Zeszłego lata pojechałam z najlepszą przyjaciółką i jej świeżo upieczonym mężem w ich podróż poślubną na Majorkę. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Alcudia, w hotelu przy plaży. Po raz pierwszy byłam równocześnie nad morzem i w górach, i urzekł mnie widok fal, skał i piasku obok siebie. Mogłabym cały wyjazd spędzić na plaży, ale Zbyszek i Justyna postanowili, że nie ograniczymy się do leniwego „plażingu”.
Wypożyczyliśmy więc na miejscu samochód i codziennie jeździliśmy na wycieczki
Byliśmy w klasztorze, w którym mieszkał Chopin, w uroczym skansenie, gdzie odbywała się degustacja miejscowego wina, wstąpiliśmy do hodowli pereł… Codziennie od rana do wieczora ostro świeciło słońce, niebo było błękitne jak bławatki, a woda w morzu ciepła niczym zupa. Czy można nie cieszyć się z takich cudownych wakacji na Majorce? Otóż można! Trafiłam do miejsca, które przypominało raj. Byłam tu razem ze swoją najlepszą przyjaciółką i jej mężem, którego naprawdę lubiłam – i niestety, często czułam się z nimi potwornie samotna.
Oni byli zakochani i szczęśliwi, ja straciłam swoją miłość. Miał z nami pojechać mój narzeczony Filip, ale w międzyczasie wyszło na jaw, że mnie zdradzał, i dlatego został eksnarzeczonym. Kiedy z nim zerwałam, miał jeszcze czelność spytać, czy zwrócę mu pieniądze wpłacone na wyjazd. Palant! W ciągu dnia, kiedy zwiedzaliśmy wyspę, mnogość wrażeń sprawiała, że udawało mi się zapomnieć o złamanym sercu. Jednak wieczorami dopadał mnie smutek.
Zbyszek i Justyna trzymali się za ręce i patrzyli sobie głęboko w oczy, a ja powoli sączyłam czerwone wino, rozglądałam po barze i czułam się jak piąte koło u wozu. Wszystko zmieniło się czwartego dnia naszego pobytu na wyspie. Jechaliśmy w trójkę drewnianym tramwajem przez miejscowość Soller. Nie było miejsc siedzących, ale nam to nie przeszkadzało: staliśmy, trzymając się poręczy, i podziwialiśmy przez okno mandarynkowe gaje oraz i inne widokowe cudowności.
Zbyszek i Justyna bez żenady się całowali, zachowując się jak para egocentrycznych, zauroczonych sobą nastolatków, a ja robiłam zdjęcia. W pewnym momencie tramwaj gwałtownie skręcił. Straciłam równowagę, zatoczyłam się i… wpadłam wprost w ramiona jakiegoś czarnowłosego przystojniaka. Zaczęłam go przepraszać, ale on tylko się uśmiechnął uwodzicielsko i szepnął na przydechu:
– My pleasure.
Skoro taki z niego „przyjemniaczek”, wolałam się odsunąć. On jednak miał ewidentnie ochotę na kontynuowanie znajomości. Zaczął mnie namawiać na wspólnego drinka. Grzecznie acz stanowczo odmówiłam. W międzyczasie zwolniło się miejsce siedzące. Przystojniak je zajął, a potem bezceremonialnie objął mnie wpół i posadził sobie na kolanach. Zaczęłam się wyrywać. Zanim zdążyłam się porządnie wkurzyć, w całą sytuację wmieszała się kolejna osoba: wysoki, mocno zbudowany ciemnoskóry chłopak w czapce z daszkiem.
Przytrzymał ręce mojemu nieproszonemu adoratorowi, dzięki czemu mogłam umknąć, i coś do niego powiedział, ale nie zrozumiałam co, bo mówił po hiszpańsku. Odsunęłam się jak najdalej od nachalnego bruneta. Zbyszek i Justyna stanęli tak, że mnie przed nim zasłonili.
– Wszystko w porządku? Nic ci nie zrobił? – dopytywali troskliwie.
– Nic mi nie jest – uspokoiłam ich.
Niebawem dojechaliśmy do końcowego przystanku i wysiedliśmy. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że nawet nie podziękowałam tamtemu obrońcy. Trudno, przepadło – pomyślałam – więcej go nie zobaczę. Ale się pomyliłam…
Ujrzałam go następnego ranka: smażył omlety i racuchy w naszej hotelowej restauracji! Jakim cudem nie zorientowałam się wcześniej, że w tramwaju pomógł mi kucharz, którego spotykałam wiele razy podczas posiłków? Jak mogłam go nie rozpoznać? No tak… Byłam na diecie niskokalorycznej, więc dotąd omijałam szerokim łukiem stanowisko ze smażonymi potrawami. Ale akurat tego dnia postanowiłam dać sobie dyspensę i zjeść na śniadanie gorącego pancake’a.
W ten sposób stanęłam oko w oko z moim obrońcą
Miał na sobie śnieżnobiałą kucharską czapkę zamiast czapki z daszkiem, ale to był z całą pewnością on. W pierwszej chwili miałam ochotę wylewnie mu podziękować, ale się powstrzymałam. Mógł odebrać to jako próbę flirtu z mojej strony, a pracownicy hotelu nie powinni chyba spoufalać się z gośćmi. Lepiej nie stawiać go w niezręcznej sytuacji. Zgarnęłam więc na talerz pancake’a i patrząc mu głęboko w oczy, powiedziałam tylko:
– Thank you.
– You’re welcome – odwzajemnił się.
Było w nim coś, co mnie przyciągało. Dlatego podczas obiadu znów podeszłam do jego stanowiska, chociaż wcale nie miałam ochoty na smażone kiełbaski i jajka sadzone, które robił. Chciałam tylko znów zobaczyć jego miłą twarz.
– Pracuję co drugi dzień, jutro mam wolne – powiedział po angielsku. – Czy chciałabyś pójść ze mną jutro na plażę?
– A nie będziesz miał kłopotów w pracy?
W odpowiedzi tylko machnął ręką. Kiedy powiedziałam o randce Zbyszkowi i Justynie, autentycznie się ucieszyli.
– Nie wiem, czy dobrze robię… – zwierzałam się ze swoich wątpliwości. – On jest chyba dużo młodszy. I pewnie chodzi mu tylko… no, wiecie…
– A co w tym złego? – zapytał Zbyszek.
– Ja nie jestem taka! – żachnęłam się.
– Oczywiście, że nie. Ale może on też nie jest „taki”? Może chce z tobą fajnie spędzić czas, a nie zaciągnąć cię od razu do łóżka – przekonywała mnie Justyna.
I przekonała. Moja pierwsza randka z Ianem była fantastyczna. Siedzieliśmy na plaży, kąpaliśmy się w morzu, a późnym wieczorem zabrał mnie na kolację i drinka do uroczej knajpki w centrum Alcudii. Przez cały ten czas gadaliśmy jedno przez drugie. Rozmawiało nam się tak dobrze, że niemal zapomniałam, że to randka. Byłam przyzwyczajona do tego, że faceci, którzy chcieli mnie poderwać, zachowywali się jak tokujące głuszce – nie słuchali, tylko za wszelką cenę starali się dobrze zaprezentować i zrobić na mnie wrażenie. Ian był inny.
Jego naprawdę obchodziło, co mam do powiedzenia
Okazało się, że oboje lubimy książki Marqueza; łączyło nas też podobne poczucie humoru. Od razu zapanowała między nami serdeczna i swobodna atmosfera, jakbyśmy się przyjaźnili od lat. Podobało mi się też, że chłopak w ogóle się do mnie nie kleił. Nie próbował mnie pocałować ani przytulić. Ośmielił się tylko wziąć mnie za rękę, kiedy spacerowaliśmy nocą uliczkami Alcudii. Na koniec odprowadził mnie pod hotel i delikatnie pocałował w policzek na pożegnanie.
– Spotkamy się pojutrze? – zapytał.
– Bardzo chętnie – nie wahałam się.
I tak już było do końca pobytu na Majorce. Co drugi dzień spędzałam z Ianem, zostawiając nowożeńców samych. Oni też byli zadowoleni z takiego obrotu spraw. Nie doszło między mną a Ianem do niczego więcej, aż do mojej ostatniej nocy na Majorce… Jak zwykle odprowadził mnie pod hotel, a potem nachylił się, aby cmoknąć mnie w policzek. Uchyliłam się. Zrobił zdziwioną minę.
Wtedy to ja go pocałowałam – prosto w usta
Ten pocałunek był jak iskra, od której zaczyna się pożar. Pojechaliśmy taksówką do małego mieszkanka Iana. Seks z nim był wspaniały. Namiętność i czułość jednocześnie. Uwielbienie i głód. Do tego miał piękne, wysportowane ciało. Świetne było także picie razem szampana i tulenie się do siebie przez sen. Kiedy się zbudziłam, Ian już nie spał. Siedział i wpatrywał się we mnie.
– Good morning – powiedziałam.
– I love you – odpowiedział.
– Nie musisz tego mówić – zapewniłam go. – To była piękna przygoda. Nie oczekuję więcej. Było wspaniale, ale przecież oboje wiemy, że nie będzie dalszego...
– Nie, Annie, dla mnie to znaczyło dużo więcej – przerwał mi. – I jeśli tylko dasz mi szansę, sprawię, że dla ciebie to też nabierze znaczenia.
– Czego ty właściwie chcesz, Ian? – Chcę z tobą być, Annie!
Widziałam, że mówi szczerze. Ale przecież tak wiele nas dzieliło! Nie tylko kolor skóry, co – gdybyśmy mieszkali w Polsce – mogłoby stanowić niemały problem. Nie ma co udawać, że nie. Ponadto byłam od niego o sześć lat starsza. Ja pracowałam, on jeszcze studiował i łapał dorywcze fuchy. Jednak czułam, że jeżeli go odrzucę, będę tego żałować do końca życia. Dlatego, chociaż wiedziałam, że to szaleństwo, powiedziałam:
– Spróbujmy…
Minęły prawie 2 lata od tamtej rozmowy, a nasza piękna, wakacyjna przygoda wciąż trwa. Wbrew statystykom tworzyliśmy udany związek na odległość – on kończył licencjat i tęsknił w Hiszpanii, ja pracowałam i tęskniłam w Anglii. Potem mój piękny, szalony ukochany uznał, że nie wytrzyma dłużej beze mnie i przeprowadził się do Londynu, gdzie zamierza kontynuować naukę. Gdy ją skończy za dwa lata, chce, żebyśmy się pobrali – w Alcudii, tam, gdzie się poznaliśmy. Raczej mu nie odmówię.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Daria jako 8-latka widziała śmierć swojego brata. Wmówiła sobie, że to ona go zabiła
Marek był 19 lat starszy. Od zawsze mi imponował, ale... gardził mną
Wyglądam bardzo młodo. Powinnam się cieszyć, a to moje przekleństwo