„Matka chciała wybrać mi męża. Do mojego Desmonda pałała taką nienawiścią, że gotowa była się go pozbyć”

wredna złośliwa kobieta fot. Adobe Stock, roboriginal
„Wrogość ze strony rodziny ukochanej kobiety to inny kaliber przykrości. Wiedziałam, że mama jest uparta i konserwatywna, że każdą zmianę musi przetrawić, przemyśleć. Wierzyłam, że kiedy bliżej pozna Desmonda, przekona się do niego”.
/ 04.09.2023 20:45
wredna złośliwa kobieta fot. Adobe Stock, roboriginal

Pokochałam go z całego serca, on mnie także. Ale na drodze stanęła nam „jej potworność”, bo tylko tak mogę określić kobietę, która mnie urodziła.

Kim trzeba być, aby zrobić coś takiego?! Nie mieści mi się to w głowie.

Od razu wpadł mi w oko

Nie jestem naiwną idealistką, nie urwałam się z choinki i wiem, czym są uprzedzenia. Rozumiem, że moi rodzice mogli być w szoku i obawiać się, „co ludzie powiedzą”. Mój wybranek odbiegał bowiem od wizerunku idealnego przyszłego zięcia, jaki mieli w swoich głowach. Nigdy jednak, w najgorszych snach, nie pomyślałbym, że dojdzie do czegoś takiego!

Kiedy zwierzchnictwo firmy przysłało do nas kilkoro ważniaków z Norwegii, by sprawdzili, jak działa polski oddział, nie byliśmy zachwyceni. Nikt nie lubi być kontrolowany ani posądzany o niekompetencję. Sądziłam, że między „nimi” a „nami” atmosfera będzie gęsta. Nie spodziewałam, że wśród norweskiego zrzutu trafi się przystojniak, z którym rozmowy będą sprawiały mi taką przyjemność, że zacznę szukać pretekstu do kontaktu, aż w końcu wybierzemy się na kolację, jedną, drugą, a po trzeciej zaczniemy się regularnie spotykać.

Kłopot w tym – biorąc pod uwagę nasze realia – że Desmond nie był rodowitym Norwegiem ani nawet Europejczykiem. Pochodził z Nigerii. Tej w Afryce, z której po skończeniu szkoły wyjechał, podobnie jak trójka jego rodzeństwa. Ostatecznie wylądował w Norwegii, wcześniej robiąc przystanki w Anglii, Niemczech i we Włoszech. Miał bardzo ciemny odcień skóry i oczy koloru gorzkiej czekolady. I był dżentelmenem, największym, jakiego w swoim życiu poznałam. Mówię o formacie manier, nie wzroście.

Formalnie był moim szefem, więc przez dłuższy czas ukrywaliśmy nasz związek. Dopiero gdy się upewniliśmy, że to coś dużo poważniejszego niż romans czy przejściowa fascynacja, przestaliśmy udawać przed współpracownikami, iż łączą nas tylko raporty i poprawa wyników finansowych.

Rodzicom odebrało mowę

Wtedy też postanowiłam przedstawić Desmonda rodzicom. Do tej pory tylko napomykałam, że się z kimś spotykam. Matka prawie popłakała się ze szczęścia, że nie zostanę starą panną. Niby w dzisiejszych czasach to żaden wstyd być wykształconą, zadowoloną z życia singielką po trzydziestce, ale zdaniem mojej matki powód do dumy też nie. Póki nie zobaczyła Desmonda…

Mogłam ich jakoś przygotować, pomyślałam, patrząc na ich miny, gdy pojawiliśmy się na niedzielnym, rodzinnym obiedzie. Ojciec oprzytomniał jako pierwszy. Podał gościowi rękę, zagadał kulawo po angielsku.

– Nie gimnastykuj się tak, tato, nie musisz – zaśmiałam się. – Desmond po pół roku pobytu tutaj całkiem nieźle radzi sobie z polskim, możemy rozmawiać swobodnie, najwyżej mu przetłumaczę, gdyby czegoś nie zrozumiał.

