„Matka odebrała mi prawa rodzicielskie do córeczki. A co, dzieciata to już się nie może zabawić? Nadal jestem młoda!”

Moja nastoletnia córka uznała, że wychowam jej dziecko, kiedy ona będzie imprezować fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„– Jesteś moją córką i bardzo cię kocham – powiedziała tylko. – Możesz urodzić tu dziecko. Pomogę ci je wychować. Ale pamiętaj, jeden wybryk i się pożegnamy. Czas najwyższy, abyś dorosła, wzięła odpowiedzialność za swoje życie".
/ 17.04.2023 09:15
Moja nastoletnia córka uznała, że wychowam jej dziecko, kiedy ona będzie imprezować fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Stoję na peronie i niecierpliwie wypatruję pociągu. Niedaleko, na ławce siedzi młoda dziewczyna. Jest brudna, rozczochrana. Tępo patrzy przed siebie. Ludzie spoglądają na nią z obrzydzeniem, omijają szerokim łukiem.

„O Boże, przecież ja też tak pewnie wyglądałam, też taka byłam” – pomyślałam przerażona.

Po raz pierwszy uciekłam z domu, gdy miałam niespełna 17 lat.

Sama nie wiem, dlaczego

Chyba miałam dość życia w rodzinnym miasteczku. Szukałam mocnych wrażeń, chciałam poznać nowych ludzi. Normalne życie wydawało mi się przeraźliwie nudne. Czułam, że gdzieś tam, w wielkim mieście czeka na mnie cudowne życie. Wierzyłam w to bezgranicznie. Przyjechałam do Warszawy. Wysiadłam na Dworcu Wschodnim i nie bardzo wiedziałam dokąd pójść. Ale szybko zauważyłam, że takich jak ja jest wielu. Stali grupkami przy wejściach na perony, okupowali ławki. Podeszłam, zagadałam i… już nie byłam sama. Nowi znajomi wydawali mi się fantastyczni. Niczym się nie przejmowali, robili, co chcieli.

„Nam nikt nie podskoczy” – mawiali, gdy szliśmy grupą przez miasto.

Rzeczywiście, ludzie schodzili nam z drogi lub wręcz przechodzili na drugą stronę ulicy. Ze swoimi nowymi przyjaciółmi czułam się panią świata. Czasami przyjeżdżałam do domu. Mama krzyczała i na zmianę płakała. Próbowała przemówić mi do rozumu.

– Dziecko, opamiętaj się, skończysz na ulicy – błagała.

Ale ja nic sobie z tego nie robiłam.

– Odczep się, tam jest prawdziwe życie – odpowiadałam tylko.

Pakowałam torbę i w drogę. Kiedy tylko skończyłam 18 lat, zniknęłam na dobre. Wiedziałam, że pełnoletnich policja nie szuka. Poczułam się naprawdę wolna. Moim domem stał się Dworzec Wschodni w Warszawie, a rodziną – jego stali mieszkańcy. Przede wszystkim moja grupa: trzech chłopaków i dwie dziewczyny. Spaliśmy w wagonach, w opuszczonych budynkach, na pobliskich działkach. Zaczęłam pić. Winka, piwko, naleweczki. Co wpadło w ręce. Alkohol bardzo mi zasmakował. Poprawiałam prochami. Chłopcy czasem je organizowali. Jak, nie pytałam.

Ciekawskich nikt tam nie lubił

Po pół roku dworcowego życia okazało się, że jestem w ciąży. Moja grupa, w tym mój chłopak, od razu się ode mnie odwrócili.

– Z brzuchem za bardzo się będziesz rzucać w oczy, spadaj do domu, mała – powiedzieli.

Poczułam się zdradzona, opuszczona. Pojechałam, bo co innego miałam zrobić. Mama pozwoliła mi zostać. O nic nie pytała.

– Jesteś moją córką i bardzo cię kocham – powiedziała tylko. – Możesz urodzić tu dziecko. Pomogę ci je wychować. Ale pamiętaj, jeden wybryk i się pożegnamy. Czas najwyższy, abyś dorosła, wzięła odpowiedzialność za swoje życie.

Wtedy naprawdę chciałam się zmienić. Z całych sił starałam się być grzeczną córką. Zaczęłam o siebie dbać. Posłusznie jeździłam z mamą na badania, nigdzie się nie włóczyłam. Siedziałam w domu i czekałam na rozwiązanie. Czułam, jak dziecko rośnie w moim brzuchu a wraz z nim nadzieja na normalne życie. Trzy lata temu urodziłam Kasię. Była taka śliczna i na szczęście zdrowa. Od razu ją pokochałam. Karmiłam ją piersią, przewijałam, tuliłam do snu. Mama była zachwycona. Uwierzyła, że córeczka będzie dla mnie najważniejsza. I że burzliwą przeszłość mam już za sobą. Wytrzymałam rok. A potem… Jakby diabeł we mnie wstąpił. Któregoś dnia po prostu spakowałam torbę, wyszłam z domu bez słowa i wsiadłam do pociągu. Nie myślałam o dziecku.

Chciałam tylko uciec

Znalazłam się znowu na Dworcu Wschodnim w Warszawie. Mojej grupy już nie było. Podobno wsadzili ich za kradzieże i rozboje. Ale inni starzy znajomi od razu się mną zaopiekowali. Zaczęłam znowu pić. Między jedną butelką a drugą opowiadałam im o swojej ślicznej córeczce. I o tym, że wkrótce do niej wrócę. Ale mijały kolejne miesiące, a ja ciągle siedziałam na dworcu. Oprzytomniałam po roku. Zadzwoniłam do mamy.

Jak się czuje Kasia? Nie odzywałam się, bo… – próbowałam się tłumaczyć.

– Od pół roku prawnie nie jesteś już jej matką – przerwała mi. – W sądzie odebrano ci prawa rodzicielskie. I uprzedzam cię, jeżeli nie zmienisz swojego życia, nigdy nie spotkasz się z Kasią.

– Jak to odebrano… Jak to nie zobaczę… A kto mi, do cholery, zabroni? – zapytałam rozwścieczona.

– Ja – odpowiedziała spokojnym, ale stanowczym głosem. – Bo to ja jestem jej opiekunem prawnym. Nie pozwolę, żebyś zniszczyła jej życie. Zapamiętaj to sobie.

I odłożyła słuchawkę. Ta rozmowa mną wstrząsnęła. Jakby mi ktoś wylał kubeł zimnej wody na głowę. Zrozumiałam, że mama nie żartuje. I rzeczywiście mogę nigdy nie zobaczyć Kasi. A tego chyba bym nie przeżyła. Od tamtej pory przeszłam długą drogę. Ośrodek dla bezdomnych, odwyk i znowu ośrodek. Mieszkają tu tacy ludzie jak ja. Z pokręconymi życiorysami, ale i mocnym postanowieniem zmiany życia na lepsze. Uczciwie pracuję na rzecz ośrodka. Jeszcze za mało, żeby walczyć o Kasię, ale wystarczająco dużo, żeby mama pozwoliła mi ją odwiedzić. Za chwilę wsiądę do pociągu i do niej pojadę. Przytulę, ucałuję. Tylko czy mnie pozna?

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA