Przyjąłem go do pracy, bo był robotny, a do tego miał poczucie humoru. Jest nas w warsztacie czterech, więc zależy mi na tym, żeby panowała tu dobra atmosfera. Musimy się z chłopakami dogadywać, a nawet lubić, bo przecież jesteśmy ze sobą po osiem, dziesięć godzin dziennie…
Przez pierwsze dwa lata Marek spisywał się, jak należy
Pracował bez większych wpadek, nie lenił się zbytnio i sympatycznie dowcipkował, kiedy tylko była okazja. Na przykład któregoś razu przyjechała do nas babka, bo zepsuł jej się alternator. Na wiadomość, że będzie musiała poczekać na auto trzy dni, westchnęła:
– To gdzie ja się teraz będę malowała?
Marek szybko podłapał wątek i odkręcił lusterko wsteczne w jej aucie.
– Proszę, teraz to nawet w autobusie pani może… – wręczył je kobitce, a ta szczerze się roześmiała.
Gdy przyjmowałem Marka do pracy, był świeżo po ślubie. Nie mieli z żoną dzieci, więc cieszyli się dużą swobodą. Chodzili razem na imprezy, do kina, wyjeżdżali na weekendy, a żona pozwalała mu na częste wypady z chłopakami na piwo. Ja nie chodziłem prawie wcale, a i reszta ekipy zazwyczaj mu odmawiała. Wszyscy mieliśmy już wtedy dzieciaki, którymi trzeba się było po powrocie z pracy zająć.
– Pozamykaliście się w czterech ścianach. Tylko dom i praca, praca i dom… – dziwił się wtedy.
– Też tak będziesz miał. Poczekaj, aż wam się dziecko urodzi – odpowiadał mu Andrzej, trzydziestotrzylatek z najdłuższym stażem pracy w moim zakładzie.
– Ja się nie dam!
– A co zrobisz?
– Szybko nauczę dzieciaka tańczyć i będę go brał na imprezy – żartował.
Kiedy jednak urodziła mu się córka, żarty się skończyły
Jak to w życiu bywa, żona postawiła Markowi wyższe wymagania – miał więcej czasu spędzać w domu, pomagać przy dziecku i odstawić na jakiś czas koleżeńskie spotkania. Właśnie wtedy nasz wesołek bardzo się zmienił. Spochmurniał, zgorzkniał i coraz rzadziej serwował nam żarty.
– Jak tam, odespałeś trochę, czy mała dalej daje ci popalić? – pytał Andrzej.
– Córka? Córka trochę mniej, ale za to stara się przyczepiła!
– Stara? Przecież twoja żona jest młodsza od ciebie!
– Ale zrzędzi jak siedemdziesiątka bez zębów! Że za mało robię, że do małej nie wstaję, że nic mnie nie interesuje… Łazi po domu wściekła, marudna…
– A interesujesz się dzieckiem? Tak z ręką na sercu powiedz!
– A ty co? Psycholog? Ja się w ogóle zastanawiam, czy dobrze zrobiłem, że się z nią hajtnąłem. To jest teraz inna kobieta, mówię ci. Jakby ją podmienili!
Sytuacja pogarszała się z miesiąca na miesiąc. Do tego stopnia, że Marek zaczął flirtować z klientkami. Kiedyś je tylko rozbawiał, a teraz ewidentnie podrywał. Szukał chyba okazji do odreagowania napięć w domu. Wziąłem go wtedy na bok i poprosiłem, żeby przestał, bo to nie jest profesjonale zachowanie.
– Sorry szefie, ale wie szef, jak jest – jęknął. – Ja już nie daję rady z tym babsztylem w domu.
– Nie, Marek, nie wiem! Też miałem małe dzieci i jakoś nam się z żoną udało dogadać. Więc weź się w garść i nie rób żadnych głupot, rozumiesz?
Pokiwał głową, przeprosił i wrócił do roboty. No a po dwóch miesiącach przyuważyłem, jak po robocie wsiada do jednego z aut, które całkiem niedawno odstawiła do nas młoda dziewczyna. Gdy Marek z nią odjechał, poszedłem spytać Andrzeja, co się dzieje. Chłop się trochę krępował, ale w końcu powiedział mi, co wie.
No i wtedy się dowiedziałem, że nasz żartowniś ma romans, i prawdopodobnie będzie się rozwodził
Poważnie mnie ta wiadomość poirytowała. W domu czekała na Marka żona wyczerpana opieką nad niemowlakiem, a on przygruchał sobie na boku jakąś laskę. Skoczyło mi ciśnienie, ale szybko zdałem sobie sprawę, że niewiele mogę w tej sprawie zrobić. Przecież to było jego życie prywatne, a ja nie miałem prawa się do niego mieszać. Po naszej rozmowie Marek przestał flirtować z klientkami, więc nie pozostawało mi nic innego, jak milczeć i nie dawać po sobie poznać, że mnie chłop irytuje. A on pracował bez zarzutu i tylko od czasu do czasu użalał się nad sobą.
