„Mateusz był moim mężczyzną ze snów. Myślałam tak, dopóki nie naszła mnie jego ciężarna żona”

Matka kochała moje rodzeństwo, mnie nie umiała fot. Adobe Stock, StockPhotoPro
„– Idziemy, synku – odwróciła się, ale zaraz znów na mnie spojrzała i pogładziła brzuch. – To jest dziecko Mateusza. Jeśli nie wierzysz, sama go spytaj – dodała. Oczywiście spytałam. A on... przez łzy przepraszał i zapewniał, że to było tylko raz, że się zapomniał, wypił, że go namówiła, uwiodła, sama nie wiem już co. Odepchnęłam go ze wstrętem”.
/ 19.04.2023 19:15
Matka kochała moje rodzeństwo, mnie nie umiała fot. Adobe Stock, StockPhotoPro

Nie da się zbudować szczęścia na czyimś nieszczęściu. Znałam tę prawdę, ale miałam nadzieję, że mnie ona nie dotyczy. A jednak! Mateusz pojawił się w moim życiu przypadkiem. Dopiero co rozstałam się z narzeczonym i nie szukałam nikogo na jego miejsce. Czułam się zraniona i oszukana przez Bartka, który obiecywał złote góry i wspólne szczęśliwe życie, a potem okazało się, że taka jedna Karolina jest z nim w ciąży i on musi się z nią ożenić, bo honor nie pozwala mu postąpić inaczej. Zostawić mnie w rozpaczy honor mu nie przeszkadzał. W każdym razie zostałam sama w poczuciu ogromnej krzywdy. Początkowo płakałam, płakałam i płakałam, ale w końcu powiedziałam „dosyć”, zebrałam się w sobie, zaczęłam wychodzić do ludzi i spotykać się z przyjaciółmi. I pewnego wieczoru w pubie ktoś znajomy przedstawił mi Mateusza.

Spodobał mi się od pierwszej chwili

Wysoki, przystojny, z krótko ostrzyżonymi włosami i czarnymi oczami. Handlowiec w dużej międzynarodowej firmie. Dosiadł się do naszego stolika i zaczął mnie adorować. Wypiliśmy kilka drinków, tańczyliśmy i nawet całowaliśmy się trochę, chociaż zwykle nie narzucam znajomościom takiego tempa. Tym razem jednak było inaczej, chciałam się zemścić na Bartku, poczuć się dowartościowana, zapomnieć o tym, że zostałam porzucona dla innej. Zaczęliśmy się z Mateuszem spotykać, najpierw na kawę, spacer, kino, potem była kolacja i zanim się zorientowałam, byłam zakochana po uszy. Mati miał w sobie coś, co powodowało, że przyciągał wszystkie dziewczyny. Kelnerki w lokalach robiły do niego maślane oczy, dziewczyny na dyskotekach gapiły się, jakby świat wokół nich się zatrzymał. Nie ukrywam, że od czasu do czasu kłuła mnie igła zazdrości.

Gapią się na ciebie jak głupie! – marudziłam.

Wzruszał ramionami.

– Nie interesuje mnie to.

– Na pewno?

Śmiał się głośno i całował mnie.

Tylko ciebie kocham – zapewniał.

Wierzyłam mu, nie miałam powodów, żeby nie wierzyć, nie podrywał przecież żadnej z tych dziewczyn, to one skakały wokół niego. Po pół roku zaproponował, żebyśmy razem zamieszkali.

– Wynajęlibyśmy większe mieszkanie, dwupokojowe… – kusił. – Mógłbym z tobą zasypiać i przy tobie się budzić, jedlibyśmy razem śniadania, pili kawę, kąpali się w jednej wannie…

– Przecież i tak to robimy – mówiłam.

– No tak, ale wiesz, o co mi chodzi…

Kiedy milczałam, zapytał wprost

– Nie chcesz ze mną mieszkać?

– Chcę, ale… – nie wiedziałam, jak ubrać w słowa to, co czułam.

Chciałam z nim mieszkać, ale też bałam się, bo wciąż pamiętałam historię z Bartkiem. Poza tym lubiłam swoją kawalerkę – jeśli z niej zrezygnuję, a z Matim mi nie wyjdzie, zostanę na lodzie, bo właściciel wynajmie ją komuś innemu.

Skoro chcesz, to żadne „ale” się nie liczy – uciął. – Jutro pojedziemy w takie jedno miejsce, mam już coś na oku, może ci się spodoba.

Mieszkanie mi się spodobało. Nieduże, ale przytulne, w nowym budownictwie. Łazienka z wanną, tak jak chcieliśmy, umeblowana kuchnia i dwa pokoje. W jednym, tym połączonym z kuchnią, urządziliśmy salon, w drugim sypialnię. Wyglądało na to, że niepotrzebnie się bałam. Czas mijał, a Mati nie przestawał się o mnie starać. Przynosił mi kwiaty, przygotowywał kolacje przy świecach, zapraszał do kina… Był chyba ideałem.

– Nie ma ideałów – rzuciła kiedyś w powietrze moja przyjaciółka Agnieszka.

– No wiesz – obruszyłam się. – Matiemu nic nie możesz zarzucić.

– Niby nie – mruknęła – ale boję się, że ta bomba jeszcze wybuchnie.

Byłam zła. Jaka bomba? Co ta Agnieszka wymyśla? Nie może znieść, że w końcu mam fajnego faceta? Prawie się na nią obraziłam. Tymczasem z Matim mieszkaliśmy już kilka miesięcy i wciąż nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Mój ukochany sporo czasu spędzał poza domem. Po pierwsze, praca przedstawiciela handlowego na Polskę wschodnią i centralną wymagała od niego częstych wyjazdów. Ponieważ jednak wiązały się z tym niezłe profity, nie narzekałam, mimo że moja praca, sekretarki w kancelarii notarialnej, nie była aż tak absorbująca. Po drugie, często jeździł na weekend do rodziców na wieś. W ten piątek też szykował się do drogi. Kilka razy proponowałam mu, że chętnie się z nim zabiorę, ale zawsze wynajdywał jakieś przeszkody – a to miał do zawiezienia coś dużego i w samochodzie zabrakło miejsca, a to ktoś z rodziny chorował i „nie pora na wizyty”… Sam poznał moich rodziców dawno temu, a ja nie miałam pojęcia, kim są moi przyszli teściowie. Za namową Agnieszki postanowiłam, że tym razem nie odpuszczę.

– Mati… – usiadłam na kanapie, na wprost deski do prasowania, przy której stał mój ukochany – chcę jechać z tobą.

– Dokąd? – spytał, nie odrywając wzroku od prasowanej właśnie koszuli.

– Na wieś – wyjaśniłam.

– Kiedy?

– Jutro. Jutro chcę pojechać z tobą na wieś – powtórzyłam całą informację w jednym zdaniu.

Wreszcie oderwał wzrok od żelazka

Niesamowite, chyba Agnieszka miała rację, że z tym wyjazdem jest coś nie tak. – Ludka – przyglądał mi się. – Czemu ci tak zależy? Po co chcesz tam jechać?

Nie sądzisz, kochany, że nie jest to najmądrzejsze pytanie?

– Dlaczego?

– Po prostu chciałabym poznać twoich rodziców, zobaczyć, gdzie spędziłeś dzieciństwo, gdzie, no wiesz, gdzie… – jąkałam się, gubiąc myśli. W końcu zapytałam wprost, prawie szeptem: – Mati, czy ty coś przede mną ukrywasz?

Mateusz milczał.

– Mati… – ponagliłam go – Czuję, że coś jest nie tak, proszę, powiedz...

Przez chwilę patrzył na mnie uważnie, a w oczach miał, nie wiem co – miłość, strach, żal? Podszedł, uklęknął przede mną i położył głowę na moich kolanach.

– Powiem ci wszystko – szepnął. – Ale pamiętaj, że bardzo cię kocham.

– Mateusz, co się dzieje? – byłam coraz bardziej zaniepokojona. – Ja mam na wsi żonę.

Zamarłam, przez moment wydawało mi się, że nie mogę oddychać. O czym on mówi? Żonę? Jaką żonę? Milczeliśmy. Ja nie wiedziałam, co powiedzieć, a on czekał chyba na moją reakcję. Kiedy cisza zaczęła się przedłużać, podniósł głowę.

– Ludka, kocham tylko ciebie, z żoną od dawna nic mnie nie łączy – powiedział. – Rozwiodę się, przysięgam ci, rozwiodę się i ożenię się z tobą. Nie potrafię bez ciebie żyć – głos mu się załamał.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Dlaczego mnie oszukiwałeś?

– Nie oszukiwałem cię, po prostu nie rozmawialiśmy o tym. – Mateusz, co ty gadasz? Jak to nie rozmawialiśmy? Nie rozmawialiśmy, bo przez myśl mi nie przeszło, że możesz mieć żonę!

Raptem coś błysnęło mi w głowie

– Mati – chwyciłam go za włosy i odwróciłam twarzą ku sobie – Mati, czy tylko żonę? Masz też dzieci?

