„Szwagier był koszmarnym ojcem. Od swoich dzieci wolał imprezy, aż w końcu zniknął bez słowa. Zrobił dziecko innej”

mąż pociesza żonę fot. Adobe Stock, Liubomir
„Początkowo przywoziliśmy ze sobą smakołyki, ciasto albo czekoladę. Z czasem jednak nasze odwiedziny stały się koniecznością, bo dziewczynki nie miały co jeść. Małgosia gotowała zupę, jakieś mięso i dwa razy w tygodniu zawoziła do domu brata całe pakunki wałówki”.
/ 07.06.2022 17:30
mąż pociesza żonę fot. Adobe Stock, Liubomir

– Szukam Jasia – usłyszałem w słuchawce głos obcej kobiety. – Zniknął. Jesteście jego rodziną, więc pomyślałam, że może wiecie, co się z nim dzieje. Czy to prawda, że wyjechał na stałe za granicę? – dopytywała się.

Przez dłuższą chwilę milczałem. Spojrzałem na żonę. Zupełnie zaskoczyło mnie pytanie o jej brata bliźniaka. W dzieciństwie byli bardzo ze sobą zżyci, wszędzie chodzili razem, w każdej sprawie doskonale się dogadywali. Mieli podobne poglądy i zainteresowania. Rodzice nadali im imiona: Jaś i Małgosia. Pewnie wzięli za wzór bohaterów bajki o złej czarownicy i dzielnym rodzeństwie. 

Studiów nie skończył, młodo się ożenił

Mieszkaliśmy w tym samym mieście, przez rok chodziliśmy do tej samej podstawówki i zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. Oczywiście od razu zwróciłem uwagę, że Jasiek i Małgosia niemal identycznie się ubierali. Jeśli któregoś dnia przyszli w dżinsach i białych koszulkach, to oczywiście oboje. Jeśli granatowy kolor od stóp do głowy, to jedno i drugie, a tenisówki i kurtki mieli identyczne. Byli koleżeńscy, sympatyczni, roześmiani i trudno byłoby ich nie lubić.

Niestety, w połowie podstawówki ich rodzina przeprowadziła się do odległej dzielnicy. Jaś i Małgosia przenieśli się do innej szkoły. Spotkaliśmy się znów w ogólniaku i odnowiliśmy przyjaźń. Nadal byli niemal nierozłączni, chociaż bardzo się zmienili. Jaś zmężniał, a Małgosia stała się atrakcyjną dziewczyną…

Bardzo mi się podobała. Kilka razy robiłem podchody, żeby umówić się z nią na randkę. Za pierwszym razem do kina przyszła z bratem. Z krzywym uśmiechem wręczyłem Małgosi nieco pomięty bukiecik fiołków.

– Dla ciebie nie mam kwiatka – powiedziałem do Jaśka. – Oczywiście następnym razem się poprawię – dodałem.

Nie poddałem się jednak tak łatwo i nie zrezygnowałem z kolejnej próby spotkania z Małgosią sam na sam. Na szczęście dotarło do nich wreszcie, że nie mogą być zawsze razem.

Po maturze zorganizowałem wyjazd na Mazury. Miałem wielką ochotę wybrać się tylko z Małgorzatą, lecz ona znów przypomniała mi o istnieniu brata. Jasiek stanął jednak na wysokości zadania. Zaproponował wypad jeszcze kilku osobom i pojechaliśmy grupą, co okazało się sensownym wyjściem. Tym bardziej że Jaś poznał wtedy swoją przyszłą narzeczoną.

Po wakacjach nasze kontakty się rozluźniły, bo zaczęliśmy studia. Jaśka widywałem coraz rzadziej, ale moja znajomość z Gosią przetrwała próbę czasu. Zaraz po studiach wzięliśmy ślub i wkrótce, jeden po drugim, przyszli na świat nasi synowie.

Jasiek już na początku studiów – których zresztą nie skończył – ułożył sobie życie, choć jak się okazało, na krótko. Ożenił się i dochował dwóch sympatycznych córek, Klementyny i Darii. Jednak w jego małżeństwie coraz częściej zdarzały się konflikty. Żona Jaśka, Aldona, nie przejmowała się domem ani dziećmi. Wolała życie towarzyskie i zakrapiane imprezy po świt.

Mieli gdzieś los swoich córek

Jasiek też nie sprawdził się jako rodzic. Podobnie jak żona lubił towarzystwo i równie często zaglądał do kieliszka. Podobno przez jakiś czas eksperymentował z narkotykami. Brat Małgosi powoli tracił kontakt z naszą rodziną. Początkowo zaczął zapominać o urodzinach i imieninach, a po kilku latach przestał odwiedzać nas w czasie świąt. W rodzinie mojej żony dawniej było to zupełnie nie do pomyślenia. Tradycyjnie spotykali się bowiem przy każdej okazji, cieszyli się swoim towarzystwem, dzielili radości i smutki, okazywali sobie mnóstwo serdeczności. Było oczywiste, że w każdej sytuacji mogą wzajemnie na siebie liczyć, jak to w kochającej się familii.

Małgosia zupełnie nie rozumiała postępowania brata i bratowej. Jaś zmienił się tak bardzo, że po prostu nie mogła się z tym pogodzić. Często namawiała mnie, żeby odwiedzić rodzinę jej brata. No i jechaliśmy na drugi koniec miasta. Drzwi mieszkania otwierała nam któraś z córek Jasia. Zwykle rodzice byli zmęczeni po nocnych balangach albo w ogóle nieobecni, więc tak naprawdę mogliśmy szczerze rozmawiać tylko z dziewczynkami.

Początkowo przywoziliśmy ze sobą jakieś smakołyki. Małgosia piekła ciasto, kupowała czekoladę, którą dziewczynki uwielbiały. Z czasem jednak nasze odwiedziny stały się koniecznością. Dziewczynki po prostu nie miały co jeść. Małgosia gotowała zupę, jakieś mięso i dwa razy w tygodniu zawoziła do domu brata całe pakunki wałówki. Martwiła się o te małe. Było bowiem jasne, że ze strony rodziców nie mogły liczyć na troskę i uczucia.

Coraz częściej zabieraliśmy je do siebie w weekendy.

– Pomieścimy się jakoś, prawda, Jarku? – pytała mnie żona z przepraszającym uśmiechem.

Nie musiała nic mówić. Rozumiałem jej gorycz i rozczarowanie własnym bratem. Współczułem Klementynie i Darii. Dziewczynki doskonale wiedziały, że rodzice je zaniedbują, ale nigdy ani ja, ani żona nie usłyszeliśmy od nich słowa skargi na Jaśka czy Aldonę.  

– Tato, Daria ma rozwalone buty – odezwał się nasz starszy syn któregoś razu, gdy wracaliśmy z dziewczynami z niedzielnego spaceru. – Może wybierzemy się z nimi na zakupy? – zaproponował. – Uzbierałem trochę pieniędzy na nowy telefon, ale to nic pilnego. Mógłbym się dołożyć – oświadczył.

Przyznaję, że wzruszył mnie tą deklaracją.

– Na razie poradzimy sobie bez twoich oszczędności – zapewniłem Wojtka. – I w następny weekend zrobimy sobie rajd po sklepach.

Zaprosiliśmy obie bratanice na najbliższą sobotę. Wyjątkowo wcześnie zjedliśmy obiad. Potem zabrałem Klementynę i Darię do samochodu i pojechaliśmy do dużego centrum handlowego. Po niecałej godzinie odpoczywaliśmy w holu pod fontanną, a bratanice mojej żony chwaliły się udanymi zakupami. Śmiały się i widziałem, że były zachwycone, a przecież nie spotkało ich żadne wyjątkowe szczęście. Po prostu dostały zupełnie podstawową rzecz: nowe buty.

Przecież w ich rodzinie nie było biedy! Jaś i jego żona po prostu nie nadawali się na rodziców. Oboje uważali, że najważniejsze są ich własne potrzeby. Córki znalazły się na odległym planie, choć dopiero chodziły do szkoły. Małgosię ta sytuacja wyprowadzała z równowagi, było jej przykro ze względu na dziewczynki. Widziałem, że historia z butami przelała czarę goryczy. Przy pierwszej okazji wygarnęła bratu i jego żonie, co myśli o takim traktowaniu własnych dzieci. Osiągnęła niewiele. Jaś i Aldona zaczęli nas po prostu unikać.

Daria i Klementyna miały jednak coraz więcej potrzeb i coraz rzadziej mogły liczyć na swoich rodziców… Na szczęście byliśmy jeszcze my. Małgosi bardzo zależało na tym, by bratanice skończyły liceum i poszły na studia. Były zdolne, a życie nauczyło je pracowitości. Natomiast ja polubiłem wyprawy z dziewczynami po zakupy. Może kierował mną egoizm, bo czułem prawdziwą przyjemność, widząc ich radość i wdzięczność. Największą frajdę sprawiły mi, gdy wyjechały z nami na wakacje. Doskonale dogadywały się z moimi dzieciakami. Podróżowały z nami, zwiedzały, rozrabiały i były szczęśliwe.

Przepadł jak kamień w wodę

Tymczasem od pierwszych wspólnych zakupów minął chyba rok, gdy niespodziewanie zadzwoniła szwagierka.

– Jasiek zniknął – poinformowała nas zdawkowo.

Nie wydawała się zbyt przejęta. Jedyne, na czym jej naprawdę zależało, to alimenty dla córek. Na jego powrót nie liczyła.

Pewnie znalazł sobie jakąś babę i przeniósł się do niej – dodała na zakończenie rozmowy.

Miała rację, ale o tym przekonaliśmy się dużo później.

Zniknięcie Jaśka bynajmniej nie wywołało w jego żonie eksplozji matczynych uczuć. Codzienne życie w jej domu niewiele się zmieniło – poza faktem, że teraz naprawdę zaczęło brakować pieniędzy. Klementyna i Daria mogły liczyć tylko na nas. Pogodziły się z sytuacją. Wzajemnie dopingowały się do nauki i dzięki temu bez problemów dostały się na studia.

O bliźniaku żony przez kilka lat wiedzieliśmy tylko tyle, że żyje. Nie kontaktował się z nikim, nawet z własną matką. Po prostu kamień w wodę. Aż tu nagle ten telefon. I głos obcej kobiety:

– Szukam Jasia – powiedziała smutno. – Zniknął. Jesteście jego rodziną, więc pomyślałam, że może wiecie, co się z nim dzieje. Czy to prawda, że wyjechał na stałe za granicę?

– A z kim rozmawiam? – spytałem uprzejmie, żeby zyskać na czasie i pozbierać myśli.

– Jestem… Byłam z Jasiem przez ostatnie pięć lat – wyjaśniła cicho. – Uroczy człowiek, choć lubi wypić. Mamy synka. Czteroletniego – wydało mi się, że mówi przez łzy. – Ostatnio nie układało nam się najlepiej, ale liczyłam na to, że znów będziemy ze sobą szczęśliwi. Nagle zniknął i jestem bez grosza…

Czytaj także:

Redakcja poleca

REKLAMA