„Marzyłam, by jego palce błądziły po moim ciele, jednak on wolał małolatę bez wyrazu. Lata poświęceń poszły na marne”

załamana kobieta fot. Adobe Stock, Iurii Seleznev
„Odkąd śledzę jego karierę, nie związał się jeszcze z nikim. A przecież mnóstwo kobiet by tego chciało. Każda z dziewczyn z grupy oddałaby wszystko, żeby umówił się z nią na randkę. Ale on nie będzie się spotykał z byle kim. To musi być ktoś wyjątkowy. Ktoś taki jak… ja?”.
/ 26.07.2022 14:30
załamana kobieta fot. Adobe Stock, Iurii Seleznev

Siedzę i udaję, że sprawdzam coś w telefonie, ale co chwilę ukradkiem spoglądam w stronę regałów z przekąskami. To on czy nie on? Głupie pytanie! Oczywiście, że to on. Poznałabym go wszędzie. Choćby po ciemku i w stroju krasnoludka.

Teraz na przykład ma na sobie zwykłą, szarą wiatrówkę i czapkę z daszkiem, spod której wystają nieco przylizane dłuższe kosmyki. Wygląda do bólu zwyczajnie, całkiem inaczej niż na scenie. Ale i tak wiem, że to on. Widzę, jak trzyma głowę, jak się porusza, lekko szurając lewą nogą. W dzieciństwie miał uraz i tak mu zostało. Pisali o tym na jakimś portalu. Nie, nie na plotkarskim. To nie jest jakiś tam celebryta, tylko prawdziwy artysta.

Kiedy gra na fortepianie, trzęsę się z emocji…

I te jego teksty o miłości, takie subtelne i czarujące. Każdego wieczoru, gdy kładę się spać, widzę jego twarz przed oczami i myślę o tym, kiedy znów go zobaczę. Bo widziałam go już wiele razy.

Od dwóch lat chodzę na każdy musical, w którym gra, jestem na każdym koncercie. Zdarzało się, że jechałam z jednego końca kraju na drugi, w środku nocy. Byłam na jego występie nawet w Austrii! Wykosztowałam się wtedy porządnie, wiecie, pensja kasjerki nie jest jakaś oszałamiająca, ale warto było.

Zauważył, że jestem, i widać było, że sprawiło mu to przyjemność. Bo ON już mnie poznaje. No, trudno, żeby nie poznawał! Zawsze po spektaklu czy koncercie czekamy na wykonawców przy bocznym wyjściu albo koło sceny. Oni wychodzą, robią sobie z fanami zdjęcia, podpisują autografy, zawsze chwilę pogadają, nie gwiazdorzą. A przynajmniej On nie gwiazdorzy, bo inni to różnie…

Pamiętam, kiedy pierwszy raz z nim rozmawiałam. Któregoś razu po koncercie stałam w kolejce dziewczyn i nerwowo przestępowałam z nogi na nogę. Włożyłam na tę okazję moją najlepszą, granatową, kieckę i miałam nadzieję, że dobrze wyglądam.

On miał na sobie dżinsowe kurtkę i spodnie, i właśnie nasz ubiór sprawił, że dostrzegł mnie w tłumie. Kiedy przyszła moja kolej na zdjęcie, uśmiechnął się i powiedział:

– Proszę, proszę, niebieska sukienka. Będziemy do siebie pasować!

Zapisałam sobie te słowa w sercu

Potem jeszcze parę razy rozmawialiśmy. Powiem więcej, raz nawet poszliśmy na drinka! To znaczy nie sami… Było z nami jeszcze kilkanaście innych dziewczyn z grupy, a nawet facet, nasz kolega Tomasz, który tak jak my uwielbia Go i jest na każdym jego występie.

Co prawda mało się wtedy odzywałam, zagłuszały mnie inne dziewczyny, odważniejsze i bardziej wygadane, ale przez całą godzinę, bo tyle trwało spotkanie, miałam wrażenie, że patrzy w moim kierunku.

Nieraz zresztą widziałam, że spogląda ze sceny wprost na mnie. Kiedyś śpiewał o miłości, której „jeszcze nie znalazł” i mrugnął do mnie. Jedna z dziewczyn z mojej ekipy twierdziła, że raczej do niej, ale to bzdura.

Właśnie, dziewczyny z grupy… To trochę taki fanklub, ale nazywam je „grupą”, bo zaczęło się od grupy na Facebooku. Zebrało się nas tam kilkadziesiąt, fanek wszelkiego rodzaju musicali, a spośród nich wyłoniła się najbardziej aktywna ekipa, czyli miłośniczki Jego twórczości. 

Rozmowom prowadzonym na grupie nie było końca. Przyznam szczerze, że choć wtedy jeszcze nie chodziłam tak często do teatrów, wiedziałam najwięcej o moim idoluKtóregoś razu Kasia, jedna z dziewczyn, zaproponowała:

– Hej, jesteśmy z jednego miasta, może pójdziemy na koncert razem?

– Świetny pomysł! – podchwycił ktoś.

– Chodźmy całą grupą, dziewczyny z Krakowa, zgłaszać się!

– A jak jestem z Częstochowy, to też mogę się podłączyć? Przyjadę pociągiem…

I tak zaczęłyśmy się spotykać na koncertach i spektaklach. W teatrach, restauracjach i salach koncertowych. W różnych częściach kraju. To dopiero były emocje! Nigdy nie prowadziłam bujnego życia towarzyskiego, przez większość czasu miałam jedną, może dwie koleżanki. A tu nagle bach! Dziesiątki przyjaznych dusz, i z każdą z nich miałam o czym rozmawiać.

Traktowałyśmy się jak rodzinę. Nieraz, jadąc na koncert do innego miasta, nie miałam z czego zapłacić za nocleg, ale to nie miało znaczenia, bo ktoś zawsze mógł przenocować mnie u siebie. Po przedstawieniach siedziałyśmy ściśnięte na podłodze w salonie, piłyśmy wino i bez końca komentowałyśmy występ.

– Czy wy z tymi twoimi koleżankami w ogóle rozmawiacie o czymś innym niż On? – spytała mnie kiedyś siostra, która od początku nie rozumiała mojego uwielbienia dla Jego twórczości.

– Mnie to nie przeszkadza – oznajmiłam zgodnie z prawdą. – Jaki może być ciekawszy temat?

– No wiesz, jest ich wiele…

– Co na przykład? – prychnęłam. – Widzisz, nawet nie potrafisz wymienić. Bo nie wiesz, co to pasja!

– Przecież to nie jest twoja pasja – machnęła ręką siostra. – Jakby chodziło ci o sztukę, to byś chodziła na różne spektakle, a nie tylko biegała za nim. Jesteś zwykłą groupie!

Pokłóciłyśmy się wtedy na poważnie. A po tym, jak sprawdziłam w internecie hasło „groupie”, obraziłam się na nią śmiertelnie. Przeczytałam, że słowo to oznacza zapaloną miłośniczkę jakiegoś zespołu bądź artysty, która ma reputację „łatwo dostępnego obiektu seksualnego”.

Jak moja własna siostra mogła mnie tak nazwać?!

Przecież wie doskonale, że jestem dziewicą i czystość zamierzam zachować do ślubu. Brzydzę się tymi, którzy oddają się byle komu, bez miłości. Zresztą znam Go dobrze, czytałam wszystkie wywiady z nim, i wiem, jakie ma podejście do kobiet. Szuka tej jedynej.

Odkąd śledzę jego karierę, nie związał się jeszcze z nikim. A przecież mnóstwo kobiet by tego chciało. Każda z dziewczyn z grupy oddałaby wszystko, żeby umówił się z nią na randkę. Ale on nie będzie się spotykał z byle kim. To musi być ktoś wyjątkowy. Ktoś taki jak… ja?

Teraz obserwowałam go, jak wybiera produkty na półce, i serce biło mi coraz mocniej. Może to będzie właśnie ten moment? Moment, w którym spotkamy się na neutralnym gruncie, nie po koncercie. Bez innych dziewczyn, które czekają w kolejce i robią wszystko, by zwrócił na nie swoją uwagę.

Może podejdzie do kasy i powie: „Och, to ty. Nie spodziewałem się cię tu spotkać. O której kończysz pracę? Może wyskoczymy na kawę?”. Natychmiast pożałowałam, że tego ranka nie umyłam głowy.

Wstałam zmęczona, pewnie przez tę pogodę za oknem, i choć do pracy miałam dopiero na dziewiątą, to stwierdziłam, że nie chce mi się nic robić z włosami. „Kto mnie tam będzie oglądał?” – pomyślałam, a teraz przeklinałam się za to w duchu. Prawdę mówiąc, stroiłam się tylko wtedy, kiedy szłam na koncert.

Dosłownie wryło mnie w ziemię

Zakładałam wtedy buty na obcasie, obcisłą spódnicę, starannie układałam włosy, pociągałam nawet usta szminką, a rzęsy tuszem, choć na co dzień w ogóle się nie maluję. Może dlatego mnie nie poznał. W poplamionej keczupem z hot-doga bluzce, bez makijażu i z przetłuszczonymi włosami nie wyglądałam jak dziewczyna z koncertu.

Ale przyznam, poczułam się mocno rozczarowana. Podszedł, rzucił na ladę chipsy, czteropak piwa i jakieś orzeszki, i już sięgał do portfela, żeby zapłacić, gdy zauważył coś na stoisku przy kasie. Sięgnął ręką i dorzucił mi do skasowania paczkę prezerwatyw. Zamarłam.

Dosłownie wryło mnie w ziemię. Drżącą ręką chwyciłam paczkę, żeby zeskanować kod. Musiał zauważyć moje zażenowanie, bo wyraźnie rozbawiony rzucił:

– Na udany wieczór, rozumie pani… – i mrugnął do mnie, jak wtedy ze sceny.

Ledwo zdołałam wydukać, ile jest winien. Wyszedł, nie mówiąc nawet „do widzenia”. Kiedy wyjrzałam przez szklane drzwi, zobaczyłam, że przed sklepem stoi młoda dziewczyna, chyba nastolatka. Miałam wrażenie, że skądś ją znam. Te blond włosy, ten czerwony płaszczyk. Iza! Koleżanka z grupy, która dołączyła do nas niedawno. Żmija! Widziałam, jak na ostatnim spektaklu się do niego łasiła. Ale przecież… on by nie mógł.

A jednak wszystko wskazywało na to, że mógł. Objął ją ramieniem, jakby była jego żoną albo co najmniej narzeczoną, a potem wsiedli do auta i odjechali. Ze zdenerwowania cała się trzęsłam. Nie mogłam w to uwierzyć. Mój artysta, który tak pięknie śpiewał o miłości, którego długie, kształtne palce wygrywały na fortepianie najpiękniejsze melodie. Dziś te same palce będą błądzić po ciele tej… Co za profanacja!

Czytaj także:
„Ostatnio byłem kiepskim mężem, a żona, zamiast się mnie pozbyć, ożywiła nasze małżeństwo na nowo. Anioł, nie kobieta!”
„Brat rozpił się, bo rzuciła go dziewczyna. Nie trzeźwiał tygodniami. Musiałam nakłamać, żeby przyjęli go na terapię”
„Nocna mara spędzała mi sen z powiek. Mąż pod osłoną nocy zagroził mi, że >>moje dni są policzone<<”

Redakcja poleca

REKLAMA