– Mam… syna – wykrztusił.

I ty mówisz, że nic cię z żoną nie łączy?

– No nic oprócz Witka.

Nie mogłam tego dłużej znieść, zerwałam się, odpychając Mateusza, i wybiegłam do sypialni. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie. Potem powoli usiadłam na podłodze i rozpłakałam się. To nie może być prawda, to nie może być koniec, przecież się kochamy… Nie wpuściłam Mateusza do środka, choć nalegał. Zatarasowałam drzwi łóżkiem i przepłakałam na nim całą noc. Kiedy się obudziłam, Matiego już nie było. Pojechał na wieś. Na stole zostawił list. Pisał, że mnie kocha, że miał dwadzieścia lat, kiedy Zosia zaszła w ciążę. Ożenił się z nią, ale jej nie kochał, łączył ich tylko mały Wituś. Zosia mieszka z małym u swoich rodziców, ale to po sąsiedzku. Bał się powiedzieć mi o wszystkim, bo myślał, że odejdę, i bał się zabrać mnie na wieś, bo wszystko by się wydało. W przyszłym tygodniu złoży pozew o rozwód, nie chce tego dłużej ciągnąć. Błaga, abym mu wybaczyła. Nie wiedziałam, co robić, co myśleć. Siedziałam w fotelu, gapiąc się w okno. Wierzyłam, że Mateusz mnie kocha, ale mimo to nie wiedziałam, jak powinnam postąpić. Nie miałam pojęcia, z kim mogłabym o tym porozmawiać, bo na pewno nie z mamą i nie z Agnieszką. Dobrze wiedziałam, co by obie powiedziały… Żebym rzuciła Mateusza. A ja nie mogłam tego zrobić. Kochałam go…

Nie odeszłam, nie potrafiłam

Kiedy wrócił, udawałam, że nic się nie stało, o nic nie pytałam, po prostu nie wracałam do tematu. Wiem, że to głupie i dziecinne, ale nie mogłam inaczej. Nie wiem, czy myślałam, że jak będę udawała, że jego rodzina nie istnieje, to oni tak po prostu znikną? Miłość nie tylko jest ślepa, ale też odbiera zdolność logicznego myślenia. Dwa miesiące później zorientowałam się, że jestem w ciąży.

– I co ja mam teraz zrobić? – przestraszona, w pierwszym odruchu zwróciłam się do Agnieszki.

Popatrzyła na mnie zdziwiona.

– Jak to: co masz zrobić? Powiedzieć Mateuszowi. I cieszyć się.

No tak, dla niej to było proste, nie wiedziała o Mateuszu tego, co ja. Wbrew moim obawom Mati bardzo się ucieszył. Tulił mnie i tańczył z radości.

– Mati, ale co teraz będzie? – spytałam. – Rozwiodę się, przecież ci obiecałem. Kocham cię, kocham was oboje!

I rzeczywiście złożył pozew. Kilka dni później przyniósł mi odpis dokumentów.

– Żebyś wiedziała, że nie kłamię.

– Przecież ja ci wierzę, Mati – przytuliłam się do niego.

Rodzicom powiedziałam, kiedy zaczęli dopytywać się o termin ślubu. No bo jak to, dziecko w drodze, a my wciąż na kocią łapę. Na moje słowa, że owszem weźmiemy ślub, ale dopiero, kiedy Mateusz dostanie rozwód, mama zbladła, a potem chwyciła się za usta, jakby miała zwymiotować, i wybiegła do łazienki.

– No, córcia – ojciec zachował spokój, ale z pewnością też był wstrząśnięty – toś matce bombę zafundowała. Mogłaś nas uprzedzić, że zięć jest z przeszłością.

Jednak nie próbowali mnie od niczego odwodzić. Lubili Mateusza, a poza tym uważali, że dziecko musi mieć ojca. Inaczej sprawa wyglądała z Agnieszką. Aga długo milczała, a potem powiedziała:

– Nigdy nie sądziłam, że rozbijesz czyjąś rodzinę.

– Aga, ja go kocham… – próbowałam się tłumaczyć.

Jego syn też go kocha – była nieprzejednana.

– Aga…

– Nie chcę na ten temat więcej rozmawiać.

Wstała i zaczęła się ubierać

– Agnieszka, jesteś moją najlepszą przyjaciółką, nie zostawiaj mnie tak! – rozpaczliwie próbowałam ją zatrzymać.

