„Marzyły mi się wnuki. Wyobrażałam sobie, że będę jeździć i pomagać młodym. A oni cudują i cudują!”

kobieta która marzy o wnukach fot. Adobe Stock
„– No, jak tak będą dalej kombinować i cudować, to prędzej anioły zobaczę niż wnuki! Taka rozsądna się ta dziewczyna wydawała, a tu masz, w ciężkie zabobony wierzy!”
/ 26.04.2021 14:11
kobieta która marzy o wnukach fot. Adobe Stock

Już prawie się pogodziłam z tym, że mój syn zostanie na stałe w Anglii…Może to i lepiej, bo co dobrego chłopaka tu czeka? Dziura zabita dechami, roboty nie ma, nie bez powodu jego koledzy też powyjeżdżali, a ci, co zostali, głównie pod sklepem koczują, obalając piwo za piwem. Dziewuchy do miasta wyjechały, za mąż powychodziły, oprócz tych, co z brzuchem skończyły karierę już w średniej szkole.

– Gospodarkę by przejął – marudził Edek, jakby już dawno nie zostało ustalone, że Madzia ze swoim tu zostaną.

Jarek przecież otwarcie powiedział, że go tyranie w polu nie interesuje

On już się naorał, buraków naplewił, siana nakosił i wie, że to ostatnie, czego by w życiu pragnął.

– W d**** się przewraca – narzekał mąż, bo choć zięcia miał dobrego, to wiadomo, wolałby z własnym synem pracować. Do Madzinego Maćka musi grzecznie, bo on po studiach rolniczych. Ani się na takiego wydrzeć, ani powymądrzać, a Edek taki jest, że lubi wyższość pokazać…

Na któreś Boże Narodzenie niespodziewanie Jarek zapowiedział się z dziewczyną. Wiadomo, dorosły chłopak nie żyje jak zakonnik, ale jak do rodziców na zapoznanie chce pannę przywieźć, to już chyba coś poważnego musi być, prawda? Obawiałam się, czy to nie jakaś angielska wydra, ale uspokoił mnie, że skąd, nasza, Polka, z Poznania pochodzi.

– Martusia ci się, mamo, na pewno spodoba – obiecał.

Przygotowałam się jak na odwiedziny królowej: chałupa posprzątana, dwanaście tradycyjnych potraw, choinka po sufit. Edkowi zapowiedziałam, żeby od wódki trzymał się z daleka, Madzi i zięciowi, żeby nie wypytywali młodych o plany, bo jeszcze zapeszą.

I to właśnie ja znalazłam takie świetne miejsce

Starałam się za wiele nie oczekiwać ale rzeczywistość okazała się jak z bajki. Śliczna dziewczyna z tej Marty! Włosy gęste, czarne, oczy błękitne, wysoka… Do tego inteligentna i poważna, widać, że się trzy razy zastanowi, zanim coś powie. Wykształcona, po maturze i jakimś studium, turystycznym chyba. Jak patrzyłam na nich oboje, myśl sama biegła mi ku wnukom, które z takiego połączenia przyjdą na świat.

Szkoda, że będą mieszkać tak daleko, trzeba się będzie nauczyć latać samolotem, nie ma wyjścia! – myślałam.

– Ty się, mamusia, na zapas nie martw – stwierdził tajemniczo Jarek w którejś z rozmów telefonicznych. – Widoki są, że wrócimy do kraju. Ja talentu do języków nie mam, a też mi się średnio widzi całe życie tyrać na cudzym. Marta też ma ambicje.
– Wrócisz na gospodarkę?

Syn tylko się zaśmiał, a w życiu! Gospodarstwo, owszem, kupiliby, ale w miejscu ładnym, żeby agroturystykę prowadzić. Konia może pod wierzch albo dwa, jakieś psy, koty. Warzywnik, żeby miastowi mogli marchewkę prosto z grządki zjeść.

– U nas okolica ładna jest – podsunęłam.
– Niebrzydka – zgodził się.– Ale jezioro by się przydało albo zalew.

Oni tam ciułali ichnie funty, ja kur nasadziłam i każdy grosik z jajek odkładałam na oddzielną kupkę. Edka namówiłam, żeby czasem coś dorzucił; boczył się, że agroturystyka to głupota, ale sama widziałam, jak kilka razy wciskał banknoty do puszki, którą ustanowiłam w charakterze skarbonki. A w międzyczasie miałam uszy i oczy otwarte: wiadomo, ludzie wciąż gadają i jak człowiek słucha, to może się wiele dowiedzieć. Ogłoszenie w gazecie czy na murze zobaczyć.