Ojciec uśmiechnął się z wdzięcznością. Mama bez słowa, sztywna, jakby kij połknęła, pomaszerowała do kuchni. Wiedziałam, że u niej oznacza to duże wzburzenie, któremu musi dać ujście. O, już się zaczęło. Przestawianie naczyń i trzaskanie garami.

– Pogadajcie sobie jak facet z facetem – powiedziałem do panów. – A ja pomogę mamie.

Poszłam za nią.

– Co się stało? – spytałam cicho.

– Jak mogłaś nam to zrobić?! – syknęła.

– Niby co? Co ja wam takiego zrobiłam?

On jest… Nie do zaakceptowania jest!

– Znasz go raptem pięć minut. Skąd wiesz, jaki jest? – brnęłam, udając, że nie wiem, o co jej chodzi.

Chciałam się mylić. Miałam nadzieję, że martwi się na zapas, a nie skreśla go tylko dlatego, że urodził się czarnoskóry. Miał na to taki wpływ jak ja na mysi kolor moich włosów, które ukrywałam pod rudą farbą.

– Hanka, nie denerwuj mnie! Wiesz, o czym mówię – wycelowała we mnie widelec.

– OK. Zapytam więc wprost. Masz problem z kolorem jego skóry?

– Po prostu… Och, nie udawaj, że to nie ma żadnego znaczenia – pokręciła głową zniesmaczona, że musi mi tłumaczyć oczywistości.

Westchnęłam jak nad upartym dzieckiem.

– Racz zjeść obiad z człowiekiem, którego kocham i który najchętniej nosiłby mnie na rękach. Poznaj go najpierw, a potem ewentualnie krytykuj. Jeśli znajdziesz u niego poważne wady, wysłucham twoich rozsądnych argumentów przeciwko naszemu związkowi.

Obiad upłynął w dziwnej atmosferze. Ojciec rozmawiał z nami jak zwykle, ale mama siedziała przy stole jak gradowa chmura, z rzadka się odzywając, za to przyglądając się uważnie Desmondowi. Niemal nie spuszczała z niego wzroku, co było krępujące i dla mnie, i dla niego. Biedak siedział jak na szpilkach. Nie przeciągałam więc naszej wizyty. Ewakuowaliśmy się jeszcze przed kawą i deserem, dając rodzicom czas na ochłonięcie.

– Twoja mama mnie nie polubiła – powiedział ze smutkiem Desmond, gdy tylko wsiedliśmy do samochodu.

Nie zapytał, stwierdził. Zawstydziłam się za własną matkę.

– Polubi cię, musisz jej tylko dać trochę czasu. Według niej nikt nie jest godzien jej małej księżniczki.

Naciągnęłam prawdę, by go nie urazić. Wystarczyło, że na ulicy słyszał niewybredne komentarze. Ale wrogość ze strony rodziny ukochanej kobiety to inny kaliber przykrości. Wiedziałam, że mama jest uparta i konserwatywna, że każdą zmianę musi przetrawić, przemyśleć. Jak moje czarne włosy w liceum czy malowanie pokoju na granatowo. Wierzyłam, że kiedy bliżej pozna Desmonda, przekona się do niego. Będzie dalej miała obawy, wiadomo, ale związane z naszym wspólnym życiem, a nie z moim wybrankiem.

Myślałam, że go zaakceptowała...

Wszystko powoli się układało. Moje nadzieje zdawały się uzasadnione. Powoli, bo zajęło to parę miesięcy, jakby mama chciała się upewnić, że mi nie przejdzie. Nie przeszło, więc zaczęła nas zapraszać nas na obiady częściej i nawet gawędziła sobie z Desmondem w całkiem sympatycznej atmosferze.

Szkoda tylko, że po tych obiadach Desmond źle się czuł. Bolała go głowa, wymiotował albo miał biegunki, i to krwawe. Zastanawiałam się, czy ma aż tak wyczulony żołądek na nasze domowe polskie jedzenie. No ale w Norwegii ludzie jedzą podobnie jak u nas. A kiedy razem gotowaliśmy, nigdy nic mu nie było. Więc co?

Czyżby mama dodawała jakąś drażniącą go przyprawę? I to chyba coraz więcej, bo jego dolegliwości się pogarszały. Któregoś dnia wymiotował tak gwałtownie i z tak dużą domieszką krwi, że wezwałam pogotowie.

– To wygląda jak zatrucie rtęcią – orzekł lekarz po przejrzeniu wyników badań. – Czy nie rozbił się wam stary termometr?

– Nie używamy rtęciowych termometrów. W domu mam elektroniczny, ale nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio z niego korzystaliśmy. Więc naprawdę nie wiem… – przerażona szukałam w pamięci sytuacji, kiedy Desmond mógłby zatruć się rtęcią.

I nagle mnie olśniło. Dotarła do mnie prawda, którą miałam tuż przed nosem, ale jej nie widziałam, bo była zbyt okropna. Ale fakty nie kłamały, za to układały się w logiczny ciąg. Objawy pojawiały się zawsze po wizycie u rodziców. To nie mógł być przypadek, choć wciąż łudziłam się, że to jakaś pomyłka, że to da się jakoś inaczej wyjaśnić. Desmonda przyjęli na oddział, a ja sama wsiadłam w samochód i pojechałam do rodziców.

– Tato, możesz zostawić mnie z mamą na chwilę? – poprosiłam, gdy tylko weszłam.

– Babski wieczór? – uśmiechnął się i poszedł do sypialni.

Gdy zostałyśmy same, wbiłam wzrok w matkę i przyglądałam się jej natarczywie, tak jak kiedyś ona Desmondowi.

– Czemu tak patrzysz?

– Desmond jest w szpitalu.

– Mieliście wypadek? Ojej, co się stało? – mama wstała z fotela i podeszła do mnie.

Przesunęła dłońmi po moich ramionach, jakby sprawdzała, czy jestem cała i zdrowa.

– Nie, nie mieliśmy wypadku. Zatruł się rtęcią.

– Co? To straszne…

– Owszem. Ale dużo straszniejsze jest to, że objawy pojawiały się zawsze po twoich obiadkach.

– Co ty niby sugerujesz? – prychnęła urażona.

– Spójrz na mnie. No, spójrz! I powiedz prawdę. Nie obchodzi mnie, skąd wzięłaś rtęć, ze starych termometrów czy z internetu. Chcę wiedzieć, czy to ty. Nie odpuszczę, więc lepiej sama się przyznaj, zanim wywrócę ten dom do góry nogami i znajdę dowody. Słucham. Mów!

Dorzucała mu truciznę do jedzenia

– A co miałam zrobić?! – wybuchnęła. – Nie mogłam cię oddać jakiemuś mężczyźnie, który do nas nie pasuje! Nie mogłam pozwolić, byś marnowała sobie z nim życie, opinię, żeby wytykali cię palcami.

– Ani się waż! – ucięłam. – Ani słowa więcej. Jesteś trucicielką. Tak, tak, nie krzyw się. Możesz go nie uważać za człowieka równego sobie, ale dla mnie jest najważniejszy na świecie. Jak mogłaś? Jak śmiałaś?! – uniosłam się. – Jak śmiałaś skrzywdzić kogoś, kogo kocham? Jak mogłaś narazić jego zdrowie i życie?! Lekarz mówił, że przyjechał w bardzo złym stanie, może mieć uszkodzone nerki… Rozumiesz to? Dociera to do ciebie? Mogłaś go zabić!

Wzruszyła ramionami.

– Nie chciałam. Ale nie rozumiał subtelnych aluzji, więc musiałam…

– Aluzji? To była twoim zdaniem aluzja? Podtruwanie go na proszonych obiadkach? Żeby zamiast ślubu był pogrzeb?

– Co? Jaki ślub?! – matka zbladła.

– A tak, myślimy o ślubie, choć ty nie licz na zaproszenie. Do ewentualnych wnuków też nie pozwolę ci się zbliżyć. Ostrzegam cię. Oby Desmond wyszedł z tego bez szwanku, inaczej nie daruję i zgłoszę sprawę na policję.

– Boże…

– Teraz myślisz o Bogu? Taka z ciebie się nagle zrobiła katoliczka? Więc się módl, żeby wyzdrowiał, bo inaczej ty będziesz płakać gorzkimi łzami.

Wyszłam, trzaskając drzwiami i nawet nie żegnając się z ojcem. Musiałby być głuchy, żeby nie słyszeć naszej kłótni. Skoro nie wychynął z sypialni… Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Jeśli o wszystkim wiedział i nic nie zrobił… Straciłabym oboje rodziców.

Wróciłam do domu i przepłakałam całą noc. Czułam się, jakby moja matka umarła. W pewnym sensie tak było. Mama, którą znałam jako ciepłą kobietę, okazała się kimś podłym i okrutnym. Nie potrafiłam tego pojąć.
Naprawdę wierzyłam, że jak pozna Desmonda lepiej, jak da mu szansę, szczerze go polubi. Bo jego nie dało się nie lubić. Tymczasem ona podstępem zdobywała nasze zaufanie, a potem dodawała rtęci do jego obiadu. To dlatego nie chciała niczyjej pomocy. To dlatego nakładała jedzenie w kuchni. By nikt nie patrzył jej na ręce, a odpowiedni talerz wylądował przed odpowiednią osobą.

A teraz musiałam o tym powiedzieć człowiekowi, którego kochałam. Bałam się jego reakcji. Bałam się, że mnie zostawi przez wzgląd na zbrodnię mojej matki.
Na szczęście okazał się wspaniałomyślny.

– Nie jesteś swoją matką. Zakochałem się w tobie, nie w niej. I choć mnie nie potrafi zaakceptować, ty jesteś, jaka jesteś, także dzięki niej – pocieszał mnie, choć sam był przygnębiony całą sytuacją.

Wybrałam faceta, straciłam matkę

Nie mógł uwierzyć, że moja matka go truła. Już lepsza byłaby otwarta wrogość i jawna pogarda. Postanowił nie zgłaszać sprawy na policję. W szpitalu skłamał, że przypadkiem zgryzł termometr. Wszystko ze względu na mnie. Nie chciał, żebym musiała zeznawać przeciwko matce. Nie chciał, by jego rodzina patrzyła na mnie krzywo.

– Niech będzie dla niej karą, że jej darowałem. To też może zaboleć – powiedział tylko.

Może. Może upokarza jej dumę białego człowieka, że czarny jej wybaczył. Ja nie potrafię. Okazała się kimś, kto nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć cel.
W tym przypadku „po trupach” mogło stać się faktem. Jest mi niezmiernie trudno, kiedy przypominam sobie naszą ostatnią rozmowę. Te słowa pełne żółci. Ten jad w spojrzeniu… Przeraża mnie, że mam w sobie jej geny. Co będzie, jeśli kiedyś się odezwą?

Nie utrzymuję kontaktów z matką. Nie było jej na naszym ślubie. Zjawił się tylko ojciec, zatroskany, poruszony i zakłopotany. Już nawet nie chciałam wiedzieć, czy był świadom działań matki. Niech nasze dzieci mają chociaż dziadka, który czasem odwiedza nas w Norwegii, bo tam budujemy nasze szczęście. Z dala od mojej chorej na nienawiść matki.

Ciarki mnie przejmują na myśl, jak niewiele brakowało… Jeszcze jeden obiad, a nie byłoby nas, naszej miłości i naszych dwóch synów. Nie żałuję, że nie poznają babci. Nie warto jej poznawać. I dziadek nie pozwala, bo nie zmądrzała, nie spokorniała. Woli iść w zaparte, niż przyznać się do błędu. Tata nawet grozi, że się z nią rozwiedzie, bo ponoć czasem jej się wymyka, że działała zbyt mało zdecydowanie. Jej potworność nie mieści mi się w głowie.

Czytaj także:
„Mój mąż postanowił bawić się w obrońcę czci naszej jedynaczki. Zdecydował, że sam sobie wybierze zięcia”
„Przyszła teściowa mnie nienawidziła, a teraz mam się nią opiekować po udarze? Kazałam narzeczonemu wybrać, ja lub ona”
„Syn nie może się z nią ożenić. Zatroszczę się o to, żeby czuła się źle w naszej rodzinie. Wybrałam mu inną żonę”

Redakcja poleca

REKLAMA