– Oczywiście, że jestem. I zawsze będę. Ale teraz już pójdę. Muszę to sobie wszystko przemyśleć.

Na szczęście po kilku dniach wszystko było między nami jak dawniej. Tylko raz Aga wróciła do tematu, mówiąc:

– Nie wiem, czy uda ci się zbudować dom na czyimś nieszczęściu…

Zabolało. Nie poszłam na rozprawę rozwodową Mateusza, nie chciałam widzieć jego żony. Przestałam też upierać się przy wizycie u przyszłych teściów. Zresztą Mateusz wcale mnie do tego nie namawiał. Kiedyś wyrwało mu się – chyba przypadkiem, bo nie sądzę, żeby celowo – że jego rodzice bardzo kochają Witka, lubią Zosię i mają do niego żal, że zostawia rodzinę.

Pojedziemy do nich, jak już będę po rozwodzie – obiecywał. – Wszystko się ułoży, musimy tylko dać im trochę czasu.

Było mi przykro, bo pragnęłam akceptacji rodziców Mateusza. Pomyślałam, że oni mogliby przyjechać do nas! Mati jednak pozbawił mnie złudzeń:

– Ludka, mówiłem ci, że potrzebują czasu. Ale na pewno cię zaakceptują, kiedy urodzi się nasze dziecko – dodał.

Dziś wiem, że byłam strasznie głupia…

Mati nie dostał rozwodu na pierwszej sprawie, choć przyznał, że ma kochankę. Wszystko się jednak przeciągało, a kiedy sędzia w końcu orzekł rozwód, nasz syn Wiktor miał już miesiąc. Wreszcie miałam Mateusza tylko dla siebie. Siedziałam z dzieckiem na urlopie macierzyńskim, Mati dbał o nas bardzo, ale dużo też pracował, sporo wyjeżdżał. Często więc bywaliśmy sami. Dźwięk dzwonka we wtorkowe przedpołudnie oderwał mnie od karmienia dziecka. Owinęłam się szlafrokiem i niechętnie poszłam otworzyć. Na progu stała ciemnowłosa dziewczyna w zaawansowanej ciąży. Za rękę trzymała małego chłopczyka. Patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.

– Kim pani jest? – wydukałam w końcu.

– Wiesz, kim jestem – odparła. – Mam na imię Zofia, a to jest Wituś – wskazała stojącego obok chłopca – a to – pogładziła się po brzuchu – nie wiem, może Mateusz, syn Mateusza?

– To nie… niemożliwe – wyjąkałam.

– Możliwe – patrzyła na mnie zimno.

Mateusz mnie kocha!

Parsknęła śmiechem.

– Teraz. Ale mu to minie. Znudzi się tobą, tak jak znudził się mną.

– Nie wolno ci tak mówić!

– Wolno. Właśnie mnie wolno. Wyjdź za niego, a zaraz zacznie cię zdradzać, oszukiwać, a potem zostawi dla innej.

– Niech pani już idzie – nie miałam siły ciągnąć tego dłużej.

Z pokoju dobiegło ciche popłakiwanie Wiktorka.

– Idziemy, synku – odwróciła się, ale zaraz potem znów na mnie spojrzała i pogładziła brzuch. – To jest dziecko Mateusza. Jeśli nie wierzysz, sama go spytaj.

Oczywiście, że spytałam. A on... przez łzy przepraszał i zapewniał, że to było tylko raz, że się zapomniał, wypił, że go namówiła, uwiodła, sama nie wiem już co. Odepchnęłam go ze wstrętem.

– Mam dość! – krzyknęłam. – Jak mogłeś mnie tak oszukać? Nienawidzę cię!

– Ale Ludka…

– Stop! – tupnęłam nogą. – Wynoś się!

Poszłam do przedpokoju i wyciągnęłam z pawlacza walizkę. Wróciłam do sypialni, otworzyłam szafę i zaczęłam go pakować.

– Nie możesz tego zrobić – krzyknął.

– Właśnie robię.

– Przecież mamy dziecko…

Z Zosią masz dwoje!

– Ale kocham was!

– A ja ciebie już nie – powiedziałam, chociaż nie była to prawda.

Wyrzuciłam go niemal siłą i nigdy nie pozwoliłam się przeprosić. Na razie sama wychowuję synka, Mateusz płaci na niego alimenty, ale spotyka się z nim rzadko. Niedawno odwiedzili mnie rodzice Mateusza, chcieli poznać wnuka, ale wizyta niezbyt się udała. Uważają, że rozbiłam małżeństwo ich syna, ale ja nie czuję się winna, czuję się oszukana. 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA