„Matka zabroniła mi mieć dzieci i pracowałam u niej od rana do wieczora za 1500 zł. W końcu dostała udaru...”

Córka w szponach matki despotki fot. Adobe Stock
„Moje pierwsze wspomnienie matki łączy się ze łzami. Widzę moją starszą siostrę, Kalinę, jak klęczy w kącie, łykając łzy. A nad nią góruje wysoka, groźna kobieta, który mówi coś do niej stanowczo. Nie podnosi głosu, ale ton mrozi krew w żyłach”.
/ 25.03.2021 09:26
Córka w szponach matki despotki fot. Adobe Stock

Od zawsze żyłyśmy pod jej dyktando. Kiedy dziennikarka wyszła z gabinetu mojej matki, w oczach miała blask. Wywiad trwał godzinę i kobieta była nakręcona jak sprężyna. Spojrzała na mnie.

– Zazdroszczę pani matki – trajkotała. – Co za intelekt, co za siła! Pani profesor to niezwykła kobieta. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak to było być przez nią wychowywaną, kształtowaną. Gdyby nie to, że jej własna córka jest jej asystentką, sama bym się zgłosiła do tej pracy… – tokowała tak jeszcze na klatce schodowej, kiedy zamykałam za nią drzwi. Idiotka.

Rozległ się dzwonek. Weszłam. Matka pisała coś piórem, tym swoim „lekarskim” pismem, którego odczytywanie przyprawiało mnie o ból głowy. Co wieczór musiałam jej notatki wprowadzać do komputera, opracować i wydrukować, by miała na rano.

– Zrób mi kawę – powiedziała, nie podnosząc głowy. – Tylko mocną, nie tę lurę, którą próbujesz mi wciskać.

– Lekarz zabronił…

Uniosła głowę. Wyraz jej twarzy wcisnął mi resztę słów w gardło.

– Coś jeszcze?

– Chciałam cię prosić o podwyżkę – wypaliłam po chwili wahania. – Pracuję już u ciebie pięć lat.

– A ja ci płacę – przerwała mi. – Ale jesteś moją córką, więc… Znałam jej teorię – powinnam pracować za darmo, by się jej odpłacić za to, że mnie w bólach urodziła, wychowała i dawała dach nad głową. W gruncie rzeczy jestem niewdzięczna, bo gdy powiedziała, że chce, żebym została jej asystentką i będzie mi za to płacić, nie zaoferowałam darmowych usług. A teraz chcę podwyżkę?

Z układanej tygodniami przemowy udało mi się wycisnąć tylko te zdania:

– Mam 30 lat, pracuję tylko u ciebie, czasem po 12 godzin dziennie, i zarabiam półtora tysiąca. Nie mogę się nawet sama utrzymać.

Mąż ma cię utrzymywać. Kawa. Sięgałam już do klamki, kiedy spytała:

– Czy Zośka nadal spotyka się z tym niedorajdą?

– Nie wiem. Chyba nie – odparłam, nie odwracając się. Usłyszałam ciche prychnięcie.

– Nawet kłamać nie umiesz.

To istny cud, że matka zaakceptowała Pawła

Drzwi zamknęłam za sobą cicho, choć miałam ochotę tak nimi trzasnąć, żeby wyleciały z futryny. Moje pierwsze wspomnienie matki łączy się ze łzami. Widzę moją starszą siostrę, Kalinę, jak klęczy w kącie, łykając łzy. A nad nią góruje wysoka, groźna kobieta, który mówi coś do niej stanowczo. Nie podnosi głosu, ale ton mrozi krew w żyłach. Być może moja młodsza o trzy lata siostra Zosia ma podobne wspomnienia, bo i ja odklęczałam swoje w kącie gabinetu matki między rododendronem a szafką na akta. Do dziś nie lubię patrzeć w to miejsce.

Wielka pani profesor. Mądra, oczytana, pełna olśniewających teorii, o których piszą w fachowych pismach, uwielbiana przez media. Być przez nią wychowaną? Koszmar.

– Pytała o mnie? – do kuchni weszła Zosia, postawiła na stole zakupy. Matka nie potrzebowała służby. Ja byłam jej sekretarką, asystentką i dziewczyną do wszystkiego. Zosia, dobrze zapowiadająca się architekt, robiła za zaopatrzeniowca i kucharkę, a Kalina sprzątała i prała jak pokojówka. A była księgową w dużej firmie. Tylko ja na swoich usługach zarabiałam, bo praca asystentki zabierała mi cały czas.

Zośka zawsze się dziwiła, jakim cudem złapałam męża, skoro nigdzie nie bywałam bez matki. I jakim cudem jest ze mną już siódmy rok, skoro nigdy nie mam dla niego czasu. Też tego nie rozumiem, ale mam nadzieję, że wariacka miłość Pawła tak szybko się nie rozpłynie.

– Pytała, czy wciąż jesteś z Jackiem. Zośka zastygła z kalafiorem w ręce i spojrzała na mnie płochliwe.

– Co powiedziałaś? – Że pewnie nie. Ale nie uwierzyła.

Jacek był skrzypkiem jazzowym. Matka uznawała jedynie muzykę klasyczną i operę. Reszta to badziewie. Stąd była przeciwna związkowi jej córki z grajkiem. Nieudacznikiem, skoro nie dostał się do orkiestry symfonicznej. Zanosiło się, że jeśli Zosia się nie postawi, skończy jak Kalina – trzydziestopięcioletnia panna spotykająca się z facetami na seks ukradkiem, żeby mama się nie dowiedziała.

Ale Zosia się nie postawi, bo jak my wszystkie cierpi na uzależnienie od swego dręczyciela. Każda z nas nosi własny bagaż udręk. Każda chciałaby uciec na kraj świata, i żadna nie jest w stanie. Osobowość naszej matki jest zbyt silna, a wpojone nam od niemowlęctwa posłuszeństwo trzyma nas jak na łańcuchach. Syndrom sztokholmski przy tym to pikuś.

– Kocham go – powiedziała Zosia drżącym głosem. – Jest cudowny.

– Więc trwaj przy nim – powiedziałam, sama nie wierząc w to, co mówię.

– Zazdroszczę ci – otarła łzę w oku.

To prawda, miałam szczęście

Paweł był jednym z ulubionych studentów matki, poznaliśmy się, kiedy pisał u niej pracę doktorską. I choć matka ma do niego pretensje, że nie został na uczelni, nie sprzeciwiała się, gdy się oświadczył. Dziwiła się tylko, że taki facet jak on zwrócił uwagę na mnie. Przecież stać go na więcej! Nie ma to jak czuć wsparcie matki… Rozległ się dzwonek z gabinetu.

Postawiłam filiżankę i imbryk z kawą na tacy oraz trzy ulubione herbatniki mamy. Zestaw obowiązkowy. Dzwonek wciąż dzwonił, alarmująco. Wzięłam tacę, spojrzałam na Zosię.

– Otworzysz mi drzwi gabinetu? Gdy dochodziłyśmy do pokoju, rozległ się stłumiony huk. Jakby coś upadło. Zosia otworzyła drzwi. Mama leżała na dywanie obok biurka. Przez chwilę stałyśmy w drzwiach. Jedynym dźwiękiem było lekkie dzwonienie filiżanki i dzbanka na trzymanej przeze mnie tacy. Drżałam.

 Lekarze powiedzieli, że to udar. Cóż, zapracowała sobie na to hektolitrami kawy, czterogodzinnym snem, intensywnym życiem zawodowym. Brakiem śmiechu i rozrywki. Kiedy jeszcze tata żył, były dni, gdy matka od rana była rozluźniona, niemal łagodna. Dobry seks jest przyjaciółką nerwów kobiety. Ale tata umarł dziesięć lat temu… Stałyśmy we trzy przy szpitalnym łóżku i patrzyłyśmy na nią. Już nie wydawała się taka groźna – zwykła szczupła kobieta po 60., blada, bezbronna… Nieraz widziałam, jak spała – zawsze unosiła się wokół niej aura mocy. Teraz jej nie było.

– I co dalej? – spytała Kalina. – Lekarze powiedzieli, że jeszcze nie wiadomo, jakie będą skutki. Może być sparaliżowana.

– Cokolwiek się stanie, musimy się nią zająć – powiedziałam.

– Jak to sobie wyobrażasz? – Kalina cały czas wpatrywała się w matkę.

– Normalnie. Jesteśmy trzy…

– Na mnie nie licz – powiedziała ostro Kalina i zarzuciła torebkę na ramię. – Wypisuję się. Rano przyjęłam propozycję pracy w Krakowie. Zamierzam tam jechać, wyjść za mąż za Artura i mieć dzieci.

– Co za Artur, nic o nim nie mówiłaś? – spytała Zośka z pretensją w głosie.

– Miałam mówić, żebyście od razu wypaplały matce? Artur mieszka w Krakowie i spotykamy się od roku. Jak dowiedział się o tym – skinęła głową na nieprzytomną rodzicielkę – od razu się oświadczył, a ja powiedziałam tak. Karola, zadzwoń do mnie, jak się obudzi. I nie dajcie się jej. I tyle ją widziałam.

Oczywiście, przez moment przemknęły mi przez głowę te wszystkie słowa i oceny – zdrada, tchórzostwo, znieczulica – które z pewnością powiedziałby ktoś inny. Ktoś, kto nie wiedział, jakie było jej życie z matką. Ale ja rozumiałam siostrę i nie potępiałam jej. Choć jej odejście oznaczało więcej pracy.

– Ty też zamierzasz odejść? Do męża, by wreszcie zacząć żyć? Sama nie dam rady – wyszeptała Zosia.

– Nie – odparłam. – Ja u niej pracuję. Zresztą nie wiem… zobaczymy.

To udar tak ją odmienił? Tylko czy na zawsze?

Matka odzyskała przytomność dwa dni później. Wprowadziłam się do jej mieszkania, żeby się nią opiekować razem z Zosią.

– Przepraszam cię – powiedziałam mężowi naszej ostatniej nocy. – Ale nie mogę inaczej…

– Nie martw się – Paweł mnie przytulił. – Będę przychodził na obiady… Zośka świetnie gotuje. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.

– Skąd w tobie taki optymizm? Zośka dziwi się, że wciąż mnie kochasz.

– Przestań. Nawet nie wiesz, jaka jesteś wspaniała. Może kiedyś uda mi się sprawić, żebyś to dostrzegła. Optymista.

Okazało się, że udar nie był zbyt rozległy i w ciągu kilku tygodni jego fizyczne skutki – lekki paraliż prawej strony ciała – całkowicie ustąpiły. Ale było coś jeszcze. Jakieś półtora miesiąca po powrocie ze szpitala przyprowadziłam mamę z łazienki – jeszcze miała lekki przykurcz lewej nogi. Usadziłam ją na kanapie, otuliłam kocem.

– Chcesz coś? Herbatę, kanapkę?

– Nie, dziękuję. Wciąż to słowo tak obco brzmiało w ustach Smoczycy. Ale było miłe.

– Która godzina? – spytała.

– Dochodzi dziewiętnasta. Zaraz Fakty – położyłam pilota na stolikuj.

– Gdzie Zosia?

– Wyszła pobiegać. Mama chwyciła mnie za rękę.

– Jest smutna. Oczy ma podpuchnięte, jakby ciągle płakała. Co się dzieje?

– Naprawdę chcesz wiedzieć? – spytałam; gdy skinęła głową, wyrzuciłam to z siebie:

– Ma wyrzuty sumienia. Uważa, że też się dołożyła do twojego udaru i choć bardzo kocha Jacka, uważa, że musi z nim zerwać. Właśnie poszła mu to powiedzieć.

– A on ją kocha? Nie tego pytania się spodziewałam.

– Tak.

– No to powinni być razem! Mój udar to nie jej wina, dziwne, że tak myśli. Jeśli się kochają, powinni być razem. Powiedz jej to.

Mówiła szczerze, widziałam to. Byłam w szoku. Czułam, jak coś ściska mnie za gardło. Od miesiąca widziałam, że coś się w matce zmieniło, coś złagodniało, coś zniknęło. Jej ton, słowa, wdzięczność, łagodność. Spokój. Aż bałam się uwierzyć, że może to być na stałe. Opadłam na kanapę obok niej.

– Nie zgadzałaś się. Twierdziłaś, że najpierw ma zostać słynnym architektem, a potem może poszukać sobie męża wśród równych sobie. A ona chce projektować sztukę użytkową i wyjść za mąż za grajka. Ale na to nie ma twojej zgody. Potarła dłonią czoło bezradnym gestem, jakby próbowała coś zrozumieć i w żaden sposób nie mogła.

– Nikt nie może narzucać innym sposobu życia – powiedziała. – To haniebne. I nikt nie powinien się na to zgadzać… Kalina?

Wzięłam głęboki oddech i skoczyłam na głęboką wodę.

– Wyjechała do Krakowa, niedługo bierze ślub z facetem, którego przed tobą ukrywała. Mama skinęła głową. Widziałam, że moje słowa sprawiły jej ból.

– I słusznie. Ale chciałabym być na ich ślubie – uśmiechnęła się przez łzy błyszczące w jej oczach. – Wiem, że podobają jej się moje rubinowe kolczyki i kolia… Myślisz, że to byłby dobry prezent dla panny młodej?

Rozpłakałam się. Tak strasznie, z głębi serca, jakby wszystkie łzy powstrzymywane przez całe moje życie chciały naraz się wydostać. Poczułam kruche ramiona matki, którymi mnie objęła.

– Tak mi przykro, Karolinko. Nie rozumiem, jak mogłam taka być. Teraz czuję się tak, jakby zasłona spadła z mojego serca. Mam wrażenie, że wielu rzeczy nie pamiętam. Okropnych rzeczy. Zosia, Kalina. A ty? Czego tobie zabraniałam?

– Dzieci – wyszlochałam. – Powiedziałaś, że nie zniesiesz wokół siebie wrzeszczących, zaślinionych bachorów. I żebym się dobrze zastanowiła.

– A ty uległaś? Dlaczego?

– Jesteś naszą matką. Naszym światem. Nie mogłam inaczej.

– Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam, córeczko… I płakałyśmy już obie.

Przemiana, w przeciwieństwie do paraliżu, się nie cofnęła, za co dziękuję codziennie Bogu. Może trochę późno, ale wreszcie poczułam, co to znaczy mieć kochającą, ciepłą i mądrą matkę. Matkę, która cierpliwie, krok po kroku niszczyła łańcuchy, którymi przez tyle lat sama nas pętała. Uczyła nas szczerości, dokonywania własnych wyborów, a przede wszystkim odwagi, by powiedzieć jej – nie.

To były dziwne miesiące, ale cudowne. Rok po udarze, kiedy mama wróciła już do pracy, choć powoli szykowała się do przejścia na emeryturę, na wywiad umówiła się z nią ta sama dziennikarka, co tamtego pamiętnego dnia. Po godzinnej rozmowie w gabinecie mamy wyszła. Była zmieszana. Spojrzała na mnie.

– Wspaniała kobieta – powtórzyła jak kiedyś. – Co za wiedza, umysł… Tylko że brak w niej tej dawnej ostrości, porażającej logiki. Bezkompromisowości. Rozumiem, udar… Szkoda. Zamknęłam za nią drzwi. Pewnie po raz ostatni. Idiotka. 

Więcej prawdziwych historii:
„Mój mąż raz w życiu powiedział mi, że mnie kocha. Gdybym umarła, pewnie nawet nie uroniłby ani jednej łzy”
„Przez starania o dziecko prawie rozpadło się moje małżeństwo. Nic nie było dla mnie ważniejsze, nawet miłość męża”
„Nie chciałam zostawić męża i rodziny, by uciec z kochankiem. Straciłam za to ich wszystkich…”

Redakcja poleca

REKLAMA