Raz nawet wybrałam się do biblioteki gminnej, bo sklepowa gadała, że teraz wszyscy się w internetach ogłaszają. Ale ciężko się rozeznać, jak samemu tym telewizorem kierować. Wreszcie, niedawno całkiem, na kwartalnej wizycie u endokrynologa usłyszałam, jak dwie kobiety w poczekalni gadały o wiosce, gdzie wszystko idzie za bezcen.

– Ale czemu tak? – wtrąciłam się. – Jakieś śmietnisko tam będą budować czy co?
– Młodzi wyjechali, starzy wymierają – wzruszyła ramionami jedna z nich. – Poza tym, pięknymi widokami nikt się nie naje, to koniec świata, wszędzie daleko!

Nauczona doświadczeniem z biblioteki, córę poprosiłam, by mi w internetach sprawdziła, co i jak. Usiadłyśmy razem, ona raz-raz postukała i oto, proszę, jest! Aż mi dech zaparło tak ładnie! Bocianie gniazda na dachu, sady piękne w kotlinie, wokół wzgórza zalesione. Jeziora nie było, ale struga spora płynęła. Jakby spiętrzenie zrobić, dzieci by się mogły pluskać.

– Ładnie tam – nawet Marta się zachwyciła. Zaraz jednak wzięła u niej górę gospodarska natura, bo dodała: – Ciekawe, czy ziemia dobra…

Przez telefon wszystko synowi zreferowałam, zaznaczyłam, że jak tak tanio, to mogliby wcześniej wrócić, na swoim osiąść, przestać u obcych za wyrobników robić – same plusy! I chyba się młodym spodobało, bo zapowiedzieli, że wkrótce przy okazji odwiedzin w domach rodzinnych wpadną i w to miejsce. W internecie dwa domy są wystawione na sprzedaż, obejrzą je na żywo, przymierzą się do miejsca. Nawet mojego Edka ruszyło i obiecał, że ich wspomożemy finansowo jakby trzeba było.

– A co? – zaparł się pod boki małżonek. – Nie będzie się moje dziecko bez końca po świecie włóczyć!

Mnie się marzyły wnuki, już widziałam, jak wsiadam w pociąg i jadę na tydzień albo dwa przy maleństwie pomóc. Oczywiście zimą, bo latem to ja czasu nie mam. Miejsca bym zresztą zabierać nie chciała, wiadomo, że na turystach to głównie w wakacje zarobek jest.

I nagle, jak grom z jasnego nieba nowina: jednak nic z tego nie będzie

Marta zagadała na Facebooku do jakiejś koleżanki, która, okazało się, studiowała z kimś z tamtych stron, i wydało się, czemu domy tam takie tanie. Nazywają to miejsce wioską wisielców, ma fatalną sławę w okolicy. Za komuny tam był PGR, potem ludzie wykupili ziemię, pobrali ogromne kredyty i zaczęli gospodarzyć, ale sytuacja była niepewna, bank na nich wsiadł, zaraz po tym windykatorzy i zaczęło się: jeden się powiesił, potem drugi, a jak już zaczęli, to pociągnęli za sobą następnych.

– Było, minęło – żachnęłam się, gdy mi syn referował sprawy przez telefon.
– Nie całkiem, ostatni w zeszłe wakacje zawisł, mamuś – wyjaśnił stropiony. – Marta na to mówi „genius loci”, czyli, że taki już jest charakter tego miejsca.
– Chryste, trzymaj mnie – jęknęłam. – Że niby jak, to zaraźliwe jest czy co?
– Zaraźliwe czy nie – uciął Jarek – żaden turysta tam z dziećmi nie przyjedzie odpoczywać. Trzeba szukać czego innego.

No, jak tak będziemy cudować, to prędzej anioły zobaczę niż wnuki!

Taka rozsądna się ta dziewczyna wydawała, a tu masz, w ciężkie zabobony wierzy. Jestem taka zła, Edek zresztą też, że chyba im wprost powiemy: jak chcą pomocy finansowej, niech biorą, co jest, bo my też nie będziemy czekać w nieskończoność! 

Czytaj także:
Byłam pewna, że to kochanka mojego męża. Okazało się, że to... dorosła córka
Mamie nie pasowała żadna moja dziewczyna. Z Justyną było inaczej
Mając 40 lat, musiałam wprowadzić się do rodziców. Za nic mieli moją prywatność

Redakcja poleca

REKLAMA