„Matka zaciążyła mając 50 lat. Była bez pieniędzy, pracy i męża. Nie miałam wyboru, musiałam adoptować własną siostrę”

Kobieta, która adoptowała dziecko fot. Adobe Stock, nuzza11
„Kiedy weszłam, podniosła się rozpromieniona od stolika. A potem cisnęła mi pod nogi granat bez zawleczki. Jak wielki był to dla mnie szok, ilustruje fakt, że w tym momencie zemdlałam. Czułam się tak, jakby w ciążę zaszła moja nastoletnia córka, a nie 50-letnia matka”.
/ 06.02.2022 15:08
Kobieta, która adoptowała dziecko fot. Adobe Stock, nuzza11

W pracy tamtego dnia był istny sajgon. Szef mojego działu miał o wszystko pretensje, nic nie było skończone na czas, arcyszef, jak nazywaliśmy prezesa, wymyślał nam coraz to nowe zadania, chociaż nie wyrabialiśmy się z dotychczasowymi. Czułam, że jeśli dostanę jeszcze jedno polecenie, zacznę krzyczeć i odwiozą mnie w kaftanie bezpieczeństwa do szpitala.

– Musisz rzucić tę robotę – powiedział w domu Julek. – To jakieś chory świat.

– Wiesz, że dobrze mi płacą. Jak mam to rzucić? – mruknęłam.

Ten temat wracał co kilka miesięcy. Na ogół wtedy, kiedy rozmawialiśmy też o dziecku. Staraliśmy się o nie od trzech lat, ale nie mogłam zajść w ciążę, chociaż oboje byliśmy całkowicie zdrowi. Moja pani ginekolog uważała, że może to być związane ze stresującym trybem życia, jaki prowadzę.

Ona też między słowami sugerowała, żebym zmieniła pracę. A najlepiej na jakiś czas w ogóle porzuciła obowiązki zawodowe i zajęła się czymś, co mi sprawia przyjemność.

– Przyjemność sprawa mi przebywanie z dziećmi, zwłaszcza małymi – żaliłam się mężowi po powrocie od lekarza. – Błędne koło.

To były jednak tylko rozmowy między nami, bo wobec znajomych i dalszej rodziny trzymaliśmy fason. Wciąż byliśmy młodzi, ja nie miałam jeszcze trzydziestki, więc większość otoczenia zakładała, że po prostu planujemy mieć dzieci później.

O naszych problemach wiedziały tylko matki, Julka i moja. O ile teściowa przejmowała się i zasypywała mnie ulotkami o akupunkturze, specjalnej gimnastyce i pielgrzymkach do cudownych miejsc, o tyle moja mama miała więcej luzu. Tyle że akurat moja mama traktowała na luzie dokładnie cały świat.

– Urodziła mnie w wieku dziewiętnastu lat – opowiadałam Julkowi, kiedy się poznaliśmy, a on wziął mamę za moją starszą siostrę.

– I wiem, że wygląda tak, jakby była starsza tylko o dziesięć… Wierz mi, mama przez całe życie zachowywała się, jakby miała dwadzieścia lat.

– Nigdy nie wyszła za mąż? – zapytał.

– Coś ty! – parsknęłam. – Miała za to chłopaków. Nie wiem ilu. Z dzieciństwa pamiętam kilkunastu, a kiedy się wyprowadziłam, mama wcale nie przestała randkować. Teraz spotyka się z facetem o dziesięć lat młodszym. On zresztą wierzy, że jest młodszy od mamy tylko o trzy. Nieźle, co?
Julek się roześmiał. Nazywał moją mamę aparatką, ale to było sympatyczne. Lubili się, bo mojej mamy trudno nie lubić. Zawsze była wesoła, spontaniczna, no i odruchowo flirtowała z każdym facetem, od pięciolatka od stulatka. A faceci oczywiście za nią szaleli. W wieku czterdziestu dziewięciu lat moja mama przyciągała więcej spojrzeń niż kobiety o dwadzieścia lat młodsze!

– Na twoją trzydziestkę zabieram cię do Paryża! – oznajmiła mi niedługo przed moimi okrągłymi urodzinami.

Trudno było odmówić takiej propozycji. Wyjechałyśmy dwa dni przed tym wielkim dniem i spędziłyśmy w Paryżu weekend. Wieczorem w sobotę poszłyśmy do jakiegoś modnego klubu, gdzie ja popijałam drinka przy barze, a moja matka w obcisłej, czarnej sukience szalała na parkiecie z ludźmi z całego świata. Dopiero w samolocie powrotnym powiedziała mi, że zapłaciła za tę wycieczkę pieniędzmi z odprawy.

– Zredukowali mnie – wyjaśniła. – Poleciało sto dwadzieścia osób, w tym ja. Muszę szukać czegoś nowego…

Przestraszyłam się. Mama mogła czuć się młodo, jednak za kilka miesięcy kończyła pięćdziesiąt lat. Do emerytury sporo jej zostało, a w tym wieku ciężko zacząć coś zupełnie nowego. Po powrocie intensywnie szukałam dla niej pracy, ale pierwsza coś sobie znalazła.

– Przyjęli mnie do sklepu odzieżowego – poinformowała mnie ze zbolałą miną któregoś dnia. – Praca na stojąco, nie wiem, jak ja to wytrzymam, ale co zrobić.

Rozumiałam ją. Była wysportowana, jednak co innego biegać przez godzinę na bieżni, a co innego stać przez osiem godzin, kiedy organizm nie jest do tego przyzwyczajony. Wiedziałam, że mamę martwi coś jeszcze.

Kochała swoją poprzednią pracę, była w niej świetna. Mówiła dwoma językami obcymi, miała częsty kontakt z obcokrajowcami. Teraz, w małym sklepiku z odzieżą czuła się „zredukowana”, jak czasami powtarzała to w formie autoironicznego żartu. Pracę porzuciła po trzech miesiącach.

– Już nie mogłam! – tłumaczyła się. – Wyskoczyły mi żylaki. Muszę znaleźć coś innego.

To stresowało mnie jeszcze bardziej. Już nie mogłam fantazjować, że i ja rzucam pracę. Dwie bezrobotne kobiety w rodzinie to trochę za dużo. Bałam się, że mamie niedługo skończą się oszczędności, i trzeba jej będzie pomagać finansowo.

Trzymałam się więc kurczowo swojej posady, co wywoływało we mnie tym większe napięcie. Pani ginekolog kręciła głową, słysząc to, i powtarzała, że sama utrudniam sobie zajście w ciążę.

Biedna. Miała nadzieję, że wreszcie ułoży sobie życie

Na wiosnę mama wyjechała na kilka tygodni na zaproszenie swojego dawnego partnera. Pamiętałam go. Nazywał się Przemek, był strażakiem i zabrał mnie raz do cyrku. Cieszyłam się, że ponownie zszedł się z mamą, miałam cichą nadzieję, że może oboje są już w tym wieku, że zechcą się ustatkować, może nawet spędzić z sobą resztę życia.

Ale mama wróciła po niespełna dwóch miesiącach i od progu widziałam, że coś poszło nie tak.

– Myślałam, że my… że tym razem… – zaczęła i zrozumiałam, że to naprawdę było z jej strony coś poważnego. – Tak dobrze się rozumieliśmy! A potem odkryłam, że on wcale nie jest po rozwodzie ani nawet w formalnej separacji. Po prostu poprztykał się z żoną i chciał sprawdzić, czy jest sens ją rzucać dla mnie. Oszukiwał mnie przez cały ten czas!

Kiedy tak siedziała zwinięta na krześle w mojej kuchni, płacząc nad straconą miłością, nie wyglądała na pięćdziesięciolatkę. Wyglądała jak zagubiona dwudziestolatka, którą rzucił chłopak. Dopiero kiedy spojrzało się na jej oczy okolone zmarszczkami od śmiechu, widać było, że ma swoje lata
i bagaż doświadczeń.

I jeszcze coś: że pomału zaczyna tracić nadzieję, że jej życie jeszcze kiedyś się ułoży… Poczułam w tamtym momencie, jak bardzo ją kocham i jak bardzo jestem przy tym bezsilna. Miesiąc później mama zaprosiła mnie do kawiarni.

Miała jakąś nowinę. Modliłam się, żeby chodziło o nową pracę, a nie nowego faceta. Kiedy weszłam, podniosła się rozpromieniona od stolika. A potem cisnęła mi pod nogi granat bez zawleczki.

– Nie uwierzysz, co ci powiem! Po prostu nie uwierzysz! Myślałam, że w końcu przyszła menopauza… No wiesz, skończyłam pięćdziesiąt lat. Poszłam do lekarza po jakieś tabletki hormonalne, bo okres mi się zatrzymał i jakoś dziwnie się czułam. I wiesz co? Jestem w dwunastym tygodniu ciąży! Zdrowej, fizjologicznej ciąży! Nie do wiary, co?

Jak wielki był to dla mnie szok, ilustruje fakt, że w tym momencie zemdlałam. Gdy się ocknęłam, wypiłam wodę przyniesioną przez kelnera i pozwoliłam mamie wyprowadzić się na świeże powietrze – zaczęłam zdanie, które krążyło mi po głowie:

– Mamo, ale przecież ty…

– Tak, wiem! – przerwała mi. – Mam pięćdziesiąt lat! Ale to się zdarza!

Tyle że ja wcale nie to chciałam powiedzieć. Zdanie miało brzmieć: „Przecież ty nie masz męża ani nawet faceta, a do tego jesteś bezrobotna! Nie masz prawa do urlopu macierzyńskiego i nie będziesz miała z czego utrzymać siebie i dziecka! Mamo, co będzie z tobą i dzieckiem?!”.

Julek też nie mógł w to uwierzyć. Nie tylko w to, że kobieta w takim wieku zostanie ponownie mamą, ale i w całą tę zagmatwaną sytuację. Ojcem dziecka był oczywiście Przemek, ale wobec faktu, że wciąż pozostawał żonaty, raczej nie należało się spodziewać po nim wsparcia w wychowaniu maleństwa. Z tego, co wiedziałam, jego strażacka emerytura nie powalała na kolana, a żona nie pracowała. Alimenty byłyby bardzo niskie.

– Czuję się tak, jakby w ciążę zaszła nasza nastoletnia córka – westchnął Julek, kiedy omawiałam z nim sytuację mamy.

Ona sama zachowywała się dość beztrosko

Brzuszka jeszcze nie było widać, więc szukała pracy, najwyraźniej wierząc – jak przez całe życie – że wszystko jakoś się ułoży i nie ma się czym przejmować. Tyle że w drugim trymestrze zaczęły się problemy.

Stwierdzono u niej cukrzycę ciążową, musiała przejść na ścisłą dietę. Potem doszło ryzyko zakrzepicy. W szóstym miesiącu konieczna była hospitalizacja…

– Zrobiliśmy pani mamie serię badań – powiedział lekarz w szpitalu. – Dziecko jest zdrowe, ale ona ma szereg problemów, którymi trzeba się zająć po porodzie. Ciąża w tym wieku to ogromne wyzwanie dla organizmu kobiety, zwłaszcza dla żył i całego układu krwionośnego.

Następnie zaczął wyliczać problemy zdrowotne mojej rodzicielki, a ja słuchałam z rosnącym przerażeniem.

– Najważniejsze, że mała jest zdrowa. To niemal cud, prawda? – Julek starał się nie tracić optymizmu.

Rodzina szczęśliwa, choć raczej niekonwencjonalna

Znaliśmy już płeć dzidziusia i mówiliśmy o maleństwie per „mała” albo „malutka”. Kiedy słyszałam te słowa w ustach mojego męża, miałam wrażenie, że wymawia je z czułością. To też mnie przygnębiało.

Bo moja mama zaszła w ciążę, a my wciąż nie mogliśmy mieć własnego dziecka. Widziałam, jak Julek za nim tęskni, jak żywo interesuje się USG mamy, jak czyta poradniki o wychowaniu dzieci. A ja wciąż byłam… pusta. Bo tak właśnie się czułam. I do tego te wszystkie problemy! Najgorsze jednak stało się tuż przed porodem.

