„Marzyłam o dziecku, ale facet nie był mi potrzebny. Zaszłam w ciążę z kolesiem z łapanki”

Samotna matka z dzieckiem fot. Adobe Stock
„Wieczorem podczas bankietu po prostu go poderwałam. A on dał się ponieść emocjom i wylądowaliśmy w łóżku. Nazajutrz rano wyjechałam ze szkolenia jako pierwsza. A po trzech tygodniach już wiedziałam, że mi się udało”.
/ 22.11.2021 14:25
Samotna matka z dzieckiem fot. Adobe Stock

Mamusiu, zobacz hipopotam. O tam! – mój trzyletni synek uwielbiał wycieczki do zoo. Prawie każdą niedzielę spędzaliśmy na podziwianiu lwów, tygrysów, żyraf i innych czworonogów. Najbardziej jednak fascynowała go zagroda z domowymi zwierzętami.

Tak to już jest, kiedy dziecko wychowuje się tylko w mieście. Do dziś pamiętam, jak rok temu jadąc na wakacje, Krzyś zobaczył przez tylną szybę samochodu pasące się krowy. 
– Mamusiu, zobacz, zobacz. Krowa! Prawdziwa! – krzyknął tak głośno, że omal nie puściłam kierownicy.

Uśmiecham się zawsze na myśl o tym wydarzeniu. I przypominam je sobie, ilekroć jesteśmy w zoo. Te niedzielne wycieczki do zwierzątek stały się naszym weekendowym rytuałem. Po jakimś czasie przyłapałam się na tym, że czekam na nie równie niecierpliwie, jak mój mały miłośnik zwierząt. Jestem wtedy szczęśliwa. Rozczula mnie widok Krzysia biegnącego do kolejnego zwierzaka albo zabierającego z domu „trochę chlebka dla ptaszków”. Bo po drodze do zoo, wstępowaliśmy jeszcze do parku nakarmić kaczki i gołębie.

Któregoś razu pomyślałam, żeby przygarnąć jakiegoś psa albo kota, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu, bo przecież my z Krzysiem prawie cały dzień jesteśmy poza domem. A każde zwierzę potrzebuje przytulenia, pogłaskania i wyprowadzenia na spacer.

Jestem szczęśliwą mamą

W tygodniu, nasze dni są bardzo do siebie podobne. Wstajemy rano, zjadamy razem śniadanie, ubieramy się i odprowadzam Krzysia do przedszkola. Lubię te chwile, kiedy jestem sama z synkiem i możemy porozmawiać o tym, co będzie w przedszkolu albo o tym, dlaczego ptaki śpiewają, a z drzew opadają liście. To są takie krótkie chwile w ciągu dnia, które należą tylko do nas.

Potem jadę do pracy, do banku. Małego z przedszkola odbiera moja mama, a ponieważ moi rodzice zamieszkali niedaleko nas, zabiera go do siebie. Tam Krzyś zjada obiad, a potem czytają książeczki, spędzają czas na placu zabaw, a ostatnio dziadek uczy go jeździć na rowerze. Ja wracam z banku późno, teoretycznie kończę pracę o 17.00, ale nie wiedzieć czemu, szefowi zawsze za pięć piąta przypomina się, że trzeba na jutro zrobić coś bardzo pilnego.

Czasem zastanawiam się, czy tacy ludzie w ogóle myślą o tym, że inni mają rodzinę i nie każdy marzy o tym, żeby przesiadywać w pracy całymi dniami. Ale cóż... O pracę teraz niełatwo, zwłaszcza dla samotnej matki. Każdy patrzy podejrzliwie i wypytuje, czy dziecko choruje i co by było, gdyby... Ale nie narzekam.

Bardziej bolą mnie podejrzliwe spojrzenia sąsiadek i ludzi mijanych na ulicy. Niby to duże miasto, a jednak... Ludzie tu nie są tolerancyjni. Kiedy widzą samotną matkę z dzieckiem, zaczynają szeptać za plecami. Pół biedy, jeśli ich szepty dotykają tylko rodzica. Ale kiedy dziecko podrasta i zaczyna coraz więcej rozumieć, dociera do niego, że jest inne, bo nie ma taty.

Pamiętam, jak pierwszy raz Krzyś przybiegł z płaczem z piaskownicy. Długo tulił się do mnie, a ja nie mogłam go uspokoić. Kiedy w końcu zmęczony płaczem zasnął, wzięłam go na ręce i wstałam z ławki, żeby pójść do domu, usłyszałam za sobą głos „dobrych” mam, bawiących się ze swoimi dziećmi w piaskownicy: „od razu widać, że dzieciak w domu nie ma męskiej ręki, potem taki maminsynek z niego wyrośnie”.

Tego dnia po raz pierwszy dotarło też do mnie, że będę w końcu musiała powiedzieć synkowi prawdę o jego ojcu. Zadrżałam na tę myśl. Wiedziałam przecież, że to kiedyś nastąpi, ale odsuwałam to na później. Ciągle wydawało mi się, że mam jeszcze dużo czasu.

Ojciec mojego synka nie ma o nim pojęcia

Może dlatego, że sama byłam jedynaczką, wiedziałam, jak jest trudno, gdy nie ma się z kim podzielić swoich radości i smutków. Rodzice bardzo mnie kochali, choć nie rozpieszczali zanadto, ale to nie to samo, co siostra czy brat, z którymi można podzielić się tym, co wydarzyło się w szkole, budować w wakacje zamki z piasku czy wyjeżdżać razem na obozy.

Być może z braku innych pomysłów na spędzanie wolnego czasu, ciągle się uczyłam i dzięki temu byłam jedną z najlepszych uczennic w klasie. Rodzice byli ze mnie dumni, a ja wiedząc, jak duże nadzieje pokładają we mnie, nie chciałam ich zawieść. Oboje pragnęli dla mnie dobrego wykształcenia, bo sami byli prostymi ludźmi i wiedzieli, jak ciężko się żyje bez szkoły.

Poszłam do jednego z najlepszych liceów w mieście, a potem na studia. Wszystkie egzaminy zdawałam celująco i zaraz po obronie pracy magisterskiej dostałam pierwszą propozycję pracy w firmie, w której wcześniej miałam praktyki. Byłam szczęśliwa. Moja pierwsza pensja była dwa razy wyższa niż mojej mamy. Pracowałam bardzo dużo. Chciałam zarobić jak najwięcej, żeby kupić mieszkanie, pojechać na wymarzone wakacje i pomóc rodzicom wykupić ich mieszkanie.

Założenie rodziny odkładałam na „za dwa lata”, a potem na kolejne „za dwa lata”. I tak pewnego dnia, a dokładniej w dniu moich trzydziestych urodzin, uświadomiłam sobie, że owo „za dwa lata” powinno było nastąpić już jakiś czas temu. Wszystkie koleżanki pozakładały rodziny, urodziły dziecko, a niektóre nawet dwoje. A ja? Moja kariera nie była jakaś oszałamiająca. Fakt, nieźle zarabiałam, stać mnie było na kupienie własnego mieszkania, wycieczki zagraniczne, ale to wszystko.

Wtedy, w dniu trzydziestych urodzin, pierwszy raz pomyślałam, że moje życie tak naprawdę jest smutne i puste. Nikt nie czeka na mój powrót z pracy, nie mam z kim zjeść śniadania ani obiadu, nie mam do kogo przytulić się wieczorem.

Spotykałam się z mężczyznami od czasu do czasu, ale wszystkie te związki kończyły się prędzej czy później. Czasem zrywał on, a czasem to ja go zostawiałam. Nie wiem, dlaczego tak się działo. Po prostu nie trafiłam na tego właściwego – tak sobie myślałam po kolejnym rozstaniu.
– Córeczko, lata lecą, pomyśl o rodzinie. Nie chciałabyś mieć dzieci? – mama podpytywała mnie na niedzielnych obiadach, patrząc na mnie uważnie.
– Oj, mamuś, nie przesadzaj. Nie jestem jeszcze taka znowu stara, mam jeszcze czas – uśmiechałam się, próbując zbagatelizować całą sprawę.

W końcu pojawił się Jarek. Przystojny, elegancki, inteligentny... Po prostu ideał każdej kobiety. Poznaliśmy się nietypowo – poprosił mnie w sklepie o pomoc w doborze krawata do garnituru. A w zamian zaproponował kawę. Zgodziłam się od razu, choć przemknęło mi przez myśl, że pewnie właśnie idzie się oświadczyć i dlatego kupuje nowy garnitur i krawat.

Ale, co mi tam – pomyślałam. Umówiliśmy się potem jeszcze raz, potem znów, a po kilku tygodniach zaprosił mnie do eleganckiej restauracji i zapytał, czy chciałabym zostać jego partnerką. Tak właśnie powiedział. Nie dziewczyną, tylko partnerką.

Byłam w siódmym niebie. Zamieszkaliśmy razem i wtedy pomyślałam po raz pierwszy o dziecku. Nie przeszkadzało mi nawet, że żyjemy bez ślubu, a Jarek nie poprosił mnie jeszcze o rękę. Byłam pewna, że to tylko kwestia czasu. Ale mijały tygodnie, potem miesiące i nic. Byliśmy razem, było nam dobrze, ale żyliśmy dniem dzisiejszym. Pewnego dnia zorientowałam się, że my nigdy nie rozmawiamy o przyszłości, że jest tylko tu i teraz. Owszem, mówiliśmy o tym, gdzie spędzimy wakacje albo co będziemy robić w święta, ale nigdy nie pojawiał się w tych rozmowach temat przyszłości, małżeństwa czy dziecka.

Postanowiłam więc sama o to zapytać. Czekałam tylko na stosowną chwilę. Wreszcie podczas jednego z weekendów, które spędzaliśmy u Jarka na działce, spytałam, czy lubi dzieci i czy chciałby mieć własne. Spojrzał wtedy na mnie takim wzrokiem, jakbym mu właśnie oznajmiła, że lecę na Marsa. Zrobiło mi się przykro. Pomyślałam, że on nie ma zamiaru kiedykolwiek się ze mną ożenić.
– Skąd takie pytanie? Co ci przyszło do głowy? – w jego głosie wyczułam nie tyle zdziwienie, co złość.
– Chciałabym mieć kiedyś dziecko. Mój zegar biologiczny bije – zaczęłam ostrożnie, aby zobaczyć, jak zareaguje.
Po co nam dzieci? Przecież tak jest dobrze. Pomówimy o tym innym razem, dobrze? – zrozumiałam, że Jarek chce odsunąć ten temat na kiedy indziej.

Ale potem za każdym razem, kiedy próbowałam rozmawiać o dziecku, on wykręcał się i mówił: „innym razem”. W końcu zrozumiałam, że innego razu nie będzie i postanowiłam odejść. Nie próbował nawet mnie zatrzymywać, przekonywać, żebym została. Chyba naprawdę przestraszył się, że chcę mieć dziecko i, nie daj Boże, zostanie ojcem bez własnej woli.

Musiałam działać, jeśli chciałam mieć maleństwo

I tak znowu stałam się samotna. Myśl o dziecku była coraz silniejsza. Zatrzymywałam się przy każdym placu zabaw i zaglądałam do każdego wózka. Pomyślałam, że mam już dość tej pustki. I wtedy podjęłam decyzję. Nie było mi łatwo. Jeśli ktoś myśli, że kobiety, które decydują się na zajście w ciążę z pierwszym lepszym, to ladacznice i egoistki myślące o dziecku jak o chwilowym kaprysie czy nowej zabawce, myli się bardzo.

Chciałam mieć dziecko, kochać je, dać mu dom i miłość. Adopcja nie wchodziła w grę, choć i tę możliwość rozpatrywałam. Byłam samotną kobietą – a według naszego prawa adoptować dzieci może tylko małżeństwo. Szukałam wszędzie informacji o kobietach w podobnej sytuacji jak moja, w czasopismach, Internecie, wypytywałam znajomych. Aż kiedyś jedna z koleżanek powiedziała mi, że jej przyjaciółka po prostu zaszła w ciążę z kolegą z pracy. On nawet nie wiedział, że został ojcem, bo ona odeszła z firmy, jak tylko zorientowała się, że jest w ciąży.

To okrutne – pomyślałam wtedy. Jak można skazywać dziecko na brak ojca. Nie mogłam jednak przestać myśleć o tej historii. Chciałam porozmawiać z tą kobietą. Im dłużej o tym myślałam, tym mniej ją potępiałam. Owszem, wiedziałam, że nie jest to do końca dobre, ale może to było jedyne rozwiązanie – szukałam w myślach usprawiedliwienia dla niej i chyba również dla siebie.

Udało się od razu

Zaczęła bowiem we mnie kiełkować myśl, żeby zrobić to samo. Okazja trafiła się kilka miesięcy później. Nasza firma organizowała szkolenie. Przyjeżdżali ludzie z całej Polski. Większości z nich nie znałam, ale wiedziałam, że to porządni mężczyźni, z wyższym wykształceniem i na poziomie. Tego wieczoru wypiłam trochę więcej niż zwykle, ale nie byłam pijana. Po prostu potrzebowałam dodać sobie odwagi.

Marka upatrzyłam sobie już wcześniej. Miał obrączkę, więc pomyślałam, że będzie świetnym kandydatem, bo nie będzie szukać potem ze mną kontaktu. Wieczorem podczas bankietu po prostu go poderwałam. A on dał się ponieść emocjom i wylądowaliśmy w łóżku. Nazajutrz rano wyjechałam ze szkolenia jako pierwsza. A po trzech tygodniach już wiedziałam, że mi się udało.

Niewiarygodne – myślałam. Za pierwszym razem. Widocznie tak miało być – cieszyłam się, ale również się bałam. Nie wiedziałam, jak o tym powiedzieć rodzicom. No i jak zareagują w pracy. Co będzie, jak on się zorientuje? – myślałam gorączkowo. Obmyśliłam cały plan. Miałam sporo oszczędności. W pracy złożę wymówienie i odejdę. Rodzicom powiem prawdę. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam.

Nie było mi łatwo. Przepłakałam wiele nocy, ale rosnące we mnie życie utwierdzało mnie w przekonaniu, że to była słuszna decyzja. Niedługo po moich urodzinach Krzyś przyszedł na świat. To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Rodzice jakoś oswoili się z myślą o tym, co zrobiłam, a Krzyś stał się błyskawicznie całym ich światem.

I tylko wścibskie sąsiadki szepczą między sobą o mnie – panna z dzieckiem. Mimo to, jestem szczęśliwa. Boję się tylko czasem tego dnia, kiedy będę musiała wytłumaczyć mojemu synkowi, dlaczego nie zna swojego taty.

Więcej prawdziwych historii: „Za miesiąc mój ślub, ale ja kocham innego. Żeby uprawiać seks z narzeczonym, muszę wcześniej się napić wina”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”„Wychowuję nie swoje dziecko. Żona mnie zdradziła i zaszła w ciążę z... moim bratem”

Redakcja poleca

REKLAMA