„Mama żałowała, że nie jestem chłopcem. Te słowa tkwiły we mnie całe życie. Próbowałam zachowywać się jak syn, nie córka”

kobieta, która próbowała w dzieciństwie zachowywać się jak syn, a nie córka fot. Adobe Stock, Monkey Business
„Zamiast bawić się lalkami, łaziłam po drzewach, tłukłam się z chłopakami na potęgę. Chciałam być jak chłopiec, żeby mnie kochała. Byłam przekonana, że jej na mnie nie zależy...”.
/ 16.10.2021 05:05
kobieta, która próbowała w dzieciństwie zachowywać się jak syn, a nie córka fot. Adobe Stock, Monkey Business

Kiedy przyszłam na świat, mama podobno się zmartwiła, że nie jestem chłopcem. Przez następne lata niejeden raz słyszałam, jak patrząc na mnie, szeptała do cioci lub babci, że lepiej by było, gdybym była Pawełkiem, nie Małgosią. Nie rozumiałam dlaczego. Przecież wywiązywałem się ze wszystkich domowych obowiązków i starałam się nie sprawiać kłopotów – a w oczach mamy i tak widziałam zawód. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało…

Ze wszystkich sił starałam się więc jej przypodobać

Zamiast bawić się lalkami, łaziłam po drzewach, tłukłam się z chłopakami na potęgę i grałam w pikuty. To jednak tylko pogarszało sprawę. Mama, zamiast się cieszyć, załamywała ręce.

– O Boże, a gdzie ty znowu byłaś? Potargane włosy, podarta sukienka, pozdzierane kolana i łokcie. To nie przystoi dziewczynce! – narzekała.

Wspaniałe przyjęcie – więc jednak jej na mnie zależy? Od tego wszystkiego miałam straszny mętlik w głowie. Wieczorami, gdy nie mogłam zasnąć, prześladowała mnie jedna myśl: „Jestem dziewczynką – źle. Zachowuję się jak chłopiec – też źle. O co mamie chodzi?!”. To pytanie nurtowało mnie więc jeszcze przez wiele lat. Aż do dnia, w którym odważyłam się je zadać.

Stało się to w moje 18. urodziny

Mama urządziła z tej okazji wspaniałe przyjęcie dla rodziny i znajomych. Czasy były ciężkie, wszystko na kartki, a mimo to stół aż uginał się od przysmaków. Goście co jakiś czas wznosili toast nalewką z wiśni domowej roboty. Ja też wypiłam dwa czy trzy kieliszki. To był pierwszy alkohol w moim życiu, więc szybko uderzył mi do głowy. W pewnej chwili wstałam i poprosiłam o głos.

– Uwaga! Chcę podziękować mamie za wspaniałe przyjęcie. Nie mam pojęcia, jakim cudem to wszystko zdobyła, a potem przygotowała...
– Tak, tak, brawo, Zosiu! Jak zwykle spisałaś się na medal! – zakrzyknęła ciotka Ula i wszyscy zaczęli klaskać.
– No właśnie. To dla mnie bardzo miła niespodzianka, zwłaszcza że z tego, co wiem, dzień, w którym pojawiłam się na świecie, nie był dla mamy najszczęśliwszy. Nie spodziewałam się więc, że będzie chciała go świętować – tu zawiesiłam głos.

Zapadła cisza. Goście patrzyli zaskoczeni to na mnie, to na mamę. Była biała jak ściana.

– Dlaczego tak uważasz? – wykrztusiła. – Nieraz mówiłaś cioci i babci, że wolałabyś chłopca, nie dziewczynkę. I patrzyłaś na mnie zawiedziona. Dziękuję ci jednak, że mimo to tak wspaniale mnie wychowałaś, że zawsze miałaś dla mnie czas. I kochałaś mnie, jakbym była spełnieniem twoich marzeń, największym skarbem – wyjaśniłam.

– O Boże, dziecko, przecież byłaś! – mama złapała się za głowę. – I zawsze będziesz, do końca moich dni! Kocham cię nad życie i nie zamieniłabym na chłopca! Źle zrozumiałaś moje słowa – zapewniła.
– To może mnie wreszcie oświecisz. Nie ukrywam, męczy mnie to od lat, a teraz całkiem się pogubiłam…
– To nie ma nic wspólnego z tobą – wzięła głęboki oddech. – Chodzi o klątwę. Czy raczej fatum, przeznaczenie. Sama nie wiem, jak to nazwać...
– Co takiego? – zdziwiłam się.
Wszystkie kobiety z naszej rodziny mają bardzo ciężkie życie i muszą same zmagać się z przeciwnościami losu. Tak jest z nami, tak było z naszą prababcią i jej mamą. Natomiast mężczyźni, choć uciekali przed odpowiedzialnością, przepijali lub przegrywali majątki, zawsze w końcu wychodzili z wszelkich opresji gładko i lądowali miękko jak koty na cztery łapy.
– No i…? – nadal nie rozumiałam.
– No i po prostu chciałam, żeby mojemu dziecku żyło się na tym świecie łatwiej. Dlatego mówiłam, że wolałabym, żebyś była chłopcem. Przepraszam, jeżeli cię zraniłam. Ale nie przypuszczałam, że to tak odbierzesz. W moich oczach była troska, a nie zawód. Trzeba było wcześniej spytać – powiedziała i mnie przytuliła.

Popłakałyśmy się jak bobry. Goście też pociągali nosami

Przyjęcie urodzinowe zmieniło się nagle w wieczór wspominkowy. Niestety, nie były to miłe wspomnienia. Ciocia, babcia, kuzynki opowiadały o swoich nieudanych małżeństwach, samotnym macierzyństwie, trudach dnia codziennego. Nigdy wcześniej nie słyszałam tych opowieści. Zawsze wydawało mi się, że tylko mama źle trafiła, wychodząc za ojca. Łobuz przepijał wszystkie pieniądze.

Miałam pięć lat, kiedy uciekłyśmy przed nim z domu. Tymczasem okazało się, że faktycznie żadna kobieta w naszej rodzinie nie zaznała szczęścia, nigdy nie miała wsparcia ze strony mężczyzny. Tak się tym przejęłam, że aż mi się znowu łzy w oczach zakręciły. Mama od razu to zauważyła.

– Kochanie, nie przejmuj się tym aż tak bardzo. Nie było nam łatwo, ale sobie poradziłyśmy. I to jest najważniejsze! – pocieszała mnie.
– Jak tego wszystkiego słucham, to dochodzę do wniosku, że książęta są tylko w bajkach – westchnęłam.
– To nieprawda! Wierzę, że ty pierwsza uciekniesz przed przeznaczeniem, zagrasz losowi na nosie. Wyjdziesz za mąż za wspaniałego, odpowiedzialnego mężczyznę i dzięki niemu będziesz miała spokojne i szczęśliwe życie – powiedziała.

Kazała mi zapamiętać złotą zasadę: licz tylko na siebie

Wszyscy goście oczywiście zaczęli mi tego życzyć i zapewniać jeden przez drugiego, że być może nawet już jutro spotkam swojego księcia z bajki. Tylko ciocia Ula miała taką minę, jakby nie do końca w to wierzyła. W pewnej chwili nachyliła się w moją stronę i szepnęła mi do ucha:

– Tak, tak, kochanie… Daj ci Boże to wszystko. Ale na wszelki wypadek zapamiętaj sobie jedną złotą zasadę: licz tylko na siebie. Wtedy będzie ci łatwiej przetrwać, gdyby okazało się, że klątwa jest jednak silniejsza – stwierdziła i posłała mi życzliwe spojrzenie.

Ścisnęłam ją za rękę na znak, że zapamiętam sobie jej słowa. Stały się moją życiową zasadą. Za najważniejszy cel uznałam zdobycie niezależności. Moje koleżanki rzucały studia i rezygnowały ze swoich ambicji, bo wychodziły za mąż, rodziły dzieci, a ja postawiłam na karierę. Praca była dla mnie wszystkim. Zarabiałam naprawdę przyzwoite pieniądze, bo dzięki swojej determinacji zdobyłam wysokie kwalifikacje i starałam się wciąż je doskonalić. Dzięki temu w wieku niespełna 35 lat dorobiłam się już własnego mieszkania, miałam spore oszczędności w banku i ustabilizowaną pozycję zawodową. Ale... byłam sama jak palec.

Mama zmarła. Nie miałam nikogo. A mężczyźni?

Owszem, pojawiali się w moim życiu, ale potem... znikali. Z żadnym chciałam związać na dłużej. Jeden był za bardzo rozrywkowy, drugi zbyt ciapowaty, trzeci zapatrzony w siebie, czwarty darmozjad… Z każdym było coś nie tak. Przyjaciółki kręciły głowami, mówiły, że wybrzydzam, przesadzam, ale ja wiedziałam swoje. Nie zamierzałam, jak kobiety z mojej rodziny, przeżywać rozczarowań i tragedii. I kiedy już prawie pogodziłam się z myślą, że jestem skazana na samotność, na mojej drodze pojawił się Michał.

Nie zakochałam się w nim od razu. Długo trwało, zanim znalazł drogę do mojego serca. I jeszcze dłużej, zanim uwierzyłam, że to pierwszy mężczyzna, z którym mogę być naprawdę szczęśliwa. Pięć razy odrzucałam oświadczyny, zanim wreszcie zdecydowałam się powiedzieć „tak”. Najpierw musiałam go sprawdzić, dobrze poznać.

Trwało to prawie dziesięć lat, ale zdał egzamin na piątkę z plusem. Był taki, jakiego wymarzyła sobie dla mnie mama: odpowiedzialny, mądry, opiekuńczy. A do tego dowcipny i błyskotliwy. Zawsze gdy było mi smutno lub czegoś się bałam, potrafił mnie pocieszyć i rozbawić… Robił z wideł igłę – umiał tak wszystko wytłumaczyć, że z każdego wielkiego problemu robił się malutki… Wyglądało na to, że jako pierwsza kobieta w rodzinie ucieknę przez przeznaczeniem i będę żyć jak w bajce. Jednak nie. To było kilka tygodni przed ślubem. Michał jak zwykle odwiózł mnie do pracy.

Żegnając się, wspomniał, że nie najlepiej się czuje...

...i chyba pójdzie do lekarza. Godzinę później już nie żył. Zmarł na zawał. Policjant powiedział, że znaleziono go w samochodzie, na poboczu drogi. Pewnie gdy zrozumiał, że jest z nim źle, zjechał z szosy, żeby nie spowodować wypadku i nikomu nie zrobić krzywdy… I tam już został. Z rozpaczy i bólu omal nie zwariowałam…

Od tamtej pory minęło prawie osiem lat. Jestem sama. Przyjaciółki radzą, żebym sobie kogoś poszukała, bo we dwójkę na starość łatwiej. Ale ja nie potrafię zapomnieć o Michale. Sama zmagam się więc z problemami dnia codziennego. Jest mi czasem bardzo trudno, ale wierzę, że sobie poradzę. Tak jak moja mama, ciocia, kuzynki, babcia, prababcia… 

Czytaj także:
Moje przyjaciółki gadają tylko o wnukach. Mam tego dość
Zostałam kochanką szefowej. Bez tego nie zrobiłabym kariery
Po trzech rozwodach miałem dość kobiet. Skupiłem się na córce

Redakcja poleca

REKLAMA