Gdy wieczorem wróciłem do domu, żona powitała mnie nowiną.
– Dzwonił Konrad.
Byłem totalnie zmordowany po dwunastogodzinnej pracy na budowie, skinąłem więc tylko głową i poszedłem do łazienki. Dopiero pod prysznicem dotarło do mnie, co usłyszałem. Zakręciłem wodę i krzyknąłem:
– Jaki Konrad?! Chyba nie ten?!
– Ten, ten – odkrzyknęła Kaja zza drzwi.
Jakim cudem nas odnalazł?
Lata całe nie zaglądaliśmy do rodzinnego miasteczka, bo i po co mielibyśmy to robić? Matka Kai wyszła drugi raz za mąż i mieszka w Niemczech, moi starzy przenieśli się w poznańskie... No i dobrze, co to za życie w takiej zatęchłej dziurze? My sami po studiach we Wrocławiu i kilku latach pracy w Anglii, skończyliśmy w poniemieckiej chałupie na ziemiach odzyskanych. Dookoła lasy, jeziora i mnóstwo roboty przy mocno zdewastowanym gospodarstwie… Kto by przypuszczał, że właśnie o czymś takim marzyliśmy? Odkryłem w sobie całkiem zdolnego rzemieślnika i olbrzymią satysfakcję dawało mi odnawianie starych zabudowań, a Kaja całe dnie spędzała w pokrzywach za domem, wydrapując centymetr po centymetrze ziemię pod wymarzony ogród.
Nie tęskniliśmy za wielkim światem, nie szukaliśmy kontaktów z nikim, bo w sumie było nam dobrze. W międzyczasie zdążyliśmy dorobić się dwójki dzieciaków, które już odgrażają się, że opuszczą tę dziurę przy pierwszej okazji i nie rozumieją, jak mogliśmy je tak unieszczęśliwić. Ciągnie je w świat – takie życie! Czy naprawdę niczego nam nie brakowało? W początkowym okresie, kiedy wszystko było podniecająco nowe i nieznane, nie. Z czasem zaczęliśmy odczuwać samotność, szczególnie podczas długich, zimowych wieczorów. Brakowało dobrych, wypróbowanych przyjaciół, szczerych rozmów, luźnej atmosfery…
Zaczęliśmy zawierać znajomości, ale miejscowi nijak nam nie pasowali. Nie można powiedzieć, żeby to była wieś zabita na głucho dechami, teraz, w dobie otwartych granic, już przecież takich nie ma. Jednak nie mieliśmy za dużo wspólnych tematów, może poza najbliższą sąsiadką która matkowała nam od samego początku. Jej synowie wyjechali szukać zarobku za granicą, a ona czuła się samotna i niepotrzebna.
– Może i moim dzieciom ktoś okaże trochę serca – mawiała, przynosząc świeżo upieczone ciasto z truskawkami albo pyszne konfitury z żurawiny.
Przysiadaliśmy wtedy ze staruszką przy herbacie i słuchaliśmy jej opowieści o minionych czasach. Trudno ten kontakt uznać jednak za partnerski, za duża była między nami różnica wieku. I nagle telefon od Konrada, po tylu latach! Wytarłem się byle jak i nie dbając o brak garderoby, wtargnąłem do kuchni.
– Co mówił? – spytałem niecierpliwie.
Kaja spojrzała na mnie lubieżnie
– O tym potem… – powiedziała i powoli ruszyła w moją stronę.
– Teraz ci się na amory zebrało? – spytałem, żeby zyskać na czasie i zacząłem strategiczny odwrót. Przyspieszyła. – Żeby we własnym domu człowiek nie czuł się bezpiecznie!
– Jeszcze cię dorwę, przystojniaczku! – krzyknęła za drzwiami.
No cóż, pocieszające, że laski wciąż za człowiekiem gonią… Na wszelki wypadek, zanim wróciłem do kuchni, ubrałem się.
– No i co mówił? – ponowiłem pytanie.
– Zaprasza nas do siebie na weekend – odpowiedziała. – W ogóle bardzo się ucieszył, że nas odnalazł, a ja przyznam – też. Obiecałam, że przyjedziemy, dość mam tego siedzenia w domu, chcę się z kimś spotkać, pogadać jak człowiek. Wymogłam na nim, żeby zaprosił też Tomka, który ponoć mieszka wciąż u rodziców, nigdzie nie wyjechał. Wiesz, chciałam, żeby była cała nasza paczka.
– Cała paczka, a o Kaśce zapomniałaś? – nie mogłem się powstrzymać przed złośliwością. – Tomeczek, ha, ha! Stara miłość nie rdzewieje.
