Zawsze chciałam mieć co najmniej dwójkę dzieci, ale los sprawił, że doczekałam się tylko córki. Bardzo ją kocham, lecz z dogadywaniem się mamy poważne kłopoty. Wcale nie ukrywam, że prowadzony przez nią styl życia nie do końca mi odpowiada. Ola i jej mąż mają bardzo nowoczesne podejście do wielu spraw. Marzę o spędzeniu z nimi świąt, ale przed resztą rodziny spłonę chyba ze wstydu.
Córka się irytowała
Wszystkie moje koleżanki już dawno zostały babciami – tylko ja jestem niechlubnym wyjątkiem. Młodym wcale się nie spieszy do posiadania dzieci, a kiedy pytam o to Olę, robi się nieprzyjemna.
– Mamo, ile raz mam ci tłumaczyć, że ja i Kamil w najbliższym czasie nie mamy dzieci w planach? Może w przyszłości, ale na pewno nie teraz.
– Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że zegar biologiczny tyka? – Ola dobiega trzydziestki, więc im będzie starsza, tym trudniejsze stanie się zajście w ciążę.
– Nie obraź się, mamo, ale nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia.
– Wydaje mi się, że jednak powinnam mieć – odparłam zgodnie ze swoimi przekonaniami.
– Masz rację, wydaje ci się – Ola krótko ucinała temat i zazwyczaj kończyła wówczas rozmowę.
Nie pojmuję, dlaczego tak się złości. To chyba normalne, że kobieta w moim wieku chciałaby doczekać się wnuków. Teraz młodym zupełnie się w głowach poprzewracało. Za nic mają tradycyjne wartości i nie liczą się ze zdaniem swoich rodziców. Za moich czasów byłoby to nie do pomyślenia. Teraz zbliżają się święta i mam kolejny twardy orzech do zgryzienia.
Byłam zaskoczona
Chyba nigdy nie zapomnę pewnej niedzieli, kiedy Ola z Kamilem przyszli do mnie na obiad. Nie byli jeszcze małżeństwem, ale spotykali się już od dłuższego czasu. Pragnęłam dobrze wypaść zarówno przed córką, jak i przed przyszłym zięciem. Dużo czasu spędziłam w kuchni, przygotowując rosół, pieczeń i kotlety schabowe. Gdy podałam wszystko na stół, wymienili tylko zdziwione spojrzenie.
– Mamo, mówiłam ci, że my nie jemy mięsa – westchnęła ciężko Ola.
– Jest niedziela, więc jak zjecie po kotlecie, to nic się wam nie stanie – poczułam się tak, jakby ktoś mnie spoliczkował.
– Nie rozumiesz? – w głosie córki pobrzmiewała nutka irytacji. – Nie jemy mięsa i nie robimy od tej zasady wyjątków.
– To może chociaż rosół? Przecież nie pływają w nim kawałki mięsa.
– Ale jest na mięsie, więc podziękujemy.
– To co wy będziecie jedli? – z trudem utrzymywałam nerwy na wodzy.
Co to za jakaś głupia moda z tym niejedzeniem mięsa? Nic dziwnego, że Kamil tak wygląda. Osobiście uważam, że mężczyzna powinien mieć trochę ciała. Ola zresztą też jest sucha jak wiór. Jeśli myśli o urodzeniu dziecka, to musi przybrać na wadze, bo przecież nie będzie w stanie ciąży donosić.
Mają w nosie tradycję
Teraz, w obliczu zbliżającego się Bożego Narodzenia, temat jedzenia znowu wypłynął na wokandę. Miałam nadzieję, że Ola i Kamil nie będą mieć problemu z wigilijnymi potrawami, ponieważ nie są one przyrządzane na mięsie, a ryby to przecież nie mięso.
– A co to twoim zdaniem jest? – dopytywała ze zniecierpliwieniem Ola.
– Ryby to ryby.
– To też zwierzęta, a my nie jemy zwierząt. Co jest w tym niezrozumiałego?
Napomknęłam o barszczu i pierogach, ale córka zaczęła kręcić nosem. Wyznała, że oni nie przepadają za tego typu kuchnią. Lubią na przykład wegetariańskie sushi czy dania z dużą ilością zieleniny.
– Mój Boże, i jak się najeść czymś takim? – załamałam ręce. – Przecież to święta, nie takie są tradycje.
Ola burknęła, że tradycje to oni mają w nosie i wolą świętować po swojemu. Właśnie wtedy dotarło do mnie, dlaczego przez 3 lata z rzędu wykręcali się od uczestniczenia w organizowanej przeze mnie Wigilii. Wymawiali się pracą, chorobami itp. – zawsze jakaś wymówka się znalazła. Było mi strasznie przykro. Naprawdę chciałam, żeby oboje przyszli na kolację wigilijną. Tylko jak ja bym rodzinie w oczy spojrzała? Przecież umarłabym ze wstydu, tłumacząc rodzinie, dlaczego córka i zięć nie chcą zjeść śledzia czy skosztować barszczu. Nie miałam pojęcia, co z tym dalej począć. Zaczęłam się zastanawiać, czy konflikt interesów da się w ogóle pogodzić.
Szukałam rozwiązania
Zależało mi na tym, aby Ola i Kamil tym razem wzięli udział w rodzinnej Wigilii. Jednakże dosłownie paraliżowała mnie myśl o kompromitacji, jaka niechybnie się z tym wiąże. Jak miałam przetłumaczyć córce, że jest to jej obowiązkiem? Przepłakałam niejedną noc, ponieważ w mej głowie nie pojawiał się żaden satysfakcjonujący pomysł. Mówiłam o tym moim najbliższym koleżankom, ale one jedynie potwierdzały to, co i bez nich opinii doskonale wiedziałam – Ola niepotrzebnie szła w zaparte, nic jej nie szkodziło, aby ustąpić i sprawić matce przyjemność.
Ostatecznie zadzwoniłam do brata, bo w zaistniałych okolicznościach tylko on mi został. Gdyby mój Wiesio żył, na pewno znalazłby sposób, aby córce wyperswadować te wszystkie modne poglądy, przez które ja cierpiałam. Niestety, zmarł biedaczek, gdy Ola miała 10 lat. Wychowywałam ją praktycznie sama. Tyle jej poświęciłam i tak mi się odwdzięczała…
Porozmawiałam z bratem
– Marysiu, nie wydaje ci się, że najlepiej to dziewczynie odpuścić? – takiej reakcji ze strony brata się nie spodziewałam.
– Odpuścić? Co w tym złego, że chcę mieć wnuki? I żeby Ola odżywiała się jak normalny człowiek?
– Oj Marysiu, Marysiu – oczyma wyobraźni widziałam, jak Zbyszek kręci głową.
– Przyznaj, że trzymasz stronę Oli – odparłam naburmuszona.
– Droga siostrzyczko, tu nie o to chodzi. Daj jej po prostu spokój, za mocno na nią naciskasz, a tego nikt nie lubi. Ona nie jest już dzieckiem, ma prawo do własnych wyborów.
– Tylko jej dobro się dla mnie liczy – wzięłam głęboki oddech, zbierało mi się na płacz.
– To oczywiste – przytaknął brat – ale nie możesz jej do niczego zmuszać. Żyj i daj żyć innym, ona nikomu krzywdy nie robi.
– To prawda, to dobra dziewczyna.
– Nie chcesz przecież, żeby wasze relacje wyglądały tak jak relacje Bożeny z jej córką.
Muszę ustąpić
Bożena to druga żona Zbyszka. Po śmierci Joli, którą zabrał rak, przez wiele lat był sam. Bożena, podobnie jak ja, ma dorosłą córkę. Nie utrzymują kontaktu, ponieważ bratowa zbytnio ingerowała w prywatne sprawy Hani, czego ona nie mogła już dłużej znieść. Obecnie Bożena bardzo żałuje i dokłada wszelakich starań, aby córka zaczęła z nią rozmawiać – póki co bez skutku. Dokładnie w tym właśnie momencie dotarło do mnie, że ja postępuję identycznie – Ola ma rację, broniąc swoich przekonań i granic.
Przyznawanie się do błędów nigdy mi łatwo nie przychodziło, ale w tym przypadku stawka była zdecydowanie za wysoka. Nie do pojęcia było to, że Ola mogłaby się wcale nie odzywać. Za nic w świecie nie chciałam do tego dopuścić. Dlatego schowałam dumę do kieszeni i do niej zadzwoniłam z prośbą o spotkanie. Zgodziła się bez wahania, chociaż nie omieszkała wbić szpileczki.
– Obiecaj, że nie będziesz znowu marudzić.
– Obiecuję – miałam na końcu języka co innego, ale w porę się w niego ugryzłam.
Przyjechała na drugi dzień i zupełnie na spokojnie wyłożyłam, co leży mi na wątrobie. Ola uczyniła to samo. Okazało się, że każda z nas tak naprawdę była zmęczona całą sytuacją przypominającą nieco przeciąganie liny. Udało się wypracować kompromis, dzięki któremu w tym roku córka i zięć zasiądą przy wspólnym wigilijnym stole. Było mi głupio, że wstydziłam się ich zaprosić.
Maria, 58 lat
Czytaj także: „Na Mikołajki chłopak podarował mi taniochę z marketu. Już miałam go rzucić, ale okazało się, że to ja dałam plamę”
„Sąsiadka zabawiła się w Mikołaja dla seniora. Nie chciałem darów z litości, ale gdy otworzyłem torbę, zmiękło mi serce”
„Na imprezie mikołajkowej dostałam prezent dla niegrzecznej dziewczynki. Za 9 miesięcy odbiorę go z porodówki”