Siedząc z Martą w samochodzie, czułem, jak moje dłonie ślizgają się na kierownicy. Marta patrzyła na mnie kątem oka, uśmiechając się delikatnie, choć wiedziałem, że czuje to samo napięcie co ja.
– Tomek, dasz radę – powiedziała, ściskając mnie za rękę, gdy zatrzymałem się na czerwonym świetle. – Jeśli nie teraz, to kiedy?
Miała rację. Od lat żyłem pod kontrolą mamy, Barbary. Wszystko w moim życiu musiało zgadzać się z jej planem, jej oczekiwaniami. Kasia – moja była narzeczona – była jej ideałem, wzorem, do którego Marta nigdy miała się nie umywać.
Marta o tym wiedziała, a mimo to była gotowa spędzić tę Wigilię z nami. Dlaczego? Może liczyła, że w końcu zrozumiem, jak daleko zabrnąłem w swojej uległości.
„To tylko Wigilia”, powtarzałem sobie w myślach, kiedy w końcu zaparkowałem przed domem. Śnieg delikatnie osiadał na dachach, a w oknach paliły się światła, sugerując ciepło i rodzinny nastrój. Tyle że dla mnie ten dom nigdy nie był miejscem spokoju. Marta ujęła mnie za rękę, a ja, biorąc głęboki oddech, nacisnąłem dzwonek.
Usłyszałem kroki mamy i już wiedziałem, że to będzie długa noc.
– Tomek, wreszcie jesteście – zaczęła, ignorując Martę i wyciągając ręce w moją stronę. Objąłem ją niepewnie. – Musieliście utknąć w korkach, prawda? Cóż, taki czas, wszyscy pędzą na święta…
Marta uśmiechnęła się uprzejmie i zrobiła krok do przodu.
– Dobry wieczór, pani Barbaro – powiedziała z ciepłym uśmiechem. – Dziękuję za zaproszenie.
Mama spojrzała na nią, a jej uśmiech nabrał jeszcze bardziej wymuszonego charakteru.
Marta zachowała spokój
– Ach, Marto… Oczywiście, cieszę się, że jesteś. Mam nadzieję, że lubisz tradycyjną kuchnię. Wiesz, Kasia zawsze tak uwielbiała moje pierogi z kapustą i grzybami. Zawsze brała dokładkę – rzuciła jakby od niechcenia, odwracając się na pięcie i prowadząc nas do salonu.
Marta zachowała spokój, choć widziałem, jak jej ręka ściskająca moją zadrżała. Wiedziałem, że nie był to koniec takich komentarzy. W salonie czekał już Mateusz, mój starszy brat, razem z żoną Anną i ich dwójką dzieci, które biegały dookoła choinki, wydając okrzyki zachwytu. Na chwilę poczułem ulgę – przynajmniej oni mogli odciągnąć uwagę mamy.
– Tomek, Marto, no nareszcie! – rzucił Mateusz, ściskając mnie krótko i zerkając na Martę. – To pewnie pierwsza Wigilia, na której mama serwuje ci swoje słynne uwagi? – dodał półgłosem, mrugając do Marty, która nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu.
– Jakbyś wiedział – odpowiedziała z rozbawieniem, ale czułem, że napięcie nie ustępuje.
Rozgościliśmy się w salonie, a rozmowy przebiegały dość spokojnie. Dzieci przynosiły prezenty spod choinki, Anna opowiadała o swoich planach na Sylwestra, a Mateusz co jakiś czas rzucał dowcipy, które mama kwitowała chłodnym spojrzeniem. Atmosfera była znośna… do czasu, aż Barbara wróciła z kuchni, niosąc półmisek z rybą.
– Marto – zaczęła, stawiając go na stole. – Tomek wspominał, że pracujesz zdalnie? Musisz mieć dużo wolnego czasu, skoro jesteś w domu przez cały dzień. To pewnie świetna okazja, żeby ogarnąć mieszkanie, prawda?
Marta uniosła głowę, ale zachowała spokój.
– Moja praca wcale nie jest taka lekka, jak się wydaje. Jako grafik komputerowy muszę spełniać oczekiwania klientów, a to często zajmuje całe dnie. Ale lubię to, co robię – dodała uprzejmie.
– Grafik? – Mama zmarszczyła brwi, jakby usłyszała coś absurdalnego. – To ciekawe. Kasia zawsze miała bardzo konkretne plany na przyszłość. Marzyła o tym, żeby zostać lekarzem. Taka ambitna dziewczyna. Tomek, wiesz, ona ostatnio do mnie dzwoniła… pytała, co u ciebie – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy.
Przez chwilę zapadła cisza
Czułem, jak Marta spojrzała na mnie. Mateusz chrząknął, a Anna natychmiast zaczęła zmieniać temat, próbując ratować sytuację:
– No, dzieci! Choinka już na was czeka!
Mimo jej wysiłków, atmosfera zgęstniała. Spojrzałem na Martę, która starała się zachować pozory spokoju, ale w jej oczach widziałem cień irytacji.
To był dopiero początek wieczoru.
– Marto, a nie chciałaś kiedyś spróbować czegoś bardziej stabilnego? Wiesz, żeby Tomek nie musiał martwić się o wszystko. Wydaje mi się, że grafik to taki zawód bez przyszłości. Prawda, Mateusz?
Mój brat, który akurat nalewał sobie kompotu, spojrzał na mnie z miną, która mówiła: „Nie mieszaj mnie w to”. Zignorował pytanie, a Anna pospieszyła z pomocą:
– Przecież dzisiaj praca zdalna to coś zupełnie normalnego. W wielu zawodach to standard.
– Być może – odpowiedziała mama, zerkając na Martę z fałszywym uśmiechem. – Ale zawsze myślałam, że Tomek znajdzie sobie kogoś, kto da mu więcej stabilizacji. Nie wiem, kogoś takiego jak Kasia. No, ale każdy ma prawo wyboru.
Poczułem, jak coś we mnie pęka
– Pani Barbaro, z całym szacunkiem, ale nie sądzę, żeby stabilność w życiu polegała na porównywaniu mnie do Kasi.
Słowa Marty zawisły w powietrzu. Mateusz spuścił wzrok, Anna szybko zabrała się za krojenie ciasta, a ja czułem, jak serce wali mi w piersi. Matka uniosła brew, a jej uśmiech zmienił się w chłodne zaciśnięcie ust.
– Myślę, że powinniśmy przejść do prezentów – powiedział Mateusz, próbując rozładować sytuację.
– Oczywiście, dzieciaki już pewnie nie mogą się doczekać – rzuciła Anna, wstając z miejsca.
Gdy dzieciaki rozpakowywały prezenty, atmosfera nieco się rozluźniła. Uśmiechy, oklaski, dźwięk rozdzieranego papieru. Był to moment wytchnienia, ale wiedziałem, że to tylko przerwa przed kolejną rundą.
Marta stała przy choince, pomagając jednemu z chłopców rozwiązać kokardę. Spojrzałem na nią i poczułem wdzięczność. Mimo złośliwości mamy, trzymała się dzielnie, ale znałem ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że w środku to wszystko ją rani.
– Marto, a jak twoja rodzina obchodzi święta? – zapytała mama nagle, kiedy wróciliśmy do stołu. Jej ton brzmiał zbyt miło, by mógł być szczery. – Macie jakieś specjalne tradycje?
– Moja rodzina raczej trzyma się prostych zwyczajów. Najważniejsze dla nas jest bycie razem – odpowiedziała Marta. – Wspólnie przygotowujemy kolację, dzielimy się opłatkiem, a potem śpiewamy kolędy. To czas dla nas, bez presji.
– Bez presji… To na pewno bardzo wygodne – odpowiedziała mama, zerkając na mnie. – U nas zawsze dbaliśmy o to, by święta miały odpowiedni poziom. Kasia zawsze pomagała mi w kuchni, miała taką smykałkę do gotowania. Tomek, pamiętasz te jej pierniki?
– Pamiętam – odparłem sucho, nie podnosząc wzroku.
– No właśnie – kontynuowała mama, ignorując moją reakcję. – Ale nie każdy ma w sobie taki dar. No nic, każdy jest inny, prawda?
