Wraz z mężem skakaliśmy z radości, kiedy nareszcie daliśmy radę wyrwać się na parę dni z pracy i spędzić wspólnie wymarzone wakacje. W trakcie służbowych obowiązków naszym synkiem zajmowali się zwykle dziadkowie, więc chcieliśmy wynagrodzić mu ten stracony czas podczas urlopu.
Marcin przeglądał w salonie oferty i pytał mnie o zdanie. Ja chciałam wyskoczyć gdzieś nad morze, a nasz syn wspominał coś o wiejskich zwierzętach.
– Nad morze chyba będzie dla nas za daleko... – upomniał mnie mąż, więc zaczęliśmy szukać czegoś pod kątem naszej pociechy.
Nasz syn kochał zwierzęta
Ludwik najchętniej spędzałby każdy wolny weekend w zoo albo na pobliskiej farmie. Kolekcjonował figurki ze zwierzątkami, a z klocków często układał scenki rozgrywające się na wsi. Nawet jego ukochaną maskotką była pluszowa owieczka, wylosowana w maszynie podczas ostatnich wakacji.
Już nie mógł się doczekać, żeby je pogłaskać i poobcować więcej z naturą w wolnym czasie. Nie było zatem wątpliwości, że to właśnie w takie rejony powinny skierować nasze poszukiwania domku.
– Znalazłem interesującą propozycję niedaleko lasu – Marcin spojrzał na mnie pytająco.
Niewielki dom z ogródkiem od razu przykuł moją uwagę. Było tam wystarczająco miejsca dla naszej trójki, a Ludwik mógłby pobawić się również na dworze, w ciszy i spokoju. Mąż, widząc moją reakcję, po chwili chwycił telefon i zarezerwował nam nocleg w tej bajecznej scenerii.
Za kilka dni przedzieraliśmy się samochodem wąskimi uliczkami w stronę naszej lokalizacji. Wieczorem byliśmy już na miejscu. Los miał jednak dla nas inne plany.
Niestety gospodarze musieli nas źle zrozumieć, ponieważ na wskazanym adresie wciąż ktoś mieszkał.
Nie mieliśmy żadnego innego planu na nocleg, a Ludwik zaczynał marudzić. Sami zapewne spędzilibyśmy jedną noc w aucie, ale w takich okolicznościach to było nie do przyjęcia. Właściciele chcieli nawet obniżyć nam kwotę za pobyt, jeśli zaczekamy na swoją kolej, ale zrezygnowana machnęłam ręką.
Byliśmy zmuszeni odmówić, a Ludwiczek zalał się łzami. Zdążył już zaprzyjaźnić się z tamtejszymi pupilami – wiejskimi kurami i pieskiem wesoło merdającym ogonem.
Gospodyni wpadła na pomysł
– A może zostaliby państwo chociaż u naszej sąsiadki? – rzuciła w ostatniej chwili właścicielka.
– A jest tam chociaż porządek...? – wymamrotał jej mąż, wyraźnie zmieszany sytuacją.
Mimo naszych chęci, właściciel nie był do końca przekonany do pomysłu swojej żony. Mieliby przecież pewny zarobek i jakoś zrekompensowaliby nam pomyłkę, unikając negatywnej opinii w sieci.
Okazało się, że niecałe dwa kilometry dalej znajduje się urocza, drewniana chatka. Domek położony jest przy malowniczej łące i nocują tam turyści, którzy – dokładnie tak jak my – szukają chwili spokoju.
– Tak, to taka chata czarownicy... – zażartował pod nosem gospodarz.
Zrozumiałam, że jego wątpliwości dotyczyły zapewne jakichś lokalnych przesądów. No cóż, ludzi z miasta one na szczęście nie dotyczyły, a tak się ułożyło, że potrzebowaliśmy noclegu innego niż nasz samochód.
Mąż od razu wyraził zgodę i udaliśmy się wspólnie w stronę wspomnianego lasu.
– Będzie jak w bajce! – klaskał w dłonie Ludwiczek. – A kupisz nam chociaż kotka?
Nie chciałam po raz kolejny tłumaczyć mu, dlaczego nie możemy mieć w domu żadnych futrzaków. Zajęłam się przekładaniem naszych rzeczy do drewnianego wozu, ponieważ według relacji gospodarza nie dało się tam dojechać autem. W dodatku droga była bardzo wyboista i wąska.
Musiałam siłą odciągnąć Ludwika od podwórkowych zwierząt, aby pożegnał się z właścicielką. Jej mąż zabrał nas od razu prosto do celu. Trzeba przyznać, że trasa była naprawdę niełatwa.
Na miejscu mój mąż zainteresował się konstrukcją domku.
– Nie oddaje ciepła przy ogrzewaniu? – Marcin przyglądał się ścianom.
– A wie pan, ta słoma to tylko dla dekoracji. Dla miastowych – zaśmiał się mężczyzna. – Ale była awaria prądu.
Nie wierzyliśmy w takie historie
Małżeństwo opowiadało, że chatę otrzymano w spadku po kobiecie z magicznymi mocami. Na wsi nikt nie traktował jej normalnie, bo wszyscy się jej bali. Podobno pewien turysta ewakuował się stąd w nocy.
– Naoglądał się horrorów i tyle – puścił do nich oko mój mąż.
Posłaliśmy sobie uśmiech z Marcinem, bo nie wierzyliśmy w takie historie. A już na pewno nie w żadne wiedźmy i bajkowe stworzenia. No chyba, że nasz synek, kiedy oglądał w telewizji bajki.
Gospodarze zapewnili nam zapas świec, zanim pojawi się ktoś od naprawy, a my wnieśliśmy walizki.
– Mamusiu, trochę tutaj strasznie... – objął mnie w ciemności synek.
– Ludwiczku, zaraz rozpalimy świece i będzie tak magicznie, jak chciałeś – uspokoiłam go.
Już po chwili zaczęły zamykać mu się oczy, więc zrobiliśmy kolację i kierowaliśmy się do spania po wyczerpującej podróży.
Nie ukrywam, że zrobiło się wyjątkowo romantycznie. Dziecko już spało, a my wspominaliśmy nasze wspólne chwile z przeszłości. Gdy Marcin przysunął się bliżej... nagle usłyszeliśmy hałas w dachu. Ja zamarłam, a mąż szukał źródła dźwięków. Mieliśmy wrażenie, że ktoś chodzi po budynku!
Wiara w duchy nie była co prawda w moim stylu, ale w tych ciemnościach zaczęłam wyobrażać sobie różne rzeczy. W dodatku przypomniała mi się historia o letniku, który zwiewał stąd w podskokach...
– Marcin, to może być złodziej, ale jakieś dzikie zwierzę, które zaraz nas dopadnie! I co wtedy?!
– Julka, błagam, nie nakręcaj się tak – uspokajał mnie mąż, chociaż widziałam, że czuje się zaniepokojony.
Zerwaliśmy się na nogi
Tupanie nareszcie ustało, więc położyliśmy się do łóżka.
– I co, warto było tak dramatyzować? – pstryknął mnie w nos Marcin, wyraźnie rozbawiony.
Gdy próbowałam wreszcie zasnąć, rozległ się jakiś pisk. Zerwaliśmy się na nogi, a potem usłyszeliśmy, jak coś uderza w dach. Zaczęłam krzyczeć, bo znajdowaliśmy się w szczerym polu, w dodatku bez prądu.
Świszczenie przypominało wręcz ludzki płacz. Ścisnęłam męża za rękę, a później pobiegłam zobaczyć, czy wszystko w porządku z naszym synem. W tym blasku ognia nawet Marcin nie przypominał siebie!
– Zobaczę, co dzieje się na zewnątrz – powiedział, przełykając ślinę.
W tej samej chwili coś zaczęło drapać w drzwi, a mój syn wybiegł ze swojego pokoju.
– Mamusiu, co się dzieje? – Ludwik przecierał swoje zmęczone oczka. – Dokąd wychodzi tata?
Marcin bez zastanowienia otworzył drzwi, a przed nami rozpostarła się ciemność. Widzieliśmy jedynie jasny księżyc w kształcie rogalika. Mój mąż spojrzał w dół i zaczął się śmiać do siebie, a Ludwik podbiegł bliżej.
– Mamo, zobacz, jaki fajny kiciuś! – ucieszył się nasz syn.
Zobaczyliśmy puszystego kota, który trzymał zdobycz w pysku. Ta ciemność naprawdę podziałała nam na wyobraźnię.
– Julia, on zwyczajnie urządził sobie na dachu polowanie. No i miauczał prawie jak małe dziecko...
Nie zmrużyłam oka
Mimo że kot został z nami w domu, to już nie zmrużyłam oka do samego rana. Położyłam synka spać i czekałam, aż gospodarze przyślą do nas specjalistę i naprawią niedziałający prąd.
– Co za chuligan z niego! – zawołała gospodyni na widok zwierzaka w objęciach Ludwika.
– Jak dom czarownicy, to i kot musi być – odpowiedział przekornie gospodarz.
Kolejna noc przebiegła już bez niespodzianek, przy rozpalonych żyrandolach zamiast białych świec. Udało nam się przenieść do właściwej kwatery, a Ludwik wolał zostać ze zwierzakami, niż chodzić na wycieczki.
Mimo wszystko nie zbliżaliśmy się już w tamte okolice. Nie wierzę takie czary-mary, ale lepiej zachować ostrożność, zwłaszcza podróżując z małym dzieckiem. Chociaż na razie wygląda na to, że Ludwik ma więcej odwagi ode mnie. Może jednak dam się przekonać do tego domowego pupila?
Julia, 37 lat
Czytaj także:
„Mąż miał klatę gęstą jak dywan i drażnił jak zmechacony sweter. Z miłością docierał w każdy zakamarek mego ciała”
„Synowa poprosiła o pomoc przy zorganizowaniu rocznicy ślubu. Zająłem się nie tylko przygotowaniami, ale też nią”
„Podczas rodzinnej kolacji mama narobiła wstydu ojcu i wyznała jego tajemnicę. Po wszystkim zniknął z naszego życia”