Samotne macierzyństwo nie jest łatwe ani przyjemne. Wiem o tym, bo niecałe trzy miesiące po tym, jak urodziłam syna, mój mąż stwierdził, że rola głowy rodziny go przerosła. Nie rozumiałam tego. Tyle mówił o dziecku, tak bardzo chciał, żebym zaszła w ciążę, tak się cieszył, kiedy w końcu się udało…
A kiedy Kacper przyszedł na świat, po prostu zwinął manatki, stwierdził, że mu za ciężko, że nie na coś takiego się pisał – i zniknął, na do widzenia obiecując płacić alimenty. Taki ochłap na otarcie łez. No i zostałam sama z dnia na dzień.
Za trzy miesiące miałam wracać z macierzyńskiego do pracy i nie wiedziałam, jak to pogodzę z opieką nad niemowlakiem. Jak uda mi się skorelować pracę w różnych porach z karmieniem piersią i sztywno określonymi godzinami urzędowania żłobka?
Z pomocą pośpieszyła moja mama. Specjalnie dla nas przeszła na emeryturę, żebym nie musiała się martwić o opiekę nad Kacperkiem. Mogła się nim zajmować całą dobę, nie musiałam jej płacić, no i ufałam jej, jak żadnej innej opiekunce bym nie zaufała.
Spadła mi po prostu z nieba. Dzięki niej mogłam wrócić do pracy i zarabiać na życie. Inaczej nie wiem, co by z nami było. Sąd przydzielił mojemu dziecku śmieszne alimenty, ponieważ mój były mąż zmienił w międzyczasie pracę.
Podejrzewałam, że większość wypłaty dostawał pod stołem, żeby nie musiał sensownie płacić na swoje dziecko, które opuścił. Nie odwiedzał go, nie szukał kontaktu, napisał tylko, że nie nadaje się na ojca, więc lepiej, żeby dzieciak w ogóle go nie znał. A ja będę miała czystą sytuację, gdy znajdę kogoś „na zastępstwo”. No, ręce opadały…
Mamo, to już duży chłopiec, nie rób z niego dzidzi
Za to moja mama traktowała Kacpra jak małego księcia. Gdyby mogła, dałaby mu gwiazdkę z nieba. I nosiła go wszędzie ze sobą jak kangurzyca swoje dziecko. Aż tak się zaangażowała. Często ratowała mnie, kiedy w ostatniej chwili szefostwo ordynowało nadgodziny. A kiedy wracałam po dwunastu godzinach orki, litowała się nad mną, mówiąc:
– Jedź prosto do domu. Kacper i tak już śpi, niech zostanie do jutra, ty sobie odpocznij.
Nie protestowałam za bardzo. Zwykle byłam tak wykończona, że marzyłam tylko o łóżku, o tym, by zamknąć oczy i odpłynąć, a nie jeszcze męczyć się z kąpielą i usypianiem upartego dwulatka.
Z czasem trochę okrzepłam. Zarówno w roli samotnej matki i singielki, jak i finansowo.
Awansowałam, płaca była większa, podobnie jak odpowiedzialność, ale za to pracowałam w stałych godzinach, nie musiałam robić nadgodzin na zawołanie, mogłam więcej czasu poświęcić synowi. Tylko że… nie bardzo miałam okazję.
Kiedy dzwoniłam i mówiłam, że przyjdę po Kacpra, zwykle słyszałam:
– Właśnie zasnął.
Powstrzymując przekleństwo, pytałam:
– To czemu położyłaś go spać, skoro wiedziałaś, że dziś kończę wcześniej?
Długa cisza, a potem…
– Czyli źle zajmuję się swoim wnukiem? Źle?!
– Mamo, nie to miałam na myśli… – wycofywałam się.
W ogóle mama przeinaczała wszystko, co do niej mówiłam, i robiła, co chciała. Prosiłam, żeby nie dawała małemu słodyczy, bo dentysta stwierdził, że Kacper zaczyna mieć problemy z próchnicą. Mama kiwała głową i… dawała mu psujące zęby słodkości za moim plecami, a on miał się przede mną nie zdradzić. Na szczęście taki maluch nie potrafi dochować sekretu.
– Mamo, miałaś go nie paść słodyczami. A już na pewno nie pozwalać mu na wyżeranie cukru garściami! – upominałam ją.
– Pierwsze słyszę, że jest na diecie i ma zakaz jedzenia czekolady – obruszała się, odwracając kota ogonem.
Panie w przedszkolu skarżyły mi się, że Kacper nie chce samodzielnie jeść, a one nie mogą karmić jednego dziecka, bo to bardzo niepedagogiczne.
– Mamo, wiesz coś na ten temat? – pytałam więc rodzicielkę.
Wzruszała ramionami i komentowała:
– Widocznie nie smakuje mu to paskudne przedszkolne jedzenie.
No może. Ale potem bomba wybuchła, kiedy Kacper się pochwalił, że babcia karmi go łyżką.
– Mamo? Łyżką? Czterolatka?!
– No a co w tym złego? Kiedy Kacperek ogląda bajki, nie może się skupić na jedzeniu. Więc mu pomagam.
Na takie dictum dosłownie zbierałam szczękę z podłogi.
Gdy to usłyszałam, dosłownie mnie zmroziło
A z pieluchami? Choć Kacper umiał korzystać z toalety, kiedy tylko babcia odbierała go z przedszkola, zakładała mu pieluchę. Zupełnie nie wiem po co. Rozmowy nie skutkowały. Mogłam mówić, prosić, błagać, apelować i nic.
A na groźby, że jeśli nie zacznie stosować się do wyznaczanych przeze mnie reguł, będę musiała znaleźć nianię – wpadała w histerię i płakała. Chlipała, że odbieram jej sens życia, który dzięki Kacperkowi odnalazła po śmierci mojego ojca, wypominała, że specjalnie dla nas przeszła na emeryturę, wytykała, że jak byłam jej potrzebna, to korzystałam z jej pomocy, a teraz co?
Na śmietnik, do domu starców, na cmentarz? Wzbudzała we mnie takie potworne wyrzuty sumienia, że poddawałam się, przepraszałam ją i prosiłam grzecznie jeszcze raz, żeby nie dawała młodemu słodyczy ani śmieciowego jedzenia, żeby nie zakładała mu pieluch, nie pozwalała non stop oglądać telewizji, nie ograniczała mu w obiedzie warzyw…
Kiwała głową, obiecywała, a po góra trzech dniach znowu robiła, co chciała. Nie wiedziałam, jak ugryźć ten problem. W końcu to była moja matka. I naprawdę bardzo mi pomogła, gdy byłam w podbramkowej sytuacji.
Nie mogłam jej zwolnić jak niani, która niewłaściwie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Nie mogłam też zerwać z nią kontaktów, choćby dlatego, że Kacper uwielbiał babcię, i nie chciałam ich rozdzielać. Wystarczy, że wychowuje się bez ojca.
Ale pewnego dnia musiałam powiedzieć głośno: dość tego. Weszłam do domu mamy i usłyszałam coś, co mnie zmroziło:
– Kacperek, synku, chodź do mnie. I szybko powiedz, czyim jesteś syneczkiem. No, czyim jesteś ślicznym synusiem?
– Moim! – powiedziałam głośno, stając w progu pokoju. – To mój syn, a twój wnuk.
– Oj, czepiasz się, Tereska – mama machnęła ręką, bagatelizując sprawę, ale dostrzegłam jakąś nerwowość w jej ruchach, kiedy zaczęła się krzątać.
– Nie czepiam się. Skoro Kacperek zwykle chodzi spać właśnie wtedy, gdy się pojawiam, to i dziś go położę na drzemkę. A potem sobie porozmawiamy…
Jak zwykle zaczęła się litania żalów
Były szantaż emocjonalny i łzy. Jednak tym razem nie dałam sobą manipulować.
– Mamo! – huknęłam. Byłam zbyt zła i zdenerwowana jej zachowaniem, żeby jej stała metoda podziałała. – Skończ wreszcie ten teatr i wyjaśnij.
– Niby co? Co mam ci wyjaśnić? – wzięła się wojowniczo pod boki.
– Czemu ignorujesz moje prośby? Czemu mówisz do mojego dziecka „synu”? Dlaczego próbujesz nas rozdzielić i starasz się ograniczać czas, jaki Kacper spędza z własną matką?
– Z matką? A jaka z ciebie matka?! – usłyszałam szokujący zarzut. – Nie umiesz się zająć swoim dzieckiem ani dać mu tyle miłości, ile potrzebuje. Ciągle jesteś zajęta pracą, ciągle w biegu. To ja kocham go bezgranicznie! To ja poświęcam mu sto procent czasu. Ja nie zmuszam go do szybszego dorastania, żeby było mi łatwiej i wygodniej!
Robiłam coraz większe oczy. A na koniec dostałam cios w samo serce, gdy poinformowała mnie, że właściwie ma już przygotowane dokumenty do sądu o ograniczenie mi władzy rodzicielskiej i ustalenie miejsca pobytu Kacpra przy niej. Bo tak będzie lepiej dla mojego syna: mieszkać z babcią i traktować ją jak matkę.
Poważnie? Pójdziesz do sądu, by mi go odebrać?!
Nie wiem, na co liczyła. Że szok odbierze mi energię, rozum i odwagę? Że jej na to pozwolę? Nie wiem, co się z nią porobiło, czemu aż tak jej się w głowie poprzestawiało, czemu jej relacja z wnukiem i ze mną zwyrodniała, stając się chorą, toksyczną.
Nie wiedziałam, nie rozumiałam, ale w tamtym momencie miałam gdzieś uczucia matki i motywy, jej problemy psychiczne czy emocjonalne. Przesadziła i z matki stała się moim wrogiem, który chce mi odebrać dziecko.
– Czy ty sama siebie słyszysz? Pracuję, bo inaczej nie mielibyśmy z Kacprem z czego żyć. Ty jesteś na emeryturze. Nie widzisz różnicy? To ja go utrzymuję, za wszystko płacę, tobie też daję pieniądze. I co, odbierzesz mi syna, nazwiesz własnym, a mnie każesz płacić alimenty? Nie rozśmieszaj mnie! Niby kochasz go nad życie, ale tylko mu szkodzisz tą swoją pokręconą miłością! Krzywdzisz go, tucząc słodyczami, izolując od matki i traktując jak dzidziusia, choć to już kilkulatek! Spędzasz z nim czas, ale jak? Na pouczającej zabawie? Na czytaniu książeczek, rysowaniu, spacerach? Nie. Włączasz mu bajki w telewizji. Może spędzam z nim mniej czasu, ale efektywniej, bo nie liczy się ilość, ale jakość!
Spakowałam Kacpra, potem go obudziłam.
– Wracamy do domu, kochanie.
Młody ziewał, próbował protestować, wyciągał ręce do babci jak księżniczka w wieży błagająca o ratunek przed złą czarownicą. Matka ruszyła w naszą stronę…
– Teresa, na Boga, przecież widzisz, że biedaczek nie chce z tobą…
– Ani się waż! – osadziłam ją w miejscu ostrym tonem i wzrokiem jak szpila.
Na marudzącego Kacpra też podziałało. Przestał się opierać. Cóż, przejęcie władzy bez pewnych ofiar się nie obejdzie.
– Nie myśl, że nie doceniam tego, co dla nas zrobiłaś. Doceniam i bardzo ci dziękuję za pomoc, ale od teraz zamierzam sama zajmować się Kacprem. Według moich zasad i przekonań. Zawsze będziesz u nas mile widziana, zawsze będziesz babcią Kacperka i nie zamierzam ograniczać wam kontaktów, ale pod warunkiem że będziesz się stosować do moich reguł. Pora, by Kacper uświadomił sobie, że ma jedną mamę, mnie, i moje zdanie jest prawem w naszej małej rodzinie. Jeśli złożysz dokumenty do sądu, tylko się ośmieszysz, ale proszę, składaj. Jeśli wolisz załatwić to w ten sposób, na noże… Bo będę walczyć o moje dziecko ze wszystkich sił i wszelkimi metodami, nawet jeśli przyjdzie mi walczyć z tobą. Ale mam nadzieję, że pójdziesz po rozum do głowy i odnajdziemy się całą trójką w nowym układzie.
Nie odnaleźliśmy się, bo moja mama śmiertelnie się obraziła i wzięła mnie na przeczekanie. Do sądu nie odważyła się pójść, ale chyba postanowiła poczekać, aż rzeczywistość na tyle mi dopiecze i dokuczy, że przyjdę do niej jak koza do woza, spokorniała, wykończona…
Dla reszty rodziny jestem potworem i niewdzięcznicą
Owszem, to nie było łatwe. Wymagało niezłych manewrów z budżetem i lawirowania czasem, co sprawiało, że padałam na pysk ze zmęczenia. Biegłam prosto z pracy do przedszkola, a gdy młody poszedł do szkoły, przed lekcjami i po lekcjach siedział w świetlicy, skąd często odbierałam go jako ostatniego.
Ale cała reszta zaczęła się układać. Kacper przestał grymasić przy stole, bo razem jedliśmy potrawy, które były i zdrowe, i smaczne. Skończyły się problemy z zębami i tyciem, bo zdecydowanie ograniczyłam mu cukier, a jeśli już, to dostawał czekoladę albo owoce, a nie cukierki czy ciasta.
Mój syn wreszcie wie, kto jest jego mamą i kto dowodzi naszą drużyną. Przestał się stawiać, pyskować i urządzać awantury. Żenujące histerie w sklepie przeszły do historii. Przykro, że nie ma z kim świętować Dnia Babci, ale czasem trzeba wybrać mniejsze zło.
Moja matka przyprawia mi gębę wyrodnej córki przed dalszą rodziną, znajomymi i sąsiadami. O obcych mniejsza, ale nadal trudno mi słuchać od krewnych, jak paskudnie i bez serca potraktowałam własną mamę, która nieba by mnie i Kacperkowi przychyliła.
Kiedyś tłumaczyłam swoje racje, teraz przestałam. Trudno, nie zamierzam udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Boli brak kontaktu z osobą, o której myślałam, że jest mi najbliższa na świecie, ale ważniejsze jest dla mnie dobro mojego dziecka oraz własna równowaga psychiczna.
Nie dam się więcej szantażować, okradać z miłości mojego synka, a na pewno nie pozwolę, by ktoś mu szkodził swoim chorym uczuciem. Może kiedyś uda się odbudować zdrową relację między naszą trójką, ale póki mama robi ze mnie potwora przed ludźmi, nie ma na to szans.
Bo to znaczy, że nadal nic nie zrozumiała. Nadal wierzy, w co chce wierzyć, i wydaje jej się, że to nic złego ukraść dziecko własnej córce. Cóż, mnie z kolei wciąż nie mieści się w głowie taka… No, brak słów.
Czytaj także:
„Zrobiłam operacje plastyczne, żeby sprostać wymaganiom męża, a on i tak odszedł do kochanki. Do tego starszej...”
„Umówiłam się na randkę z nieznajomym. W pewnym momencie usłyszałam metaliczny dźwięk. W aucie były noże...”
„Wyjechał, nie odzywał się, a ja zapijałam tęsknotę. Wrócił na klęczkach i to dosłownie, bo z pierścionkiem w dłoni”