„Marlena rozpuściła syna jak dziadowski bicz. Dzieciak wydziera się wniebogłosy, a ona nie umie go okiełznać”

Źle wychowane dziecko fot. Adobe Stock, yavdat
„Córka powiedziała mi, że mama Kubusia jest lepsza. Bo on dostaje to, czego chce, a ona nie… Te słowa tak mnie poruszyły, że omal się nie popłakałam. Cały trud, który wkładam w wychowanie idzie na marne, przez idiotyczne zasady Marleny. Nie mogę patrzeć na to bezczynnie”.
/ 08.03.2022 07:23
Źle wychowane dziecko fot. Adobe Stock, yavdat

Marlena jest moją najlepszą przyjaciółką. A właściwie to była, bo nasze ostatnie spotkanie zakończyło się wielką awanturą. Wybiegła, trzaskając drzwiami, i jeszcze na klatce schodowej wrzeszczała, że więcej się do mnie nie odezwie.

Jest mi oczywiście bardzo przykro, ale nie zamierzam przepraszać. Nie zrobiłam przecież nic złego. Postanowiłam tylko chronić córeczkę. Nasze dzieci są w tym samym wieku. Byłam w trzecim miesiącu ciąży, gdy przyjaciółka przyszła do mnie i oświadczyła, że też spodziewa się dziecka.

– No proszę, a zarzekałaś się, że nie spieszy ci się do macierzyństwa. Że najpierw chcesz się nacieszyć życiem, a nie od razu pakować się w pieluchy – roześmiałam się.

– Bo to prawda! Sama wiesz, jak dobrze się pilnowałam, żeby nie zaliczyć wpadki. Ale po weselu siostry zapomniałam wziąć pigułkę antykoncepcyjną. Zaszaleliśmy trochę z Adamem w łóżku, no i wyszło, jak wyszło – odparła ze skrzywioną miną.

– Wiesz co? A ja się cieszę, że zaliczyłaś wpadkę. Teraz przynajmniej jestem pewna, że nadal będziemy przyjaciółkami.

– A miałaś w ogóle jakieś wątpliwości? Dlaczego? – zdziwiła się.

– Pamiętasz Klaudię i Andżelikę? Były jak papużki nierozłączki. Ale odkąd ta pierwsza została matką, ich drogi się rozeszły. Bo Klaudia gadała tylko o karmieniu, kupkach i gorączkach, a Andżelikę to potwornie nudziło i denerwowało.

– U nas takiego problemu nie będzie! – domyśliła się Marlena.

– No właśnie! Będziemy się wspierać, pomagać sobie w podbramkowych sytuacjach. Słowem, same plusy – powiedziałam rozradowana.

Mówiłam szczerze. Wtedy naprawdę wierzyłam, że dzięki dzieciakom nasza przyjaźń nie tylko przetrwa, ale się jeszcze umocni. Urodziłyśmy prawie w tym samym czasie. Marlena chłopca – Kubusia, ja córeczkę, Zosię.

Tak jak sobie obiecałyśmy, spotykałyśmy się prawie codziennie. Wymieniałyśmy się wrażeniami i doświadczeniami na temat opieki nad niemowlakami, razem chodziłyśmy na spacery, zakupy. Gdy chciałam wyskoczyć do fryzjera albo spędzić romantyczny wieczór z mężem, zawoziłam Zosię do Marleny.

Gdy ona miała coś do załatwienia, podrzucała Kubusia do mnie. Nie musiałyśmy na gwałt szukać opiekunek, martwić się, że nie mamy z kim zostawić dziecka, zdawać się na łaskę babć. Ufałyśmy sobie i wiedziałyśmy, że możemy na siebie liczyć.

Niestety, jej syn wyrastał na małego terrorystę

Problemy zaczęły się, gdy nasze dzieci trochę podrosły. Nagle okazało się, że mamy z Marleną zupełnie inne poglądy na to, jak należy je wychowywać. Ja starałam się wpajać Zosi określone zasady, stawiałam granice, natomiast przyjaciółka pozwalała synkowi na wszystko.

