„Mama zostawiła tatę dla innego faceta, a ja poczułam, że odzyskałam rodzinę. My tylko byliśmy dla niej ciężarem”

Dziewczyna, która odzyskała rodzinę fot. Adobe Stock, sebra
„W tym łagodnym błękitnym spojrzeniu mojej mamy skrywała się niechęć. Jakbym nie była jej rodzoną córką, tylko jakąś pasierbicą, niekochaną. Nie jestem już dzieckiem, tak można powiedzieć, ale w końcu cały mój dotychczasowy świat legł w gruzach”.
/ 22.11.2021 14:38
Dziewczyna, która odzyskała rodzinę fot. Adobe Stock, sebra

Moja matka jest urocza, wszyscy to mówią. Ma wygląd delikatny i dziewczęcy, mimo swoich lat wciąż jest wystarczająco ładna, by wzbudzać zainteresowanie zarówno mężczyzn, jak i zaintrygowanych jej nieprzemijającą urodą, czasem zazdrosnych, kobiet. Do tego miło się do wszystkich uśmiecha, unika konfliktów, a nawet zbyt zapalczywych dyskusji. Potrafi odpuścić i nie próbować na siłę stawiać na swoim. W końcu i tak zawsze stawia. Nie musi walczyć i dobrze o tym wie.

– Ten twój nowy chłopak tak nieładnie pachnie, czy on się w ogóle myje? Nie przeszkadza ci ten zapach, który nawet ja czuję w drugim pokoju?

Owszem, przeszkadzał, ale Antek grał na gitarze, miał własny rockowy zespół i czasami rzeczywiście obficie się pocił, w końcu trudno, żeby po każdej próbie albo zaraz po koncercie leciał pod prysznic. Kochałam go, uwielbiałam, byłam taka dumna, że wybrał właśnie mnie spośród tylu dziewczyn. Tylko że odkąd mama to powiedziała, nic już nie było takie, jak przedtem. Artysta przegrał z niechlujem. 

– Wpadnę do ciebie po próbie.

– Nie, może tylko zadzwoń. Gdzieś się spotkamy na mieście.

Spotkaliśmy się jeszcze tylko raz. Szybko się poddałam. A schemat się powtarzał. Jeśli mój chłopak ładnie pachniał, to też nie był dobry znak.

– Picuś glancuś z niego. Czy jak już kupi te swoje ciuchy i perfumy, zostaje mu coś jeszcze na kawę? Czy to ty stawiasz?

Zawsze z pogodną twarzą ścinała każdego mojego chłopaka. Nawet jeśli nie widziała go na oczy. Wystarczyło, co o nich mówiłam, a właściwie bąkałam, niepewna siebie. Czasami patrzyła na mnie tak, że aż się bałam. W tym łagodnym błękitnym spojrzeniu skrywała się, choć całkiem głęboko, niechęć. Jakbym nie była jej rodzoną córką, tylko jakąś pasierbicą, niekochaną i nielubianą pozostałością po minionym związku ojca.

Czy w takich momentach właśnie następowało symboliczne „przecięcie pępowiny”? Przestawałam być z nią połączona macierzyńskim węzłem i jawiłam się jej jako obca młoda kobieta, niebezpieczna rywalka, ktoś szczęśliwie stojący u progu życia, gdy ona najlepsze lata ma już za sobą? Nie jestem pewna, czy to naprawdę o to chodziło. Może o coś więcej.

Nie pracowała – źle, poszła do pracy – jeszcze gorzej

Zawsze byłam „córeczką tatusia” .

– Tatuś kochany, bo go nigdy nie ma w domu – mama kwitowała ze śmiechem moje wybuchy uczuć. – Ciekawa jestem, jak by ta wielka miłość wyglądała na co dzień?

Fakt, przez wiele lat ojciec miał taką pracę, że ciągle nas zostawiał, niekiedy na kilka tygodni. Pojawiał się niczym dobra wróżka z bajki – obładowany prezentami dla mnie i dla mamy, w znakomitym humorze, z góry wybaczający wszelką przewinę. Biegłam, by rzucić mu się na szyję i przytulić z całej siły.

– Jak dobrze, że już jesteś! Nie wyjedziesz nigdy więcej, prawda?

– Zobaczymy, córeczko, zobaczymy… – kłamał, by mnie nie niepokoić.

Nie wiem, jak mama przyglądała się temu widowisku, przecież tego nie widziałam przejęta wyczekaną obecnością taty i liczbą przywiezionych przez niego paczek, pudełek. Nie istniała wtedy dla mnie, ale przyznać muszę, że była lojalna. Kryła większość moich grzeszków i nie skarżyła się na mnie, w każdym razie nie bezpośrednio. Co najwyżej w żalach natury ogólnej.

– Ty nawet nie możesz sobie wyobrazić, jaka ja biedna tutaj jestem. Co to za życie. Przecież to przeraźliwa dziura. Wszyscy wszystkich znają, wszystko o sobie wiedzą. Nie mogę się opędzić od tych węszących nieustannie sąsiadek, nagabujących o każdej porze dnia i wieczoru. A i tak rozmowa z nimi to jedyna rozrywka. Innych po prostu nie ma.

– Wiesz, Elżuniu, z drugiej strony to przecież dobrze, że jesteście wśród ludzi. Bezpiecznie. Zawsze w razie czego ktoś ci pomoże. Takie społeczności…

– …to grajdoły. Czuję się jak wrzucona do głębokiego dołu z przypadkowymi osobami, z którymi nic mnie nie łączy.

– To i tak dużo. Za to ja mam poczucie bezpieczeństwa. Wiem, że nigdy nie pozostaniecie bez pomocy. Na takich sąsiadów zawsze można liczyć.

– Pewnie! Ty w ogóle czujesz się z nas wszystkich najlepiej. Ty nie masz na co narzekać. A na mnie spoczywa wychowanie dziecka, w ogóle nie masz pojęcia, jakie to trudne, męczące. I obsługa domu. Wszystko.

Atmosfera gęstniała z każdą kolejną godziną pobytu taty („wizyty” – jak mawiała z ironią mama). To nigdy nie był aż tak wesoły czas, jak mogłoby się wydawać, że powinien. Jak chciałam, żeby był. Tata proponował, że coś ugotuje na niedzielny obiad. Miotał się po kuchni, wesoło pogwizdując, mimo że naczynia leciały mu z rąk. Jakoś nigdy nie nabrał wprawy.

– Pyszna zupa, co za bitki, niebiańskie. I nikt tak jak ja nie gotuje kalafiora. Zapraszam moje panie do stołu na królewską ucztę!

– Nikt tak ja nie jest samotny w małżeństwie – uśmiechała się mama szeroko, nabijając na widelec kawał wołowiny. Mogłoby się wydawać, że opowiada o kimś innym, bohaterce filmu albo książki, a zajmuje ją wyłącznie mięso, które widzi jej się wielce podejrzane.

– Elżuniu, nie przesadzaj. Decyzję, że biorę tę pracę, podjęliśmy przecież we dwoje. Jeszcze trochę wytrzymaj, jak dostaniemy mieszkanie w Warszawie, wszystko się zmieni. Naprawdę to już niedługo.

Wreszcie przenieśliśmy się do stolicy i zaczęliśmy żyć jak w miarę normalna rodzina. Moja mama nie miała już na głowie całego domu, tata wyręczał ją w wielu sprawach, a i ja podrosłam. Ale mimo to życie rodzinne nie kwitło. Problemem stał się, jak dzisiaj sądzę, sam jego fundament, po latach „miłości na odległość” nie było łatwo kochać się z tak bliska. Ja sama akurat nie miałam z tym problemu, wbrew roztaczanym przez mamę perspektywom, tata wciąż był dla mnie ukochany. To ona miała problem.

– Nie męcz mnie, ta robota jest taka wyczerpująca, i jeszcze te dojazdy… – przerywała wpół słowa jakąś opowieść taty.

Choćby nie wiem jak był przejęty, zastygał w milczeniu z nieszczęśliwą, smutną miną. Po powrocie z biura mama na ogół kładła się, by wypocząć, oglądała telewizję albo zapadała w drzemkę. W poprzednim życiu, na prowincji, nie pracowała, teraz kancelaria prawnicza, w której znalazła zatrudnienie, pochłaniała jej większość czasu, uwagi i energii.

– Ale jesteś zadowolona, prawda?

– Bardzo. Wreszcie mam do czynienia z normalnymi ludźmi. Tylko wiesz, ta miejska komunikacja. Coś strasznego. Gdybym jeździła samochodem…

– Przecież i tak nie masz prawa jazdy.

– Zrobiłabym.

– No to rób. Jak zdasz egzamin, zobaczymy. Może coś się wymyśli.

Wymyśliło się. Co prawda parkowała na ogół parę ulic dalej od celu, bo ani pod blokiem, ani pod biurem nie była w stanie zmieścić się między dwoma autami, ale koszmar autobusów miejskich się dla niej skończył. Teraz używał ich ojciec i nawet sobie chwalił.

– Można przeczytać gazetę, odprężyć się, pogapić na ludzi…

– Jasne, szczególnie na laski, nie? Już ja tam znam was, facetów. Mnie ludzie aż tak nie interesują. Poza tym, że parszywie jeżdżą. Strasznie agresywnie, ciągle ktoś siedzi mi na ogonie, to niedopuszczalne.

– Masz rację, kochanie. Właśnie dlatego ja wolę autobus.

Ojciec zawsze się z nią zgadzał

Wkurzało mnie to, w końcu jest mężczyzną. Dlaczego to on robił zakupy, gotował i oddał jej nawet ulubiony samochód? Który rozbija o słupki i latarnie, bo nigdy nie nauczyła się dobrze jeździć. Ta kobieta stanowi poważne zagrożenie na drodze! A po powrocie z pracy i tak jest jeszcze bardziej zmęczona niż kiedyś. Samochód niewiele zmienił.

– Czy naprawdę jak ja nie posprzątam, nikt tego za mnie nie zrobi?

Patrzyła na mnie, jasne, to moja specjalność. I właśnie ja za nią to robiłam, wbrew tym insynuacjom. Niedokładnie i byle jak, bo taka jestem, mało uważna, ale jednak. Ona najwyżej poprawiała. I wtedy właśnie następował ten tekst, wypowiadany bez agresji, z miną raczej zbolałą i zrezygnowaną.

– Ale, mamo, przecież posprzątałam.

– Taaaak? To w takim razie ja już nie muszę? Jesteś tego pewna?

– Następnym razem zrobię to lepiej.

– Aha – sceptycyzm na jej twarzy najlepiej świadczył o tym, że i tak mi nie wierzy.

Najgorzej jednak działo się, gdy ktoś lub coś zmusiło ją do przyjęcia roli pani domu. To się zdarzało rzadko, ale bywało. Prawdziwy horror.

– Przecież to nonsens piec ciasto, gdy tyle gotowego dobra w cukierniach. Poza tym cukier szkodzi, jest niezdrowy.

– Ale my tak kochamy twoją szarlotkę. Jest najlepsza na świecie, w żadnym sklepie takiej nie znajdziesz, prawda, Olu?

Wtedy mama uśmiechała się słodko. Niby wszystko było w porządku, ale gdy brałam do ust kawałek, rósł mi i nie potrafiłam go przełknąć. Ile trudu włożyła w jego wyprodukowanie. Ile straciła cennych chwil swego życiorysu. Może jednak wolałabym jabłecznik z cukierni? Lepiej by mi wchodził. W pewnym momencie mama zaczęła więcej milczeć i popadać w zamyślenie, czasem w ogóle nie słyszała, co się do niej mówi. Ojciec wracał z pracy późno, wykończony. Niewiele wszyscy ze sobą rozmawialiśmy.

Nie chcę, żeby zmieniła zdanie. Niech spada!

Aż kiedyś wypaliła, późnym popołudniem późnej jesieni. Deszcz walił z pasją o szyby.

– Wiesz, córeczko, małżeństwo to sprawa skomplikowana, musisz o tym zawsze pamiętać. Nie decyduj pochopnie – leżała na kanapie przykryta kocem, książka i filiżanka herbaty nietknięte na stoliku; patrzyła na mnie z tym dziwnym wyrazem w oczach, który przywodził mi na myśl ostre cięcie pępowiny.

– Ale ja nie wychodzę na razie za mąż, mamo! Nie zamierzam, nawet poważny kandydat wciąż jeszcze się nie pojawił.

– Wiem. Tylko, widzisz, mówię również o naszym małżeństwie z tatą. I niewykluczone, że ja sama wyjdę znowu za mąż. Ale na razie jestem w rozterce.

Przez chwilę myślałam, że pomieszało jej się w głowie. Albo mnie samej i mam jakieś słuchowe omamy.

– Przecież wiesz, że nam się z ojcem nigdy nie układało – powiedziała to, jakby podsumowywała pogodę za oknem

– Nie wiem. To znaczy, domyślałam się, ale żeby aż tak… Jestem w szoku.

– Dziwne, zawsze myślałam, że to czujesz. I że jesteś po jego stronie, co mnie bulwersowało. Fakt, że spajałaś nasz związek przez lata. To oczywiste, człowiek ze względu na dziecko jest w stanie wiele znosić, ale teraz, gdy jesteś już dorosła… Koniec z maskaradą.

– Jaką maskaradą? Ja nie rozumiem, przecież jesteście w sumie zgodnym małżeństwem, szaleństwa nie ma, ale przecież nigdy się nie kłócicie. Kochacie się czyż nie? Tata zawsze ci ulega, a ty masz przecież wszystko, czego chcesz. O co ci jeszcze chodzi? Co jest nie tak?

– Brak kłótni wcale nie oznacza miłości, skarbie. Kiedyś to zrozumiesz, na razie jesteś zbyt młoda. Sprawa rozwodowa jest w toku, nie mówiliśmy ci o tym dotychczas, żeby cię nie martwić. No, wiesz, to trudne. Ojciec się nie palił do rozmowy z tobą, i ja też. Ale chyba przyszedł czas.

Milczałam oszołomiona. Nie jestem już dzieckiem, tak można powiedzieć, ale w końcu cały mój dotychczasowy świat legł w gruzach.

– Wydaje mi się, że spotkałam kogoś, kto zastąpi tatę przy moim boku. Chyba się zakochałam, wreszcie. Coś jeszcze od życia mi się chyba należy, prawda? A wy przecież dacie sobie radę. Jesteście ze sobą tak mocno związani. Zawsze byliście.

Owinęła sobie mnie i ojca wokół palca

Niewiarygodne. Ktoś, kto nigdy w życiu nie zrobił nawet jednej sceny, uosobienie łagodności, subtelności, delikatności. Moja mama. Teraz miała nas opuścić, a my powinniśmy jej kibicować. Bo „przecież coś jej się od życia należy”.

– Myślisz, że będzie szczęśliwsza niż dotąd? – spytałam tatę, gdy się już wyprowadziła, na razie do nowego, wynajętego na koszt ojca mieszkania, jeszcze nie do nowego męża, bo wciąż pozostawała w rozterce.

– Ona nigdy nie jest szczęśliwa – odpowiedział smutno – i nie będzie.

– Skazuje się na następną porażkę?

– Nie wiem, Olu. Może się jeszcze opamięta. Mam nadzieję.

– A ja mam nadzieję, że nie – rzuciłam wręcz z nienawiścią.

Dobrze nam razem z tatą. Czasem kłócimy się, że aż wióry lecą, walczymy na śmierć i życie. Potem nam przechodzi i jesteśmy sobie jeszcze bliżsi. Nasz cichy, spokojny dom zrobił się głośny. Chyba ożył. Podoba mi się. 

Czytaj także:
„Miałem dość fochów, ale zrozumiałem, że moja żona sobie beze mnie poradzi. Ale ja bez niej już nie”
„Miałam szansę na romans, ale oznajmiłam Tomkowi, że mąż mi wystarcza. Odrzuciłam zaloty, choć w domu wiało nudą”
„Działałam jak lep na drani i krętaczy, więc pogodziłam się z losem starej panny. Wszystko zmienił pierścionek po babci”

Redakcja poleca

REKLAMA