Czy mój brat naprawdę był ode mnie lepszy? Dlatego miał łatwiej? Czy to wszystko wina naszej matki? Że on szedł na skróty, podczas gdy ja zawsze miałem pod górkę? Czy istniała dla nas szansa na prawdziwą braterską więź? Czasem wątpiłem nawet w to, że w ogóle płynie w nas jedna krew.
Może lepiej dla Adama by było, gdybym się nie urodził?
Nie w tej rodzinie, nie jako jego ustępliwy, użalający się nad sobą starszy brat… Nigdy już nie poznam odpowiedzi, bo mogę pytać tylko siebie. Mogę jedynie zerkać wstecz i zagłuszać wyrzuty sumienia. Nie chcę ich czuć, to głupie i masochistyczne obwiniać się za coś, na co nie miałem wpływu. Bo nie miałem, prawda? Nie mogłem zmienić jego przeznaczenia.
Podejmował własne wybory, które doprowadziły go do tamtej chwili. Kroczył swoją ścieżką, która skończyła się katastrofą. Czy mogłem zawrócić go z tej drogi? Nie wiem. Pewnie nie, bo nie zwykł mnie słuchać. Ale nie dlatego dręczę się pytaniami. Ulżyło mi, gdy zniknął. To jedyne, co wtedy poczułem. Ulgę, że nasza nierówna walka się skończyła.
Miałem dziesięć lat, kiedy nasi rodzice postanowili się rozwieść
Nikt nam nic nie wytłumaczył, nikt też nie pytał nas o zdanie. Pewnego popołudnia mama po prostu weszła do naszego pokoju i powiedziała – takim tonem, jakby informowała, że obiad gotowy:
– Chłopaki, pożegnajcie się z ojcem, jutro już go tutaj nie będzie.
Pamiętam, jak ojciec stał pochylony nad torbą podróżną i coś w niej upychał. Kiedy do niego podszedłem, szybko otarł łzy.
– Nie martw się, będę was odwiedzał – powiedział i poklepał mnie po plecach.
– A kiedy pierwszy raz?
– Co…? – spojrzał na mnie zdziwiony.
– Kiedy pierwszy raz nas odwiedzisz?
– Pewnie za kilka dni, jak się urządzę. Zawołaj Adama – poprosił.
– Aaadaaam! Chodź tuuu! – rozdarłem się.
– Nie krzycz – skarcił mnie tata łagodnie. – Idź po niego. A gdy mnie nie będzie… opiekuj się mamą i bratem, dobrze?
Kiwnąłem głową. Zaczęło do mnie docierać, że ojciec odchodzi na dobre, że to nie delegacja czy urlop bez nas. Gdy Adam żegnał się z ojcem, ja poszedłem do kuchni, do matki.
– Czemu tata wyjeżdża? – zapytałem. Wzruszyła ramionami. – Mamo… dlaczego?
– Dlaczego, dlaczego. A dlatego!
– Rozwodzicie się? – upierałem się. Znowu wzruszenie ramionami.
– Nie my pierwsi, nie ostatni. Weź się za lekcje lepiej – burknęła.
Trzask drzwi zapoczątkował najtrudniejszy okres w moim życiu
Przepełniony nieustannym wysiłkiem, by zadowolić matkę. Może musiała na kimś wyładować frustrację, może czuła się opuszczona, zdradzona, oszukana. Nie wiem, co między nimi zaszło, nie wiem nawet, kto zdecydował o rozstaniu, więc mogę jedynie zgadywać, że miała swoje powody, by się na mnie wyżywać, tak jak ojciec miał swoje, by nas unikać.
Ale… do cholery, byłem dzieckiem i chciałem tylko, żeby mama mnie kochała! Nie musiała mnie chwalić, akceptować tego, co robiłem, mogła mnie opiep****, nawet bić, ale chciałem czuć się kochany. Od kiedy tata odszedł, nie czułem się taki już nigdy. Sporadyczne kontakty z ojcem robiły się coraz rzadsze i bardziej krępujące.
Dla matki zaś przestałem być synem, a stałem odbiciem swojego ojca, małą kopią byłego męża, którego nienawidziła. I mnie przy okazji. Byłem „małym nieudacznikiem, który wdał się w tatusia drania”. Byłem „choler***powodem tego pop**** małżeństwa”, „choler** wpadką”.