W rezultacie miała w domu małego terrorystę. Gdy Kubuś nie dostał tego, czego chciał, wpadał w szał. Tupał, rzucał się na ziemię, walił rękami i nogami. A na dodatek wrzeszczał tak, jakby go ktoś ze skóry żywcem obdzierał. A Marlena, by uniknąć takich sytuacji, ulegała mu. Choć trudno mi było to znieść, dość długo milczałam. W końcu jednak nie wytrzymałam.

– Tak nie można. Musisz Kubie czasem powiedzieć: nie. Inaczej nigdy nad nim nie zapanujesz – zasugerowałam któregoś razu.

Spojrzała na mnie złym wzrokiem.

– Jesteś ekspertem od wychowywania dzieci? – wysyczała.

– Nie, ale… – zaczęłam. Marlena mi przerwała.

– W takim razie się nie wymądrzaj! Jak się dziecku wszystkiego zabrania i odmawia, to wyrasta na nieudacznika i człowieka pełnego kompleksów. A ja chcę, żeby mój syn umiał w przyszłości odnaleźć się w tym bezwzględnym świecie – powiedziała stanowczo.

– Wybacz, moja droga, ale już dawno udowodniono, że to tak nie działa. Dziecku trzeba stawiać granice, mówić, co jest dobre, a co złe – zauważyłam.

– Ty wiesz swoje, ja swoje – naburmuszyła się Marlena.

Czułam, że jeśli powiem jeszcze choć jedno słowo, to wybuchnie.

– OK, kończymy temat – poddałam się. Pomyślałam, że jak chce się dalej męczyć z Kubusiem, to jej sprawa. Cieszyłam się, że moja Zosia jest inna.

Moja radość okazała się niestety przedwczesna. Zauważyłam bowiem, że gdy jesteśmy we czwórkę, moja córeczka coraz częściej zaczyna naśladować Kubusia. Gdy czegoś jej odmawiałam, natychmiast przewracała się na ziemię i w krzyk.

Darła się tak, że aż ludzie mi się podejrzliwie przyglądali. Oczywiście nie ulegałam jak Marlena. Brałam córkę na bok, czekałam, aż ochłonie, i tłumaczyłam spokojnie, dlaczego nie kupię jej kolejnej zabawki albo czemu nie możemy zostać dłużej na placu zabaw.

Kiwała główką, że rozumie, ale widziałam, że jest jej bardzo przykro. A któregoś dnia przez łzy powiedziała mi, że mama Kubusia jest lepsza. Bo on dostaje to, czego chce, a ona nie… Te słowa tak mnie poruszyły, że omal się nie popłakałam. Wieczorem postanowiłam wyżalić się mężowi. Gdy Paweł usłyszał, w czym rzecz, potwornie się wkurzył.

– Trzymaj Zosię z daleka od tego Kubusia! – krzyknął.

– Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież Marlena jest moją najlepszą przyjaciółką!

– Nic mnie to nie obchodzi! Jak chce wychowywać dziecko bez stawiania wymagań i bez zasad, to jej sprawa. Ale nie pozwolę, by przy okazji psuła mi córkę – uciął.

– To co mam zrobić?

– Powiedz jej, że od dzisiaj będziecie się spotykać tylko od czasu do czasu, na babskie ploteczki. Bez dzieci oczywiście.

– No co ty! Obrazi się na śmierć i życie… – jęknęłam.

– Nic mnie to nie obchodzi! Przyjaźń przyjaźnią, ale tu chodzi o dobro Zosi. I nasz spokój. Chcesz mieć w domu małą, a później dużą terrorystkę?

– Pewnie, że nie…

– No widzisz. Załatw to więc jak najszybciej. Bo za chwilę może być już za późno.

Nie ukrywam, byłam w kropce. Co prawda zgadzałam się z mężem, ale nie bardzo wiedziałam, jak przekazać Marlenie tę wiadomość. Przez następne dni starałam się więc jej unikać. Gdy dzwoniła i pytała, czy wybierzemy się z dziećmi na plac zabaw albo do sklepu, odmawiałam.

Mówiłam, że źle się czuję, mam coś ważnego do załatwienia, muszę iść z Zosią do lekarza. Wiem, że to było głupie, ale jakoś trudno mi było zebrać się do tej rozmowy. Marlena przez tydzień wierzyła w te wszystkie tłumaczenia, ale potem zorientowała się, że coś jest nie tak. Przyjechała do mnie, na szczęście bez Kubusia, i zażądała wyjaśnień.

– Mów natychmiast, o co chodzi! Do tej pory spotykałyśmy się prawie codziennie. Wszędzie razem łaziłyśmy. A teraz wykręcasz się jak piskorz! – napadła na mnie, gdy tylko otworzyłam drzwi.

– Cicho! Nie wydzieraj się przy dziecku – obsztorcowałam ją.

Włączyłam Zosi bajkę w telewizji, dałam jej buziaka i zaciągnęłam Marlenę do kuchni.

– No więc? – patrzyła wyczekująco.

– Szczerze? Chodzi o twojego Kubę.

– Co z nim? – nie zrozumiała.

– Uważam, że ma zły wpływ na Zosię – wypaliłam.

– Mój Kubuś? – wybałuszyła oczy.

– A tak. Wybacz, moja droga, ale rozpuściłaś go jak dziadowski bicz. Jest krnąbrny, niegrzeczny, nie zna żadnych zasad… – zaczęłam wyliczać.

– No wiesz, jak śmiesz! – oburzyła się 

– Sorki, ale to najświętsza prawda. To oczywiście twój syn i możesz pozwalać, by wchodził ci na głowę. Skoro ci z tym dobrze, nie będę się wtrącać. Ale Zosia zaczyna naśladować Kubę. Po każdym naszym wspólnym spotkaniu muszę ją ustawiać od nowa, bo próbuje wymuszać na otoczeniu posłuszeństwo metodami twojego synka. A to już mi się nie podoba. Zresztą nie tylko mnie. Paweł też jest, delikatnie mówiąc, niezadowolony…

– Co chcesz przez to powiedzieć? – wycedziła Marlena.

– Że lepiej będzie, jeśli nasze dzieci nie będą się spotykać. No chyba że zmienisz metody wychowawcze. Wtedy bardzo chętnie… – dodałam.

– Stawiasz mi ultimatum? – spytała.

– Wybacz, ale tak – powiedziałam ze smutkiem.

Liczyłam na to, że przemyśli moje uwagi…

Pewnie się domyślacie, co było potem. Marlena poczerwieniała, nadęła się jak indor, a potem wybuchła niczym wulkan. Wrzeszczała, że jestem niewdzięczna, że nie pozwoli się obrażać i niczego nie będzie zmieniać. Bo to ja wychowuję Zosię na posłusznego robota, a z jej Kubusiem jest wszystko w porządku.

– Proszę bardzo, możemy się więcej nie spotykać. Wcale mi na tym nie zależy! – krzyknęła na koniec.

Potem odwróciła się na pięcie i wybiegła wzburzona. I jeszcze na klatce wyzywała mnie od najgorszych. Od tamtej pory minął miesiąc. Marlena się do mnie nie odzywa. Miałam nadzieję, że jak sobie wszystko przemyśli, to złość jej przejdzie. Ale nie…

Nie kontaktuje się ze mną, nie odbiera telefonów. Czasem widzę, jak przemyka z Kubusiem po osiedlu. Mały swoim zwyczajem drze się wniebogłosy. Gdy to słyszę, utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze zrobiłam. Straciłam przyjaciółkę, ale uratowałam Zosię. No i mam spokój.

Czytaj także:
„Hania była miłością mojego życia, ale dałem za wygraną. Teraz jestem sam i nie pamiętam już, jak smakuje bliskość kobiety”
„Przez internet umówiłam się na randkę ze starszym facetem. To był mój ojciec. Szukał utrzymanki, bo zdradza mamę od lat”
„W pakiecie z ukochanym dostałam jego rozwydrzoną córkę. Bycie macochą 15-letniej smarkuli doprowadzało mnie do szału”
 

Redakcja poleca

REKLAMA