– Mamo, możemy już skończyć ten temat? – powiedziałem stanowczo, przerywając jej monolog. – Marta nie jest Kasią, nigdy nie będzie i… to jest w porządku. Jeśli nie możesz tego zaakceptować, może nie powinniśmy tu przychodzić.
Mama spojrzała na mnie, jakbym właśnie ją spoliczkował.
– Nie wierzę, że to mówisz – wyszeptała. – Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam? Dla was?
– Tomek… – zaczęła Anna, ale uciszyłem ją gestem ręki.
– Nie chodzi o to, co dla nas zrobiłaś. Chodzi o to, czego nie robisz, mamo. Nie szanujesz naszych wyborów, nie próbujesz nawet poznać Marty. Zamiast tego, porównujesz ją do kogoś, kto był w moim życiu, ale już go nie ma. I wiesz co? To boli. Boli nas oboje.
Czułem, jak Marta łapie mnie za rękę pod stołem. Jej dotyk dodawał mi siły, ale widziałem, że oczy zaczynały jej błyszczeć. Mateusz położył rękę na moim ramieniu. Anna próbowała zająć dzieci rozmową. Mama wstała od stołu i bez słowa wyszła do kuchni.
W kuchni rozległ się głośny brzęk, jakby mama z premedytacją uderzyła naczyniem o blat. Zawsze w ten sposób demonstrowała swoją złość, nie używając słów. Mateusz spojrzał na mnie z mieszaniną uznania i lekkiego niepokoju.
– Stary, nie wiem, czy to była dobra decyzja – powiedział półgłosem, zerkając w stronę kuchni. – Ale chyba ktoś musiał to w końcu zrobić.
To był klasyczny ruch mamy
Marta spojrzała na mnie przez chwilę, po czym objęła mnie mocno. Jej dotyk był jak ulga po ciężkim dniu. W tym momencie zrozumiałem, że podjęcie tej walki z mamą było jedyną słuszną decyzją. Musiałem to zrobić nie tylko dla Marty, ale też dla siebie.
– Słuchajcie, mama się zamknęła w sypialni i powiedziała, że nie wróci, dopóki wszyscy nie wyjdą – oznajmił Mateusz z nutą sarkazmu. – Gratuluję, Tomek. Udało ci się zrobić coś, co mnie nie wychodziło przez całe życie.
– Mateusz, nie dokładaj mu – powiedziała Marta, ocierając oczy. – To nie jego wina.
– Wiem, wiem – machnął ręką Mateusz. – Tak serio, stary, to jestem pod wrażeniem. Od lat próbowałem jej powiedzieć to, co ty dzisiaj powiedziałeś. Może w końcu coś do niej dotrze… choć wątpię.
Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo i poklepał mnie po ramieniu.
Wróciliśmy do salonu, gdzie Anna kończyła zbierać ze stołu, a dzieci, nieświadome całego zamieszania, oglądały prezenty. Kolacja dobiegła końca, a atmosfera w domu wciąż była napięta. Postanowiłem, że nie będziemy przedłużać tego wieczoru.
– Chyba powinniśmy już iść – powiedziałem, łapiąc Martę za rękę. – Dziękujemy za wszystko.
Anna przytuliła Martę, a Mateusz po raz kolejny rzucił mi spojrzenie pełne uznania. Wychodząc, zerknąłem w stronę drzwi do sypialni mamy. Były zamknięte na głucho.
Na zewnątrz śnieg nadal delikatnie padał. Marta otuliła się szalem, a ja objąłem ją ramieniem. W drodze do samochodu nie odezwała się ani słowem, ale kiedy wsiedliśmy, spojrzała na mnie z ciepłym uśmiechem.
– Dziękuję, Tomek. Za to, że wybrałeś mnie.
– Nie było wyboru. Zawsze byłaś ty – odpowiedziałem i w tym momencie zrozumiałem, że to był koniec pewnego etapu w moim życiu.
Koniec uległości, koniec strachu. Teraz była pora, żeby zacząć żyć po swojemu.
Następnego dnia telefon zadzwonił już o ósmej rano. Na wyświetlaczu pojawił się napis „Mama”. Wziąłem głęboki oddech, spoglądając na Martę, która dopiero co zaczynała się przeciągać pod kocem na kanapie.
– Odbierzesz? – zapytała cicho.
Skinąłem głową, wstałem i wyszedłem do kuchni. Wcisnąłem zieloną słuchawkę.
Mamo, nie jestem już dzieckiem
– Cześć, mamo – powiedziałem, próbując nadać swojemu głosowi jak najbardziej neutralny ton.
– Tomek – jej głos brzmiał chłodno, ale wyraźnie kontrolowała swoje emocje. – Nie wiem, co ci wczoraj odbiło, ale powinniśmy porozmawiać. Takie rzeczy załatwia się w cztery oczy, a nie na oczach wszystkich.
– Mamo, chyba wszystko już powiedziałem – zacząłem, ale nie pozwoliła mi dokończyć.
– Powiedziałeś? Powiedziałeś! – jej głos zadrżał. – Jak śmiesz zarzucać mi, że nie chcę dla ciebie dobrze? Całe życie poświęciłam, żebyś miał lepsze możliwości niż ja. A ty teraz traktujesz mnie jak wroga!
Przez chwilę zastanawiałem się, jak odpowiedzieć. Nie chciałem kolejnej awantury, ale też nie mogłem się cofnąć.
– Mamo, nie jestem już dzieckiem – powiedziałem powoli. – To, że masz dla mnie wizję życia, nie oznacza, że muszę ją realizować. Ja i Marta… Mamo, my budujemy coś swojego, a ty cały czas stawiasz jej przeszkody. Dlaczego?
Zapadła cisza. Słyszałem jej ciężki oddech po drugiej stronie.
– Bo ona nie jest wystarczająco dobra – wyrzuciła w końcu. – Widzisz to, ale nie chcesz przyznać. Tomek, ona cię ogranicza. Z Kasią mogłeś mieć wszystko…
– Mamo, nie mów tego! – przerwałem jej ostrzej, niż zamierzałem. – Kasia odeszła z mojego życia. Nie byliśmy dla siebie stworzeni. A Marta jest… Marta jest wszystkim, czego potrzebuję.
Z drugiej strony słuchawki usłyszałem zduszony szloch.
– Tomek… nie wiem, jak to wszystko naprawić – powiedziała cicho. – Ja tylko… zawsze chciałam, żebyś był szczęśliwy.
– Ale mamo, ja jestem szczęśliwy. Tylko nie po twojemu – odparłem równie cicho. – Może… spróbuj zobaczyć to z innej strony? Może spróbuj poznać Martę tak naprawdę, zamiast oceniać ją przez pryzmat Kasi.
– Nie wiem, czy potrafię – przyznała, a potem dodała: – Przyjedziesz jutro na obiad? Sama. Bez niej.
Nie tego się spodziewałem
W tej prośbie czułem próbę ocalenia tego, co jej zostało, bez konfrontowania się z rzeczywistością. Ale wiedziałem, że muszę postawić granicę.
– Mamo, jeśli Marta nie jest zaproszona, to ja też nie przyjadę – powiedziałem stanowczo.
Zapadła kolejna cisza, po czym usłyszałem krótki dźwięk kończący rozmowę. Rozłączyła się. Nie mogłem wyprzeć się poczucia ulgi. Tak jakby w końcu pękły niewidzialne kajdany, które od lat trzymały mnie przy jej oczekiwaniach. Ale z drugiej strony… to była moja mama.
Jak pogodzić wolność z poczuciem, że ktoś bliski może już nigdy nie zaakceptować tego, kim naprawdę jestem?
Tomek, 30 lat
Czytaj także:
„Gdy mama wypaliła z nowiną przy Wigilii, zakrztusiłem się barszczem. Mam nadzieję, że pod choinką znajdę lepszą matkę”
„Ela ma 48 lat i przeszła w życiu piekło. Mąż i teściowie traktowali ją jak wycieraczkę do butów, aż coś w niej pękło”
„Doradzam synowej przy dziecku, a ona się obraża. Przecież wychowałam jej męża, więc wiem, co najlepsze dla wnuczka”