Adam był jej oczkiem w głowie, ja zaś kolcem w drugim oku. Na mnie wyładowywała frustrację i złość na ojca. Sam nie wiem, czemu czułem się zobowiązany obietnicą daną ojcu, i to w chwili, gdy mnie porzucał, niemniej szybko nauczyłem się ustępować. Tak pojmowałem opiekę nad mamą i bratem. Prościej mi było ustąpić, niż się wykłócać, a tym bardziej wychowywać własnego brata.
Zresztą tego oczekiwała matka – bo Adaś był młodszy, sprytniejszy, ładniejszy, bo mniej podobny do ojca, bardziej kochany… Lata mijały i nic się nie zmieniało.
– Pomóż bratu z matmą. Wiesz przecież, że za dwa dni ma poprawkę – usłyszałem głos matki, kiedy szykowałem się do wyjścia.
Planowałem spotkać się z kolegami na mieście. Ostatnie miesiące ostro zakuwałem do matury. Po egzaminach i ogłoszeniu wyników chciałem wreszcie odreagować.
– Teraz nie mogę, później może.
– Jutro będzie futro – fuknęła. – Nie masz nic innego do roboty, więc mu pomóż.
– Kurde, mamo, umówiłem się.
– Zupełnie jak ojciec! Nie obchodzi cię nikt poza tobą. Tylko ty i ty!
Co za absurdalny zarzut. Nie miałem jednak ochoty na kolejne spory, na te moje małe bunty, które nic nie dawały. Nie docierało do matki, że nie jestem swoim ojcem i naprawdę nie mam obowiązku opieki nad nimi. Ustępowałem dla świętego spokoju, więc się przyzwyczaili, że gotowałem, sprzątałem, pomagałem młodemu w lekcjach, robiłem zakupy i Bóg wie co jeszcze. Jakbym był gosposią Marysią, a nie Marianem, najstarszym mężczyzną domu, którym zresztą wcale nie chciałem być. Nie prosiłem o tę pozycję.
Też bym wolał korzystać z dzieciństwa tak jak mój braciszek, który okres cielęcy przeciągnął do osiemnastki.
Ja zacząłem pracę i studia. Adam z trudem ukończył zawodówkę
Bo – jak go tłumaczyła z rozczuleniem nasza matka – „no, nie ma chłopak głowy do nauki”. Za to miał dar do rozrabiania, imprez i wciąż nowych dziewczyn.
– Popatrz na Adama – słyszałem często od matki. – Jaki on przystojny, towarzyski, tłum ludzi się za nim ciągnie. A ty co? Mruk i tyle, nigdy panny nie znajdziesz.
– Za nim się ciągną tłumy, bo za mną nie mają kiedy – odburknąłem. – Ciągle tylko praca, dom, nauka, i tak w kółko. Adaś może być towarzyski, bo nic innego nie robi, tylko baluje.
– Też coś! – matka przybrała minę obrażonej księżnej. – Nie zgrywaj mi tu pokrzywdzonego. Nikt cię do niczego nie zmusza. Nie podoba ci się, wolna droga, poradzimy sobie bez ciebie, zapewniam cię. To nie nasza wina, że jesteś mięczakiem. Choć nie, masz rację, to moja wina, że zadałam się z twoim ojcem i że urodziłam taką ofiarę losu. Weź mnie zabij za to.
Jak dyskutować z czymś takim? Ucieszyłem się, kiedy młody dostał bilet do wojska. Myślałem, że może dadzą mu tam w kość, może wreszcie czegoś nauczą. No i ja w końcu się od niego uwolnię. Półtora roku bez darmozjada. A przynajmniej bez jego fizycznej obecności, bo opowieści o nim musiałem wysłuchiwać…
– Adam dostał się do kompanii reprezentacyjnej! – piała matka.
– Taak… co ty powiesz.
– Zresztą nie ma się co dziwić. Taki przystojny, tak pięknie zbudowany. Jak model. A ty nawet na kategorię A się nie załapałeś. Zupełnie jak twój niewydarzony tatuś.
Nie byłem zaskoczony, że znów mi dogryzła. Spłynęło to po mnie jak po kaczce. Kiedyś bolało, kiedyś się zastanawiałem, czemu mi to robi, czemu tak bardzo mnie nie znosi, ale nauczyłem się nie przejmować. Inaczej chyba bym się pochlastał. Nie mam pojęcia, czy moja matka dołowała mnie świadomie, czy po prostu weszło jej to w nawyk, tak czy siak, by przetrwać, wykształciłem coś w rodzaju powłoki ochronnej.
Może byłem mięczakiem w jej oczach, bo choć próbowałem się buntować, ostatecznie zawsze ustępowałem, bo choć słyszałem od niej nie raz, nie dwa: „wolna droga, nikt cię tu na siłę nie zatrzymuje”, nie odchodziłem. Ale kto ma miękkie serce, musi mieć twardy tyłek.
Stopniowo moje serce też się znieczuliło
Z konieczności stałem się emocjonalnym kaleką. Matce bardzo zależało na tym, by Adam się ożenił. Im robiłem się starszy, tym większej nabierałem pewności, że to nie ona wykopała ojca, ale że to on odszedł. Miał dość. Ciosania kołków na głowie, ciągłych pretensji i złośliwości, wiecznego czepiania się i obwiniania o wszystko. Odszedł i założył nową rodzinę. Nie wiem, czy poznał tę drugą kobietę przed rozwodem czy po nim. Nieważne. Dla mnie efekt był ten sam: zaczął od nowa, z dala od nas. Nawet niespecjalnie miałem mu złe. Rozumiałem go.
Ja po prostu jeszcze nie doszedłem do tego punktu, gdy pragnienie ucieczki staje tak silne, że wygrywa z poczuciem obowiązku, przyzwoitości, ze wszystkim. Ale mój braciszek wracał… Czas jego pobytu w wojsku minął stanowczo za szybko. Matka szalała w kuchni, pichcąc i piekąc jego ulubione dania, ja szykowałem się mentalnie do wojny podjazdowej. Już się nie łudziłem, że wojsko go naprostowało, uczyniło z Adama porządnego faceta. Skoro nigdy nie narzekał, widać mu się tam podobało.
Pewną nadzieję dawał mi jedynie fakt, że na przepustce Adam poznał dziewczynę, ponoć miłą, ładną, z dużego miasta i z dobrego domu, o której myślał poważnie. Na tyle, że zdążył się oświadczyć. Istniała więc szansa, że się pobiorą i Adam wyniesie się na dobre, a ja się wreszcie od niego uwolnię. Byłem ciekaw tego anioła, który nie widział w Adamie wad. Przywiózł pannę ze sobą. Miała zostać na weekend.
Fakt, była ładna i zgrabna, nawet bardzo ładna, ale odniosłem wrażenie, że prócz urody nie ma innych atutów, zaś największym jej problemem był brak błyszczyka do ust. No ale może oceniałem ją niesprawiedliwie, w końcu dopiero ją poznałem… Z drugiej strony, co mnie to obchodziło? Nie ja się z nią miałem żenić, a Adam nie potrzebował bystrzejszej. Powinienem był na mszę dać, a nie szukać dziury w całym. Zresztą matka czuwała i nie pozwoliła mi się z Iwoną zbytnio bratać. Jakbym nagle stał się jakąś konkurencją dla Adama. Jakbym mógł mu zagrozić, odbić dziewczynę. Ja? Nieudacznik, ofiara losu? Zabawne… Albo nie chciała, bym ją oświecił.
– Może byś dziś nocował u babci?
– Mogę, jasne, a co?
– Dajmy im trochę przestrzeni…
– Przestrzeni? Tak to się teraz nazywa? Zawsze powtarzałaś, że możemy pić, palić i się łajdaczyć, byle nie pod twoim dachem. Coś się zmieniło? Tak bardzo chcesz ją złapać?
Nic nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami i poszła nadskakiwać przyszłej synowej. Po weekendzie Iwona pojechała do siebie, a Adam przestał udawać grzecznego i wrócił do swojego dawnego wcielenia. Impreza za imprezą, dziewczyna za dziewczyną. Patrzyłem na matkę – nie śmiała już wzruszać ramionami, odwracała wzrok, gdy jej beniaminek wracał pijany i woniejący damskimi perfumami, i bąkała, że musi się chłopak wyszumieć po wojsku. Szumiał jak bór w czas burzy, lecz naiwna, zakochana Iwonka była daleko i nic nie wiedziała. Umówili się, że on pojedzie do niej za miesiąc i zostanie. Ustalą terminu ślubu, jak Adam znajdzie pracę, jakieś mieszkanie, przekona do siebie jej rodziców…
Brzmiało poważnie, niczym zapowiedź dorosłego życia, pewnie dlatego Adaś korzystał z tego ostatniego miesiąca wolności, jakby świat potem miał się skończyć. Oboje z matką odliczaliśmy dni do jego wyjazdu. Modliłem się, by nie wydarzyło się nic, co jednak zatrzyma go w domu. Jedź i nie wracaj, jedź i nie wracaj, jedź i nie wracaj – powtarzałem to jak mantrę, jak zaklęcie czarujące rzeczywistość.
Matka odprowadzała go na dworzec. Ja się z bratem pożegnałem w domu
Dlaczego nie czuję żalu? Właściwie nic nie czuję…
– No to pa, Maryś, może jak mnie nie będzie, wreszcie coś wyrwiesz i nie skończysz jako prawiczek – zarechotał złośliwie.
– Zjeżdżaj i nie waż się wracać, bo w końcu ci przywalę – powiedziałem całkiem serio.
Zaśmiewał się, wychodząc. Wtedy widziałem go ostatni raz. Dwa dni później matka spanikowana przybiegła z pracy. Dygotała jak osika i miała kłopot z wysłowieniem się. Usiadła w fotelu, zacisnęła dłonie, jakby zbierała w sobie siły i odwagę.
– Co się dzieje? – spytałem. Rozpłakała się. – Chryste, mamo, co jest? Wylali cię z roboty? Chora jesteś?
– Aaadama… Adama…. nie maaa! – wyszlochała.
Aha. Adam. Zawsze on. Moje zdenerwowanie opadło jak słupek rtęci zimą.
– W jakim sensie nie ma? – drążyłem temat.
Niech się matka wygada, to też się uspokoi. Swoją drogą długo braciszek nie wytrzymał. Musiał coś odstawić.
– Nie dojechał! Iwona do mnie zadzwoniła. Myślała, że coś się stało i wrócił do domu. Ale nie wrócił! Nie ma go ani tu, ani tam. Więc gdzie jest? No gdzie?!
– Oj, mamo… – objąłem ją ramieniem. – Nie histeryzuj. Pewnie ruszył gdzieś w Polskę, wyszumi się, jak sama mówiłaś, i wróci.
Nie bagatelizowałem sprawy. Po prostu nie wierzyłem, że coś mu się stało. Złego diabli nie biorą, myślałem. Gdybym to ja się gdzieś zawieruszył, matka by się wkurzyła, a nie zmartwiła. O ile w ogóle by zauważyła.
– O Boże, muszę zgłosić zaginięcie! – odepchnęła moje ramię i niemal w sekundę była gotowa do wyjścia.
– Zaczekaj, nie wariuj…
– Idziesz ze mną czy nie?
– Nigdzie nie idę, a ty nie udawaj, że nie wiesz, jaki jest Adam. Buja się gdzieś i tyle. Zadzwoń do syna sąsiadów, on też miał jechać tym samym pociągiem…
– Już dzwoniłam, kretynie! Masz mnie za głupią? On też nie wie, gdzie jest Adam. W przedziale zostały jego rzeczy, a on sam zniknął. Przecież nie wyparował!
Sprawa wyglądała coraz poważniej, ale nadal nie mogłem się przejąć. Jakby to nie tyczyło mojej rodziny, ale kogoś obcego. Matka obdzwoniła wszystkich znajomych Adama. I nic. Nikt nic nie wiedział. Z Iwoną rozmawiała po kilka razy dziennie. Miejscowa policja została powiadomiona, ale nawet jeśli wszczęli jakieś procedury, to bez przekonania; oni też znali Adama. Godziny mijały i nadal nikt nic nie wiedział.
Tydzień po tym, jak mój brat wsiadł do pociągu, zaproszono matkę na tutejszy komisariat
Poszedłem razem z nią. Spodziewałem się wiadomości o zatrzymaniu mojego samolubnego braciszka, który najpierw znika bez słowa, a potem objawia się wraz z kłopotami, jakich narobił. Tymczasem funkcjonariusz położył przed nami fotografię nieprzytomnego chłopaka podłączonego do respiratora. To był Adam. Gdy robiono to zdjęcie, jeszcze żył. Ale w chwili gdy my je widzieliśmy, już nie… Umarł jako NN w prowincjonalnym szpitalu w centralnej Polsce. Znaleziono go przy torach, kilka kilometrów od głównej stacji.
Minęło 30 lat, ale dla mnie jakby kilka dni
Matka utonęła w żalu i rozpaczy, ja dalej nie czułem nic. Pustka. Może byłem w szoku. Może ochronne znieczulenie zmroziło mi serce całkowicie. A może jeszcze nie rozumiałem, że to już naprawdę koniec, że Adam nie wróci, czego podświadomie się bałem. Moja mantra, moja modlitwa została wysłuchana. Nie życzyłem mu aż śmierci, ale skoro umarł, na pewno nie wróci. Męczyłem się z nim tyle lat, a koniec nastąpił tak szybko, tak definitywnie i nieodwracalnie. I gdy to wreszcie do mnie dotarło, ulżyło mi.
Życie w zawieszeniu, w niepewności, między lękiem a nadzieją byłoby koszmarem. Przy czym matka karmiłaby się nadzieją, a ja lękiem. Dochodzenie nie trwało zbyt długo. Sekcja zwłok wykazała uraz mózgowo-czaszkowy, w wyniku którego doszło do śmierci pnia mózgu. Uznano, że Adam wypadł z pociągu, choć ja miałem pewne wątpliwości. Zapytałem oficera prowadzącego śledztwo, dlaczego mój brat miał poobijane kości dłoni; skoro wypadł, to mógł sobie zedrzeć skórę, ale on miał wyraźnie obite grzbiety dłoni. Pewnie się z kimś bił, pewnie się stawiał jak to on. Podejrzewałem, że trafił na większego od siebie kozaka, co skończyło się dla niego fatalnie. Został wypchnięty, a nie sam wypadł.
Policja jednak nie zmierzała dogłębnie badać tej sprawy, szukać wiatru w polu, czyli hipotetycznego przeciwnika czy ewentualnych świadków zdarzenia. Niemal słyszałem ich myśli: doigrał się i dostał to, o co się od dawna prosił. Sam tak przecież myślałem i w zasadzie nie byłem ciekaw, co dokładnie się stało. Co mi dałaby taka wiedza? Życia Adamowi nie zwróci. Naszych stosunków nie naprawi. Najważniejsze, że mogłem iść dalej. Śmierć brata wyswobodziła mnie, zwolniła ze smyczy obowiązku i obietnicy. Do tej pory chyba wciąż się łudziłem, że zyskam miłość matki, że kiedyś porównanie między mną a Adamem wypadnie na moją korzyść. Ale z mitologią zmarłego tragicznie brata nie miałem najmniejszych szans.
Po śmierci wciąż był w centrum jej uwagi, na dodatek postawiony na piedestale. Nadal go uwielbiała i jeszcze bardziej idealizowała. Oszalała z rozpaczy, znowu potrzebowała mnie tylko po to, by mieć się na kim wyżyć.
– To twoja wina! – wykrzyczała na pogrzebie. – To przez ciebie!
– Moja wina… – powtórzyłem spokojnie. – Dlaczego to niby moja wina, mamo? Bo dlatego? Bo nie umiałem być surowym starszym bratem, jakiego potrzebował, skoro nie miał ojca, a matka go rozpuszczała? Czy dlatego, że on umarł, a ja żyję?
Nie odpowiedziała, nie przeprosiła, nie pożegnała się ze mną. Pogrążyła się w żalu i utknęła w nim. Ja, choć minęło już trzydzieści lat, nadal niewiele czuję w związku ze śmiercią Adama. Powinienem coś czuć, tak byłoby zdrowiej, lepiej dla mnie, ale… nie potrafię. Podobno to się nazywa syndrom wyparcia. Emocje stłumione, wspomnienia jak za mgłą, niby moje, ale dziwnie cudze. Po pogrzebie wyjechałem z domu. Zamieszkałem w akademiku, a po skończeniu studiów wyemigrowałem do Irlandii, gdzie mieszkam do dziś. Nie odwiedzam rodziców, nie bywam na cmentarzu. Z matką kontaktuję się jeszcze rzadziej niż z ojcem, i wyłącznie telefonicznie. Tylko kasę posyłam jej regularnie. Nie mam rodziny i nie chcę mieć. Zawiodłem się na wszystkich, którym powinno na mnie zależeć. Nie ufam ludziom. Czasem, gdy spoglądam w przeszłość, pojawiają się te pytania, ale przeganiam je, bo to pytania bez odpowiedzi…
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Po kilku latach od rozwodu zrozumiałem, że kocham moją pierwszą żonę
Nie chciałam żyć z Ianem w Polsce, bo jest ciemnoskóry
Spędzałem noce z przypadkowymi dziewczynami, a potem nie odbierałem telefonów