– Kaśka też jest zaproszona – pokazała mi język.
Dodała jeszcze słodkim głosem, że na moim miejscu nie martwiłaby się o Tomka. Ten akurat zawsze miał wokół siebie mnóstwo dziewczyn, ale ją na powitanie walił po plecach jak chłopaka. Może nawet nie zauważył, że Kaja nie chadza z nami do męskiej toalety? Spryciara, jak szybko podjęła decyzję za nas oboje. Może i dobrze, bo pewnie zaraz bym zaczął wyszukiwać przeszkody? A tak, nie mam ruchu… Dzieciaki na obozie, psem się zajmie sąsiadka, kot poradzi sobie sam.
– Dobra, dobra. No to jedziemy?
– Jedziemy.
No i pojechaliśmy
Złaknieni towarzystwa przyjaciół, złaknieni jakiegokolwiek towarzystwa, bo powiedzmy sobie szczerze, tu, gdzie teraz mieszkamy, jesteśmy samotni jak para orłów przednich. Niby zna się wszystkich, ale tylko na „dzień dobry”, co słychać, bla, bla bla… Okazało się, że Konrad mieszka pod tym samym adresem co kiedyś, ale na miejscu małego domku jego rodziców, zobaczyliśmy dwupiętrową willę. Typowy szpetny przeżytek architektury późnego socjalizmu i, jakby to było w mojej mocy, wydałbym natychmiastowy nakaz wyburzenia tego koszmaru. Wokół niego, na hektarach pokrytych polbrukiem, stały maszyny budowlane w różnym stanie rozkładu. Dźwigi, ciężarówki, spychacze, nawet dwa stare autobusy typu ogórek.
– Boże – westchnęła Kaja. – Co to jest?
– Park maszynowy, kochanie – mruknąłem przytłoczony ogromem majątku, jaki zgromadził nasz przyjaciel. – Konrad, jak twój mąż, pracuje w budownictwie, tyle że na wiele większą skalę.
Słusznie przypuszczałem, wszystko okazało się być jego własnością, a właściwie firmy, którą przed laty założył. Po wylewnych powitaniach, zostaliśmy natychmiast zabrani do zwiedzania owego muzeum techniki. Przy każdym eksponacie stawaliśmy, a gospodarz z dumą opowiadał o dacie jego zakupu, przeznaczeniu i cenie. O ile mnie jeszcze w miarę to interesowało, o tyle Kaja była tak znużona, że w którymś momencie po prostu przysiadła na pustaku i pozwoliła, żeby świat o niej zapomniał. Może i tak by się stało, gdyby Konrad nie zorientował się, że audytorium mu się zmniejszyło o połowę.
– Gdzie Kaja? – spytał znienacka.
– Wiesz, mamy kawał drogi za sobą. Pewnie jest zmęczona.
– No, jasne! – klepnął się dłonią w czoło. – Co ze mnie za gospodarz? Chodźcie do domu, odświeżycie się trochę po podróży i zapraszamy do stołu. Marlenka już zastawiła na wasze powitanie.
– Marlenka?
– Moja druga żona. Rozeszliśmy się z Jolą jakieś pięć lat temu. Nie wiedziałeś?
Nie wiedziałem
Trochę szkoda, bo Jolę pamiętaliśmy jako bardzo miłą dziewczynę. Marlenka też zresztą była miła, tyle że nie wyglądała na dużo starszą od naszej córki. Chyba zrobiliśmy głupie miny, kiedy Konrad nas sobie przedstawiał, ale zrozumiał je opacznie.
– Ładniutka, co? – szepnął konspiracyjnym tonem, kiedy dziewczyna zniknęła w kuchni.
Próbowałem wymyślić odpowiedź, ale nic sensownego nie wpadało mi do głowy, tym bardziej, że mina Kai była jednoznaczna i spanikowałem, że zaraz palnie coś nieodwracalnego.
– Kaśka już przyjechała? – spytałem więc szybko, żeby zmienić temat.
– Nie, nie mogła. Spędzimy ten wieczór w mniejszym towarzystwie.
– Ale Tomek przyjdzie? – ocknęła się moja żona.
Konrad się skrzywił i oświadczył, że nasz wspólny kumpel zmienił się nie do poznania i, mówiąc szczerze, wolałby go nie widzieć na imprezie. To już zupełnie inny człowiek!
– Wszyscy jesteśmy już innymi ludźmi, Konrad, ale to jest właśnie ciekawe w naszym spotkaniu. Obiecałeś mi, że go ściągniesz.
