„Maciek zrobił innej dzieciaka i odszedł, bo nie wiedział, że ja też byłam w ciąży. Minęło 5 lat, a ja nadal go kocham”

Kobieta, którą zostawił partner fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Maciek to była miłość od pierwszego wejrzenia, szalona i gorąca. No, przynajmniej z mojej strony, bo jak pokazał czas, Maciek tego aż tak nie odczuwał. Było mi z nim wspaniale, niestety tylko mi. Pierwsze dni po rozstaniu przeryczałam, ale później okazało się, że mam dla kogo żyć”.
/ 02.10.2021 07:05
Kobieta, którą zostawił partner fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Poznaliśmy się podczas jednej z imprez, jakie moja firma organizowała  dla pracowników. Zazwyczaj rezerwowali całą restaurację czy klub na takie okazje, ale wtedy ktoś za późno zaczął wszystko załatwiać i był problem ze znalezieniem miejsca.

W naszym mieście, niezbyt wielkim, nie zostało do dyspozycji już nic wolnego. Natomiast kilka kilometrów za miastem znajdował się wielki dom weselno-konferencyjny. Dojazd nie stanowił problemu, wynajęto dla nas autokary. Ale prezes uprzedził, że w sali obok też odbywa się impreza, więc żebyśmy trzymali się razem.

Oczywiście tak się nie dało. Po części oficjalnej, przemówieniu prezesa i poczęstunku, gdy zaczęła grać muzyka, a alkohol lał się strumieniami, towarzystwo się przemieszało. Tak właśnie poznałam Maćka. Zauważyłam go od razu i natychmiast poczułam motyle w brzuchu. I nie był to efekt wypitego wcześniej drinka, jak zasugerowała moja przyjaciółka. Ja po prostu wiedziałam, że to ten. Maciek też zwrócił na mnie uwagę i z imprezy wyszliśmy razem.

Naiwnie myślałam, że chodzi o pracę…

Dość szybko zostaliśmy parą i już po roku zaczęliśmy rozmawiać o wspólnym życiu. Teraz, z perspektywy czasu, mam wrażenie, że to ja głównie na to naciskałam… W każdym razie, Maciek nie uciekał i nie zmieniał tematu, więc chociaż nie udało nam się ustalić konkretnego terminu, byłam pewna, że wkrótce się pobierzemy.

Myliłam się. Jakieś półtora roku po tym, jak zaczęliśmy się spotykać, mój chłopak zaczął zachowywać się dziwnie. Na początku sądziłam, że to kwestia przemęczenia i stresu w pracy. Wtedy właśnie awansował, co wiązało się z większą ilością roboty, przynajmniej na początku. Rzadziej się widywaliśmy, a podczas spotkań on był wyraźnie zmęczony, bardziej mrukliwy. Nawet w łóżku nie wykazywał się takim wigorem jak wcześniej. Może powinnam od razu zacząć coś podejrzewać, a nie patrzeć na naszą miłość przez różowe okulary… Pewnie większość kobiet na moim miejscu dużo wcześniej zorientowałaby się, o co tak naprawdę chodzi. Ja tkwiłam w swojej naiwności przez kilka tygodni.

Było coraz gorzej i gorzej, aż wreszcie musiałam przyjąć do wiadomości, że tu wcale nie chodzi o pracę, i że nie ma sensu udawać, że wszystko jest w porządku. To ja zaczęłam rozmowę.

– Co się dzieje? – zapytałam pewnego wieczoru, gdy Maciek co prawda spotkał się ze mną, ale myślami był nieobecny. – Tylko nie mów, że nic, to nie trwa od wczoraj.

– No – spojrzał na mnie smutno, a mnie po plecach przebiegł dreszcz. – Przepraszam cię, Magda, nie tak miało być. Ale się zakochałem.

Pamiętam, że milczałam bardzo długo. Maciek się nawet zaniepokoił, ale ja nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Choć przecież tego się spodziewałam. Wszystkie znaki wskazywały na to, że tak właśnie jest!

– Przepraszam – powtórzył, a wtedy ja się ocknęłam.

– Po co mi to mówisz? – wzruszyłam ramionami i spojrzałam na niego zimno. – Co mi po twoim „przepraszam”? I za co mnie przepraszasz? Mnie też mówiłeś: „kocham”. Planowaliśmy ślub.

– Ja… nie wiem, co powiedzieć – wybąkał. – W dodatku ona jest w ciąży. Sama rozumiesz, że muszę…

Nie, nie rozumiałam. Urządziłam mu karczemną awanturę, nie zwracając uwagi na to, że jesteśmy w knajpie. Wyrzuciłam z siebie całą złość do niego i nienawiść do niej. A potem się rozpłakałam i zaczęłam go błagać, żeby ze mną został.

Kiedy po latach przypominałam sobie tę scenę, wciąż było mi wstyd. Zresztą, od tamtej pory moja noga nie postała w tej knajpie. Ale wtedy o tym nie myślałam. Upokorzyłam się, zapomniałam, kto tu jest winny, byłam gotowa zrobić wszystko, byle zatrzymać Maćka przy sobie. Zaproponowałam mu nawet, że razem będziemy płacić alimenty na tamto dziecko i też poniosę odpowiedzialność za to, co się stało.

Prawdę mówiąc, pierwszych dni po rozstaniu z Maćkiem prawie nie pamiętam. Wzięłam urlop w pracy i spędziłam go, rycząc w poduszkę. Próbowałam dzwonić do niego, chciałam prosić, żeby jeszcze się zastanowił. Ale potem się wkurzyłam. Poczułam odrazę do samej siebie. Czy zdradzając mnie, nie poniżył mnie wystarczająco? Po co się przed nim płaszczyłam? Nic nie mogłam zrobić, a tylko pogarszałam swoją sytuację.

Wyjechałam na kilka dni nad morze. Sama. Żeby przemyśleć sobie to wszystko na spokojnie. Kiedy wróciłam, rzuciłam się w wir pracy. Unikałam znajomych, bo kojarzyli mi się z Maćkiem. Zresztą, miałam dość pytań o niego i współczujących spojrzeń. Nie chciałam też słuchać opowieści o nim i Kaśce. Bo tak miała na imię ta jego flama.

Marzyłam, by udało mi się odciąć od tego wszystkiego, zapomnieć. Okazało się, że nie będzie to łatwe… Nie wiem, jakim cudem, ale dopiero trzy miesiące później zorientowałam się, że coś jest nie tak. Fakt, nie miałam okresu, no w każdym razie nie wyglądał tak jak powinien. Ale wiadomo – stres, wyjazd nad morze, potem nadmiar pracy. Takie rzeczy się zdarzają, prawda? A może podświadomie nie chciałam słyszeć sygnałów, jakie wysyłał do mnie mój organizm? Może czekałam, aż minie trzeci miesiąc, aż będzie za późno na jakiekolwiek ruchy, a ja będę mogła pójść do Maćka i powiedzieć mu:

„Ja też urodzę twoje dziecko, więc teraz musisz ożenić się ze mną!”.

Nie mam pojęcia, co wtedy myślałam, ani co chciałam zrobić. Ale Maciek już był żonaty. Niecałe dwa miesiące po naszym rozstaniu wziął ślub cywilny. Wiedziałam o tym, bo oczywiście usłużne koleżanki zdążyły mi przekazać radosną nowinę. Co prawda, przez chwilę miałam ochotę zadzwonić do Maćka, powiedzieć mu o dziecku, zobaczyć, co zrobi, jak zareaguje. Ale potem stwierdziłam, że nie. Mam go w nosie. Skrzywdził mnie, więc zasłużył na to, żebym zabrała mu dziecko. Nie będzie go znał. Dam radę sama je wychować!

Skłamałam, bo co miałam zrobić?

Los uśmiechnął się do mnie. Tydzień później prezes wezwał mnie do siebie. Powiedział, że firma chce się rozwijać i mają zamiar otworzyć nową filię, 50 km od mojego miasta. Widział mnie na stanowisku głównego menedżera. Wiązało się to oczywiście ze sporą podwyżką, ale też z przeprowadzką. Nie ukrywam, rozwiązywało to moje problemy.

Z większą pensją na pewno dam sobie radę z dzieckiem, a przeprowadzka oznaczała, że uniknę pytań i złośliwości. Tam nikogo nie znam. Nikt nie będzie wiedział, czy jestem żoną, panną, czy rozwódką. Nikt nie będzie snuł podejrzeń co do tego, kto jest ojcem mojego dziecka…

Zgodziłam się na propozycję prezesa, nic nie mówiąc mu o swojej ciąży. Ale wszystko ułożyło się wspaniale. W nowym miejscu było mi dobrze, dostałam śliczne, małe mieszkanko służbowe. Kiedy w pracy dowiedzieli się, że jestem w ciąży, nikt nie miał do mnie pretensji, bo pracowałam niemal do ostatniej chwili. A gdy Misia skończyła trzy miesiące, wróciłam do pracy. Razem z nią. I tak większość czasu spędzałam w swoim gabinecie, licząc słupki i obmyślając strategię, więc mała nikomu nie przeszkadzała. Gdy podrosła, wynajęłam nianię.

Mieszkałyśmy tak sobie we dwie przez pięć lat. Wtedy firma postanowiła wdrożyć nowy program i prezes stwierdził, że bardziej przydam mu się w moim rodzinnym mieście. Wróciłam więc z Misią do domu. Nikomu nie powiedziałam o swoim powrocie, jednak czasem trudno jest coś ukryć. Już trzy dni później zadzwoniła koleżanka z liceum. Swego czasu przyjaźniłyśmy się. Nie było mowy, żebym jej nie zaprosiła.

Oczywiście najpierw musiałam coś nazmyślać w sprawie Misi, bo nie miała pojęcia, że mam dziecko i maglowała mnie jak najęta. A ja postanowiłam na zawsze ukryć fakt, kto jest ojcem Misi. Powiedziałam więc, że poznałam faceta, pobraliśmy się, ale to było nieporozumienie i tyle. Uwierzyła i zaczęła mi relacjonować, co przez ten czas wydarzyło się w mieście. Dużo, w końcu minęło ponad 5 lat!

Z ciekawością słuchałam opowieści o znajomych, z których część założyła rodziny, część zdążyła się rozwieść. Dwie moje koleżanki wyjechały za granicę, a jeden kolega został radnym. Miałam nadzieję, że Lidka powie coś na temat Maćka, ale ona omijała ten temat, a mnie było głupio zapytać. Dopiero pod koniec wizyty niespodziewanie zawołała:

– Ach, prawie bym zapomniała! Kochana, słyszałaś o Maćku?

– Jak miałam słyszeć? Przecież mnie nie było – powiedziałam nieco zbyt szorstko, ale byłam zła na samą siebie, bo na dźwięk jego imienia aż mi się zrobiło gorąco.

– No tak – Lidka na szczęście nic nie zauważyła. – Jest wdowcem.

– Co?! – byłam w szoku. – Jak to?

– Kaśka miała wypadek, pół roku temu – powiedziała Lidka, szykując się do wyjścia. – To była głośna sprawa, jechała samochodem i zderzyła się z tirem. Maciek bardzo cierpiał, podobno bali się, że nie dojdzie do siebie. Dziećmi przez kilka miesięcy zajmowała się jego mama…

– Dziećmi? – dopytywałam.

– No Asią i Jackiem… A tak, nie było cię. Mają dwójkę.

Lidka wyszła, a ja próbowałam pozbierać myśli. Maciek był wdowcem. To znaczyło, że jest przybity, zrozpaczony. I samotny… Kilka dni biłam się z myślami, czy do niego zadzwonić. Miałam pretekst. Chciałam go wesprzeć. Dwa lata temu zmarł mój ojciec, wiem, co to znaczy stracić bliską osobę. I wiem, że wtedy liczyło się dla mnie każde wsparcie. Naprawdę nie myślałam wtedy o tym, że może to, co było między nami, wróci.

Mój telefon go zdziwił, ale chyba ucieszył. Rozgadał się i sam zaproponował spotkanie. Umówiliśmy się w parku, przy placu zabaw, bo oboje nie mieliśmy co zrobić z dziećmi. A nasze córeczki były przecież rówieśniczkami… I przyrodnimi siostrami, ale o tym miał się nie dowiedzieć.

Zmienił się. Postarzał, schudł. Nie miał już tego błysku radości w oku. Ale nadal było w nim to, co kilka lat wcześniej mnie zauroczyło. I niestety, jak tylko go zobaczyłam, zrozumiałam, że nadal go kocham.

Chciałam tego, ale również się bałam

Nie widzieliśmy się kilka lat, rozstaliśmy się w… niezbyt przyjemnych okolicznościach, a jednak teraz świetnie nam się rozmawiało. Maciek opowiedział mi o swoim życiu, o śmierci Kaśki, o swojej rozpaczy. Zrozumiałam, że naprawdę ją kochał, bo tę śmierć bardzo przeżył. Ciężko mi było tego słuchać, to wszystko wciąż bolało. Ale nie dałam tego po sobie poznać.

Zapytał mnie o Michalinkę. Powiedziałam mu to samo, co Lidce. Że to było nieporozumienie, z tamtym facetem dawno się rozstałam, a dziecko jest tylko moje. Mała nie pamięta ojca i chcę, żeby tak zostało. W sumie nie skłamałam. A on uwierzył.

Dziewczynki od razu złapały ze sobą kontakt. Patrzył, jak się bawią i w pewnym momencie stwierdził:

– Dobrze się dogadują. Są nawet do siebie trochę podobne… jak siostry.

Zrobiło mi się gorąco. Owszem, były podobne i to bardzo. Obydwie po Maćku przejęły ciemne oczy i ciemne włosy. Miałam nadzieję, że nic nie podejrzewa i nie będzie drążył tematu. Kiedy się żegnaliśmy, zaproponował, żebyśmy znowu się spotkali.

– Dobrze mi się z tobą rozmawia, zapomniałem już, jak fajnie się dogadywaliśmy – powiedział, uśmiechając się smutno. – A dziewczynki się polubiły… Może po placu zabaw pójdziemy gdzieś razem na obiad?

Zgodziłam się, chociaż zaczęłam mieć wątpliwości, czy dobrze robię. Nadal coś do niego czułam i nie chciałam sobie robić złudnych nadziei. Ani cierpieć jak wtedy. Ale Misia naprawdę polubiła Asię i cały czas dopytywała, kiedy znów się zobaczą. Nie znała tu jeszcze nikogo, wszystkie przyjaciółki zostawiła w tamtym miasteczku. Było mi jej żal.

Nasze spotkania na placu zabaw albo w kinie stały się rytuałem. Mijały tygodnie, miesiące, a mój tryb życia się ustabilizował. W tygodniu do pracy, potem po Miśkę, a weekendy spędzaliśmy z Maćkiem. Czasem nawet zdarzało się, że to on odbierał moją córkę z zerówki, kiedy ja musiałam posiedzieć dłużej w robocie.

Aż pewnego dnia stało się to, czego się tak obawiałam, i na co podświadomie czekałam. Maciek zaproponował, żebyśmy sami poszli gdzieś wieczorem. Do dzieci umówił swoją mamę, Misię też miałam tam podrzucić.

– Dziewczynki będą się bawić, więc to dla niej żadne obciążenie – powiedział. – A nam należy się odpoczynek.

Bardzo długo się zastanawiałam, co powinnam zrobić. Wiedziałam, że Maćkowi nie chodziło tylko o to, żebyśmy poszli do kina na coś innego niż bajka. Widziałam przecież, jak się zmienił, jak na mnie teraz patrzy. Znowu odzyskał ten blask w oczach. Pamiętałam to sprzed lat, wiedziałam, co oznacza. Z jednej strony mnie to cieszyło, a z drugiej… bałam się. Ale kiedy się zgodziłam i usłyszałam w jego głosie autentyczną radość, nie miałam już żadnych wątpliwości.

Oczywiście nie poszliśmy do żadnego kina, tylko na spacer, do parku. Powiedział mi, że marzy o tym, abym dała mu jeszcze jedną szansę.

– Myślałem już, że po tragedii z Kaśką się nie pozbieram – wyznał. – Ale potem zadzwoniłaś i… Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłaś. Zastanawiam się, czy… nasze rozstanie przed laty nie było błędem. Chciałbym znowu spróbować.

Nic mu na razie nie powiedziałam. Bo nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ja się zwyczajnie boję. Za bardzo mi na nim zależy. A poza tym, w takim układzie pewnie będę musiała mu kiedyś powiedzieć, że to on jest ojcem Misi. Czy dam radę? Czy  mogę mu zaufać? Teraz nie jestem sama, muszę myśleć o córce.

Czytaj także:
„Syn żąda, żebym się dla niego zadłużyła na 80 tys. zł, bo chce otworzyć własny biznes. Inaczej się ode mnie odwróci”
„Wiedziałam, że mąż mnie zdradzał, tylko potrzebowałam na to dowodu. Tak napsułam mu krwi, że spakował się i odszedł”
„Nasza 8-letnia córka zmarła, a moja żona nie potrafi przejść żałoby. Nadal szykuje jej ubrania do szkoły”

Redakcja poleca

REKLAMA