W moim rodzinnym domu zawsze panowała, delikatnie mówiąc, ciężka atmosfera. Odkąd pamiętam, wszystko zawsze było ma głowie i barkach mamy. Dla nas, dzieci, była bardzo dobra i kochana, ale przy tym bardzo podległa ojcu i uzależniona od niego. Tymczasem on miał wszystko w nosie, dla niego liczył się tylko on sam, koledzy, no i wódka. Niby pracował, lecz pieniędzy do domu zbyt wielu nie przynosił.
Mama pracowała na dom i na nas, a ojciec na swoje przyjemności albo nie wiem na co. Czasem, kiedy przyszedł pijany po wypłacie, jeśli był w dobrym humorze, to z łaski rzucił coś mamie. Mnie jako jedynej zdarzało się podebrać mu z kieszeni gotówkę. Mama na mnie za to krzyczała, twierdziła, że tak robić nie wolno, że to kradzież, ale te pieniądze ode mnie brała.
Już jako mała dziewczynka obiecywałam sobie, że moje małżeństwo musi wyglądać inaczej, mój mąż będzie odpowiedzialnym człowiekiem. Byłam chyba w ósmej klasie, kiedy po raz pierwszy zapytałam mamę, dlaczego nie rozwiedzie się z ojcem. Patrzyła wtedy na mnie tak bardzo zdziwiona, jakbym ją zapytała, dlaczego nie poleci w kosmos.
– O czym ty mówisz, dziecko? A gdzie mielibyśmy zamieszkać? Z czego żyć?
– Mamo, przecież to ty utrzymujesz nas i ojca – stwierdziłam spokojnie. – Czy ty myślisz, że ja o tym nie wiem, nie widzę?
– A gdzie miałybyśmy zamieszkać, dokąd się wyprowadzić?
– My? To ojciec niech się wyprowadzi.
– Co ty mówisz, Gosiu? Przecież to twój ojciec, jak możesz?
A mogłam. Niby dlaczego miałam milczeć?
Przecież widziałam, że ojciec w niczym mamie nie pomaga, niczego jej nie ułatwia. Wręcz przeciwnie. Byłam pewna, że łatwiej żyłoby nam się samym, tylko mama, ja i moja młodsza siostra, Agnieszka. Mama jednak nie chciała o tym słyszeć. Jeszcze zarzucała mi, że jestem niedobra i nieczuła, że nie kocham ojca.
I chyba zresztą tak właśnie było. Ojciec kochał tylko siebie, więc dlaczego ja miałam kochać i szanować jego. Najgorsze było chyba jednak, kiedy dotarło do mnie przekonanie, że mama bardziej kocha tatę niż mnie i Agnieszkę. Wtedy zaczęłam myśleć, że nie chcę dłużej z nimi mieszkać, że jak tylko skończę osiemnaście lat i zdam maturę, wyjadę z naszego miasta. Nieważne dokąd, byle dalej od rodzinnego domu, gdzieś, gdzie poukładam sobie życie po swojemu, inaczej niż moja mama.
Kiedy mama podpytywała, jakie zamierzam wybrać studia, milczałam. Bałam się powiedzieć jej wprost, że mam inne plany, że nie chcę studiować, że chcę iść do pracy. Ale najpierw chcę wyjechać, daleko wyjechać, może najlepiej za granicę. Tam łatwiej o pracę, łatwiej o dobry zarobek. A przede wszystkim miałabym daleko do domu. Dopiero przed samą maturą, kiedy nie dało się już przeciągać, kiedy mama naciskała, a nawet ojciec ocknął się i raczył zapytać, co zamierza studiować jego najstarsza córka, musiałam się przyznać.
– Nic – odpowiedziałam.
– Jak to nic? Nie chcesz iść na studia?! – oburzył się ojciec, jakby mu na tym zależało.
– Gosiu! – mama była bardzo zaskoczona, zupełnie się tego nie spodziewała. – Więc jakie masz plany, co zamierzasz dalej?
– Wyjeżdżam – odparłam.
– Dokąd?
– Jeszcze nie wiem – naprawdę nie wiedziałam, nie potrafiłam się zdecydować.
Myślałam o Holandii, potem o Anglii, bo tam planowało wyjechać wielu moich znajomych. Ja chciałam zrobić coś po swojemu, inaczej, oderwać się od znanego towarzystwa. Od tej pory mama zaczęła mi tłumaczyć, że jednak powinnam złożyć papiery na studia, zostać w domu, uczyć się dalej. Wymyślała przeróżne kierunki studiów, najpierw te standardowe, później jakieś oderwane od życia.
– Mama, a niby co ja miałabym po tym robić? – pytałam, kiedy proponowała mi studiowanie filozofii.
– Ojej, no to idź na przykład na pedagogikę… O! Albo na rachunkowość – natychmiast zmieniała zdanie.
Mogłabym, pewnie, że mogłabym, ale nie chciałam. Wiem, że mogłabym pójść na studia w innym mieście, ale wtedy też byłabym zależna od rodziców finansowo, musiałabym przyjeżdżać, prosić o pieniądze, spędzać z nimi święta. A ja chciałam wyjechać daleko, ułożyć swoje życie inaczej, nie wiem czy łatwiej, ale inaczej. Przestać oglądać wiecznie podpitego ojca, płaczącą po kątach mamę, która za nic nie chciała od niego odejść, i wiecznie przestraszoną Agnieszkę.
Rodzinę odwiedziłam dopiero po trzech latach
Nie dałam się przekonać, zaraz po maturze wyjechałam do Włoch. Dlaczego właśnie tam? Bo szukałam słońca, ciepła, jasnych, wesołych dni. A poza tym to właśnie we Włoszech od kilku już lat pracowała siostra mojej koleżanki. I ona załatwiła pracę dla nas obu. Czułam się odrobinę pewniej, kiedy ruszałyśmy w drogę z Karoliną. Co nie znaczy, że nie bałam się wyjazdu. Bałam się bardzo, jednak nie mogłam się wycofać. Nie mogłam i nie chciałam. Podjęłam już decyzję i tam właśnie miało być moje lepsze życie.
Początkowo opiekowałam się starszą panią, a właściwie staruszką. Było strasznie. Nie znałam języka, nie dawałam sobie rady z gotowaniem, a kobieta nie należała do sympatycznych. Płakałam całymi nocami, ale mamie przez telefon opowiadałam, że wszystko jest wspaniale. Nie chciałam się przyznać do porażki. Po trzech miesiącach odrobinę się otrząsnęłam i zamiast ryczeć w poduszkę, zaczęłam intensywnie uczyć się języka.
Pół roku później moja podopieczna umarła i zostałam bez pracy. Byłam załamana, ale siostra Karoliny po raz kolejny przyszła mi z pomocą. Tym razem miałam opiekować się dziećmi, karmić je, odprowadzać i przyprowadzać z przedszkola, spędzać z nimi czas po południu. Wydawało mi się, że to będzie prostsze, ale pomyliłam się.
Dzieciaki były niegrzeczne, rozwydrzone, nie chciały mnie słuchać. Teraz już nie płakałam w poduszkę nocami: padałam na łóżko zmęczona i zasypiałam w locie. Długo pracowałam u tych państwa, przyzwyczaiłam się do dzieci i one przyzwyczaiły się do mnie. Kiedy, już przez własne znajomości, załatwiłam sobie sprzątanie prywatnych domów i zdecydowałam, że odchodzę, moi pracodawcy próbowali mnie zatrzymać. Pani nawet obiecywała sporą podwyżkę. Nie chciałam tego jednak, przy sprzątaniu miałam lepiej. Wyższe zarobki, poza tym nie byłam tak uwiązana.