Skarżył się, że żona chce mu zabrać mieszkanie, że się stawia, że będzie walczyć w sądzie o wysokie alimenty dla dziecka, że prawdopodobnie puści go z torbami. Nie robił tego już jednak przy mnie, więc tylko od czasu do czasu udało mi się podsłuchać, jak marudzi. Szlag mnie wtedy trafiał. Nie tylko dlatego, że ten gamoń nic nie rozumiał, ale też dlatego, że chłopaki go słuchali i żaden nie powiedział mu wprost, że wygaduje głupoty.
Przypuszczałem wtedy, że przemawia przez nich krótkowzroczna męska solidarność. Potrzeba stawania po stronie kolegi niezależnie od tego, czy ma rację. Nie wiem, ile trwałby ten festiwal niechęci do kobiet, gdyby nie skrajnie nieodpowiedzialna prośba Marka. Nasz żartowniś sam dał mi bowiem powód do rozstania.
– Szefie, ma szef chwilę? – zapytał któregoś dnia, uchylając drzwi biura.
– Jakaś ważna sprawa? – zapytałem niechętnie, udając zajętego.
– Tak. I trochę delikatna… Mogę?
– Chodź, wejdź – zaprosiłem go. – Słucham, o co chodzi?
– Bo szef pewnie wie, że mamy ostatnio z żoną pewne problemy… Że nam się nie układało…
– Słyszałem. Coś się udało naprawić?
– No właśnie nie. Chyba nie dogadamy się w ogóle. Zresztą, ja i tak mam już kogoś innego…
– Tak, słyszałem. Kobietę, której auto naprawiałeś – ciężko westchnąłem.
– Ale poznałem ją przed tym, jak szef zakazał podrywania klientek. Jak Boga kocham! – zarzekał się, powołując na świętości, których nawet nie rozumiał – Poważnie! Potem jakoś tak między nami wyszło… No i w związku z tym chciałem prosić, żeby mi szef rozbił pensję na dwie części. Jedną oficjalną, a drugą… No, drugą taką pod stołem, jeśli wie szef, co mam na myśli.
– Nie rozumiem… – udawałem głupiego, bo czułem, że zaraz rozwiążą się moje problemy i będę mógł dać mu lekcję życia, na którą zasługiwał.
– Bo ja się z żoną rozwodzę. Papiery złożone i ona na pewno wystąpi o alimenty. A mnie nie uśmiecha się oddawać całej pensji na nią i dziecko. Przecież też muszę sobie wszystko na nowo ułożyć – to mówiąc, Marek uśmiechnął się przymilnie. – Szef rozumie… Połowa pensji nieoficjalnie, żeby komornik nie zajął…
Rozwiązanie tej sytuacji mogło być tylko jedno
Przez chwilę siedziałem w milczeniu, zastanawiając się, jak najlepiej to rozegrać, co mu powiedzieć. Nie miałem wątpliwości, że odprawię tego cwaniaka z kwitkiem, zastanawiałem się jedynie, jak dobrać słowa, żeby mnie zrozumiał.
– Marek, nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale składasz mi propozycję złamania prawa. Za coś takiego można odpowiedzieć przed sądem. I za coś takiego można zwolnić pracownika dyscyplinarnie! – powiedziałem. Tak naprawdę nie miałem pojęcia, czy tak jest. Domyślałem się tylko, że to rzeczywiście możliwe. – Dlatego pożegnamy się za porozumieniem stron. Odejdziesz z pracy jeszcze dziś, a na podpisanie papierów wezwę cię telefonicznie. Rozumiesz?
– Ale szefie…
– Pieniądze, które u mnie wypracowałeś w tym miesiącu, oczywiście ci wypłacę, ale nic więcej dla ciebie nie zrobię. Rozumiemy się?
– Ale jak to, do cholery? Przecież ja tylko… Przecież ludzie tak robią…
– Mnie nie interesują ludzie. Pakuj się, chłopaku, idź do domu, a jutro przyjdziesz podpisać papiery.
– Ale szefie…
– Do widzenia!
Wyszedł z mojego biura i zaczął kląć, trzaskać drzwiami od szafki, wykrzykiwać, że został oszukany. Siedziałem u siebie, czekając, aż wyjdzie z warsztatu, bo nie chciałem podkręcać atmosfery.
Trochę się też zmartwiłem, bo nie wiedziałem, jak zareagują chłopaki
Przecież słuchali jego zwierzeń, śmiali się z jego dowcipów, przytakiwali skargom na „kiepską” żonę i represje domowe. Chociaż jestem tu szefem, to liczę się z ich zdaniem – chcę, żeby wszystko między nami było jasne i poukładane. Dlatego kamień spadł mi z serca, gdy już po wszystkim poszedłem do moich pracowników, Andrzej zaś wyraził to, co myślała cała załoga.
– Dobrze szef zrobił. Nikt nie lubi takich kombinatorów, alimenciarzy…
Jego słowa są krzepiącym podsumowaniem całej tej historii. Bo ci faceci poszli po rozum do głowy. Odpuścili sobie męską lojalność i ocenili sytuację sprawiedliwie. Okazuje się więc, że kiedy idzie o unikanie odpowiedzialności za własne dziecko, to żaden porządny mężczyzna nie idzie na kompromisy. Rozumny chłop nie szanuje bałwana, który zamierza wywinąć się od tego obowiązku.
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć