„Mama przez głupie waśnie sprzed wojny, żyła z sąsiadami, jak pies z kotem. Przypadkiem odkryłem, że poszło o... miłość”

kłótnia sąsiadów fot. Adobe Stock, JackF
„– Niusia nie chciała, żeby babcia płakała całe życie. Opowiedziała wszystko ojcu, który nie umiał jej nigdy niczego odmówić. Po wojnie miał powiedzieć żonie prawdę. Byli umówieni na kontakt, ale dziadek zginął, babcia wyjechała. Zgubili się”.
/ 11.01.2023 10:30
kłótnia sąsiadów fot. Adobe Stock, JackF

Chyba każda rodzina ma swoje legendy, a wiele z nich jest do siebie bardzo podobnych. Na przykład o rodzinnym „skarbie” zakopanym podczas wojny. Ludzie faktycznie zakopywali wtedy wartościowe rzeczy, żeby uniknąć rabunku. Po wojnie niektóre udało się odzyskać, a większość i tak przepadła…

W mojej rodzinie było tak samo. Ponoć dziadek, w czterdziestym czwartym, tuż przed przejściem frontu, zakopał w ogrodzie najcenniejsze przedmioty – jakieś srebra, porcelanę, zegary… Niestety, zaraz potem odłamek pocisku zabił dziadka, kiedy szedł po wodę do studni. Babcia uciekła przed frontem i wróciła do domu dopiero dwa lata później. Wszystko było dokumentnie splądrowane, a w miejscu, w którym miał być zakopany „skarb”, czyli sześć kroków na północ od studni, ostał się ino lej po bombie. Chodziły też plotki, że wcale nie ruscy żołdacy, ale sąsiedzi z lewej, czyli Stasiakowie, śpią pod kołdrami dziadków i jedzą ich widelcami.

Babcia miała wtedy troje dzieci do wykarmienia i nie mogła rozpamiętywać strat. Musiała żyć dobrze przynajmniej ze Stasiakami, bo do tych z prawej, nazwijmy ich N. miała ogromny uraz. Chodziło o najstarszą, ukochaną córkę babci, a moją ciocię – Niuśkę, czyli Bronkę. Młody N. był w konspiracji, a Niuśka rwała się, żeby bić Niemca. Miała jednak dopiero siedemnaście lat i babcia jej kategorycznie zabroniła.

Ale Niuśka postawiła na swoim – dzięki młodemu N.. To on zaprzysiągł ją do podziemnej organizacji, a potem zabrał do leśnego oddziału. Ani Niuśka, ani N. nie wrócili do domu…

Moja mama w czasie wojny była małym dzieckiem, więc nie mogła tego pamiętać, ale słyszała tę historię dziesiątki razy. Babcia nigdy nie mówiła N. „dzień dobry”, a jej uraz przeszedł na dzieci. Czterdzieści lat temu N. chcieli zlikwidować szambo. Musieli jednak uzyskać zgodę mojej mamy, bo fragment rury kanalizacyjnej musiałby przejść przez naszą działkę. I mama się nie zgodziła. Dla zasady.

Powiedziała, że babcia miałaby jej to za złe i przychodziłaby ją straszyć w nocy. A już i tak śni jej się regularnie. Powtarza, że się pomyliła, że ta porcelana była zakopana gdzie indziej, i że znowu trzeba zacząć kopać.

– Wiesz, twoja babcia to nie była taka zwykła osoba. W czasie wojny największym bohaterstwem było przeżyć i obronić bliskich. I mojej matce się to udało. I gdyby nie ten głupi N., twoja ciocia Niusia też miałaby dziś wnuki…

Chwila! Pan czeka! Wezmę łopatę…

Tak się złożyło, że to moja mama odziedziczyła dom babci, a ja, już z własną rodziną, mieszkam w nim aż do dziś. Lubię ten dom i zawsze starałem się o niego dbać. Wymieniliśmy dach, założyliśmy nowe, energooszczędne ogrzewanie, zbudowaliśmy werandę.

Słabym punktem domu było szambo – drogie, kłopotliwe i zupełnie bez sensu w miejscowości, gdzie od dawna jest już kanalizacja. Postanowiłem to zmienić i, wbrew histeriom mamy, poinformować o tym Nowackich. Wspólna inwestycja była bardziej opłacalna i załatwiała sprawę raz na zawsze. Młodzi N. – prawnuki tego partyzanta – przyjęli mój pomysł z entuzjazmem. Załatwiłem więc wszystko co trzeba, wysłałem żonę z dziećmi na wakacje, a sam umówiłem ekipę.

– Rób, jak uważasz, teraz ty tu rządzisz. Tylko nie miej do mnie pretensji, jeśli babcia się obrazi i będzie się teraz śnić także tobie… – mama była lekko obrażona.

Uśmiechałem się, słysząc te głupstwa, ale musiałem mieć je gdzieś z tyłu głowy, bo w przeddzień rozpoczęcia robót faktycznie miałem dość dziwny sen. Przyśniła mi się babcia, taka, jaką pamiętałem z fotografii. Powiedziała, że ona po wojnie kopała w złym miejscu, a ja muszę kopać sześć stóp na południe od studni. Wytłumaczyłem sobie, że jak człowiek o czymś myśli albo o czymś rozmawia, to potem mu się to śni…

Następnego dnia przyjechała koparka. Miała zrobić wykop pod tak zwane przyłącze, czyli rurę kanalizacyjną łączącą nasz dom z dużą rurą w ulicy. Wziąłem tego dnia urlop. Denerwowałem się trochę. Ze względu na położenie studni operator koparki nie miał łatwego zadania. Drobny błąd mógł się skończyć uszkodzeniem studni albo ściany domu. Liczyłem na to, że moja obecność pozytywnie wpłynie na człowieka w koparce…

Koparka zaczęła pracę, a ja nie odrywałem wzroku od wykopu. Kiedy był jakieś półtora metra od studni, nagle coś zgrzytnęło. Łyżka koparki przejechała po czymś twardym. Krzyknąłem robotnikowi, żeby poczekał. Zajrzałem do wykopu i zobaczyłem krawędź czegoś, co wyglądało jak skrzynia… Półtora metra. Sześć stóp dorosłego mężczyzny. Na południe od studni – nie na północ, gdzie babcia szukała skarbu po wojnie!

Z pomocą robotników wyciągnąłem skrzynię

Wnieśliśmy ją na werandę. Zawołałem mamę, a potem łomem rozwaliłem zardzewiały zamek. Nie, nie wysypało się złoto ani diamenty. Nawet nie było tak jak w rodzinnej legendzie. Srebro okazało się zaledwie kompletem platerowanych sztućców oraz rosyjskim samowarem, a porcelana ćmielowskim serwisem do kawy – bardzo ładnym, ale takie serwisy można teraz kupić na Allegro za dwieście złotych. Zegar na biurko miał wartość stylowej pamiątki z lat dwudziestych.

Wcale nie czułem się rozczarowany. Rodzina mamy nie była bogata, więc schowali to, co było dla nich najcenniejsze. Nie czułem się rozczarowany także dlatego, że w skrzyni była też gruba koperta wypełniona fotografiami, dokumentami, listami… Dla kogoś, kto interesuje się historią swojej rodziny – o wiele cenniejszy skarb. Miałem ochotę od razu poznać zawartość koperty, ale operator koparki przestępował już nerwowo z nogi na nogę. Poza tym uznałem, że to jednak moja matka ma prawo pierwsza przejrzeć te papiery. Mama wzięła kopertę i spojrzała w okolice żyrandola.

– Dziękuję, mamusiu – powiedziała. – I przepraszam, że cię nie słuchaliśmy…

Zostawiłem mamę z duchem babci i papierami. Wróciłem do kanalizacji. Dzień był długi i ciężki, więc kiedy wreszcie skończyliśmy, miałem tylko ochotę na piwo, prysznic i sen. Zdążyłem jednak wyjąć piwo z lodówki, kiedy w drzwiach kuchni stanęła mama. Była blada i wyraźnie przytrzymywała się futryny.

– Mamo, co się dzieje? Mam wezwać pogotowie? A może zmierzysz ciśnienie?

Niusia wcale nie zginęła?

Pokręciła głową. Dopiero teraz zobaczyłem, że trzyma w rękach jakiś list i niewielką kopertę. Na kopercie było napisane: „Dla Ireny (lub otworzyć po Jej śmierci)”. Irena – to imię mojej babci. Pomyślałem, że skoro skrzynię zakopał dziadek, to to jego list. Może czuł, że nie przeżyje wojny, i chciał zostawić jakieś dyspozycje? Rodzaj testamentu? Poprosiłem mamę, żeby najpierw usiadła i napiła się wody, a potem powiedziała mi, co jest w tej kopercie…

– To list mojego ojca do mojej mamy. Myślę, że przeczuwał swoją śmierć i nie chciał, żeby ta historia umarła razem z nim… Chodzi o Niusię, tę która miała rzekomo zginąć w partyzanckiej bitwie, razem z N…

– Rzekomo? – zmarszczyłem brwi.

– Nie zginęła – wyczułem, że mama jest trochę zakłopotana tą wiadomością. – Nigdy nie była w żadnej partyzantce. N. też nie. Oni byli parą. Kochali się od czasów szkoły. Ale moja matka była przeciwna temu związkowi. Chyba uważała, że to dla mojej siostry mezalians, bo dziadek był urzędnikiem, a ojciec N. robotnikiem na kolei. Niusia i ten Witek postanowili uciec. Wymyślili historię z konspiracją i partyzantką. Dzięki temu matka nie mogła ich szukać.

– A dziadek? Skąd dziadek wiedział?

– Niusia nie chciała, żeby babcia płakała całe życie. Opowiedziała wszystko ojcu, który nie umiał jej nigdy niczego odmówić. Po wojnie miał powiedzieć żonie prawdę. Byli umówieni na kontakt, ale dziadek zginął, babcia wyjechała. Zgubili się. Babcia nie szukała córki przez Czerwony Krzyż, bo sądziła, że leży  gdzieś w grobie partyzantów. I pomyśleć, że przez tyle lat nienawidziliśmy N.…

Następnego dnia usiadłem do komputera. Prawdziwe nazwisko „N". należy do rzadkich, nasze też. A w internecie można znaleźć metryki ślubu, urodzin, zgonów itp. Po dwóch dniach znalazłem Niuśkę i Witka. Po wojnie trafili do Koszalina, stamtąd wyemigrowali do Szwecji.

Oboje już nie żyją, ale ich dzieci tak, więc mamy masę krewnych w Skandynawii. Postanowiłem, że w przyszłym roku urządzę wielkie rodzinne spotkanie. A właściwie to zgodnie postanowiliśmy, że to zrobimy.

Czytaj także:
„Chciałam bajkowego wyjazdu dla wnuczka i zaciągnęłam kredyt. Raty mnie dobiły, nie miałam za co żyć”
„Syn związał się z postępową rozwódką. Jej dzieci są rozwydrzone i nie chcą nazywać mnie babcią. Dla nich jestem nikim...”
„Wnuczka okłamuje mnie i wyciąga ode mnie pieniądze. Udaję, że we wszystko wierzę, bo tylko dzięki temu mam z nią kontakt”

Redakcja poleca

REKLAMA