„Mama wyrwała mnie ze szponów męża alkoholika i obiecała pomoc. Gdy zmarła, obwiniałam ją za to, że mnie zostawiła”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś ponury żart. Przecież nawet lekarz gratulował mamie doskonałych wyników, sugerując, że jej dziwne bóle mogą mieć podłoże psychiczne. To niemożliwe! Nie możesz mnie teraz zostawić! Przecież obiecałaś, że mi pomożesz!”.
/ 14.06.2022 19:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Każdego dnia dziękuję za jej upór. Nie tylko przekonała mnie, abym nie dokonywała aborcji, lecz także sprawiła, że odważyłam się postawić człowiekowi, który dotąd robił ze mną, co chciał. Wmówił mi, że jest dorosłym dzieckiem alkoholików i nieszczęśliwym rozwodnikiem, przy tym wymagał, abym z powodu jego trudnych doświadczeń znosiła z większą wyrozumiałością jego wybuchy złości, osaczanie mnie i chorobliwą zazdrość.

Kiedy próbowałam odejść, zarzekał się, że popełni samobójstwo. Jednak na wiadomość o ciąży nagle przypomniał sobie o żonie i dwójce dzieci, przez co, jak to ujął, nie potrzebował dodatkowego balastu. Chciał zapłacić za zabieg, próbując tłumaczyć, że oboje nie powinniśmy niszczyć sobie życia tym dzieckiem. Być może zgodziłabym się, gdyby nie mama.

– Spotkamy się w sądzie, draniu! – krzyczała, wyrzucając go z mojego mieszkania.

Nie poradziłabym sobie bez niej...

Pilnowała, czy o siebie dbam, odpowiednio się odżywiam, wysypiam i wykonuję zalecone badania. Podrzucała mi obiady, organizowała spotkania z przyjaciółkami, wyciągała do kina i na spacery. Rozmawiała ze mną tak często i otwarcie, jak nigdy dotąd.

Dawniej zapracowana i skupiona na karierze, teraz stała się wymarzoną, troskliwą opiekunką.

– Jestem ci to winna – tłumaczyła, kiedy martwiłam się jej brakiem czasu dla siebie.

Nie wiedziałam, że umiera. Do szpitala została skierowana jedynie na rutynowe badania z powodu nasilających się bólów brzucha. Próbowała je przełożyć, twierdząc, że jest mi potrzebna, ale przekonałam ją, że będzie jeszcze bardziej po narodzinach wnuka.

Mimo jej kategorycznego zakazu odwiedziłam ją już następnego dnia, przynosząc jej ulubione kosztele. Udawała złą, ale wiedziałam, że w głębi duszy ucieszyła się na mój widok.

– Wiesz, że wypiękniałaś? – uśmiechnęła się do mnie.

Badania nie wykazały niczego podejrzanego, mama czuła się dobrze, zwłaszcza dzięki lekom przeciwbólowym, więc spokojna wróciłam do domu. Był poniedziałek, więc chciałam ponownie odwiedzić ją w środę po południu.

– Wszystko będzie dobrze – powtarzałam sobie, gładząc brzuch.

Telefon o jej śmierci wyrwał mnie ze snu. Dochodziła siódma rano, gdy znajoma oddziałowa powiedziała, jak bardzo jej przykro.

Przecież obiecała, że mi pomoże!

W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś ponury żart. Przecież nawet lekarz gratulował mamie doskonałych wyników, sugerując, że jej dziwne bóle mogą mieć podłoże psychiczne. To niemożliwe! Nie możesz mnie teraz zostawić!

Przecież obiecałaś, że mi pomożesz! – myślałam, pędząc do szpitala i zalewając się łzami. Mama, mamusia…

Odeszła we śnie, jak wykazała później sekcja zwłok, z powodu zatoru płuc. Nie zdążyłam jej zobaczyć, bo tuż po wejściu na oddział odeszły mi wody.

To nie dzieje się naprawdę! – myślałam zszokowana.

– Jestem przy tobie – usłyszałam między rozmowami specjalistów znajomy głos.

– Nie bój się, wszystko będzie dobrze – zaszumiało gdzieś nad moją głową.

– Mama? – wyszeptałam.

W odpowiedzi poczułam pocałunek na moim spoconym policzku. Nie do końca przytomna ucieszyłam się, że jest obok mnie.

– Ma pani pięknego synka – uśmiechnęła się do mnie położona i mignęła mi przed oczami zawiniątkiem, za którego wystawał kawałek rumianej, zaciśniętej piąstki.

– Poznacie się, jak tylko oboje dojdziecie do siebie – dodała, podając małego pielęgniarce czekającej z inkubatorem.

Wcześniak, poród… Śmierć mamy

Nikt nie poinformował mnie, w jakim stanie jest mój synek ani ile dostał punktów. Z rozmów między lekarzem a położoną wywnioskowałam jedynie, że czeka go wiele badań. Być może jakiś zabieg?

Chciało mi się płakać, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Położnik pobiegł do kolejnego porodu, a pielęgniarki ograniczyły się do podania mi jakiegoś specyfiku, po którym straciłam resztki orientacji.

– Będzie dobrze – usłyszałam jeszcze znajomy głos mamy. Chciałam ją prosić, żeby biegła za moim dzieckiem, ale dłonią trafiłam w próżnię.

Obudziłam się w środku nocy, sama w pustej sali. Potrzebowałam czasu, żeby zrozumieć, dlaczego tu jestem.

„Niemożliwe!” – chciałam krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle.

– Kochanie, odpoczywaj. Byłam u małego. Śpi, jest silniejszy, niż myślisz – dobiegło z krzesła w rogu sali skąpanego w ciemnościach.

– Mamo? Ty żyjesz! – zawołałam. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Powiedz, jaki on jest? Twój wnuczek? Musimy pomyśleć o imieniu dla naszego maluszka. Jak myślisz, jakie powinnam wybrać?

– Na wszystko przyjdzie pora, teraz śpij, musisz odpocząć – usłyszałam i nagle poczułam, że ogarnia mnie wielkie znużenie.

Gdy się obudziłam, w sali oprócz mnie leżały jeszcze dwie przyszłe matki i jedna tuż po porodzie z córeczką u boku. Zdziwiłam się, że nie słyszałam, kiedy wprowadzały się do mojego pokoju.

Był słaby, ale zdrowy

– Jesteśmy tutaj już od tygodnia, tylko Ewelina przyjechała wczoraj tuż po tobie – jedna z ciężarnych wskazała na młodą matkę. – Musieli dać ci coś niezłego, skoro sądziłaś, że przez cały ten czas byłaś sama. Na tym oddziale nie ma izolatek. Nie ta liga… – zachichotała.

– Ale mama…? – próbowałam poskładać myśli.

Kobiety wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Bardziej rozmowna ciężarna chrząknęła znacząco.

– Wiemy, co się wczoraj stało. Bardzo nam przykro z powodu twojej mamy, musi być ci ciężko – wykonała gest, jakby chciała wstać z łóżka i podejść do mnie, ale wystraszyłam ją swoim krzykiem.

Nie wiem, czy to z powodu lekarstw czy przeżytego szoku, ale wrzeszcząc, że domagam się wyjaśnień, wyrwałam kroplówkę i wybiegłam na korytarz. Nie pamiętam, dokąd zmierzałam. W końcu złapały mnie pielęgniarki i tysiąc razy powtórzyły, że nie zwariowałam. Moja mama naprawdę zmarła, a synek urodził się przedwcześnie. Był słaby, ale zdrowy.

Nie wierzyłam we wróżki, w horoskopy, runy czy równoległe światy, nie zajmowałam się tym, co czeka nas po śmierci. Nie miałam kontaktu ze zmarłymi członkami rodziny, nie pamiętałam nawet swoich snów, a jednak więź z mamą przetrwała wszystko.

Dotrzymała słowa i była przy mnie zawsze, kiedy jej potrzebowałam. Uspokajała mnie, gdy płakałam z wyczerpania przygwożdżona odpowiedzialnością za siebie, synka i naszą walkę o alimenty.

Wiedziała lepiej, czego mi potrzeba

Podtrzymywała mnie na duchu, kiedy Antoś (dałam mu imię po moim dziadku) chorował albo ja wahałam się, czy nie zmienić pracy na taką, w której miałabym więcej czasu dla swojego synka.

Może to zabrzmi dziwnie, ale czułam jej obecność niemal każdego dnia. Nie zawsze odzywała się do mnie, ale była. Czułam ciepło jej oddechu na ramionach, muśnięcie jej dłoni na mojej skórze.

Antoś też czasem śmiał się do kogoś, gaworzył albo rozmawiał, kiedy nie było mnie przy nim. Kiedyś się odważyłam i zapytałam go, z kim tak zaciekle dyskutuje.

– Z babcią – odpowiedział zdziwiony, że pytam o takie oczywistości.

Nikomu nie opowiadałam o tym, że czuję obecność mamy, z synkiem też nie wróciłam już do tematu babci, bo się bałam, że zostanę uznana za wariatkę. Jednak moje milczenie nie zmieniało faktu, że mama była przy nas i otaczała nas swoją opieką. Do czasu, gdy poznałam Jeremiego…

– Teraz mogę już być o ciebie spokojna – usłyszałam któregoś razu głos mamy.

Byłam wtedy na spotkaniu u znajomych i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że jakiś mężczyzna przygląda mi się z zaciekawieniem. Nie miałam ochoty wpuszczać do naszego życia kolejnego drania, ale mama wiedziała, co robi.

Pchnęła mnie lekko, a wtedy kubek z herbatą, który trzymałam, wylądował na marynarce mężczyzny.

Zawsze nade mną czuwa

– Ojej, strasznie przepraszam – zawołałam zawstydzona.

– Jestem Jeremi, a ty? – zapytał, gdy niezdarnie próbowałam zetrzeć plamę. – Nie trzeba – odsunął mnie od siebie. – Niech ta plama pozostanie na zawsze symbolem naszej przyjaźni. Jak ci na imię? – uśmiechnął się.

– Paulina – odparłam zawstydzona.

Jeremi pokochał mojego synka jak swoje własne dziecko, a prosząc mnie o rękę, obiecał, że nigdy już nie będziemy zdani tylko na siebie. Chciałam odpowiedzieć mu, że nigdy nie byliśmy, ale w porę ugryzłam się w język.

Dałabym głowę, że widziałam mamę, jak szalała w tłumie weselnych gości. Przez chwilę mignęła mi jej rozbawiona twarz i poczułam radość, że doczekałyśmy tej chwili. Odeszła nad ranem.

Pocałowała mnie na pożegnanie, mówiąc, że zawsze będzie nas kochała. Mnie i czworo moich dzieci… Ona jedna wiedziała, że po Antku urodzę jeszcze Jaśka, Martynkę i Wiktorię i że będę troszczyć się o nich tak, jak ona zawsze dbała o mnie.

Czytaj także:
„Bycie nianią jest jak praca sapera. Raz rozbrajasz pełną pieluchę, a raz odpędzasz natrętną babcię pod wpływem alkoholu”
„Chciałem udowodnić ojcu, że nie jestem mięczakiem i wpędziłem się w kozi róg. Straciłem żonę, a syn miał mnie za głupca”
„W szafie wisiała sukienka do trumny, czekałam już tylko na śmierć. W porę zrozumiałam, że starość to nie przekleństwo”

Redakcja poleca

REKLAMA