„Matka władowała mnie w związek, który zniszczył mi życie. Ciągle gadała, że lepszy nędzny facet niż żaden”

Mąż traktuje mnie jak lalkę na pokaz fot. Adobe Stock, stokkete
„– Zobaczysz – powtarza – ja umrę, a ty zostaniesz sama jak kołek w płocie. Inne, głupsze i brzydsze od ciebie, się powydawały, a ty stara panna! Ludzie o tobie gadają. – I co z tego? – A to, że mi wstyd tego słuchać. O wartości kobiety najlepiej świadczy mężczyzna przy jej boku”.
/ 11.01.2023 20:30
Mąż traktuje mnie jak lalkę na pokaz fot. Adobe Stock, stokkete

Moja mama nie jest zbyt konsekwentna. Z jednej strony twierdzi, że chłopy to dranie i że nie można im wierzyć, a z drugiej – nieustannie ubolewa, że jestem sama. Przeraża ją, że lata lecą, a ja nie jestem ani narzeczoną, ani żoną, ani kochanką…

– Zobaczysz – powtarza – ja umrę, a ty zostaniesz sama jak kołek w płocie. Inne, głupsze i brzydsze od ciebie, się powydawały, a ty stara panna!

– Teraz nie ma starych panien – mówię. – Są singielki.

– Jak zwał, tak zwał, na jedno wychodzi. Ludzie powinni żyć w parach, a nie w pojedynkę.

– Ale przecież ty tak żyjesz. Ojciec odszedł, zanim zdążyłam go zapamiętać, co za różnica?

Ale był! I gdybym tylko chciała, byliby i inni, bo miałam powodzenie, więc nikt nie może powiedzieć, że mi się nie trafiało. A o tobie tak mówią.

– I co z tego?

– A to, że mi wstyd tego słuchać. O wartości kobiety najlepiej świadczy mężczyzna przy jej boku!

Całe lata słuchałam takiego gadania

Nasiąkałam poglądami mamy, chociaż wiedziałam, że są głupie i nieprawdziwe. Niestety, nawet biały ryż położony obok buraka wcześniej czy później się zarumieni, więc i ja powolutku zaczynałam się czuć mniej pewnie, szczególnie wówczas, gdy blisko była koleżanka z obrączką lub pierścionkiem zaręczynowym na palcu. Myślałam – po co mi studia, dobra praca, samochód i odłożone na koncie pieniądze, kiedy nie mam nikogo, z kim mogłabym budować przyszłość. Mama swoim wiecznym marudzeniem osiągnęła cel: zaczęłam się czuć jak wybrakowany towar, z krótkim terminem przydatności. Gdyby nie to, pewnie nie zwróciłabym uwagi na sąsiada. Mieszkał nad nami, miał żonę i małą córeczkę, sprawiał miłe wrażenie, był całkiem przystojny i wyglądało na to, że poza swoimi kobietami świata nie widzi. Dlatego szokiem była wiadomość, że jego żona zabrała dziecko i się wyprowadziła, zostawiając mu mieszkanie i występując o rozwód.

Ludzie wiedzą wszystko, a jak nawet nie wiedzą, szybko uzupełniają braki, dlatego całkiem niedługo zaczęto plotkować, że żona sąsiada ma romans z jego serdecznym kolegą, że sąsiad jest zdruzgotany, że zaczął chorować, i że wygląda, jakby mu nie zależało na życiu. Ktoś powiedział, że go parę razy widziano pijanego, i że w ogóle wygląda jak cień samego siebie. Moja mama natychmiast się tym zainteresowała. Ale nie tylko dlatego, że człowiek potrzebował pomocy – ona zobaczyła w całej sytuacji jakiś interes dla siebie (czy też dla nas), i postanowiła skorzystać z okazji.

