawdę byłabyś zdolna się ze mną rozwieść, rozwalić Maćkowi rodzinę?
Wcale nie byłam pewna, czy byłabym do tego zdolna. Przede wszystkim nie byłam pewna, czy potrafiłabym odejść od Wiktora. Za bardzo go kochałam, ale czułam, że nie mogę się do tego przyznać. Żadnych wątpliwości, tylko twarde postanowienia.
– Tak – kiwnęłam zdecydowanie głową.
Od kilku tygodni Wiktor uczęszcza na terapię
Nie jest jeszcze idealnie, ale już odrobinę lepiej niż w początkowym etapie. Trzy razy w tygodniu spędzamy popołudnia razem, nawet nie włącza wtedy komputera. Ogranicza także pracę w soboty, a w ogóle nie pracuje w niedzielę. Pragnęłabym, aby sobota też była dniem w całości dla rodziny, ale na razie jest jak jest.
W firmie Wiktora też długo nie mogli zrozumieć, dlaczego nie jest już dyspozycyjny dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jeszcze teraz wynikają z tego niemiłe spięcia. Za miesiąc mamy zaplanowany wspólny wyjazd, bez komputera, bez telefonu Wiktora, bez kontaktu z jego biurem. Z jednej strony bardzo się cieszę, z drugiej obawiam, bo mój mąż, odkąd mniej pracuje, miewa wybuchy złości. O byle co. Założyliśmy jednak, że i to pokonamy. Kochamy się, a to jest najważniejsze.
Czytaj także:
Ciotka była taką jedzą, że mąż uciekł od niej na tamten świat. Ciągnęliśmy losy, u kogo nocuje
Mój mąż miał kompleks - on był robotnikiem, ja lekarką. To dlatego usprawiedliwiał przemoc
Syn jest ode mnie młodszy o 13 lat. Jego matka zginęła w wypadku, ja już wtedy znałam jego ojca