„Mama uważała, że >>baba bez chłopa to miernota<<, więc wyszła za byle ciecia. Zrobiła nam z dzieciństwa piekło”

Smutna kobieta fot. Adobe Stock, Superrider
„Mama szybko wyszła drugi raz za mąż, choć wszyscy jej to odradzali. Mówili, że lepiej przymierać głodem, niż jeść zatruty chleb, a ten, który ją bierze pod swój dach z dzieciakami, to dziwak i że przy nim dopiero zobaczy, co znaczy tyran w domu”.
/ 02.03.2023 13:15
Smutna kobieta fot. Adobe Stock, Superrider

Mój biologiczny tata zginął w wypadku, kiedy ja miałam sześć lat. Ten wypadek zdarzył się w pracy wykonywanej na czarno, bo tata nie lubił stałego zatrudnienia. Wolał być wolnym strzelcem i zatrudniać się, kiedy i u kogo chciał, a ponieważ miał dobry fach (był dekarzem), to nie on szukał roboty, tylko odwrotnie…

Niestety, tata dużo pił. Spadł z dachu też po pijanemu, więc nie było mowy o żadnym odszkodowaniu czy rencie. Mama została bez grosza, za to z trójką małych dzieci, bo oprócz mnie był jeszcze czteroletni Tomek i roczna Elżunia. Wtedy nic nie rozumiałam, ale teraz wiem, co czuła i dlaczego tak szybko wyszła za mąż, choć wszyscy jej to odradzali.

Mówili, że lepiej przymierać głodem, niż jeść zatruty chleb, a ten, który ją bierze pod swój dach z dzieciakami, to dziwak i że przy nim dopiero zobaczy, co znaczy tyran w domu. Ale mama nie słuchała, wydawało się jej, że jeśli wytrzymała z pijakiem, da radę z każdym.

Ojczym był skrytym sadystą

Dyscyplina i porządek były u niego na pierwszym miejscu. Podejrzewam, że po to się ożenił z wdową z trojgiem dzieci, aby mieć na kim się wyżywać. Robił to tak, żeby ludzie mówili, jaki z niego porządny człowiek! Wziął sobie na łeb cudze bachory, więc ma prawo wymagać od nich szacunku i wdzięczności oraz karać za wszelkie nieposłuszeństwa, szczególnie chłopaka, bo jemu najgorzej patrzy z oczu i potrafi być bezczelny. Jemu najbardziej należy się od czasu do czasu solidne lanie. Dupa to nie szklanka, a bez bicia jeszcze się nikogo nie wychowało!

Mój brat Tomek szybko pojął, że ojczym tylko czyha, aby go złapać i ukarać za byle co. Mama nie protestowała. Chyba się bała, że ojczym nas wyrzuci ze swojego pięknego trzypokojowego mieszkania z balkonem i łazienką i że znowu wylądujemy na komornym i że czeka nas tylko nędza. Kiedy Tomek dostawał lanie, mama zamykała się w kuchni, pakowała watę w uszy i siadała przy stole, przyciskając te uszy jeszcze dłońmi. Taką ją widzę we wspomnieniach do dziś…

Mnie i siostrze ojczym kazał patrzeć na tę egzekucję. Obecnie można by było zgłosić to wszystko do jakiejś instytucji i ojczym miałby kłopoty, ale wtedy bicie dzieci było normalne, a sąsiedzi wiedzieli, że Tomek nie jest aniołem i że mama sobie z nim nie radzi, więc nikt się nie wtrącał i nie reagował.

Stałyśmy z Elżunią, trzymając się za ręce

Ona była malutka i cała się trzęsła ze strachu, ale mnie nie było wolno jej uspokajać, bo ojczymowi cudzy strach się podobał. Więc dopiero po wszystkim zabierałam Elę na podwórko i tam pozwalałam jej się wypłakać. Cała się trzęsła, taka była przerażona. To trzęsienie zostało jej do teraz, bo wystarczy, że ktoś krzyknie albo wydarzy się jakiś huk czy trzask, albo w telewizji pokażą jakiś wypadek i Ela już jest jak galareta. Nie ma nawet matury, przerwała szkołę, bo to było nie na jej nerwy. Od śmierci mamy mieszkamy razem. Ela ma rentę socjalną, więc łatwo nie jest. Czasami Tomek coś przysyła, ale że i jemu się nie przelewa, więc kokosów nie ma.

Cała nasza trójka nie założyła własnych rodzin. Ja jedna mam szkołę pomaturalną, Tomek poprzestał na technikum budowlanym i pracuje tak jak nasz prawdziwy ojciec – jako dekarz, i prawie zawsze na czarno. Alkoholu nie pije, za to nałogowo pali papierosy, czasami trzy paczki dziennie. Kiedy mu mówię, że od tej nikotyny ma już chyba czarne płuca, macha ręką i śmieje się, że „im szybciej, tym lepiej”.

Wracając do ojczyma, to chcę dodać, że najgorsze w naszym dzieciństwie były niedziele, bo ojczym wymagał, abyśmy całą rodziną szli do kościoła na mszę świętą. Był bardzo wierzący. Nosił medalik na grubym srebrnym łańcuszku i wymagał, abyśmy codziennie czytali Biblię.

Każde z nas siadało naprzeciwko niego, otwierało na chybił trafił gruby tom i sylabizowało po trzy zdania. Najczęściej nic nie rozumieliśmy z tego, co czytaliśmy, i wtedy zaczynał się kolejny koszmar, bo ojczym kazał nam własnymi słowami opowiadać, co zapamiętaliśmy. Wyzywał nas od głąbów i debili, kiedy udowadnialiśmy, że to dla nas czarna magia. Wrzeszczał tak, że zaczynał chrypieć, a potem walił pięścią w stół i kazał się nam wynosić, bo nie chce mieć do czynienia z szatanami.

Uciekaliśmy błyskawicznie, ale co z tego, kiedy następnego dnia wszystko zaczynało się od nowa… Nie wiem, czy moja mama w ogóle była wierząca. Nigdy z nią o tym nie rozmawiałam, nawet wtedy, gdy ojczyma już z nami nie było, bo w końcu się od niego wynieśliśmy: najpierw Tomek pojechał do pracy za granicę, potem ja z Elżunią, a na końcu mama, ale ona na krótko, bo po wyprowadzce żyła jeszcze tylko kilka miesięcy i większość tego czasu spędziła w hospicjum.

Pogrzeb miała katolicki, choć bardzo skromny, bo tak chciała w ostatniej woli. Ojczyma nie było z nami. Chciał uczestniczyć w ceremonii, ale Tomek mu zagroził, że zrobi skandal i go wyrzuci z cmentarza, więc się wystraszył i nie przyszedł. Mama wyraźnie powiedziała, że nie życzy sobie jego obecności, więc wszystko było tak, jak być powinno. Więc z tą nasza wiarą było różnie…

Bał się tylko cudzego gadania

Ja pierwszy kryzys przeżyłam tuż po bierzmowaniu. Poszłam, bo mama chciała dla świętego spokoju, ale już wtedy przeżywałam kryzys wiary. Tomek i Elżunia przestali chodzić na religię po pierwszej komunii świętej. Tomek zapowiedział mamie i ojczymowi, że jeśli będą nas zmuszali do czegokolwiek związanego z Kościołem, ucieknie z domu i nigdy go nie znajdą.

Ojczym chyba uwierzył, bo po pierwsze, bał się opinii ludzkiej, a po drugie, Tomek szybko wyrósł i zmężniał tak, że ojczym wyglądał przy nim jak chuchro, więc najwyraźniej z tego powodu się trochę uspokoił. Ale na nawiązanie jakichś przyjaznych więzi między nami było za późno.

Co złego miało się wydarzyć, już się wydarzyło i zmieniło nasze postrzeganie świata, stosunek do Boga i ludzi. Na zewnątrz wszystko było w porządku: tworzyliśmy nadal rodzinę, w domu nie było pijaństwa, zdrad i większych awantur, mieliśmy auto, co jakiś czas kupowaliśmy nowe meble albo dywan, albo pralkę, więc nikt o nas nie plotkował, a jeśli – to tak jak o wszystkich, opierając się na błahostkach i w sumie życzliwie.

Kryzys wiary zawsze jest bolesny, bo odbiera człowiekowi jakąś pewność, w której się wychował i która mu pomagała żyć. Jeszcze gorszy według mnie jest kryzys zaufania do ludzi, często tych najbliższych. To potrafi nas zwalić z nóg i chociaż pozornie się podniesiemy i zachowujemy równowagę, to kręci się nam w głowie i łatwo o potknięcia.

Cala nasza trójka miała zaburzony stosunek do matki, ponieważ nie była ona dla nas podporą w najtrudniejszych chwilach. Nie broniła nas, nie pomagała, nie stawała w obronie, gdy nas krzywdzono, nie ocierała łez, nie stawała po naszej stronieMieliśmy do niej żal, ale z biegiem lat coraz lepiej ją rozumieliśmy: została sama, bała się, że nie da razy nas utrzymać, że pójdziemy do domu dziecka, że bez mężczyzny przy boku wszyscy zginiemy.

Tak była wychowana. Najgorszy chłop jest lepszy od żadnego – tłumaczono jej od dzieciństwa. Więc wzięła pierwszego, który ją chciał, i trafiła najgorzej, jak mogła. Kiedy to pojęliśmy, mogliśmy jej wybaczyć. Miała powody, żeby tak się zachowywać. Nie potrafiła inaczej…

Całkiem inaczej było z ojczymem

Wszystko, co robił, służyło tylko folgowaniu jego chorym potrzebom dominacji i okrucieństwa. Musiał sobie zdawać sprawę z tego, co mu gra w duszy, bo przecież nie zakochał się w naszej mamie i nie ożenił  się z nią z miłości ani nawet ze współczucia. On chciał tylko mieć worek do bicia wtedy, gdy mu się zachce kogoś bić. Okazja podsunęła mu trzy worki, więc skorzystał i przez całe lata robił, co chciał, żeby zaspokajać swoje nienormalne chęci.

Owszem, nie robił tego za darmo! Dał nam dach nad głową, jedzenie, ubranie, pozwolił chodzić do szkoły, oglądać telewizję, czasami dawał na kino. Nie pozwalał mówić do siebie „tato” nawet Elżuni, która była rocznym dzieciakiem, kiedy do niego trafiła. Był „wujkiem” przez dwadzieścia lat dla Tomka i dwadzieścia cztery dla mnie i Elżuni. Kawał czasu!

Może faktycznie bez niego wylądowalibyśmy w sierocińcu? Może w ogóle byśmy zginęli? Ale może trafilibyśmy na przyzwoitych ludzi, którzy nie odebraliby nam wiary w Boga i ludzi? Wszystko by się mogło zdarzyć…

Dlaczego to wspominam? Bo otrzymałam wiadomość, że ojczym chce się z nami „pojednać” – tak napisał w liście ze szpitala. Nie ma nikogo bliskiego. Uważa nas za swoją jedyną rodzinę, a nie chce odchodzić w samotności. Dlatego całą naszą trójkę prosi o spotkanie…

Elżunia się rozchorowała na samą myśl o tym, że ma go zobaczyć. A ja mam kryzys wiary od tak dawna, że prawie nie pamiętam, co znaczą słowa: ludzki i chrześcijański obowiązek. Gdybym chciała, mogłabym sobie to przypomnieć, ale czy chcę?!

Czytaj także:
„Udawał szarmanckiego bogacza, żeby mnie uwieść. Okazało się, że mój książę z bajki wcale nie jeździ na białym koniu”
„Wpadłam w nałóg przez traumę, którą zafundował mi ojczym. Nie mogę znieść myśli, że moja mama o wszystkim wiedziała”
„Mój brat dostawał od mamy miłość na tacy, ja musiałam o nią zabiegać. Matka mnie nie kochała, a jego wychowała na nieudacznika”

Redakcja poleca

REKLAMA