– No, jeżeli obiecałem, to słowa dotrzymam – Konrad był honorowy. – Zaraz zadzwonię i jestem pewien, że do nas dołączy. Nie przepuściłby takiej okazji.
– No widzisz.
– Mówiąc o okazji, miałem na myśli darmowy alkohol, na który się może załapać.
– No nie! – oburzyła się moja żona. – Teraz przegiąłeś.
– Sama zobaczysz.
No i zobaczyła, ja zresztą też
Tak, jak przewidział Konrad, Tomek przyjął zaproszenie bez oporów, choć od samego początku dało się zauważyć, że z gospodarzem nie darzą się sympatią. Kiedyś był z Tomka niezły uwodziciel i naprawdę obawiałem się, że Kaja stanie się jeszcze jedną jego zdobyczą; może dlatego porwałem ją tak daleko? Teraz wyglądał po prostu na zmęczonego życiem menela, który wcisnął się w czyjeś czyste ciuchy. Widać było jeszcze zagniecenia na koszuli i spodniach, jakby dopiero zostały wyjęte z szafy. Niby ucieszył się na nasz widok, ale po uściśnięciu rąk i zdawkowym: „Co tam u was słychać?” – nie miał więcej nic do dodania.
Nawet nie słuchał odpowiedzi, której udzielała mu Kaja. Potakiwał, ale nic go to nie obchodziło. Ożywił się dopiero, kiedy wznieśliśmy pierwszy toast, a potem już nawet nie udawał, że interesuje go cokolwiek innego. Upijał się na smutno. Nie gadał, nie wykrzykiwał pijackich mądrości, nie wygrażał światu za spaprane życie i niewykorzystane szanse. Po prostu siedział z nami, bo chciał się upić. Być może tak samo tkwiłby w knajpie z przypadkowymi pijaczkami. Konrad za to gadał za dwóch, a może i za trzech. Widać było, że jest przyzwyczajony, że to jego się słucha. Nie był w najmniejszym stopniu zainteresowany, co kto inny ma do powiedzenia, nawet gdy się odpowiadało na jego pytanie. Całość oracji dotyczyła jego osoby: jaki to jest sprytny, bogaty i przewidujący.
– To wszystko moje dzieło – dodawał, co jakiś czas szeroko rozkładając ręce, jakby oczekiwał owacji.
Coraz częściej łapałem się na myśli, że rozwiązanie Tomka to jedyna metoda na przetrwanie tej imprezy. Z utęsknieniem czekałem na kolejny toast, i odpływałem coraz dalej, gdy w ostatnim przebłysku inteligencji zdałem sobie sprawę, że jechałem kilkaset kilometrów tylko dla butelki, która stała na środku stołu. Towarzystwo dookoła niej było mi zupełnie obce. Jacyś przypadkowi kolesie, którzy mnie nic nie obchodzą i których nie obchodzę ja. To, czego szukaliśmy, przyjeżdżając tutaj, dawno umarło, albo nawet nigdy nie istniało. Młodzieńcze przyjaźnie są dobre dla małolatów, byliśmy naiwni, myśląc, że mijające lata nie zmienią nas w innych ludzi. Nasze życie jest tam, gdzie teraz mieszkamy, tam budujemy relacje z nowymi ludźmi, i jakiekolwiek by nam się one wydawały, są prawdziwe. Nie to co tu, nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki.
Beznadzieja...
– Beznadzieja! – krzyknąłem na całe gardło, przerywając słowotok Konrada i... odpłynąłem.
Rano obudziłem się w gustownym łożu z atłasową pościelą. Głupio mi się zrobiło, bo nie zdjąłem nawet ubrania, kładąc się w te piernaty. Głupio było mi też, gdy spotkałem gospodarza domu i gdy jadłem z nim śniadanie… Z Kają zamieniłem parę słów i patrząc na jej pochmurną minę, czułem wyrzuty sumienia. Przez swoje pijackie odloty zepsułem imprezę, a ona przecież tak się cieszyła na to spotkanie! Musiałem wziąć to na klatę...
– Przepraszam cię, kochanie – powiedziałem, gdy już siedzieliśmy w samochodzie. – Wiem, że to wszystko moje dzieło – dołożyłem cytat, który wżarł mi się chyba w mózg podczas tej pijackiej imprezy.
Kaja spojrzała na mnie.
– Powinieneś teraz rozłożyć ręce – powiedziała, naśladując gest naszego dawnego przyjaciela. – Prawie jak papież, myślisz, że to przypadek?
Wybuchnęliśmy śmiechem, zostawiając za sobą uliczki rodzinnego miasteczka.
Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”