Poczułam się wolna, wynajęłam sobie malutkie mieszkanko i zapisałam do szkoły językowej. Włoski już znałam, potrafiłam się porozumieć, jeśli jednak chciałam lepszej pracy, musiałam mówić tak dobrze, jak Włosi. Wreszcie, trzy lata po wyjeździe do Włoch, po raz pierwszy pojechałam do domu. Może nawet bym tego nie zrobiła, nie tęskniłam za rodziną szczególnie mocno, ale uległam prośbom mamy i Agnieszki.
W domu zastałam wszystko po staremu, może tylko ojciec więcej pił, a mama była bardziej przybita i zmęczona.
– Po co ty z nim siedzisz, mamo? – pytałam, a w odpowiedzi słyszałam niezmiennie to samo, co dawniej.
Że jest jego żoną, że mu ślubowała w kościele i takie tam dyrdymały. A poza tym jest jeszcze Agnieszka i niby gdzie mają pójść.
– Tobie łatwo mówić, mieszkasz za granicą, zarabiasz dobre pieniądze. Masz zupełnie inne życie – słyszałam od mamy.
Nie chciało mi się opowiadać, jak moje życie we Włoszech wyglądało na początku. Sama nie miałam ochoty wspominać tego, jak opiekowałam się staruszką, przy której wszystko musiałam zrobić, ani jak później zajmowałam się dwójką rozpieszczonych dzieci, które mówiły w obcym mi języku i wcale nie chciały mnie słuchać.
Wiedziałam, że gdybym zaczęła się żalić, mama stwierdziłaby, że przecież mogłam wracać do domu, nikt mnie z niego nie wyganiał, że przecież wręcz prosiła mnie, abym została i szła na studia. Ale ja nie chciałam wracać, chciałam swoje życie układać we Włoszech – bardzo mi się podobało w tym pięknym, słonecznym i kolorowym kraju.
Znałam już język na tyle dobrze, że mogłam zapisać się na kursy sekretarskie. Wymarzyłam sobie, że za pewien czas pójdę do pracy w biurze, że wreszcie skończę z myciem cudzych toalet i naprawdę zacznę żyć lepiej. A najważniejsze z tego wszystkiego było to, że we Włoszech poznałam Stefano, wesołego chłopaka z Mediolanu. Chciałam wyjść za niego za mąż, urodzić mu dzieci, chciałam być szczęśliwa.
Zdecydowałaś się na rozwód? Gratulacje, mamo!
Dziś jestem już bardziej Włoszką niż Polką, moje miejsce, mój dom, moje życie i rodzina są tutaj, w Mediolanie. Od kilku lat jesteśmy ze Stefano małżeństwem, wychowujemy dwoje naszych dzieci, Marka i Amandę. Do Polski jeździmy na wakacje, ale dość rzadko. Moja siostra Agnieszka też niedawno wyszła za mąż i wyprowadziła się z domu. Wkrótce urodzi synka.
Najdziwniejsze jednak jest to, że mama zaczęła napomykać o tym, że rozwiedzie się z ojcem. Ostatnio zapytała, czy mogłaby zamieszkać ze mną i swoim włoskim zięciem. Trudno mi było uwierzyć, że po tych wszystkich rozmowach, kiedy nie chciała mnie słuchać, teraz nagle zmieniła zdanie. Normalnie nie wierzyłam. Jednak dwa tygodnie temu odebrałam od mamy telefon i usłyszałam, że złożyła pozew o rozwód.
– Nareszcie, mamo – powiedziałam.
Zapewniłam ją, że czekamy na nią wszyscy czworo. Niech bierze rozwód, pakuje się, no i witajcie, Włochy.
Czytaj także:
„Mąż wyjechał, a ja zdradziłam go z jego najlepszym przyjacielem. Kocham go, więc zabiorę moją tajemnicę do grobu”
„Pół życia poświęciłam choremu narzeczonemu, a bydlak zdradził mnie pół roku przed ślubem. Zmarnowałam młodość”
„Mąż mnie zdradził i stwierdził, że >>każdy facet tak robi<<. Nie mogę na niego patrzeć, ale muszę pamiętać o dzieciach”