„Mama zataiła przede mną, że ojciec odszedł. Czekałam, aż wróci, nieświadoma, że on układa już sobie życie z inną babą”

Okazało się, że matka zniszczyła mój związek fot. Adobe Stock, DimaBerlin
„Tata nie wracał. Jego nieobecność miała trwać tylko do świąt, miał przywieźć na Boże Narodzenie worek prezentów, tymczasem przyszła już Wielkanoc, potem wakacje, a potem następne Boże Narodzenie, i co prawda paczki z prezentami nadchodziły, również pełne tęsknoty listy, które mama na głos mi czytała, ale wyczekiwany Mikołaj (tak akurat ojciec ma na imię) – nie”.
/ 08.01.2023 10:30
Okazało się, że matka zniszczyła mój związek fot. Adobe Stock, DimaBerlin

Osiem lat miałam, gdy tata nawiał do Ameryki. Zdążyłam go zapamiętać jako wysokiego i silnego mężczyznę, który mimo protestów mamy podrzucał mnie wysoko w górę i łapał z radosnym okrzykiem, nosił „na barana” albo trzymał w ramionach i tak ze mną tańczył.

Kochał muzykę i w naszym domu ciągle coś grało

Wszystko było takie radosne i lekkie, moje wspomnienia z tego okresu mają wyłącznie jasną barwę. Ojciec był sympatyczny i wesoły, i o ile mama lubiła pokrzyczeć, tacie się to nie zdarzało. Ludzie go uwielbiali, przez nasz dom przewijały się tłumy gości. Miałam legion fajnych cioć i wujków, a także mnóstwo własnych małych przyjaciół. Po jego wyjeździe wszystko się zmieniło, nagle zrobiło się pusto, cicho, nerwowo. Mama nie przepadała za muzyką i – jak to określiła – obcymi w domu. Tata nie wracał. Jego nieobecność miała trwać „tylko do świąt”, miał przywieźć na Boże Narodzenie worek prezentów, tymczasem przyszła już Wielkanoc, potem wakacje, a potem następne Boże Narodzenie, i co prawda paczki z prezentami nadchodziły, również pełne tęsknoty listy, które mama na głos mi czytała, ale wyczekiwany Mikołaj (tak akurat ojciec ma na imię) – nie.

Powoli zaczęłam zapominać, jak wyglądał. Nieraz przed snem usiłowałam sobie przypomnieć i nie mogłam. Życie dziecka biegło swoim torem, nie było jakoś strasznie samotne. Miałam dziadków, pojawiali się bardzo mili „wujkowie”, do pewnego stopnia zastępowali mi ojca. W pewnym momencie jeden z nich miał nawet zostać moim drugim tatą, ale do tego nie doszło. Miałam mieszane uczucia, sama nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle. Gdy weszłam w wiek dojrzewania, oskarżałam mamę, że to przez nią tata został w Ameryce, że nie kochała go wystarczająco i że wszystko to jej wina, uciekł od niej, bo jest zołzą.

„Przecież się kłóciliście, świetnie pamiętam – wypominałam jej – byłaś niedobra dla tatusia. Krzyczałaś na niego, gniewałaś się.” Było to okrutne i podłe, w końcu dowiedziałam się, że zupełnie inna kobieta miała wpływ na jego życiową decyzję. Późno. Przez wiele lat myślałam, że wróci.

Tata ożenił się za oceanem drugi raz

Zakochał się podobno, choć mama twierdziła zawsze, że bardziej w Ameryce, niż w jakiejś tam pani, którą w końcu też porzucił.

„Zawsze ciągnęło go w tamte strony, ale za komuny nie miał jak się wyrwać. A potem nagle dostał wizę i dał nogę. Coś mi tam chrzanił o odnalezionym wujku, o pracy, że świetnie zarobi, staniemy na nogi. Tymczasem pewnie już wtedy poznał gdzieś tę babę, pewnie to ona go ściągnęła, pewnie od początku wiedział, że nie wróci, tylko się zgrywał, jak to on. Janinka, Karolinka, świata poza nami nie widział. Aha! Zakłamany, fałszywy typ. Moi rodzice nigdy mu nie ufali i mieli rację”.

W związku z tymi rewelacjami młodzieńcza nienawiść do matki przerodziła się we wściekłą niechęć do ojca. Obraziłam się na niego śmiertelnie. Przestałam odpowiadać na listy, a potem wręcz odsyłałam mu je z powrotem, nieczytane. Nie przyjmowałam jego prezentów, mama rozdawała je swoim znajomym. Jednym kliknięciem usuwałam e-maile. Postanowiłam o nim zapomnieć. Tak do końca się to jednak nie udało. W końcu jest moim ojcem.

W zeszłym roku skończyłam studia, ale cały ten okres siedzenia w domu, szczególnie na początku pandemii, a potem jesienią i zimą, nie sprzyjał ani celebrowaniu tego faktu, ani poważnemu szukaniu posady. Coś tam złapałam, z głodu nie umarłam, szczególnie mieszkając z mamą, ale generalnie czułam rosnącą frustrację. W małym pokoiku na siódmym piętrze wieżowca, w towarzystwie wiecznie skwaszonej matki, która również pracowała zdalnie, nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Nosiło mnie, roznosiło. Dobijała mnie samotność, od czasu rozstania z Jackiem nie byłam w stanie nawiązać jakiegokolwiek kontaktu z chłopakiem, choćby w sieci. Wciąż kleiłam rozwalone serce. Czułam, że jeszcze trochę i zwariuję. Czasem miałam ochotę uciec ze swojego „schronu”. Poziom mojej desperacji spowodował, że po wielu latach po raz pierwszy, namówiona przez matkę, przeczytałam list od ojca. Stary umiał się wstrzelić ze swoim pomysłem, matka zdaje się mu pomogła.

Nie przyjechałabyś Karolinko do mnie w odwiedziny? Wiem, że nie masz stałej pracy, nie jesteś w związku, więc możesz sobie na to pozwolić. Trochę byś się rozerwała, kawałek świata zobaczyła, tutaj na Florydzie prawie nie odczuwa się epidemii, wszystko otwarte, działa. Zupełnie inaczej niż w Polsce. Ja oczywiście kupię ci bilet. Wyślę też stosowną prośbę do amerykańskiej ambasady w Warszawie, że jesteś mi w Stanach niezbędna, jedyna córka, jedyna rodzina. Tylko tą drogą dostaniesz zgodę na wjazd w tych czasach. Jestem optymistą, Amerykanie nie odmawiają łączenia rodzin. Powiadam Ci, będzie Ci się tu bardzo podobać. To wspaniały kraj. A tęsknię za tobą tak mocno, że nie potrafię nawet tego opisać, więc nie próbuję. Musisz mi uwierzyć i zaufać.”

I tak dalej w tym tonie

Najpierw poczułam dźgnięcie – a to mi dopiero tatuś, przypomniał sobie nagle, że córeczkę kocha. Ale potem przemyślałam sprawę. Cały czas kochał, to oczywiste, no może tylko trochę mniej niż Amerykę albo jakąś tam inną panią. 

Co ci szkodzi jechać? – jak zawsze zasadniczo spytała mama.

– Co ci szkodzi jechać? – dopytywali znajomi. – Stary za wszystko płaci, nic cię to nie kosztuje. Zawsze to przygoda. Floryda!

Trochę kosztowało – emocjonalnie. Należało poprzekładać w sobie niektóre cegiełki. Te ciemne dać do tyłu, jaśniejsze na sam przód. Nie sposób po szesnastu latach spotkać się z ojcem i spędzić z nim jakiś czas będąc naszpikowaną złością i niechęcią. Skończyłoby się to katastrofą. Zaczęłam więc wracać do dzieciństwa i jakby na nowo odnajdywać ojca. Wspólne tańce i swawole. Zarost, który zawsze wieczorem kłuł mi policzki. Zapach wody kolońskiej, od którego kręciło mi się w głowie. Barwa głosu, która wydawała mi się taka niska, aksamitna. Zaczęłam regularnie przesłuchiwać płyty schowane przez matkę dawno temu na pawlacz i polubiłam tę nową dla mnie muzykę, jazz, blues, stary rock. Apelowałam do swojej dojrzałości – trzeba spojrzeć na sprawy obiektywnie. Cóż mogłam wiedzieć o uczuciach łączących go z mamą, kobietą – wiedziałam to już nadto dobrze – trudną.