– Pani mama musi leżeć do samego rozwiązania – poinformował mnie lekarz. – Jej kręgosłup nie wytrzymał obciążenia, a okazało się, że miała osteoporozę. 

Zaczęłam płakać. Mama na wózku? Mała siostrzyczka bez środków do życia? Boże, co jeszcze miało się stać, żeby mnie dobić?! Kiedy przyszedł dzień porodu, konieczne było cesarskie cięcie. Z uszkodzonym kręgosłupem mama nie miała szans na fizjologiczny poród. Przed operacją kazano jej podpisać stosowne dokumenty. Byłam wtedy przy niej.

– Basiu… – zaczęła ze łzami w oczach.

Widziałam w nich przerażenie.

– Gdyby coś się stało, adoptujecie małą, prawda? Obiecaj mi to, proszę.

– Mamo, przestań! – zaprotestowałam.

– Wszystko będzie dobrze!

– Nie wiadomo. Sama popatrz, mój organizm się sypie… Zresztą, dużo o tym myślałam. Kochanie, ja… nie wiem, jak miałabym sobie poradzić z dzieckiem. Mogę wylądować na wózku, nie mam ubezpieczenia, pracy. Posłuchaj, czy ty i Julek…

Wiedziałam, co zaraz powie, i zabroniłam jej. To nie był czas na takie rozmowy. Była podłączona do kroplówki, śmiertelnie przestraszona. Powiedziałam, że porozmawiamy, kiedy malutka będzie już na świecie.

Godzinę później trzymałam na rękach Agusię. Julek stał koło mnie i wpatrywał się w dziewczynkę ze łzami wzruszenia w oczach. Mama odpoczywała w sali obok.

– Mama chce z nami porozmawiać o adoptowaniu jej – szepnęłam, podając mu kruszynkę, którą ujął, jakby była z dmuchanego szkła. – Myślę, że w tej sytuacji… – przerwałam, bo miałam ściśnięte gardło.

Oczywiście daliśmy mamie czas na zmianę decyzji, jednak ona obstawała przy swoim. Kochała Agnieszkę, ale uważała, że to my powinniśmy być jej rodzicami.

– Ja zawsze będę przy niej jako babcia – dodała kolejny argument. – Nie stracę jej. To najlepsze wyjście.

Wiedziałam, że Julka nie będę musiała przekonywać. On już nie mógł oderwać się od Agusi. Adopcja była tylko formalnością. Po porodzie mama przeszła operację kręgosłupa. Na szczęście nie jeździ na wózku, chociaż są dni, kiedy ma problemy z normalnym funkcjonowaniem, czasami do chodzenia potrzebuje kul.

Przyznano jej rentę. O dziwo, jako rencistka bardzo szybko znalazła pracę. Agusia jest zupełnie zdrowa i – jak twierdzą wszyscy – ma moje oczy i linię ust. No cóż, to w sumie nie takie dziwne, prawda?

A teraz najlepsze: po sfinalizowaniu adopcji mogłam pójść na urlop macierzyński. Zostawiłam za sobą problemy w pracy, wieczne napięcie i stres. I co się stało? Po czterech miesiącach zaszłam w ciążę!

Tak, Agnieszka będzie mieć o rok młodszego braciszka. Julek i ja szalejemy z radości, a moja mama popłakała się, słysząc te wieści. Jesteśmy dzisiaj najszczęśliwszą rodziną na świecie, chociaż przyznaję, że nieco niekonwencjonalną. Jednak powiedzcie sami: czy wszyscy muszą być jednakowi? 

Czytaj także:
„Moja była wymyśliła wyrafinowaną zemstę, za to że zerwałem z nią SMS-em. Podrzuciła mi psa ze schroniska”
„Siostra kazała mi jechać 600 km tylko dlatego, że nasz 80-letni ojciec wygrał kasę i nie chciał się nią podzielić”
„Nieznajomy z pociągu zaprosił mnie na randkę. Zaproszenie napisał na... murze. To był początek niezwykłej przygody”

Redakcja poleca

REKLAMA