„Matka od dziecka zawalała mnie obowiązkami i krytykowała. Brata wychowuje inaczej: to książę, który niczego nie musi”

Rodzice całe życie mnie upokarzali fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Zwykły katar nie zwalniał mnie z lekcji, dopiero wysoka gorączka budziła troskę. Zawsze musiałam bardzo dobrze się uczyć i zachowywać. Najpierw musiałam pomagać mamie w kuchni, potem, gdy podrosłam, mama scedowała na mnie sprzątanie mieszkania. Miałam dwanaście lat, kiedy oznajmiła, że odtąd do moich obowiązków należy odkurzanie i mycie podłóg”.
/ 26.04.2023 20:30
Rodzice całe życie mnie upokarzali fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Nie mogłam dłużej patrzeć, jak mama niszczy życie mojego dużo młodszego braciszka. Nie było miesiąca, żeby nie wymyślała mu jakichś chorób i nie ordynowała leczniczych zabiegów wspomaganych setkami witamin, uważając, że tego wymaga jego słaby organizm. Wymusiła nawet na lekarzu rodzinnym zwolnienie z wuefu dla Bartka, zabraniając mu jednocześnie wychodzić gdziekolwiek po lekcjach. Niewiele brakowało, a odizolowałaby go także od rodziny. Na to już zgodzić się nie mogłam! Kochałam Bartka i zależało mi na jego szczęściu, zwłaszcza, że sama byłam już matką. Mój synek, Pawełek traktował swojego o pięć lat starszego wujka niczym brata.

Nie wyobrażał sobie dnia bez spotkania z nim

Żartowaliśmy z mężem, że dla naszego synka mógłby istnieć tylko Bartek. A tu nagle mama stwierdziła, że chłopcy nie powinni się widywać, bo Pawełek, który właśnie poszedł do przedszkola, może zarazić czymś wuja.

– Opamiętaj się, mamo! – nie wytrzymałam. – Chłopcy bardzo się kochają i tęsknią za sobą. Bartek oprócz Pawełka nie zna żadnego innego dziecka, bo nie pozwalasz mu normalnie żyć i mieć kolegów. Chcesz wychować go na maminsynka? Chcesz, żeby stał się pośmiewiskiem w szkole? Już w pierwszej klasie uczniowie śmiali się z niego. Co będzie później? Chcesz, żeby go prześladowali? Dlaczego wychowujesz go na ofiarę losu?

Mama jednak pozostała głucha na moje argumenty. Nie mogłam uwierzyć, że ta przewrażliwiona kobieta i moja wymagająca matka, to ta sama osoba. Mnie zawsze stawiała duże wymagania. Zwykły katar nie zwalniał mnie z lekcji, dopiero naprawdę wysoka gorączka budziła w niej troskę. Zawsze musiałam bardzo dobrze się uczyć i zachowywać. Od najmłodszych lat miałam obowiązki. Najpierw musiałam dbać o porządek na swoich półkach i pomagać mamie przy drobnych rzeczach w kuchni, potem, gdy podrosłam, mama scedowała na mnie sprzątanie mieszkania. Miałam dwanaście lat, kiedy oznajmiła, że odtąd do moich obowiązków należy odkurzanie całego mieszkania i mycie podłóg.

– Jak to sobie zorganizujesz i połączysz z nauką, to już twoja sprawa – stwierdziła. – Okna będziemy czyścić obie, bo tego jeszcze nie potrafisz dobrze zrobić.

Miałam dwanaście lat!

A on, gdy miał osiem, nawet nie umiał sobie sam spakować tornistra! Nie wiedział, gdzie w kuchni jest chleb czy noże, a w domu pojemnik na brudy lub pralka, bo mama we wszystkim go wyręczała. Wystarczyło, że raz nieco się spocił przy odkurzaniu, a ona podbiegła, dotknęła jego czoła, kazała się położyć i wypocić. Oczywiście, Bartek już nigdy więcej nie wziął do ręki odkurzacza.

– Tato, zrób coś z tym! – prosiłam, ale on jak zwykle umył ręce.

Prosiłam o wsparcie ciotki i dziadków, ale nikt nie chciał zadzierać z panią prawnik. Trzecią, po proboszczu i lekarzu rodzinnym, szychą w naszym miasteczku. Walczyłam więc sama o wizyty Bartka u nas. Mama najpierw niby się zgadzała, aby następnego dnia odwołać spotkanie. Przywoziłam Pawełka do nich, to krążyła wokół chłopców z niezadowoloną miną. Zagryzałam zęby, żeby nie wybuchnąć. Próbowałam podrzucać jej mądre publikacje. Nawet po nie nie sięgnęła, za to zaczęła krytykować mój styl wychowania. Raz nawet zasugerowała, że może powinnam zasięgnąć opinii psychologa na swój temat, bo ona boi się o wnuka. Może kurator pomógłby mi go wychowywać… Tak się wkurzyłam, że zagroziłam jej telewizją. Prawie już pisałam pismo do jednego z programów z prośbą o interwencję, ale się powstrzymałam. W końcu to moja matka, kocham ją i szanuję za to, jak mnie wychowała i jak wykonuje swój zawód, a że nie sprawdza się w roli mamy Bartka? Może ja, mając 50 lat, będę zachowywać się tak samo?

Na razie trwa zawieszenie broni

Na prośbę mojego braciszka spróbowałyśmy ze sobą porozmawiać. Niewiele z tego wynikło, ale kłótnią się nie skończyło. Dlaczego mama posłuchała Bartka? Bo zachorował na zapalenie płuc.

– Widzisz? Mówiłam, że jest słabego zdrowia! – mama omal się na mnie nie rzuciła w szpitalu.

– Nie byłby, gdyby ćwiczył, biegał z kolegami po boisku, chodził na spacery... – odpowiedziałam, siląc się na spokój.

– Przestańcie na litość boską! Nie ważne, która z was ma teraz rację – tata przywołał nas do porządku. – Najważniejszy jest Bartuś. Każda z was chce dla niego dobrze, a może byście wreszcie jego posłuchały?

Chociaż sprzeczaliśmy się na korytarzu, Bartuś chyba wszystko słyszał i znalazł w sobie odwagę, aby powiedzieć, czego chce. Pragnął spotykać się z kolegami po lekcjach, marzył o siatkówce i zajęciach z rysunku w domu kultury. I o zabawach z Pawełkiem też, ale nie tak częstych, jakbym sobie tego życzyła.

Bo on jest trochę dla mnie za malutki – wyznał ostrożnie.

Roześmiałam się.

„1:0 dla mnie” – pomyślałam.

Ale będę czujna, bo Bartka kocham nad życie, a jak znam mamę, to jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. Tylko ja mam odwagę zadzierać z panią prawnik?

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA