„Martyna chciała podpisać umowę o dożywocie. Nie dałam się wykorzystać. Czekałaby tylko na moją śmierć”

kobieta, która obawia się o swój majątek fot. Adobe Stock, pressmaster
Postawiłam jej warunek. Musi pójść na miesięczne praktyki do domu spokojnej starości, żeby upewnić się, że wie, co robi, skoro chce się mną opiekować. Martyna aż poczerwieniała ze złości. Cóż… dom był wart sporo, a miesiąc to w końcu nie tak długo.
/ 29.07.2021 11:11
kobieta, która obawia się o swój majątek fot. Adobe Stock, pressmaster

– Babciu, może do mnie wpadniesz na herbatkę… Zrobiłam ciasteczka korzenne.

Martyna była podejrzanie miła. Od razu wiedziałam, że coś knuje. Odkąd razem zamieszkałyśmy, jakoś nie zapraszała mnie do siebie, a tu nagle herbatka i ciasteczka? Od razu coś mi tu nie pasowało.

Martyna upierała się, żebym weszła do niej chociaż na chwilkę

Szczerze mówiąc, nie bardzo miałam ochotę. Właśnie zaczynał się w telewizji mój ulubiony teleturniej, a poza tym musiałabym się przebrać, bo miałam na sobie ciepłe dresowe spodnie, które kupiłam sobie na wyjazd do sanatorium, i stary wełniany sweter. Strój zdecydowanie nieodpowiedni na proszone herbatki.

No, ale cóż.

Skoro już mnie zaprosiła, to poszłam się przebrać, trochę poprawiłam włosy i poszłam. Moja przyszywana wnuczka, bo tak naprawdę to wnuczka mojej nieżyjącej siostry, siedziała wystrojona w swojej nowo wyremontowanej kuchni.

– No… Ładnie się tu urządziłaś. Trochę to trwało, ale widać efekt – powiedziałam.
– Oj, a ty znowu z tym remontem. Skończył się tydzień temu, nie ma już co gadać – odparła.

No, może z jej perspektywy nie było co gadać, bo w czasie gdy robotnicy skuwali tu podłogę młotem pneumatycznym, wyburzali ściany i wiercili, mieszkała wciąż z rodzicami, a ja musiałam żyć w takim natężeniu hałasu i pyłu.

To, co początkowo miało trwać tydzień, góra dwa, przeciągnęło się do dwóch miesięcy

A Martyna na każdą moją uwagę odpowiadała, że przecież to nie jej wina i że „musimy” to jakoś wytrzymać. No… to jakoś wytrzymałyśmy. Tyle że mój parter jest teraz też do odmalowania, bo rudy pył unoszący się z cegieł osadził się na ścianach, meblach i w fugach podłogowych. Martyna machnęła na to ręką. Bo co ma się przejmować? Ona w końcu ma czysto. Usiadłam przy stoliku, a Martyna nalała mi herbaty do porcelanowej filiżanki. Cała ta uroczysta oprawa powodowała tylko, że nabierałam coraz większych podejrzeń. Ale uznałam, że przesadzam. Może po prostu jest mi wdzięczna.…

– Babciu… Posłuchaj mnie. Jest taka możliwość w prawie, żeby podpisać umowę o dożywocie – zaczęła ostrożnie, ale słowo „dożywocie”, choćby nie wiem jak delikatnie wypowiedziane, nie brzmi dobrze.

Spojrzałam więc podejrzliwie, co to dziewczynisko znów sobie wykombinowało

Nie miałam wątpliwości, że kto jak kto, ale Martynka potrafi ustawić się tak, żeby było jej wygodnie. Już sam pomysł zajęcia piętra w moim domu, który stał na przedwojennym osiedlu niemal w samym centrum miasta, był jej bardzo na rękę, ale teraz kombinowała dalej.

Latka lecą, a chodzi o to, żebyś miała kogoś zaufanego, kto zajmie się tobą na stare lata. Nigdy nie wiadomo, kiedy dopadnie cię jakieś okropne choróbsko… Wiesz, w twoim wieku tak naprawdę to tylko kwestia czasu.

No, z wrażenia omal się nie zachłysnęłam tą jej herbatką. Aż musiałam sobie solidnie odkaszlnąć, a Martyna ofiarnie rzuciła mi się na pomoc i zaczęła walić mnie pięścią w plecy.

– No, już, już. Wystarczy – powiedziałam.
– Sama widzisz, babciu. Licho nie śpi… Dobrze jest mieć przy sobie kogoś, kto w razie czego pomoże. Wypadki chodzą po ludziach… – powiedziała, a ja zaczęłam wyczuwać w jej głosie przebrzmiewającą groźbę.

Co ona knuje? Wyciągnęła z szuflady jakieś pismo i podała mi okulary

To była ta tajemnicza umowa o dożywocie, która zapewniała mi jej dożywotnią pomoc i oddanie w zamian za, bagatelka, przepisanie na nią domu po mojej śmierci. Tego jeszcze nie grali. Ale wymyśliła! Spryt i przebiegłość mojej siostry nie odeszły wraz z nią do lepszego świata, tylko miały się dobrze, przekazane jej wnuczce w pakiecie genetycznym.

Elwira także wiedziała, jak się ustawić. Pamiętam bardzo dobrze, że jako podlotki wyznawałyśmy sobie tajemnice. Ja przeżywałam pierwsze zauroczenia, a ona stukała się w głowę i mówiła, że skończę jak nasza matka, biedna jak mysz kościelna, jeśli będę tracić głowę dla biedaków. Elwira doskonale wiedziała, kogo szuka. Chłopaka, który zapewni jej dobrobyt, luksus i wspaniałe życie towarzyskie.

Niestety, dziwnym trafem to ona przejechała się na swoim wybranku, bo nieco za wcześnie chciała udowodnić mu swoje uczucie i wylądowała w ciąży bez męża. Ale może to i dobrze, bo Henryk i tak skończył w więzieniu za przekręty finansowe. Ja tymczasem wyszłam młodo za mąż za Bogusia, z którym stworzyłam ciepły i szczęśliwy dom. Niestety, bez dzieci. Kiedy Boguś i Elwira odeszli z tego świata, zostałam w domu sama jak palec. Nieraz było mi bardzo ciężko, bo rozpalanie w piecu czy rąbanie drewna na opał było dla mnie bardzo obciążające.

Kiedy już myślałam o przeprowadzce do bloku, nagle w moim życiu pojawiła się Martyna

Pełna werwy, energii i śmiałości. Kilka razy wprosiła się na obiad, tłumacząc, że studentce ciężko z finansami. Później pojawiała się coraz częściej, oglądała dom, pytała o to, czy nie jest mi tu samej smutno, a później nagle oznajmiła, że ma już dość życia z rodzicami i byłoby dla niej prawdziwym wybawieniem, gdybym zgodziła się wynająć jej pokoik. Nie wiedziałam nawet, kiedy z pokoiku zrobiło się całe piętro, bo nie chciała budzić mnie porannym prysznicem. I tak z tygodnia na tydzień poszerzała swój teren, aż w końcu sprowadziła ekipę remontową, żeby jej trochę odświeżyli.

Prawda jest taka, że jej obecność nie byłaby dla mnie taka zła, gdyby nie fakt, że wciąż podejrzewałam ją o spiskowanie. Nawet ją lubiłam, bo podobnie jak Elwira miała ironiczne poczucie humoru, była pełna energii i jak nikt inny potrafiła pogonić domokrążców i załatwić nam męską pomoc we wniesieniu ciężkich zakupów czy porąbaniu drewna.

Poza tym… co tu dużo mówić, i tak nie miałam komu przekazać domu w spadku i ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma dużej konkurencji. Postanowiłam jednak trochę się zabawić i pokazać jej, że mimo wieku nie tak łatwo mną dyrygować i też potrafię zamieszać, jeśli ktoś zajdzie mi za skórę.

– Myślę, kochana, że to całkiem dobry pomysł – powiedziałam, mieszając herbatkę, a ona już zdążyła wetknąć mi do ręki długopis. – Ale nie jestem pewna, czy ty temu podołasz. Nie chcę być ci ciężarem na stare lata. Sama rozumiesz…
– Ależ to żaden problem, babciu. Przecież sama to zaproponowałam – powiedziała Martyna.
– Tak, tak, wiem. Ale to twoja młodzieńcza naiwność. Nie wiesz, na co się piszesz.

Postawiłam jej jasny warunek. Musi pójść na miesięczne praktyki do lokalnego domu spokojnej starości, żeby upewnić się, że wie, co robi. Martyna aż poczerwieniała ze złości. Widziałam, jak noga jej podskakuje ze zniecierpliwienia, i śmiać mi się chciało na samą myśl, co teraz dzieje się w jej głowie. Cóż… dom był wart sporo, a miesiąc to w końcu nie tak długo. Martyna zacisnęła zęby, bo dotarło do niej, że nie jestem taka głupia, jak jej się wydawało, i wyciągnęła rękę na znak zawartej umowy.

Jeszcze tego samego dnia pobiegła załatwić sobie praktyki i przyszła do mnie z pismem poświadczającym ich rozpoczęcie. Od tej pory każdego dnia wychodziła z samego rana i pędziła do pracy, a wracała wieczorami wykończona i sfrustrowana.

– Mówiłam, że nie jest łatwo – powiedziałam, kiedy zastałam ją wieczorem padającą z nóg, ale oczywiście nie chciała przyznać się do porażki.

Powiedziała, że nie wypracowała sobie po prostu jeszcze systemu pracy i musi obmyślić, co zrobić, żeby „rozruszać staruszków”. Rano zauważyłam, jak pakuje do bagażnika auta naszego sąsiada wieżę stereo. „Co ona wymyśliła?” – zastanawiałam się i wieczorem, nie mogąc już wytrzymać, zapytałam, co robiła z wieżą.

– Puściłam im trochę rocka. W piątek przyjeżdża do miasta znany zespół. Załatwiłam im bilety.
– Na koncert?! – zaśmiałam się, a ona skinęła głową.

Do piątku raczyła ich wszystkimi płytami, żeby bliżej się zapoznali z repertuarem. W czwartek przyniosła mi rockową koszulkę z logo zespołu i kazała przymierzyć. Nie byłam zbyt chętna, ale powiedziała, że jeśli chcę do nich dołączyć, muszę się dostosować do grupy.

– Ja też mam iść?! – zaśmiałam się, a ona potwierdziła wyraźnie zadowolona.

Uznałam, że nic mi nie szkodzi spróbować. W końcu w młodości lubiłam koncerty. Wieczorem stawiłam się przy autokarze, który zabierał grupę do domu kultury. Wszyscy mieli na sobie takie same koszulki i byli w świetnych humorach. Koncert był fantastyczny. Wszyscy bawili się doskonale. Muszę przyznać, że ja także dawno już tak miło nie spędziłam wieczoru. Wróciliśmy wykończeni, ale we wspaniałych nastrojach. W następnym tygodniu Martyna namówiła mnie, żebym przyszła uczestniczyć w kursach pisania e-maili, które miała prowadzić samodzielnie. Wielu mieszkańców DSS-u miało rodzinę za granicą i chcieli się nauczyć, jak się obsługuje pocztę elektroniczną.

– No, chodź! Przyda ci się! – namówiła mnie bez trudu, bo zdążyłam już zaprzyjaźnić się z kilkoma osobami.

Kurs był świetny. Martyna jasno i zabawnie wytłumaczyła krok po kroku, jak napisać wiadomość, i założyła nam wszystkim adresy mailowe. Na koniec wszyscy wysyłaliśmy wiadomości do siebie nawzajem i świetnie się przy tym bawiliśmy. Byłam pod wrażeniem.

W kolejnych tygodniach zorganizowała jeszcze wspólne gotowanie, pieczenie ciasteczek i wieczorki krwawych kryminałów, które osobiście wszystkim czytała. Dyrekcja była nią zachwycona i zaproponowała jej umowę na stałe. Ten miesiąc jednak nie tylko dał jej pracę, ale też zupełnie zmienił nasze wzajemne stosunki. Bardzo się polubiłyśmy i zrozumiałam, że to naprawdę dobra dziewczyna. Teraz wpadamy do siebie na herbatkę dużo chętniej. Martyna zrezygnowała też z podpisywania umowy o dożywocie, ale ja uznałam, że to nie jest taki zły pomysł. W końcu naprawdę nieźle radzi sobie z seniorami… 

Czytaj także:
Musiałem sprzedać ojcowiznę. Dzieci wolą być dziadami w Holandii, niż panami w Polsce
Moi rodzice mieli troje dzieci. Ja byłem czwarty, adoptowany. Całe życie gorszy
Opiekuję się wnusią, bo córka woli się szlajać i pić. Wyrzekła się jej, ale chce kasy

Redakcja poleca

REKLAMA