Cóż można wiedzieć o cudzym małżeństwie, nawet, a właściwie szczególnie, własnych rodziców. Cóż mogłam rozumieć będąc małą dziewczynką. Zostawił nas jak niejeden facet zostawia rodzinę. To się zdarza. Przynajmniej słał pieniądze, upominki, listy, dopytywał się, troszczył. Inni i tego nie robią, znikają bez śladu, nie płacą alimentów, wyrzekają się własnych dzieci. Mikołaj taki nie był. To ja się go wyrzekłam z bezwzględnością okrutnej i bezmyślnej smarkuli. A on mi po ojcowsku wybaczył i pragnął mnie widzieć w chwili, gdy być może było mi to bardzo potrzebne. Podjęłam decyzję i załatwiłam urzędowe sprawy, otrzymałam zgodę na wjazd do USA z racji konieczności wsparcia „niedomagającego” ojca. Takich jak ja musiało być więcej, bo mimo pandemii samolot pękał w szwach.

Karolinko, witam w Ameryce, pięknym kraju, który chciałbym, byś pokochała tak jak ja – ojciec przemawiał uroczyście, co wydało mi się śmieszne.

Wcale nie był taki wysoki

Dość drobny. No tak, ale ja sama mierzę dziś prawie metr osiemdziesiąt i trudno mnie nazwać kruszynką. Poorana zmarszczkami twarz nijak nie przystawała do niczego, co pamiętałam.

Na pewno – przytaknęłam na wszelki wypadek.

Mieliśmy najpierw ważniejsze rzeczy do omówienia. Musiałam przepracować z nim wszystko, co się wydarzyło, odkąd nas opuścił. Bez tego nie wyobrażałam sobie naszej wspólnej przyszłości, choćby na krótką metę.

Mam dla ciebie wielki suprajz. Zobaczysz, jak już będziemy w domu.

Jechaliśmy z lotniska półtorej godziny, nie wyobrażoną sobie przeze mnie, pełną mknących mustangów autostradą, lecz smutną szeroką ulicą, która ciągnęła się kilometrami, stanęliśmy chyba na pięćdziesięciu światłach. Miałam dużo czasu, by się rozglądać. Po obu stronach drogi wznosiły się niewielkie budynki przypominające a to greckie świątynie, a to działkowe altanki. Sklepiki ze wszystkim, nieciekawe knajpki, warsztaty samochodowe, zakłady pogrzebowe. Od czasu do czasu wyrastało gdzieś dla odmiany potężne cielsko supermarketu. Dostrzegłam Walmart, to jedyna nazwa, która obiła mi się już o uszy, całkiem złowrogo. Czułam, że od jego słów robi mi się niedobrze. Zmieniłam temat – Brzydko tu – mruknęłam niechętnie.

– Och, to taka biznesowa część city, jedziemy nią, bo tak wychodzi najkrócej. Mogliśmy zrobić kółko i dojechać nawet do morza, ale na pewno jesteś zmęczona. Prawdziwą Amerykę zobaczysz już za chwilę, jak wjedziemy w nejberhud. Tutaj się mieszka po królewsku!

– I droga dziurawa.

– Nie powiesz mi, że w Polsce...

– Na pewno nie wszystkie, ale…

– No właśnie. Zaraz tych dziur tu nie będzie. W Ameryce naprawia się rzeczy błyskawicznie. To znakomicie urządzony kraj.

Czułam, że robi mi się niedobrze

Zmieniłam temat. Za chwilę zresztą rzeczywiście oniemiałam. „Suprajz” okazało się stojącym na podjeździe kamperem, wielkim i przepięknym, błyszczącym jaskrawą bielą. Widywałam czasem takie w Polsce i zastanawiałam się, jak to jest – żyć w aucie. Mieć własny dom na kołach, urządzony po swojemu, a jednocześnie stale się przemieszczający. Super!

– Pomyślałem sobie, córeczko, że skoro masz tu spędzić jakiś czas, nie wolno ci się nudzić. Odpoczniesz trochę, rozejrzysz się po okolicy, a potem wyruszymy w podróż. Tylko ty i ja. Ojciec i córka na bezdrożach Ameryki. Chcesz zobaczyć plenery z westernów? Możemy dotrzeć do Arizony, Utah, Kaliforni, Rocky Mountains. Gdzie będziesz chciała. Mamy czas. Mamy pieniądze. Mnie zależy wyłącznie na twoim towarzystwie, a tobie należy się przygoda. Zadośćuczynienie za te wszystkie lata – obtarł łzę, która spłynęła mu po policzku.

Byłam oszołomiona. Domek ojca należał raczej do niewielkich i skromnych na tym wypasionym osiedlu, ale otoczony był jaskrawą zielenią, a przede wszystkim miał basen, mały, za to z podgrzewaną wodą. Gdy tato wprowadził mnie do mojego pokoju, okazało się, że przylega do niego wielka łazienka, z oknem, za którym kwitły jaskraworóżowe kwiaty bugenwilli. Nigdy w życiu nie miałam własnej łazienki! O tych kilka ciemnych metrów kwadratowych na Żoliborzu walczyłyśmy nieraz z matką na śmierć i życie. Najbardziej jednak zachwycił mnie samochód kempingowy – był nowy, świeży, zaopatrzony w kuchnię, kibelek, prysznic i dwa duże wygodne łóżka – jedno nad szoferką, drugie z tyłu, za zasłonką, miało ono przypaść mnie.

– To co, jedziemy? Szykować wyprawę?

Odpowiedź malowała się na mojej twarzy. Wyruszyliśmy po dwóch pełnych wrażeń tygodniach, kiedy nawet nie było czasu na rozmowy. Dobrze to sobie wymyślił – teraz jechaliśmy godzinami i nie było do roboty nic innego jak tylko gadać.

– Teraz wiem, że postąpiłem niegodziwie, ale chciałem dobrze – tłumaczył mi nie po raz pierwszy – człowiek nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji swoich czynów, z następstw, które są nieuniknione. Uwierz mi, kochałem was, i mamę, i ciebie naturalnie, byłaś zawsze moim największym skarbem, miłością mojego życia. Powinienem był ściągnąć was tu obie. Ale mama sarkała, odmawiała. A bo rodzice, a bo praca, zawsze coś. Gdybym się uparł, jakoś matkę przekonał… Ona mówiła mi, żebym zarobił trochę dolców i wracał. Mnie sama myśl o powrocie przerażała. Nie, jeszcze wtedy wcale nie znałem Elki, to nieprawda, co ci matka nagadała. Ale dobrze się tu ustawiłem, szybko bardzo, zarabiałem nieźle, mogłem was utrzymać. W Polsce spaliłem mosty. Klepalibyśmy biedę. Wszystko wydawało mi się lepsze niż powrót.

– Nieprawda. Jeśli my same z mamą nie klepałyśmy biedy, to co dopiero z tobą.

– Bo słałem wam pieniądze. Nawet nie wiesz, ile.

– Ale mama dobrze zarabiała. W Polsce też można osiągnąć sukces, ludzie się bogacą. Jak ktoś ciężko pracuje, dochodzi do celu, wszyscy tak mówią. Mogliśmy być szczęśliwi.

– Powtarzam: żałuję. Ale tylko tego, że nie byłem twardy, że nie zaszantażowałem jakoś matki. Czasem to spać nie mogę po nocach. Najgorsza jest ta samotność, szczególnie odkąd wyprowadziłem się z Chicago. Nikogo tu nie mam, jestem sam jak palec.

– Miałeś żonę.

Rozleciało się. Wszystkie więzi, które tutaj zawiązałem, w jakiś sposób się pozrywały. Nic nie zostało.

– To wracaj.

– W życiu! Córeczko, ty pewnych spraw jeszcze nie rozumiesz, za młoda jesteś, za naiwna. Idealistka, sam taki kiedyś byłem. W Polsce dalej komuna się panoszy, nic się nie zmieniło, to nie jest miejsce dla mnie.

– Ale co ty tato mówisz. Powtarzasz jakieś brednie!

– Licz się ze słowami, mała. Wiem, co mówię, stary jestem. Sama widzisz, że oglądam polską telewizję. Ja już tam nigdy nie wrócę. Nie chcę i nie potrzebuję. Każdy, kto tam pojedzie, szybko znowu ucieka. Beznadziejny kraj. To było bardzo żałosne, słuchać jego gadaniny. W miarę upływu drogi coraz częściej miewałam poczucie, że zamiast radości przynosi mi ona przygnębienie.

Tato, chcesz powiedzieć, że żyjesz w raju na ziemi? Naprawdę? Że tylko samotność ci doskwiera? Czy ty nie widzisz tych wymarłych osad, opuszczonych miasteczek, powalonych domów? Tej Ameryki zabitej dechami?

Rzeczywiście niektóre widoki mnie szokowały

Naoglądałam się w Polsce niezależnych amerykańskich filmów, ale co innego prawda ekranu, co innego widok z okna. Byłam zdumiona ogromem mijanej naszym luksusowym autem nędzy. Prawdziwej biedy, jakiej w Polsce nie widziałam.

– Ludzie wynoszą się do wielkich miast, bo tam widzą swoją szansę. I zapewniam cię, moje dziecko, że ją znajdują. Nie byłam taka pewna. Nie wszystko wbrew pozorom było opuszczone. Czasem w zapadającej się chałupie ludzie jednak mieszkali, stały tam samochody, niekiedy rzędy starych wraków, między jakimiś zgliszczami biegały psy, dzieci. Mój ojciec na wszystko miał odpowiedź.

– To wielki kraj. Nie możesz sądzić po paru widoczkach. Chyba jesteś trochę uprzedzona. To mama zrobiła z ciebie lewaczkę, czy jej rodzice, stare komuchy? Pewnie wszyscy razem.

Zaciskałam zęby. Należało to przetrzymać. Stało się to prostsze, gdy dotarliśmy wreszcie do Nowego Meksyku, a potem do Wielkiego Kanionu. Co za niewyobrażalny cud. Skały przybierające kształty świątyń Wschodu, greckich amfiteatrów, egipskich piramid. Mumii, rycerzy, indiańskich wojowników. Mieniące się w miarę wędrówki słońca kolory – czerwienie, rudości, róże. Czułam się ogłupiała z zachwytu. Z wrażenia nie mogłam spać, nie mogłam jeść. Wędrowaliśmy po narodowych parkach, spaliśmy na kempingach w samym środku tych niezwykłych gór. Albo zupełnie na dziko – przy brzegach rwących rzek, nad jeziorami, pośród misternie wyrzeźbionych przez naturę olbrzymich głazów. – I co, miałem jednak rację? Ameryka to piękny kraj. Zgadzałam się w duchu, przynajmniej częściowo, ale jednak coś, i to wcale nie tylko przekora, nakazywało mi powtarzać:

Ach, w Mielniku to dopiero cudnie, żebyś ty widział te nadbużańskie łąki wiosną czy latem.

Złościł się, a ja cała w środku chichotałam. Jego miłość do przybranej ojczyzny mnie wkurzała.

Tylko co dalej?

– Mogłabyś zostać – przekonywał mnie – szybko wyrobilibyśmy ci papiery, po angielsku mówisz nieźle, wkrótce będziesz mówić perfekt. Znajdziemy ci dobrą pracę.

– Na przykład? Bo chyba wiesz, że skończyłam historię. Nie sądzę, żeby twoim rodakom – umyślny sarkazm – była do czegoś potrzebna moja wiedza.

– Nie żartuj. Możesz pracować w bibliotece. W księgarni. Z czasem znajdziesz tu swoje miejsce. Każdy znajduje. Ludzie daliby się posiekać za szansę, która ci tak łatwo przychodzi. Rozważ to, dziecko. Nie bądź głupia. Co ty będziesz w Polsce robić? Dzieci uczyć za marne pieniądze?

Nie, sama nie chcę iść do szkoły. Śniła mi się kariera na uczelni, ale okazałam się chyba niewystarczająco zdolna. Dziennikarstwo? Wiem dobrze, że teraz raczej zwalniają, niż przyjmują. Ale jednak wobec ojca pozostawałam nieugięta.

– I co? Wyobrażasz sobie, że zostawię mamę? Tak jak ty kiedyś?

Mój głos musiał brzmieć bardzo gorzko, bo na ten argument nie miał odpowiedzi. Po raz kolejny z żałością przyznawał się do winy. Posypywał głowę popiołem. Patrzył na mnie z bezradną rozpaczą. Ale ja sama wciąż nie wiem. Wróciłam do Warszawy, opcja kolejnego wyjazdu pozostaje przecież otwarta. Bo czy nie mam prawa do własnego życia? Czy raz skaleczona przez ojca, mam obowiązek poświęcić się z kolei dla matki? Czy nie powinnam podążyć własną drogą i wykorzystać tę szansę? Przynajmniej spróbować? Ojciec ma rację, wielu by mi tylko pozazdrościło.

– Pamiętaj, ten pokój jest twój i póki żyję będzie należał do ciebie. Przyjeżdżaj, kiedy chcesz. Możesz liczyć na moje wsparcie, zawsze.

Ale on przecież liczy też na moje wsparcie. Zdaję sobie sprawę, że tylko ja mu zostałam, że pod płaszczykiem ojcowskich uczuć rozgrywa również własną grę. Nie jestem pewna, czy mu wybaczyłam. Nie potrafię określić swoich wobec niego uczuć, nie mieszczą się w ogólnie przyjętej siatce pojęć: miłość, nienawiść, obojętność, sympatia, niechęć. Wszystko mi się miesza.

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA