Mamo, mam ci coś ważnego do powiedzenia – oznajmił mi pewnego dnia Mikołaj, a w moim sercu nagle pojawiła się nadzieja i aż podskoczyłam z radości.
– Więc jednak tak? – nie wytrzymałam. – Ania jest w ciąży? Będę babcią?
– Nie – przewrócił oczami. – Mówiłem ci tysiąc razy, że Ania i ja nie chcemy mieć dzieci. Nie ma sensu, żebyś uskuteczniała te swoje naciski, bo to się robi powoli niesmaczne… Chciałem ci powiedzieć, że dostałem awans i sporą podwyżkę. Będę mógł spłacić wam resztę kredytu za samochód.
Starałam się nie zrobić rozczarowanej miny
Przecież Mikołaj przyniósł bardzo dobre wieści. Do tego troszczył się o starych rodziców i postanowił podzielić się z nami pieniędzmi. Naprawdę miałam szczęście, że mój syn był nam tak oddany. I zdolny, bo przecież dostał awans, choć wszyscy dookoła bali się utraty pracy. Szef wysyłał go w delegacje w Polskę i za granicę, skąd Mikołaj zawsze przywoził mi piękne prezenty.
Mój smutek w tej sytuacji zakrawał na niewdzięczność wobec losu. Ale nic nie mogłam poradzić na to, że najbardziej na świecie chciałam zostać babcią… Że chciałam, by w naszych dwóch pustych pokojach panoszyły się sterty pluszowych miśków, a trawnik przed domem został zamieniony w wielki plac zabaw…
– Milenka już chodzi – roztkliwiała się moja siostra, babcia czworga wnucząt. – A Kacper dostał nagrodę w przedszkolu za najładniejszy rysunek! Nie masz pojęcia, jaka jestem dumna!
– Faktycznie, nie mam – burknęłam, zwracając siostrze uwagę, że dotyka drażliwego tematu. – Moja synowa i syn robią kariery, i nawet nie zamierzają postarać się o dziecko.
– Może jeszcze im się zmieni – pocieszała mnie Maria. – Teraz są młodzi, chcą się dorobić. Na pewno za kilka lat zapragną dzidziusia, zobaczysz!
Tak, właśnie na to liczyłam. Czekałam, aż zegar biologiczny mojej synowej zmusi ją do pomyślenia o macierzyństwie i któregoś dnia Mikołaj oświadczy, że spodziewają się dziecka. Zupełnie nie mogłam pogodzić się z myślą, że nigdy nie będę babcią…
– Mamo, wybieracie się może z tatą na wesele kuzynki Anety? – zapytał któregoś dnia Mikołaj, machając mi przed nosem zaproszeniem na kremowym papierze. – Bo mamy w samochodzie jeszcze dwa wolne miejsca. Możemy jechać wszyscy razem.
– Ja nigdzie nie jadę! – krzyknął mój mąż z fotela przed telewizorem. – Za stary jestem na takie przedsięwzięcia.
– Za to ja chcę jechać – powiedziałam stanowczo. – Wpadnijcie po mnie.
Mąż trochę psioczył, że zostawiam go samego w pustym domu, ale szybko go ofuknęłam, że przecież nie jest dzieckiem. Na weselu miała być cała bliższa i dalsza rodzina, między innymi moi siostrzeńcy z dziećmi. Cóż, bycie czyjąś cioteczną babcią z pewnością nie jest tym samym co bycie prawdziwą babcią, ale i tak nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę maluchy.
Trasa była ciężka. Właśnie skoczyły wiosenne temperatury i masa ludzi ciągnęła za miasto, by cieszyć się późną wiosną. Była sobota rano, więc wszystkim zależało, żeby jak najszybciej dojechać na działkę, do lasu czy nad brzeg jeziora. Co chwila wyprzedzały nas auta z rowerami na dachu albo migały na nas światłami samochody terenowe wypakowane po brzegi dziećmi, zwierzętami i różnymi turystycznymi gadżetami.
– No i czego świecisz, pajacu?!– denerwowała się Ania za kierownicą. – Tu jest ograniczenie do siedemdziesięciu! – była całkiem wyprowadzona z równowagi. – A ty, Mikołaj, czemu rozpiąłeś pas? Chcesz zarobić mandat? Poza tym to niebezpieczne!
Siedziałam na fotelu pasażera i nie odzywałam się, nie chcąc jeszcze bardziej zdenerwować synowej.
Moim zdaniem niepotrzebnie wyładowywała się na mężu. Mikołaj chciał się zdrzemnąć, więc położył się na tylnym siedzeniu. Teraz mruknął coś sennie, ale nie usiadł i nie zapiął pasa. Ania dała sobie spokój i skupiła się na mamrotaniu przekleństw pod adresem wyprzedzających ją kierowców.
– No nie! Chyba sobie żartujesz?! – wrzasnęła nagle, kiedy czarne bmw śmignęło obok, omal nie dotykając naszego lusterka. – Bezczelny cham! Blokujesz mnie, ty idioto!
Nim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, Ania wdepnęła hamulec, żeby uniknąć najechania na wciskające się przed nią bmw. Z naprzeciwka, trąbiąc wściekle, nadjeżdżał bowiem gigantyczny tir i czarne auto musiało błyskawicznie zjechać mu z drogi. Udało jej się nie stuknąć tyłu bmw, ale kierowca za nami najwyraźniej nie miał takiego refleksu i nagle poczułam, że lecę do przodu, a równocześnie coś niemal przecina mi boleśnie klatkę piersiową.
Pas bezpieczeństwa…
W tym samym czasie rozległ się przerażający huk i upiorny łoskot giętej blachy. Uderzeni od tyłu przez jakiś samochód, sami wjechaliśmy w bmw, zakleszczając się między autami.
Poduszki ze sprężonym powietrzem wybuchły mnie i Ani w twarz, i przez długi moment nie wiedziałam, co się stało ani gdzie właściwie jestem.
– Ania, jesteś cała? – wymamrotałam, uwalniając się z białych fałdów poduszki i dopiero w tym momencie zobaczyłam, że przednia szyba jest całkowicie roztrzaskana, a nierówne brzegi szkła są czerwone od krwi…
– Mikołaj! – zaczęłam krzyczeć, jakimś cudem wyswobadzając się z pasa, poduszki, i otwierając drzwi.
Dopadłam do syna, którego siła uderzenia wyrzuciła z samochodu przez szybę. Leżał w nienaturalnej pozycji, cały zakrwawiony. Ktoś za mną krzyczał coś do telefonu, gdzieś trąbił wciśnięty trwale klakson, dookoła rozpętało się istne pandemonium, a ja wyłam rozdzierająco, tuląc ciało mojego jedynego i ukochanego dziecka…
Na pogrzebie byłam zaskakująco spokojna. Już wcześniej wylałam wszystkie łzy. Teraz została mi tylko żałoba. Pogrążyłam się w niej całkowicie, żałując nie tylko Mikołaja i owdowiałej Ani, ale także siebie samej. Bo wraz ze śmiercią syna umarły też moje marzenia o tym, że kiedykolwiek jeszcze wezmę na kolana wnuki…
W jednym momencie cały mój świat skurczył się do rozmiarów sypialni, z której praktycznie przestałam wychodzić. Nie miałam po co, nie miałam gdzie, nie miałam dla kogo. Mąż próbował mnie wspierać, ale i on przeżywał tę stratę.
Ania, po długiej rehabilitacji, wyjechała za granicę, rozpoczynając nowe życie, co byłam w stanie zrozumieć. Siostra, nie chcąc rozdrapywać moich ran, przestała mówić o swoich wnukach, co było jeszcze bardziej nienaturalne i denerwujące, niż chwalenie się nimi.
Pewnego dnia zdobyłam się wreszcie na to, by przejrzeć ogromne pudło z rzeczami Mikołaja, które przed wyjazdem wstawiła do naszej piwnicy Ania. Znalazłam w nim albumy ze zdjęciami, jakieś pamiątki z dzieciństwa i młodości, masę płyt z muzyką i konsolę do gier. Otworzyłam małe pudełko i znalazłam tam umowę o otwarcie konta oraz kilka wyciągów bankowych. Wyglądało na to, że po synu zostały jakieś pieniądze, o których nie wiedziała jego żona.
– Nie obchodzi mnie to – powiedziała Ania, kiedy w końcu zdobyłam jej włoski numer. – Mam tutaj nowe życie… Nie chcę wracać do tamtej traumy. Niech mama weźmie te pieniądze i zrobi z nimi, co uważa za stosowne.
Wciąż nazywała mnie „mamą”, ale nie chciała, bym przypominała jej o zmarłym tragicznie mężu. Raz, jeszcze w szpitalu wykrzyczała mi w twarz, że go nienawidzi i zginął przez własną głupotę. Zostawił ją samą tylko dlatego, że nie chciało mu się zapiąć tych cholernych pasów, chociaż go o to prosiła. Nie chciałam rozdrapywać jej ran i dałam temu spokój. Sama poszłam do tego banku wyjaśnić sprawę.
– To konto, które co miesiąc było zasilane konkretną kwotą – powiedziała miła pani, biorąc wydruk i akt zgonu mojego syna. – Ale obecnie nie ma na nim żadnych środków. Dzień po wpłacie cała suma była przelewana na rachunek innej osoby. Proszę, tu ma pani wyciąg za ostatnie trzy lata.
Wyszłam z banku kompletnie oszołomiona. Nazwisko na rachunku odbiorcy przelewów nic mi nie mówiło, adres też. To była jakaś kobieta mieszkająca w Gdyni. Nagle przyszło mi do głowy, że ona szantażowała mojego syna. Poczułam wściekłość, ale i chęć wyjaśnienia tej sprawy. Rzecz rozchodziła się o dziesiątki tysięcy złotych!
– Jadę na weekend do Trójmiasta – oświadczyłam mojemu mężowi.
Nawet nie spytał, po co. Wyglądał okropnie
Najwyraźniej dopadła go depresja. Było mi żal znowu zostawiać go samego w naszym wielkim pustym domu, ale czułam, że muszę jechać. W Gdyni nie byłam od lat, ale wiedziałam, że Mikołaj często jeździł tu w delegacje. Miasto się pięknie rozwinęło, stanęły tu eleganckie hotele i galerie handlowe, ale dzielnica, w której mieszkała tajemnicza kobieta wyciągająca pieniądze od mojego syna, była jedną z tych starszych i gorszych.
Przechadzałam się wśród ponurych bloków z lat osiemdziesiątych, mijając warzywniaki i kioski, pod którymi stali miejscowi pijaczkowie oraz małolaty ćmiące papierosy. W końcu weszłam do klatki i nacisnęłam dzwonek do drzwi bez tabliczki z nazwiskiem.
– Słucham? – młoda kobieta, która mi otworzyła, była bardzo ładna, choć lekko zaniedbana i nie wyglądała na wyrachowaną szantażystkę.
– Pani Lena S.? – zapytałam.
– Tak. A pani to…
Przedstawiłam się, głośno wymawiając nazwisko. Nie spodziewałam się, że zrobi na Lenie takie wrażenie. Cofnęła się w głąb mieszkania, zagryzła wargę i posłała mi wrogie spojrzenie.
– Jest pani jego matką, tak? – spytała ponuro. – Mam nadzieję, że przywiozła mi pani zaległe pieniądze. Od pół roku nie mam za co płacić rachunków!
Mimo jawnej wrogości wpuściła mnie za próg. Mieszkanie było małe, ale bardzo czyściutkie. Usiadłam na wysłużonej kanapie i przyjęłam szklankę wody podaną mi przez gospodynię. Milczenie nie trwało długo.
– Więc powie mi pani, dlaczego Mikołaj przestał przysyłać mi pieniądze? – westchnęła. – I czemu jego telefon milczy, a pod adresem z potwierdzeń bankowych nikt nie mieszka?
– Mikołaj nie żyje – powiedziałam prosto z mostu. – Zginął osiem miesięcy temu.
I znowu zaskoczyła mnie reakcja Leny. Tym razem zaczęła gwałtownie mrugać, a potem schowała twarz w dłoniach i rozszlochała się rozdzierająco. Poczekałam, aż trochę się uspokoi, a potem zapytałam, skąd znała mojego syna.
Uśmiechnęła się przez łzy
– Byłam hostessą na jednym z bankietów, które urządzał dla swoich kontrahentów. – wyznała. – Ale to nie było tak, jak pani myśli… My naprawdę się kochaliśmy. Idealnie się uzupełnialiśmy, byliśmy dla siebie stworzeni. Ale on nie umiał podjąć decyzji o rozwodzie. Nawet kiedy zaszłam w ciążę.
– W ciążę?! – zachłysnęłam się wodą. – A więc jest i dziecko?
– A jak pani myślała, dlaczego przysyłał mi co miesiąc pieniądze? – teraz ona była zdziwiona. – Przecież nie za to, żebym siedziała cicho. Zaraz… Pani właśnie to podejrzewała, prawda? Że ja go szantażowałam?
Zaczęłam gwałtownie zaprzeczać, przerażona, że wyrzuci mnie z domu, nim poznam dziecko Mikołaja. Nim poznam mojego… wnuka!
– Moja przyjaciółka zaraz wróci z Olą ze spaceru – Lena wyjrzała przez okno. – Przychodzi mi pomagać, kiedy tylko może, ale i tak nie mogę iść do pracy na osiem godzin, a na część etatu nikt nie chce mnie zatrudnić. Moi rodzice nie żyją i nie mam z kim zostawić małej. To dlatego alimenty od Mikołaja były dla mnie tak ważne.
Wiedziałam dokładnie, ile jej wysyłał. To była niemała kwota, mniej więcej tyle, ile wynosiła średnia pensja w jej regionie. Dzięki tym pieniądzom Lena mogła opiekować się w domu córeczką, ale widziałam, że teraz było im ciężko. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że w domu nie ma ani jednego nowego sprzętu, a meblościanka pamięta chyba jeszcze czasy Gierka. Typowe tanie mieszkanko pod wynajem.
Sama Lena ubrana była w znoszone ciuchy, a wokół nie zauważyłam ani jednej zabawki. Jeśli mała Ola miała jakieś maskotki czy klocki, to najwyraźniej mieściły się one w jej pokoiku.
– Musiałam sprzedać większość rzeczy z domu, żeby zapłacić za czynsz – Lena jakby odgadła moje myśli.
– Kiedy Mikołaj przestał przysyłać pieniądze, pomyślałam, że jego żona się o nas dowiedziała i postawiła mu ultimatum. Zamierzałam nawet go pozwać o alimenty, ale nie mogłam go namierzyć, a bez tego trudno złożyć pozew. A teraz się dowiaduję, że…
I znowu się rozpłakała. Na szczęście akurat ktoś zaczął otwierać drzwi kluczem i Lena, błyskawicznie otarłszy łzy, pobiegła do przedpokoju.
– Mama! – usłyszałam dziecięcy głosik i zobaczyłam moją wnuczkę…
Była najpiękniejszym dzieckiem na świecie! Miała identyczny jasnozielony kolor oczu jak jej tato i usta jak moja siostra. Ciemne loczki upięte w kitkę na czubku głowy nadawały jej czupurny wygląd, ale na buzi malowała się sama słodycz i łagodność.
– Tio to? – pokazała mnie palcem.
– To… – Lena zawahała się, ale posłałam jej błagalne spojrzenie. – To babcia – zdecydowała wreszcie Lena, a ja poczułam, że wilgotnieją mi oczy ze szczęścia i wdzięczności.
– Moja baba? – upewniła się mała.
– Tak, kochanie, twoja własna baba – potwierdziłam i przytuliłam ją.
Miesiąc później udało mi się namówić Lenę do przeprowadzki do naszego miasta. Wymówiła umowę najmu mieszkania, spakowała się w dwa kartony i przeprowadziła do nas. Mój mąż dosłownie zmartwychwstał! Jego depresja ulotniła się, kiedy powiedziałam mu, co odkryłam w Gdyni, a kiedy zobaczył Olę, kompletnie stracił dla niej głowę.
Ja zresztą też! Lena znalazła pracę, a my opiekowaliśmy się wnuczką. Urządziliśmy jej pokój w jednej z pustych sypialni, w drugiej zamieszkała Lena. Była dziewczyna naszego syna wprawdzie nie mówi do nas „mamo” i „tato”, ale i tak wiem, że traktuje nas jak rodziców, których bardzo wcześnie straciła. Za to Ola z upodobaniem woła do nas „baba” i „dziadzia”.
Pewnie któregoś dnia Lena spotka mężczyznę, z którym zechce się związać i obie się od nas wyprowadzą, ale wiem, że nie stracimy przez to kontaktu z wnuczką. Jesteśmy jej dziadkami i nic tego nie może zmienić!
Czytaj także:
„Złamałem Eli serce, nie potrafiłem jej pokochać. Była dla mnie tylko trofeum, z którym mogłem się pokazać po rozwodzie”
„To decyzja o rozstaniu uratowała nasze małżeństwo. Uświadomiliśmy sobie, że nie możemy bez siebie żyć”
„Mąż porzucił mnie dla młodszej. Przez rok nie wychodziłam z domu i płakałam w poduszkę. Z dołka wyciągnęła mnie córka”