„Matka co Święta zamiast zdrowia, życzy mi męża i dzieci. Traktuje mnie jak życiowy błąd, bo nie dałam jej wnuków”

załamana córka fot. iStock, fotostorm
„W moim mieszkaniu nie pachnie piernikami, nie grają kolędy, a pod stołem nie czeka dodatkowe nakrycie. Nie ma też głupiego poczucia winy”.
/ 25.12.2024 17:30
załamana córka fot. iStock, fotostorm

Wigilia. Magia, ciepło, rodzinne święta, prawda? Wcale nie. Dla mnie to teatr obłudy i miłości na pokaz. 

– Monika, kiedy sobie życie ułożysz? – zaczynał ojciec, zanim zdążyłam sięgnąć po pieroga. – A wnuków doczekamy się jeszcze?

Zawsze te same pytania, ten sam zawód w ich oczach. A przecież próbowałam, naprawdę próbowałam. Teraz nie próbuję już wcale

W tym roku nie będzie żadnych pytań

W moim mieszkaniu nie pachnie piernikami, nie grają kolędy, a pod stołem nie czeka dodatkowe nakrycie. Nie ma też głupiego poczucia winy, że nie potrafię stworzyć tego rodzinnego obrazka jak z reklamy. Są tylko ja, książka i kawiarnia, w której świat udaje, że Świąt nie ma.

Wyszłam z domu kilka minut po osiemnastej, kiedy pierwsza gwiazdka pewnie już wzeszła, ale ja nie spojrzałam w górę. Przynajmniej tu nikt nie będzie na mnie patrzył. W mojej torebce czekał stary, zaczytany egzemplarz „Mistrza i Małgorzaty”. Książka, którą już znałam na pamięć, ale przecież nie chodziło o czytanie. Chodziło o wymówkę.

Drzwi kawiarni zadźwięczały dzwoneczkiem, kiedy weszłam do środka. Było cicho i ciepło, choć na ścianach wisiały jakieś kiczowate świąteczne dekoracje. Dla mnie nie miały znaczenia. Zamówiłam kawę i usiadłam w rogu sali, plecami do świata. Było kilka osób – kobieta z laptopem, para szepcząca coś przy małym stoliku. I on.

Starszy mężczyzna, około siedemdziesiątki, siedział samotnie przy sąsiednim stoliku. Był elegancki, jakby na przekór wszystkiemu. Wpatrywał się w okno, jakby coś za nim dostrzegał, choć na zewnątrz było tylko puste, ciemne miasto.

Otworzyłam książkę i zanurzyłam wzrok w druku. Ale kiedy po kilku stronach podniosłam oczy, przyłapałam go na tym, że i on na mnie patrzył. Uniosłam kącik ust w nieśmiałym, może nawet ironicznym uśmiechu, który zupełnie nie pasował do sytuacji. Ku mojemu zdziwieniu, odpowiedział tym samym.

Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby przestać udawać. W końcu odłożyłam książkę na stół i spojrzałam w jego stronę.

Wtedy się odezwał

– Czy to dobra książka, którą pani czyta, czy raczej wymówka, by nie patrzeć na ludzi?

Zamarłam na chwilę, zaskoczona. Było coś w jego głosie. Spokój, może zmęczenie. Ale przede wszystkim – prawda.

– Obie opcje są prawdziwe – odparłam, wzruszając ramionami.

Uśmiechnął się. Był to uśmiech ledwo dostrzegalny, taki, który pojawia się nie na ustach, a gdzieś w głębi oczu.

– Mądra odpowiedź. Zawsze wolałem fikcję od rzeczywistości. Jest mniej rozczarowująca. – Może… chciałaby się pani przysiąść? – zapytał w końcu, wskazując na puste krzesło przy jego stoliku. – Wydaje mi się, że oboje przyszliśmy tu z podobnych powodów.

Wahałam się. Naprawdę się wahałam. Przez chwilę słyszałam w głowie głos ojca, jakby próbował powiedzieć mi, że to głupi pomysł, że powinnam wrócić do domu. Ale zaraz potem wszystko ucichło. Zamiast tego pomyślałam: a dlaczego nie?

Złapałam za kubek z kawą, podniosłam książkę i przysiadłam się do stolika starszego mężczyzny.

– Monika – przedstawiłam się krótko.

– Antoni – odparł, a w jego głosie zabrzmiała nutka ciepła.

Siedzieliśmy przy stoliku, dzieląc się zupą grzybową, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Pan Antoni jadł powoli, z gracją, której nie widuje się już u młodych. Miał coś w sobie – ten rodzaj spokoju, co przyciąga, a jednocześnie trochę onieśmiela.

– Zawsze jada pan w Wigilię z obcymi? – zapytałam, próbując ukryć niepewność.

– Rzadko się zdarza, że ktoś się zgadza – odpowiedział z uśmiechem. – A pani? Ucieka pani przed czymś?

– Może przed pustym stołem – przyznałam.

Pan Antoni kiwnął głową, jakby rozumiał więcej, niż powiedziałam.

– Cisza jest znośna tylko wtedy, gdy nie ma w niej żalu. A u mnie… jest go wystarczająco.

Zaskoczył mnie tym wyznaniem

Pochylił się lekko, spojrzał mi w oczy.

– Miałem córkę. Annę.

Nie ciągnął tematu, a ja nie pytałam. Zamiast tego jedliśmy w ciszy. Z daleka słychać było ciche „Wśród nocnej ciszy”, które ktoś włączył na gramofonie. Po chwili Pan Antoni przełamał milczenie.

– Wie pani, Wigilia to taki wieczór, który przypomina nam o pustych miejscach. Każdy je ma.

Słowa utkwiły mi gdzieś w gardle, ale nic nie powiedziałam. Bo miał rację.

– Może pierogi? – zaproponował pan Antoni, przysuwając talerz.

– Dzielimy się wszystkim, co mamy? – próbowałam zażartować.

Uśmiechnął się lekko.

– Byłem kiedyś na takiej Wigilii, gdzie nikt ze sobą nie rozmawiał – powiedział nagle. – Wszyscy uśmiechali się sztucznie i życzyli sobie „zdrowia”, żeby nie musieć mówić nic więcej.

– Brzmi znajomo – mruknęłam.

Pan Antoni spojrzał na mnie z uwagą, jakby próbował odczytać coś między moimi słowami.

– Mówiła pani, że ucieka przed pustym stołem. To samotność? Czy coś innego?

Nienawidziłam takich pytań

– Może to bardziej pustka, kiedy siedzisz z ludźmi, a i tak czujesz się sam.

Nie odpowiedział od razu. Pochylił się nad filiżanką herbaty, jakby szukał w niej właściwych słów.

– Rozumiem to. Sam miałem kiedyś rodzinę, córkę… Annę – powtórzył, jakby imię było kluczem do jego przeszłości. – Ale czasem wystarczy jedno słowo za dużo, jedno zdanie za późno, żeby ktoś odszedł i już nie wrócił.

Zamarłam. W jego głosie była żałość, która nie potrzebowała rozwinięcia.

– Przepraszam, nie powinnam była… – zaczęłam, ale mi przerwał.

– Nie szkodzi. W święta wspomnienia same wracają. To taki ich uparty zwyczaj.

Przez chwilę żadne z nas się nie odezwało. Kawiarnia była cicha, niemal pusta. Dwójka ludzi, którzy nie chcieli być sami, znalazła się przy jednym stoliku, dzieląc się pierogami i żalem, którego nie dało się do końca przełknąć.

– A może… jest jeszcze coś, co można naprawić? – zapytałam w końcu.

Pan Antoni spojrzał na mnie zaskoczony.

– Nie wiem. Ale może dziś jest dobry wieczór, żeby spróbować.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego spojrzałam na telefon, który milczał od kilku dni. Przez chwilę sądziliśmy, że zamilkniemy na dobre, ale to była tylko cisza przed czymś większym. Pan Antoni poprawił mankiety swojego starego garnituru i nagle, zupełnie niespodziewanie, zaczął mówić.

– Z Anną… z moją córką – zaczął powoli – ostatni raz rozmawiałem ponad piętnaście lat temu. Poszło o głupstwo. O parę niepotrzebnych słów. Myślałem, że będzie czas, żeby je cofnąć. Ale wie pani, Moniko, czas to podstępna bestia. Udaje, że go mamy, aż w końcu go zabraknie.

Nie przerywałam mu

– Chciała studiować malarstwo. Wyobraża sobie pani? Malarstwo! – Antoni zaśmiał się sucho, choć w jego głosie nie było śladu radości. – Mówiłem jej, że to głupota. Że życie to nie płótno i farby, tylko rachunki i obowiązki. Wtedy wykrzyczała, że jestem zimnym starcem, który nie potrafi kochać.

Opuścił głowę, jakby te słowa wciąż brzmiały mu w uszach.

– A ja, głupi, odpowiedziałem, że skoro tak myśli, to niech idzie. I poszła.

– Nie próbował pan do niej zagadać? – zapytałam cicho.

– Myślałem, że sama wróci. Ale nie wróciła. Czasami chciałem zadzwonić, ale duma zawsze wygrywała. Wiesz, co to znaczy przepraszać po latach? To jak grzebać w grobie wspomnień – spojrzał na mnie uważnie.

Zadrżałam. Słowa pana Antoniego trafiły w miejsce, które od dawna starałam się ukryć. Zamknęłam oczy. Myśli o rodzicach wróciły jak burza. 

– Myśli pan, że Anna…? – zaczęłam, ale przerwał mi spokojnym tonem.

– Nie wiem. Ale chciałbym to sprawdzić. I pani też powinna.

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, jakbyśmy oboje usłyszeli coś, czego jeszcze nie rozumiemy. Za oknem śnieg cicho opadał na pustą ulicę, a ja czułam, że coś we mnie drgnęło.

– Może ma pan rację – powiedziałam w końcu.

Pan Antoni uśmiechnął się smutno, jakby wiedział coś, czego ja jeszcze nie byłam pewna.

– Czasem wystarczy jeden telefon – dodał cicho.

Monika, 35 lat

Czytaj także:
„Rodzina uważa, że moje miejsce jest w kuchni przy garach i zmywaku. Nawet córki pomiatają mną jak niedouczoną kucharką”
„Mój facet wolał robić karierę, niż wieść spokojne życie ze mną. Mężczyźni nie potrafią docenić kobiecej troski”
„Ciotka nie słuchała, gdy mówiliśmy, że jej kochanek to dwulicowy drań. Po 15 latach poszła wreszcie po rozum do głowy”

Redakcja poleca

REKLAMA