Najpierw ugotowała rosół i poszła piętro wyżej, żeby – jak mówiła – podtrzymać biedaka na ciele i duchu. Za pierwszym razem nie otworzył drzwi, ale mama była uparta i próbowała się wedrzeć do tej zamkniętej twierdzy o rozmaitych porach dnia. Zostawiała garnuszki i talerze na wycieraczce, dołączała karteczki, aż w końcu sąsiad ją wpuścił do swojego mieszkania i w dodatku zwierzył się ze swojego nieszczęścia. Podobno na początku był nieuprzejmy i zakazał mamie wtrącać się w nie swoje sprawy, ale po paru minutach złagodniał i nie tylko pozwolił mamie zrobić kawę do szarlotki, którą przyniosła, ale nawet trochę ogarnąć bałagan w kuchni, włożyć brudne naczynia do zmywarki i podlać kwiaty. Kiedy stamtąd wychodziła, spał nakarmiony i uspokojony zapewnieniami mamy, że wszystko się ułoży, i że nie wolno tracić nadziei. Najwyraźniej chciał w to wierzyć – no cóż, kiedy człowiek traci grunt pod nogami, chwyci się każdej liny ratunkowej, choćby nawet była cienka i krótka.

Mama odniosła sukces

Miała załamanego mężczyznę, którego mogła karmić i poić, a w dodatku ten mężczyzna był jej autentycznie wdzięczny i podobny do zbitego i wygłodzonego psa, który za pogłaskanie i pełną miskę gotów jest być posłuszny i wierny nowemu panu. Zaprzyjaźniła się z sąsiadem. Spędzała u niego dużo czasu na rozmowach o tym, co go spotkało, i o tym, co powinien dalej robić. Była dla niego jak matka, babka, ciotka, przyjaciółka i terapeutka, nie okazywała znudzenia ani zniecierpliwienia, pocieszała go i zapewniała, że wszystko co złe, kiedyś się kończy. Oczywiście miała w tym swój cel.

„Skoro jedno się posypało, tak że nie ma co zbierać – myślała – a na pobojowisku został całkiem fajny facet z mieszkaniem, dobrym zawodem, własną firmą i w dodatku niestary, to trzeba w tym zobaczyć prezent od losu. Moja córka sama nie potrafi się ustawić, to ja jej pomogę!”.

Ja akurat miałam wtedy w pracy gorący okres i nie bardzo zwracałam uwagę na jej postępowanie. Wracałam bardzo późno, ledwo żywa ze zmęczenia. Rano jeszcze trochę nieprzytomna piłam kawę i już myślałam o nowym dniu i zawodowych obowiązkach, więc tylko jednym uchem słuchałam, co mi opowiada. Mijały tygodnie, aż wreszcie którejś soboty mama poprosiła, żebym poszła do sąsiada na górę i zaniosła mu dopiero co ugotowane pierogi.

– Mówił, że je uwielbia, a ja coś dzisiaj kiepsko się czuję, ledwo ustałam przy kuchni, a szkoda, żeby się zmarnowały – powiedziała. – Tylko podasz przez drzwi, on już prawie doszedł do siebie, ale wiesz, jak to jest po takich przejściach… Byle co wystarczy i znowu się człowiek przewraca.

– Chwila, mamo – zaprotestowałam – ja mam latać do niego z prowiantem? Niech sobie sam zejdzie!

– Wiesz, że to racja – zgodziła się. – Zadzwonię, żeby przyszedł.

Do głowy mi wtedy nie przyszło, że właśnie realizuje się misterny plan wymyślony przez moją mamę. Wszystko wykombinowała w najdrobniejszych szczegółach, nawet to, że ja otworzę sąsiadowi drzwi, bo ona właśnie wtedy będzie w łazience. Nie wypadało burknąć „dzień dobry” i wręczyć mu rondelek z pierogami, więc jakoś tak się złożyło, że chwilę pogadaliśmy w przedpokoju, potem zapytałam, czy nie wejdzie do środka, a jeszcze później gadaliśmy przy dobrej herbacie i serniku. Tak się zaczęło…

Po tygodniu zaprosił mnie do kina i na spacer. Świetnie się nam rozmawiało, od dawna nie czułam takich przyjaznych fluidów od żadnego mężczyzny, więc zgodziłam się na następne spotkanie, a potem jeszcze na następne i jeszcze… Nie wiem, jak to się stało, ale zaczęłam o nim myśleć coraz częściej, i już nie jak o sąsiedzie po przejściach, tylko o kimś mi bliskim. Mama miała rację, mówiąc, że pomalutku też się dojdzie do celu i że nie zawsze pośpiech jest najlepszym doradcą. Kiedy Arek zachorował, byliśmy już bardzo blisko. Koronawirus mocno dał mu się we znaki, czuł się paskudnie i wymagał opieki. Mamę natychmiast odizolowałam ze względu na jej wiek i rozmaite dolegliwości, ale sama najpierw na „pół etatu”, a potem już całkiem, przeniosłam się do niego.

Kiedy poczuł się lepiej, byliśmy już parą

Myślałam o nim jak o moim mężczyźnie, gotowa byłam zrobić wszystko, żeby był szczęśliwy. Wydawało mi się, że tak jest, choć od czasu do czasu sprawiał wrażenie, jakby go przy mnie nie było, jakby gdzieś odlatywał myślami i przebywał w całkiem innej rzeczywistości. Miał wtedy smutne oczy, mówił, że go rozbolała głowa i że musi się położyć. Czułam się bezradna, bo miałam pewność, że wracają do niego koszmarne wspomnienia, i że ja nie umiem ich odgonić. Teraz myślę, że popełniłam błąd, o nic nie pytając i nie starając się dowiedzieć, co Arka dręczy, ale chciałam być dyskretna i delikatna, bałam się go spłoszyć napastliwym wyciąganiem tajemnic z przeszłości. Wierzyłam, a raczej miałam nadzieję, że kiedyś sam mi powie, czemu nie umie być tak naprawdę szczęśliwy. Bo, że nie umiał – tego byłam pewna. W tym przypadku zawiodła również intuicja mojej mamy.

– Nie dopytuj o nic – radziła, kiedy się jej zwierzałam. – Jak się o czymś nie mówi, to tego nie ma. Po co rozgrzebywać to, co boli? Dowiedziałam się, że tej jego byłej żonie nie bardzo wychodzi z nowym kochankiem. Podobno tam jest kocioł i Arek pewnie się martwi o córkę, że przebywa w takim piekle. Będziesz miała problem, jeśli on zechce wziąć tę małą do siebie.

– Ona ma jedenaście lat, nie jest już taka mała.

– To nie ma znaczenia. Nie chcę krakać, ale po raz pierwszy czarno widzę ten wasz związek.

– Dlaczego?

– Sama się przekonasz. Z własnym dzieckiem bywa niełatwo, a z cudzym może być horror!

Nie chciała krakać, ale wykrakała, i faktycznie córka mojego ukochanego zamieszkała z nami. Do tej pory Arek był tylko mój, a od kiedy przy nas pojawiała się Martynka, już nie było wiadomo, czyj jest bardziej: mój czy jej? Nie była sympatyczna. Pyskowała, robiła mi na złość, patrzyła wrogo i zachowywała się jak dorosła, zazdrosna kobieta, a nie jak dziewczynka. Podejrzewałam, że za tym wszystkim kryje się jej matka, i że ona „uczy” córkę, jak mi zatruć życie. Na przykład jestem pewna, że nie wymyśliła tego sama, aby duże, portretowe zdjęcie jej matki zawisło na centralnej ścianie salonu, pod pozorem, że Martynka bardzo tęskni i chce, aby jej mama, choćby w takiej postaci, była blisko. Tak długo płakała i marudziła, że w końcu ja sama powiedziałam: niech będzie, przecież to w końcu tylko fotografia. Wprawdzie odtąd czułam się jak sparaliżowana w tym pokoju, ale co miałam robić?

Chciałam się nią dobrze opiekować

Chciałam, żeby zdrowo się odżywiała, odrabiała lekcje, chodziła spać o właściwej porze, nie garbiła się na krześle i nie jadła przed telewizorem z talerza postawionego na podłodze… Może gdybym miała rodzeństwo lub własne dzieci, wychodziłoby mi lepiej dogadywanie się z jedenastolatką, ale nie miałam doświadczenia, więc albo byłam zbyt surowa, albo machałam na wszystko ręką, i sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Przyznaję się do niechęci i złego nastawienia do tej dziewczynki. Przyznaję się, że nie byłam dla niej miła. Przyznaję się do tego, że dałam się jej wciągnąć w grę, co nie powinno mieć nigdy miejsca, bo ona była dzieckiem, a ja byłam dorosła. Wzajemne robienie sobie na złość było piramidalną głupotą. Ale tak się stało i wreszcie doszło do tego, że doprowadzona do ostateczności ją uderzyłam. Lekko, chciałam dać jej klapsa, ale się jakoś uchyliła i trafiłam w ramię, no, właściwie w szyję. Dobrze, niech będzie – w głowę.

Przestraszyłam się, zaczęłam ją przepraszać, ale zrobiła taki cyrk, tak krzyczała, jakbym ją nie wiem jak skrzywdziła. Otworzyła drzwi na korytarz i wołała „ratunku!”. Przybiegli sąsiedzi, a wśród nich moja matka. Wystarczył jej jeden rzut oka na całą sytuację. Powiedziała do mnie: „Zbieraj się, nic tu po tobie. Wracaj do domu”. Kazała mi natychmiast spakować najpotrzebniejsze rzeczy i przenieść się do ciotki Józefy mieszkającej na drugim końcu miasta. Pojechałam tam taksówką. Tak płakałam, że nie byłabym w stanie prowadzić samochodu. Mieszkałam u ciotki przez następne trzy miesiące. Mama przyjeżdżała codziennie i zdawała mi relację z tego, co się dzieje u sąsiada. Arek nigdy się do mnie nie odezwał, nie próbował się kontaktować, wykreślił mnie, jakbym wcale nie istniała.

Mama też mnie nie oszczędzała

Opowiedziała, że wróciła jego żona, że się pogodzili i znowu wyglądają na zgodne i szczęśliwe małżeństwo. Jedyna chmurka na ich niebie to córka, z którą są same kłopoty; nie uczy się, wagaruje, nikogo nie słucha, można ją spotkać na klatkach schodowych z grupą innych nastolatków zaczepiających lokatorów i robiących bałagan. Ostatnio ktoś wylał jakiś cuchnący płyn na wycieraczkę pod naszymi drzwiami. Mama twierdzi, że to ta mała, ale mówi też, że czuje się winna, więc nie będzie się skarżyła.

– To ja własną ręką nacisnęłam zły guzik – twierdzi w rozmowach ze mną – i uruchomiłam lawinę. Zachciało mi się zięcia! Przez moje głupie pomysły wszyscy są nieszczęśliwi… Kto wie, czy nie będziemy musiały zmienić mieszkania – martwi się mama. – Byłoby mi żal, bo na nieszporach spotykam ostatnio takiego miłego starszego pana i fajnie mi się z nim rozmawia… Z drugiej strony, dowiedziałam się, że jest wdowcem i ma troje dzieci, a z dziećmi to się przekonałaś, jak jest, więc chyba gra niewarta świeczki. Asia, jak myślisz, warto sobie nim zawracać głowę? Bo w końcu chłop to chłop i grzech nie skorzystać z takiej okazji. Tobie nie wyszło, to może ja będę miała więcej szczęścia?

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA